Dziś jest:
Wtorek, 7 lutego 2023
I pokazujemy...
Tekst wypowiedziany przez 10-letniego chłopca podczas incydentu operacji KONTAKT.
„Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca” Alice Lugen
Po 31 latach prokurator przeprosił rodziny ofiar. "Nie wszyscy zamarzli. Prawdziwą przyczynę ich śmierci znał sekretarz partii i ja"
Studenci z wyprawy Diatłowa (Fot. domena publiczna)
Dlaczego studenci z wyprawy Diatłowa rozcięli nożem namiot od środka i wybiegli na mróz? Większość była bez butów i ciepłej odzieży.
W listopadzie 1990 roku prokurator Lew Nikitycz Iwanow, starszy doradca wymiaru sprawiedliwości ZSRR, opublikował w prasie jeden z najdziwniejszych artykułów w historii światowej kryminalistyki. W jednym tekście dotknął aż trzech tematów tabu, do tej pory pilnie strzeżonych przed opinią publiczną.
Pierwszym była katastrofa w zakładzie atomowym Majak, o której Rosjanie oficjalnie poinformowali dopiero w 1992 roku. Drugim – zestrzelenie amerykańskiego samolotu rozpoznawczego marki Lockheed U-2 w pobliżu Swierdłowska przez radzieckie rakiety przeciwlotnicze, poprzedzone omyłkowym strąceniem własnego myśliwca.
Trzecim zaś śledztwo kryminalne dotyczące śmierci turystów na Uralu Północnym, dziś znanej jako „tragedia na Przełęczy Diatłowa”.
Podwyższona radioaktywność
Ostatnie wydarzenie było prokuratorowi szczególnie bliskie. To właśnie Iwanow w 1959 roku prowadził sprawę z ramienia prokuratury obwodowej w Swierdłowsku. Niespodziewanie przerwał wówczas dochodzenie, a w protokole zawarł niejasną konkluzję: „przyczyną śmierci turystów było działanie potężnej siły”.
Ludmiła Dubinina ściska na pożegnanie zawracającego z wyprawy Jurija Judina. Obok Igor Diatłow. Judin jako jedyny uniknie śmierciWYWIAD
Czytaj także:
Wyprawa Diatłowa. Znaleziono dziewięć ciał i pocięty nożem namiot. Musieli uciekać w panice. Mimo -18 stopni, niektórzy nie mieli na nogach butów
Wielu czytelników artykułu doskonale pamiętało tajemnicze okoliczności tragedii, w wyniku której zginęło dziewięcioro turystów. Niektórzy znali ich osobiście, inni uczestniczyli w pogrzebach lub wspierali krewnych w żałobie. Wydarzenie wstrząsnęło lokalną społecznością. Przez długie lata było przedmiotem domysłów i plotek. Bliscy ofiar chętnie dzielili się z sąsiadami i znajomymi informacjami uzyskanymi od prokuratury. Właśnie dlatego większość mieszkańców Swierdłowska wiedziała, że turyści pod kierownictwem Igora Diatłowa planowali zdobyć uralski szczyt Otorten, do którego nigdy nie udało im się dotrzeć.
Okoliczności śmierci były rzeczywiście nietypowe: grupa z niewyjaśnionych powodów rozcięła nożem namiot od środka, wybiegła na mróz, rozpaliła ognisko, a następnie zamarzła. Większość była bez butów i wystarczająco ciepłej odzieży. Wielu zastanawiało się nad przyczyną tego nieracjonalnego zachowania, lecz nikt nie miał wątpliwości, że członkowie wyprawy zmarli w wyniku hipotermii. Wszak niszczycielska potęga uralskich zim budziła – i wciąż budzi – respekt. Nawet wśród rodowitych Rosjan.
Artykuł Iwanowa kazał zrewidować dotychczasowe wnioski. Prokurator przeprosił rodziny ofiar za wprowadzenie w błąd. Pisał: „Wszystkim powiedziano, że turyści znaleźli się w ekstremalnej sytuacji i zamarzli, ale nie była to prawda. Prawdziwe przyczyny ich śmierci ukryto przed ludźmi. Znali je tylko nieliczni: pierwszy sekretarz komitetu obwodowego partii – Andriej Kirilenko, drugi sekretarz komitetu obwodowego partii – Afanasij Jesztokin, prokurator rejonowy – N. Klimow [Klinow], i autor tego artykułu, prowadzący dochodzenie. Dziś zostałem sam. Kirilenko, Jesztokin i Klimow już nie żyją”.
Iwanow wyjaśnił, że nie wszyscy uczestnicy ekspedycji zginęli wskutek mrozu i że sekcje zwłok wskazały na śmiertelne w skutkach obrażenia. U dwóch ofiar stwierdzono wieloelementowe skomplikowane złamania wielu żeber z przemieszczeniem, które spowodowały obfite krwotoki wewnątrz klatki piersiowej.
Turystka imieniem Ludmiła doznała ponadto urazu przebicia serca fragmentem złamanego żebra. Przyczyną śmierci Nikołaja był rozległy uraz głowy i złamanie podstawy czaszki.
Jedno z ostatnich zdjęć członków wyprawy Diatłowa Fot. domena publiczna
Powyższych informacji nie przekazano rodzinom. Krewni nie mieli również świadomości, że zdjęte z ciał ubrania i próbki organów wewnętrznych prokurator odesłał do laboratorium, aby specjaliści przebadali je na obecność promieniowania. Wynik był pozytywny. Podwyższoną radioaktywność wykryto na ubraniach wspomnianej już Ludmiły i Aleksandra, którego zwłoki znaleziono kilka metrów od martwej dziewczyny.
Przecierający oczy ze zdumienia czytelnicy zapoznawali się z kolejnymi kulisami śledztwa. Iwanow opisał dramatyczne okoliczności, w jakich ofiary tragedii walczyły o życie: „Wyobraźcie sobie pień drzewa o grubości około pięćdziesięciu do sześćdziesięciu centymetrów. Wspinali się nań, aby łamać gałęzie do ogniska, które udało im się rozpalić. Na korze pozostały (uwierzcie mi, że boję się o tym pisać) zamarznięte fragmenty wyszarpanych tkanek mięśni ud, krew i strzępki ubrań”.
Wyjaśnił, że zamknął dochodzenie pod naciskiem lokalnych władz partyjnych. Twierdził, że partia zabroniła mu kontynuować śledztwo, zaś Afanasij Jesztokin osobiście wydał polecenie utajnienia dokumentów oraz oddania ich służbom specjalnym. Sugerował, że tragedia na Przełęczy Diatłowa była przedmiotem zainteresowania wielu polityków, między innymi Nikity Chruszczowa, którego o sprawie poinformował Andriej Kirilenko.
Podkreślał, że przerwanie dochodzenia nie było suwerenną decyzją, ale koniecznością podporządkowania się presji władz i przełożonych. „Taki wówczas panował porządek w naszym kraju i to nie my byliśmy odpowiedzialni za jego wprowadzenie” – napisał. Do pokrzywdzonych skierował słowa:
Przepraszam rodziny ofiar. […] Próbowałem zrobić wszystko, co tylko mogłem. Niestety, w naszym kraju działała, jak ją nazywają prawnicy, „niezwyciężona siła”.
Jeden człowiek był w butach
Jako pierwsi dotarli tam studenci politechniki: Borys Słobcow i Michaił Szarawin, oraz leśnik Iwan Paszyn. Zdziwiło ich, że wejście do namiotu jest zasznurowane, a ściana od strony zbocza rozcięta w dwóch miejscach. Z powstałej dziury wystawało jasne prześcieradło. Wokół panowała upiorna cisza. Nic nie wskazywało na to, że w pobliżu znajdują się ludzie.
Słobcow relacjonował: „Podeszliśmy do namiotu i zauważyliśmy, że wejście wystawało spod śniegu, przeciwległa część była zasypana. Wokół namiotu stały kije narciarskie wbite w śnieg i zapasowa para nart. Na dachu znajdowało się piętnaście do dwudziestu centymetrów śniegu. Było widoczne, że został nawiany przez wiatr. Przed wejściem zauważyłem czekan do lodu, wbity w śnieg. Na dachu leżała kieszonkowa chińska latarka”.
Od namiotu, w dół zbocza, w kierunku ściany pobliskiego lasu biegły ślady stóp. Były widoczne tylko na niektórych odcinkach zaśnieżonego stoku. Prokurator Iwanow oszacował, że pozostawiło je osiem lub dziewięć osób wywierających na podłoże podobny nacisk.
W telegramie wysłanym z miejsca tragedii napisano: „Udało się znaleźć ślady ośmiorga lub dziewięciorga ludzi. Biegną od namiotu w dół zbocza, przez około kilometra. Jeden człowiek był w butach, pozostali w skarpetkach lub boso”.
Rozcięto ścianę nożem
Odległość od namiotu do rosnącego w dolinie lasu wynosiła około półtora kilometra. Z eksperymentów przeprowadzonych na miejscu tragedii wynika, że grupa Diatłowa potrzebowała co najmniej czterdziestu minut na zejście po zboczu. Część współczesnych badaczy stoi na stanowisku, że brak butów, mróz i miejscami wysoki śnieg znacząco wydłużały marsz. Ślady wskazywały, że grupa opuściła namiot w panice. Rozcięto ścianę nożem, gdyż rozwiązywanie zasznurowanego wejścia zajęłoby cenny czas. Wykonano dwa nacięcia, aby szybciej wydostać się na zewnątrz.
Następnie uczestnicy wyprawy biegiem rzucili się w dół zbocza, ale około trzydziestu metrów niżej rozpoczęli powolne metodyczne schodzenie. Nie tracili się z pola widzenia, współpracowali przy pokonywaniu warstwy lodu i kamieni.
Opuszczenie namiotu w mroźną noc bez butów i watowanych kurtek było jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Nic dziwnego, że ten powolny, skoordynowany marsz w niedorzecznym kierunku przeraził ekipę poszukiwawczą. Wcześniejszy optymizm prysł jak bańka mydlana. Rozcięty namiot i ślady budziły grozę.
Miejsce tragedii wyglądało tak, jak gdyby turyści w zorganizowany sposób, z chirurgiczną precyzją robili wszystko, co było w ich mocy, aby umrzeć długą i poprzedzoną mroźną torturą śmiercią.
Nikt nie pytał: „Dlaczego nie wrócili do namiotu po buty i ubrania?”. Pytano: „Dlaczego w ogóle poszli do lasu?”. Jeżeli nawet coś ich wystraszyło do tego stopnia, że w popłochu wybiegli z namiotu, po pokonaniu trzydziestu metrów najwyraźniej ochłonęli. W takim przypadku powinni zawrócić, jak najszybciej naprawić rozciętą ścianę i schronić się przed mrozem. Jeżeli opuszczenie namiotu było uzasadnione, powinni uciekać dalej. Co sprawiło, że po minucie panicznego biegu grupa postanowiła pójść spacerowym krokiem w dół zbocza?
Nikt nie potrafił odgadnąć. Dziwny kolor skóry
27 lutego przed południem Szarawin i Koptiełow, dwóch studentów z grupy Borysa Słobcowa, zjechali na nartach od namiotu w dół zbocza, równolegle do linii śladów. Pod najwyższym w okolicy drzewem, ogromnym rozłożystym cedrem syberyjskim, zauważyli resztki niewielkiego ogniska, lekko przysypanego przez śnieg. Opodal leżała częściowo spalona gałąź. Przy niej nadpalona zielona skarpetka i koszula kowbojska, w kieszeni której znajdowały się pieniądze. W pobliżu znaleziono ułamane gałęzie i przygotowany chrust. Wszystko wskazywało na to, że do ognia przestano dokładać, mimo zgromadzenia sporego zapasu opału.
Obok ogniska, pod cedrem, bardzo blisko siebie, leżały zwłoki dwóch mężczyzn bez wierzchniej odzieży, równo ułożone, przykryte podartym prześcieradłem, również lekko przysypane śniegiem. Wadim Brusnicyn zeznał: „Michaił Szarawin szukał miejsca do rozbicia obozu. Pod cedrem zauważył dwa przyprószone przez śnieg ciała, obok były ślady starego ogniska. Wokół nożem finką ścięto szczyty niewielkich choinek. Dolne suche gałęzie cedru zostały ułamane. Śnieg wokół zadeptano. Z cedru, na wysokości trzech do czterech metrów, obłamano kilka suchych gałęzi, grubszych niż pięć centymetrów. Niektóre wciąż leżały przy ognisku”.
Ciało Rustema Słobodina odnaleziona przez ekipę poszukiwawczą Fot. domena publiczna
Kriwoniszczenko leżał na plecach. W aktach odnotowano: „Na zewnętrznej stronie lewej dłoni zdarta skóra. Między palcami krew. Palec wskazujący obdarty ze skóry. Skóra na goleni lewej nogi zdarta, widoczna krew”. Kriwoniszczenko miał na sobie koszulę w kratę i poszarpane kalesony. Jego prawa stopa była bosa, na lewej znajdowała się porwana skarpetka, stanowiąca parę do tej nadpalonej, znalezionej przy ognisku. Obok niego, na brzuchu, twarzą do ziemi, leżały zwłoki Doroszenki. Podobnie jak Kriwoniszczenko, Jurij nie miał na sobie butów, kurtki ani ciepłej odzieży. Jedynie koszulę w kratę, dwie pary skarpetek i podarte kalesony. W protokole oględzin miejsca tragedii zanotowano: „Ucho i nos we krwi, wargi zakrwawione”.
Ratowników zaniepokoił dziwny kolor skóry ofiar oraz lekkie i niekompletne ubranie, zupełnie nieadekwatne do zimy i mrozu. Zauważyli, że twarz Doroszenki pokrywa spieniony zamarznięty płyn, wydzielina z gardła i nosa zmarłego, a Kriwoniszczenko ma rozległy ślad poparzenia na nodze. Zabarwienie skóry obu wszyscy świadkowie opisywali jako „straszne” lub „nietypowe”, zbliżone do brązowego lub pomarańczowego.
Onuce noszą żołnierze, nie turyści
Znalezienie tych zwłok było ogromnym wstrząsem dla całej ekipy. Definitywnie stracono nadzieję na szczęśliwy finał poszukiwań. Wygląd zmarłych i ich mocno niekompletne odzienie potęgowały trwogę.
Wszystko wskazywało na to, że wykonali ogromną pracę, aby rozpalić i utrzymać ogień. Z pobliskich drzew odłamano praktycznie wszystkie niższe gałęzie.
Na korze cedru znaleziono strzępki podartych ubrań, ślady krwi i wyszarpanych z ciała tkanek miękkich, pozostawione przez osoby próbujące wspinać się na drzewo.
Pod zwłokami Doroszenki znajdowało się kilka gałęzi, które prawdopodobnie planował dołożyć do ogniska.
W pobliżu zwłok odkryto również zagadkową tkaninę niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia. Słobcow opisał to znalezisko następująco: „Osobiście widziałem, że pod cedrem znaleziono kawałek materiału w ciemnym kolorze, z tasiemkami na końcach. Nie wiem, do kogo ten przedmiot należał. Miał około osiemdziesięciu centymetrów długości i dziesięciu szerokości”. Później w tajemniczej tkaninie rozpoznano onucę, którą owija się stopę przed włożeniem butów z wysoką cholewką. Jednak żadna z ofiar tragedii na Przełęczy Diatłowa nie używała onuc zamiast skarpetek i nie miała odpowiedniego do nich obuwia.
Zaskoczenie poszukiwaczy wynikało z faktu, że onuce były powszechnie stosowane przez radzieckich żołnierzy, ale nigdy przez turystów.
Tytuł i skróty od redakcji, źródło: https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,25907519,po-31-latach-prokurator-przeprosil-rodziny-ofiar-oni-wcale.html#s=BoxOpImg12
Wejście na pokład
Informacje dodatkowe
Książka Alice Lugen „Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca” ukaże się wkrótce w Wydawnictwie Czarne
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
PROJEKT KONTAKT - apel do czytelników!
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie