Sobota, 4 lutego 2023

Minęło 17 lat od incydentu z UFO w Zdanach. A ja mam wrażenie, że to się zdarzyło wczoraj! – wpis w Dzienniku Pokładowym 4 lutego 2023.


Był 8 stycznia 2006 roku, kiedy dwójka starszych panów z Siedlec wracała w niedzielny poranek z wesela jednego ze swoich znajomych. Jechali Polonezem, którym kierował Maciej Talacha – były pracownik siedleckich struktur służby bezpieczeństwa, który został negatywnie zweryfikowany w 1990 roku, odszedł z urzędu i od tej pory pracował jako mechanik samochodowy w warsztacie. Drugi z mężczyzn jadący na tylnym siedzeniu jako pasażer był o wiele bardziej ciekawy. To absolutny „top of the top” w strukturach siedleckiej policji, postać znana i popularna w tym mieście. Obaj umówili się, że pan policjant sobie może pozwolić na małą wypitkę, a powrót do domu zapewni trzeźwy Talacha. Nie wiadomo, kto z nich wpadł na pomysł odwiedzenia „po drodze” jednej z agencji towarzyskich w okolicach Siedlec, ale postanowili go zrealizować. To był piękny, słoneczny, choć mroźny dzień – na polach widać było jeszcze warstwę śniegu, pamiątkę po opadach kilka dni wcześniej.  Była godzina 12.30, kiedy jadąc ok. 100 km/h od strony Siedlec zbliżyli się do małej mieściny Zdany na trasie Siedlce-Terespol. Ten niezwykły moment Talacha opisywał tak:

– Wie pan, jak to jest, kiedy hamulce się nagle zblokują? Samochód dosłownie stanął w miejscu, a ja tylko zobaczyłem w lusterku, że za mną jedzie taki mały bus i ten facet tak samo jak ja… coś go też zatrzymało. Gdyby nie to, że miałem pasy, to pewnie bym wyrżnął głową w kierownicę albo co… I on tak samo, bo widziałem to w lusterku. Bałem się, że przez to nagłe zblokowanie hamulców wyrżnie we mnie z tyłu. Ale on miał to samo, co mój Polonez. Stanęliśmy obaj. Patrzę, a tu zero prądu. Kluczykiem przekręcam raz, drugi, trzeci i nic. Znowu spojrzałem w lusterko, a facet ma to samo, też próbuje uruchomić samochód. I tak stanęliśmy, jeden za drugim. Pomyślałem sobie: ki czort?! Żeby tak w dwóch samochodach nagle poszła elektryka?!

Talacha opowiadał, że bus był „na ruskich numerach” czyli na białych tablicach. Nigdy nie udało nam się ustalić, czy byli to Ukraińcy, Rosjanie czy jeszcze jacyś „wschodni”. W busie było kilku mężczyzn, którzy nawet nie chcieli wysiąść z samochodu, bo było zimno. Tylko kierowca tego małego busa próbował znaleźć przyczynę nagłego braku zasilania. Talacha wspomniał kiedyś, że tak był w tamtym momencie zdenerwowany tym, że u niego w Polonezie wysiadła elektryka, że nie interesował się zbytnio, co robi ten gość od busa. Tak czy siak doszło do sytuacji wręcz kosmiczno-nietypowej: dwa auta jadące jedno za drugim zostały zatrzymane przez jakąś niezwykłą siłę, która najpierw zblokowała im hamulce, a potem odcięła prąd w układzie elektrycznym. Zaczęło być jednak naprawdę dziwnie, kiedy po raz pierwszy nad jezdnią przeleciało to „coś”. Tak to wspominał Maciej Talacha:

– Najpierw muszę powiedzieć, że pomyślałem, że to jakieś dzieciaki rzucili miskami nad jezdnią. Tak sobie pomyślałem na początku, bo to całe UFO tak nisko nad jezdnią przeleciało z jednej strony nad drugą. Jakiej  wielkości to było? No jakby panu… widział pan kiedyś Fiata 126p? No to mniej więcej tej wielkości. Jak drugi raz mi przed samochodem przeleciało, to wysiadłem i zacząłem się na to gapić. Mój znajomy też wyszedł. Miał taki aparat jeszcze z tego wesela, bo na wesele zawsze warto wziąć aparat. I zaczął zdjęcia temu UFO robić, a ono latało i latało. Czasami zatrzymywało się na chwilę gdzieś nad polem, a raz jak wystrzeliło w górę, to doleciało aż do takiego samolotu, co na niebie leciał. Nawet tak sobie pomyślałem, że ci piloci jak zobaczą, jakie cudo do nich doleciało, to pewnie się „zes…” ze strachu. Czy wydawało jakiś dźwięk? Nie, cichutkie było, zero silnika czy czegoś takiego. Ale powiem panu, że jak blisko przelatywało nas, to taki szum słyszałem lub coś podobnego do szumu. I jeszcze jedna dziwna rzecz: w nogach takie mrowienie czułem, nie do opisania dziwne. UFO oddalało się, to to mrowienie znikało, a potem jak dolatywało, to znowu je czułem. Czy ten mój kolega to czuł, to nie wiem, ale pewnie też. Ten „rusek” (tak to nazywał Talacha) w busie nie wysiadał, tylko tam  coś sprawdzał, bo chyba dostęp do akumulatora miał bez wychodzenia z auta, a ja musiałem klapę w Polonezie podnieść. Myślę sobie tak: dobra, coś tam lata, to niech sobie lata, a ja muszę naprawić elektrykę, no bo jak wrócimy? To wszystko trwało krótko, kilka minut. Jak ten obiekt tak latał, to obok nas cały czas przejeżdżały samochody. Nawet się dziwiłem, że żaden się nie zatrzymał, bo przecież też musieli widzieć to całe UFO tak jak my, ale nie – tylko ja i ten ruski staliśmy, a reszta jechała. Ja tego nie widziałem, ale mój kolega mi powiedział, że UFO nagle wystrzeliło tak pod kątem w górę i odleciało. Potem usłyszałem, że Ruski silnik uruchomił. Siadam za kierownicę, patrzę, a tu u mnie kontrolki się na tablicy świecą… znaczy – zasilanie wróciło. Przekręcam kluczyk w stacyjce – silnik działa! Jak ja ruszyłem, to ten „ruski” też, choć nie przyglądałem się i tak nie pamiętam dokładnie, ale razem nam zablokowała w tej samej sekundzie hamulce, potem wysadziło elektrykę, a potem w tej samej chwili wszystko znowu ruszyło. Na pewno to UFO coś nam zrobiło z samopchodem, ale jak i co, to nie wiem. Jak wracaliśmy do domu, to tylko zapytałem kolegę, czy zrobił zdjęcia. Powiedział, że kilka zrobił.

Zdjęć było zaledwie osiem. Mało? I tak, i nie.  W sumie policjant mógł wykonać jedno zdjęcie i na tym poprzestać. Zrobił osiem, a potem nawet jedno wykadrował przy użyciu opcji w aparacie. Warto je przypomnieć.

/zdjęcie ze Zdanów są do obejrzenia po kliknięciu na link poniżej/

https://www.nautilus.org.pl/galerie.html?cat_id=31

Ta sprawa nigdy by nie ujrzała światła dziennego, gdyby nie to, co stało się następnego dnia. Talacha miał kolegę, także byłego policjanta. Podejrzewam, że z tego samego wydziału, ale o to nigdy nie pytaliśmy. Pan Andrzej był dziennikarzem. Pisywał w wielu różnych gazetach, ale między innymi w dzienniku „Fakt”. Obaj panowie się spotkali, bo mieszkali prawie obok siebie.  W trakcie rozmowy Talacha wspomniał mu, że jak dzień wczześniej jechał z kolegą, to jakieś „dziwadło” latało nad polami.  Dziennikarz natychmiast dostrzegł szansę na ciekawy tekst do dziennika, bo były nawet zdjęcia UFO. Ale tekst musiał być „podrasowany” i mieć lokalnych bohaterów, najlepiej rodzinę. I tak powstała ta idiotyczna historia o tym, jak to „UFO odcięło prąd w Zdanach”. Ale ten tekst odegrał bardzo ważną rolę w tej historii, bo dzięki temu się o niej dowiedziałem. Na jej opisanie w książce przyjdzie kiedyś czas,  bo wszystko pamiętam tak, jakby to było wczoraj.


To dopiero ta historia nauczyła mnie… w zasadzie wszystkiego mnie nauczyła. Nigdy nie przypuszczałem, że można tak głęboko wniknąć w życie prywatne wszystkich uczestników zdarzenia, poznać nawet najbardziej intymne okoliczności, jakieś pozorne drobiazgi, które potem z czasem okazywały się bardzo ważne. Uwierzcie mi – w historii ze Zdanów dosłownie wszystko krzyczało, że to zdarzenie jest prawdziwe. Ja wtedy zrozumiałem, że o prawdziwości danej historii bynajmniej nie świadczy to czy tamto zdjęcie i jakieś analizy, które to czy tamto wykazują. Zdarzenie jest prawdziwe tylko wtedy, kiedy przemawia za tym 100 tysięcy drobnych elementów, w tym relacje świadków, ich spójność i logiczność. A tak dokładnie było w sprawie Zdanów.

Dziś po wielu latach zawsze będę z ogromną nostalgią wspominał każdy rok tego niebywałego, ufologicznego śledztwa, kiedy każdy element tego wydarzenia odkrywał się przed nami jak kolejna karta pasjansa zakrytego i leżącego przed nami na stole. Przez te wszystkie lata czytałem komentarze naprawdę ludzi wyjątkowo… mam ochotę  napisać słowo powszechnie uważane za obelżywe, a staram się od tego powstrzymywać. W każdym razie ludzie zaciekle demaskujący tę po prostu obezwładniająco prawdziwą historię mieli jeden argument: „przecież widać,. że to miski!”.

Nie miały znaczenia relacje świadków, nie miało znaczenia to, że zbadaliśmy tę historię do dosłownie ostatniego elementu leżącego na samym jej dnie, nie miało znaczenia, że nikomu nie udało się wykonać takiego obiektu, nikomu nie udało się wykonać takich zdjęć (idealnych jedno po drugim), nie miało znaczenia, że dokładnie „takich misek” nie było w sklepach polskich czy niemieckich (sprawdziliśmy nawet to), nie miało znaczenia nic poza jednym: „a bo on przecież widzi, że to miski!”. I już. I tyle. I koniec. Koniec dyskusji. Taki za przeproszeniem […] to widzi i… rób, co chcesz!

I wtedy po dziesięciu latach pojawiła się sprawa tego jednego zdjęcia, na którym od powierzchni obiektu odbija się niby drobiazg: druty wysokiego napięcia.

Ktoś powie: – No i co z tego? Rzucili miskami, wcześniej pewnie z dziesięć godzin je polerowali (inaczej nie odbijało się od powierzchni misek nic poza jakimiś bohomazami), był tam jakiś miejscowy siłacz w gangu Talachy, co był w stanie machnąć modelem nawet na odległość kilkudziesięciu metrów i tyle!

No ale to nie takie proste, bo ten drobiazg „z drutami” odbijającymi się od powierzchni obiektu sprawił, że wreszcie można było precyzyjnie określić położenie tego obiektu i jego wielkość. UFO nie było przed drutami, jak to się pozornie mogło wydawać, ale za linią drutów i trochę powyżej nich. Obiekt zaś miał dokładnie taką średnicę, jak szacował Talacha (według jego słów „był tak duży, jak Fiat 126p!).

Jedno zdjęcie, które okazało się decydujące i przełomowe. Ktoś zapyta: do czego decydujące? Czy do tego, aby ludziom udowodnić, że to było prawdziwe UFO? Powiem wam tak: przekonywanie ludzi do prawdziwości tego zdarzenia nie ma sensu, bo można przekonać miliony, a zawsze znajdzie się kilku takich, dla których „to żaden dowód”, a w zasadzie to nawet jakby się znalazł najlepszy dowód świata, to i tak taki jeden z drugim krzyknie, że musisz znaleźć dla niego dowód lepszy, a potem jak go znajdziesz, to jeszcze lepszy i tak w nieskończoność… oczywiście to założenie jest parszywe i nieskończenie głupie, ale to dla nich nie ma znaczenia. Argument „a bo on przecież widzi, że to miski!” jest czymś, co przy historii ze Zdanów początkowo budził moje bezgraniczne zdziwienie, a na koniec rozbawienie.

I tak dochodzimy do historii z operacji „Kontakt”. Kolejnej historii, w której udało nam się zweryfikować świadków w stopniu przekraczającym „barierę prędkości światła”, czyli prawie absolutnym. I tu także dosłownie każdy element krzyczy, że nie ma tam żadnego fałszerstwa, żadnej „mistyfikacji dziesięcioletniego geniusza”, a samo zdarzenie jest przejmująco prawdziwe. Czy wiecie, co uważam za bardzo ważne? Nie uwierzycie, ale zdjęcia i filmy z tym dzieciakiem z 2014 roku, które przysłał mi jego ojciec. I ta scena, kiedy tańczy w szkole z kapelusikiem z piórkiem tak nieporadnie podskakując… prawdziwe cudo! Każdy patrząc na ten film może sobie wyrobić zdanie na temat „mały geniusz wykonał model UFO, na którym połamało sobie zęby stado zdeterminowanych, wyposażonych w narzędzia i wyjątkowo zaciekłych facetów”… ten film z „podskakującym, małym Mateuszem” ma naprawdę ogromne znaczenie w dokumentacji tej historii.

 

Podobieństwa do historii ze Zdanów są dosłownie uderzające. Tu także ja od lat z trudno ukrywanym rozbawieniem czytam, jak to ta historia „mnie tam tak skompromitowała, że Jezus…” i że niby ja dla takiego nienawistnika miałem wcześniej „jakąś tam wiarygodność”, ale ją właśnie straciłem. Na pewno… To samo latami czytałem przy okazji powracania do historii śledztwa w sprawie Zdanów. I cały czas to samo: „po co zajmować się tą sprawą, jak taki […] przecież widzi, że to miski?

Po latach wielu „znawców UFO” od argumentu „a bo on widzi, że to miski!” dawno się wyleczyło z zajmowania tą tematyką i świat o nich zapomniał. Nie było tam żadnej pasji jak u mnie, a jedynie chwilowa moda, która szybko przeminęła i została zastąpiona inną. Nie ma to jednak znaczenia. Historia tego idiotycznego argumentu „no przecież widać, że to miski!” powróciła dosłownie w praktycznie takiej samej wersji, trochę przepoczwarzonej, która tym razem brzmi: „a bo to przecież widać, że to jest nalepione na szybie!”

Nie ma znaczenia, że o świadkach tego wydarzenia wiemy wszystko i nie ma żadnej szansy, aby to była ta wielka i wyśniona „inscenizacja małego geniusza od podskoków z kapeluszem z piórkiem”. Nie ma znaczenia, że nikt nie jest w stanie nie tylko wykonać takiego modelu jak to coś na tym jednym zdjęciu, ale nawet.. się do tego zbliżyć. Nie ma znaczenia, że po latach świadkowie mówią tak samo i to samo (oszuści ciągle się potykają o własne kłamstwa i zawsze po latach odmawiają jakichkolwiek rozmów – ta reguła nie ma wyjątków). Nie ma także znaczenia 100 tysięcy innych elementów, gdyż jest ten jeden z dolnych pięter dołu za stodołą, który brzmi: „no przecież taki […] widzi, że to jest nalepione na szybie!”. I koniec. I tyle. I po zawodach. I co mu zrobisz?

Ale historia śledztwa w sprawie operacji „Kontakt” mimo tak nieprawdopodobnych podobieństw do historii śledztwa w sprawie Zdanów ma jedną, miażdżącą nad nim przewagę. Jaką? A taką, że w pewnym momencie stało się jasne, że znaczna część wydarzeń związanych z tym zapierającym dech w piersiach przypadkiem manifestacji UFO wydarzyła się także w moim życiu. I tych wydarzeń ja nie muszę w żaden sposób weryfikować, bo sam je przeżyłem. Ale to temat na zupełnie inny wpis w „Dzienniku Pokładowym”.

Baza FN, 4 lutego 2023

Dodaj komentarz