Dziś jest:
Czwartek, 21 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 28988x | Ocen: 7
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Był reporterem i jednocześnie jednym z najsilniejszych mediów, jakich znała przedwojenna Polska.
Postać Franka Kluskiego powróciła za sprawą prośby jednej z naszych czytelniczek o skany kilku kartek z książki z naszego Archiwum FN. Chodzi o słynne „Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim” Norberta Okołowicza z 1926 roku. Nasz kolega z pokładu Nautilusa zaproponował, aby kilka zeskanowanych kartek opublikować w serwisie FN. I tak powstała ta publikacja.
Kilka słów o Franku Kluskim. Naprawdę nazywał się Teofil Modrzejewski (ur. 1873, zm. 22 stycznia 1943). Początkowo był reporterem prasowym, ale odkrył w sobie zdolności do kontaktowania się ze światem duchów. W przedwojennej Polsce jego postać była wręcz legendarna. Na specjalnych seansach odbywanych w jego domu lub w domach innych osób potrafił robić rzeczy, które po prostu zapierały dech w piersiach osób uczestniczących w takich seansach.
Za pomocą siły woli bez najmniejszego problemu potrafił unosić przedmioty, a także sprawiać, że porcelanowy talerzyk „przelatywał” przez blat stołu. Najbardziej zasłynął jednak z materializacji osób i zwierząt. Odbywało się to zawsze w ten sam sposób. Z jego ust wypływała biała substancja, którą on nazywał ektoplazmą. Powoli na oczach przerażonych uczestników seansu ta dziwna substancja zamieniała się np. w wilka, którego ogromne rozmiary przerażały innych ludzi. Co ciekawe, zmaterializowaną postać można było dotykać!
Seanse odbywały się często w domach ludzi, którzy postanowili sobie za cel jedno – ośmieszyć i zdemaskować „oszusta”. Sugerowali, że gdzieś w domu Kluskiego są ukryte ogromne zwierzęta lub wynajęci aktorzy mający grać „zmarłych”. Kiedy jednak cały seans odbywał się w szczelnie zamkniętym pokoju, wtedy po prostu sceptykom „odbierało mowę”.
Według świadków Kluski potrafił zmaterializować m. in. rękę, stopę lub nawet... twarz ducha, którą następnie wkładał w płynny wosk. W ten sposób powstały woskowe figury/odciski, które niestety zaginęły w czasie wojny. Osoby oglądające takie właśnie odciski wykluczały, aby można je było zrobić za pomocą nawet najbardziej wymyślnych urządzeń lub genialnych artystów. Tymczasem owe odlewy powstawały w obecności świadków, na ich oczach… Franek Kluski nie obawiał się niczego, nawet najbardziej nikczemnych osób, które pojawiały się na seansach tylko po to, aby „ośmieszyć i opluć”. Potrafił sprawić, że taka osoba nagle zaczynała unosić się na krześle pod sam sufit, a wtedy mieszkania budowano tak, że sufity były nawet pięć metrów nad ziemią… To raz na zawsze wyleczyło taką osobę ze sceptycyzmu wobec umiejętności Franka Kluskiego.
Na jego seansach medium zmaterializowało po prostu setki postaci ludzi i zwierząt, m. in. ptaka (lelek kozodój), zwierza podobnego do lwa, zwierza przypominającego łasicę (w trakcie seansów zwierzę chodziło po stole oraz dotykało uczestników) oraz humanoida przypominającego wyglądem homo erectus.
W trakcie seansów humanoid, zwany "pitekantropus", mógł, jak stwierdził obecny na seansie Kluskiego Norbert Okołowicz, "przesuwać ciężką bibliotekę, unosić kanapę nad głowami uczestników oraz dzwigać osobę z krzesłem na wysokość rosłego mężczyzny". Fotografie przedstawiające pitenkantropa przedstawiają wysoką postać masywnej budowy, z tułowiem i głową owiniętymi workami.
Świadkiem tych seansów był między innymi znany polski pisarz Tadeusz Boy-Żeleński, słynny ze swojego sceptycyzmu. Po uczestniczeniu w takim seansie napisał:
"Nie silę się tu na tłumaczenie tych objawów[...] Nie mam w tej rzeczy nic do gadania, ale tak dla siebie raczej skłonny jestem patrzeć na to mediumistycznie, jak na jakąś siłę tak samo niezbadaną dzisiaj, jak była niezbadaną niegdyś eleketryczność lub niedawno radium".
W czasie seansów pojawiały się także białe, okrągłe kule, które okrążały stół, za którym siedzieli ludzie uczestniczący w seansie. Kule te potrafiły znikać i pojawiać się w innym miejscu, a także bez najmniejszego problemu przelatywały przez zamknięte drzwi lub ściany budynku. A to i tak jedynie mały fragment tego, co działo się podczas seansów tego niezwykłego człowieka. I jeszcze jedno – za seanse nie brał on żadnych pieniędzy, co posyła w kosmos wszelkie knowania o „żerowaniu na naiwności dla kasy” itp. Takie to były niezwykłe czasy…
Poniżej kilka zeskanowanych stron z książki Norberta Okołowicza „Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim”, Warszawa 1926
Na początek kilka stron książki, które zawierają wiele opisów doświadczeń z Frankiem Kluskim.
Zachowały się setki fotografii zjaw, które potrafił materializować z ektoplazmy Franek Kluski.
Z jego dłoni wypływała srebrna nić, która potem tworzyła małe przedmioty.
Na koniec kilka zdjęć ze słynnych odcisków dłoni zjaw w płynnej parafinie. Były one absolutnie trójwymiarowe. Warto wspomnieć, że ludzie sceptyczni wobec mocy Kluskiego podejmowali setki prób stworzenia podobnych odlewów. Zawsze z tym samym, dramatycznie żałosnym skutkiem... W czasie jednego seansu na oczach świadków Franek Kluski potrafił wykonać nawet kilkadziesiąt takich odlewów, które potem rozdawał uczestnikom seansu.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 28988x | Ocen: 7
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie