Dzień dobry. To co opisuję w poniższym tekście przydarzyło mi się w 1991 roku, miałam wtedy 36 lat. Nie ma dnia abym o tym nie myślała a mam 67 lat. Moja mama przyszła do mnie po śmierci, siedziałam u niej na kolanach, obejmowałam ją a ona głaskała mnie po głowie.
Moja mama zachorowała mając 66 lat na nowotwór. Była dobrym, mądrym człowiekiem. Po operacji mamy, rodzice zamieszkali u mnie w mieszkaniu w bloku. Robiłam wszystko, żeby ją ratować choć lekarze nie dawali żadnych szans. Mikroelementy od prof. Nowaka, wizytyu bioenergoterapeuty. Udało się przedłużyć życie o 2 lata. Nie mogę wybaczyć sobie, że oddałam ją na kilka dni do jej siostry a sama potwornie zmęczona wyjechałam z dziećmi i mężem odpocząć.
Po 4 dniach wróciłam, bo stan się pogorszył. Zmarła 16 lipca 1991 roku w swoim domu na wsi. Siedziałam przy niej i trzymałam ją za rękę całą ostatnią noc. Była przytomna, nie cierpiała - o co ciągle pytałam (podawałam jej morfinę). Słyszałam jak głośno opowiada i przeżywa bardzo intensywnie niektóre momenty ze swojego życia Mówiła mi także, że widzi wysoko w rogu pokoju swoich bliskich którzy po nią przyszli: rodziców i dzieci – wskazała ręką miejsce w rogu nad drzwiami pod sufitem i powiedziała: wszyscy czekają tam na mnie.
Rozmawiałam z nią cały czas, więc zapytałam skąd wie, że to są jej dzieci, przecież jak umierały były malutkie (dwoje dzieci miało po kilka miesięcy, jedno 2 dni). Odpowiedziała, że poznaje je i wie dobrze, że to one, choć nie są już takie małe (tu się zawahała, nie wiedziała jak to wytłumaczyć) Jeszcze w nocy poprosiła o zaprowadzenie jej do toalety a ok. godziny 12 następnego dnia zmarła. Trzymając ją cały czas za rękę, poczułam jak ostatni raz zatrzepotało jej serce i przestało bić. 16 lipca to święto Matki Boskiej z Góry Karmel. Jest to data wymowna. Mama była osobą bardzo wierzącą i nieustannie modliła się do Matki Boskiej.
Kilka dni po pogrzebie zdarzyło się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Mama podczas pobytu u mnie, kiedy opiekowałam się nią w czasie choroby, bardzo czekała na obraz Matki Boskiej, który wędrował od domu do domu. Nie doczekała się, zmarła jakieś 2 tygodnie wcześniej. Kiedy trafił do mojego mieszkania już po pogrzebie, długo przy nim się modliłam rozpaczając po jej odejściu, wyrzucając sobie wiele rzeczy które zrobiłam nie tak a między innymi mój wyjazd z rodziną i zostawienie jej pod opieką jej siostry.
Położyłam się spać w pokoju mojej córki w którym stał obraz. Nad ranem, w jakimś półśnie , nie wiem co to był za stan (słyszałam jak pada deszcz za oknem) przyszła do mnie mama. Siadła na łóżku na którym spałam, a ja znalazłam się u niej na kolanach, bokiem tak jak siada małe dziecko. Przytulała mnie i głaskała po głowie. Do dziś słyszę wyraźnie słowa (chociaż słyszę to źle powiedziane- raczej wiem, czuję, lub słyszę wewnątrz, bo głosu nie słyszałam) które wtedy powiedziała: „Przyszłam ci podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. Och, co ty dla mnie zrobiłaś” To „och, co ty dla mnie zrobiłaś” powtórzyła kilka razy. Znalazłam się w jakiejś innej rzeczywistości.
Ogarnęło mnie poczucie niesamowitej miłości, dobroci i bezpieczeństwa. Trudno to opisać i zrozumieć, ale intensywność tych odczuć nie była z tego świata. Nigdy w swoim życiu czegoś takiego nie doświadczyłam. Było to tak intensywne, że brakuje słów na opisanie tego co wtedy czułam. Byłam świadoma, że ona nie żyje, zdziwiona, ucieszona ale widziałam ja, obejmowałam, czułam jej ciało – była fizycznie ze mną. Przytulona, obejmowałam ją mocno w pasie, czując że zaraz odejdzie – w jakiś sposób dawała mi to znać. A ona ciągle mnie głaskała po głowie i powtarzała "och, co ty dla mnie zrobiłaś"
Pamiętam, że pomyślałam wtedy, iż nie wypuszczę jej tak łatwo i mocniej objęłam ją w pasie. Pytałam ją o wiele rzeczy, między innymi o to jak Tam jest. Odpowiedziała mi tak: „nie mogę ci powiedzieć, bo i tak nie zrozumiesz”. Była to bardzo zdecydowana odpowiedź i wiedziałam, że nie mogę więcej nalegać. Pytałam czy mam ubierać się na czarno, czy jest to dla niej ważne (było lato, ciepło a ja nie znosiłam czarnego koloru. Odpowiedziała mi, z lekceważącym machnięciem ręki, że to nie ma żadnego znaczenia. Cały czas podczas tej wizyty, czułam, że to nie ona decyduje ile może ze mną zostać, że dostała jakby zezwolenie żeby na chwilę tu wrócić dla mnie i że bardzo się śpieszy żeby odejść. Ciągle powtarzała muszę już iść. Czułam, że jej nie zatrzymam, że ma mało czasu, ale mocno ścisnęłam ją w pasie, żeby choć chwilę jeszcze z nią pobyć. Wyrwała się z mojego objęcia z taką siłą, że poczułam ogromny wstrząs, tak jak gdyby coś wybuchło, miałam wrażenie że straciłam równowagę i spadłam z łóżka.
Zatrzymała się jakby w powietrzu, wyżej i dalej ode mnie (widziałam ją w górze nad drzwiami wejściowymi do pokoju i tak do mnie powiedziała oddalając się powoli: „Ale ty pamiętaj, ty masz być święta”. Podniosła do góry palec i lekko grożąc mi tym palcem, z naciskiem, oddalając się, ciągle powtarzała to jedno zdanie „Pamiętaj, ty masz być święta”. Powtórzyła to kilka razy, nie 2-3 ale dużo więcej, tak z 6-8. I zniknęła.
Czułam, że bardzo chce, żebym to zapamiętała i że jest to bardzo, bardzo ważne. Cały czas miałam świadomość niezwykłości tego wydarzenia i jego realności. Ale to co było najważniejsze, to poczucie tej niesamowitej, niewyobrażalnej miłości, akceptacji i ogromnego bezpieczeństwa które mnie otoczyło. Czułam się zaopiekowania, otoczona miłością trudną do wyobrażenia. Nigdy wcześniej ani później, takich uczuć nie doświadczyłam. Przez długi czas, mogłam jakby powracać i odtwarzać w sobie te cudowne uczucia, których wtedy doświadczyłam. Długo nie mogłam zrozumieć, czego tak naprawdę ode mnie chciała, mówiąc „masz być święta”. Nie było dnia, żebym o tym nie myślała Po wielu latach różnych przeżyć i doświadczeń, czytania czego się dało na ten temat, doszłam do wniosku, że może tymi słowami chciała mi przekazać, iż być świętym to doskonalić dobro w sobie. Była osobą bardzo wierzącą.
Takie było Jej przesłanie. Mamy stawać się coraz lepszymi i czynić dobro na tym świecie. Pamiętam ciągle o tej wizycie mojej mamy, daje mi ona nadzieję, że po drugiej stronie sama miłość i dobroć i zrozumienie dla naszych ziemskich słabości nas czeka. Miałam takie wrażenie podczas tej wizyty, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć naszym rozumem jak tam jest i że jest zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażamy. I, że dla mojej mamy, mimo, że czułam od niej ogromną miłość, o wiele ważniejsza, prawdziwa była tamta rzeczywistość, że była we władaniu jakiejś ogromnej siły, która dla niej była bardzo ważna, której nie chciała zawieść i za którą podążała.
Czułam, że wie o wiele więcej niż tu na ziemi, że poznała tajemnice których nie może mi wyjawić i że ktoś na nią czeka, żeby zaprowadzić ją jeszcze dalej, żeby poznała jeszcze więcej. Była zadowolona, szczęśliwa, ożywiona (jakiej jej nie znałam za życia- raczej zawsze była wyciszona, smutna) i chociaż żegnała się ze mną to widziałam, że bardzo śpieszy się żeby odejść, że o wiele bardziej ją interesuje i ciekawi ta druga rzeczywistość. Jeszcze teraz, po tylu latach doskonale to pamiętam, wręcz czuję ten Jej pośpiech żeby odejść, jej ciekawość tą drugą rzeczywistością i moje poczucie, że nie jestem w stanie jej zatrzymać, że ta ziemska rzeczywistość już jej nie interesuje.
Więź która nas łączyła, chociaż bez okazywanej na co dzień czułości (obie z tym miałyśmy problem), była ogromna. Jestem przekonana, że nadal czuwa nad moją rodziną, że wszystko widzi i rozumie i że będzie czekać na mnie po drugiej stronie. Po tym spotkaniu, w różnych przełomowych okresach mojego życia, często mi się śniła i śni.
Ale to są sny. Tamto wydarzenie było realne, widziałam, czułam, rozmawiałam, obejmowałam Ją. W snach nigdy nie mam poczucia tej niewiarygodnej wszechogarniającej miłości, dobroci, zaopiekowania, poczucia bezgranicznego bezpieczeństwa jakie wtedy mi towarzyszyło. Dawno powinnam podzielić się z innymi moim przeżyciem, ale jak tylko zaczynałam opisywać, brakowało słów aby oddać wiernie to co przeżyłam. Teraz również mam podobne odczucie, ale ponieważ mam 67 lat, i jestem w wieku mojej mamy kiedy umarła, nie mogę dłużej czekać. Serdecznie pozdrawiam całą załogę Nautilusa.
[dane do wiad. FN]