Dwa i pół tysiąca lat temu chiński mędrzec Sun Tzu w traktacie „Sztuka Wojny” dał radę dla tych, którzy spotykają się z niezwykłą siłą i miażdżącą przewagą przeciwnika. Sun Tzu sugeruje w takiej sytuacji, aby zastosować podstęp wykorzystując nasz najsilniejszy element, którego druga strona nie będzie się spodziewać.
Badanie zjawiska UFO jest właśnie taką „nierówną grą”, gdyż jedna ze stron ma nieprawdopodobną przewagę, a nam zawsze pozostawało jedynie obserwować i gromadzić prostą dokumentację o tym zadziwiającym zjawisku. Co z tego, że będziemy mieli kolejnych sto obserwacji (codziennie mamy nowe, których już nawet nie mamy czasu publikować), zdjęcia i kolejne filmy pokazujące przeloty obiektów UFO? Czy to przybliżyło nas choćby o krok do zrozumienia istoty tego, dlaczego „tu przylatują, kim są i jakie mają wobec nas plany”?
Zgodnie z sugestią Sun Tzu trzeba było zastosować metodę nietypową. Czym dysponujemy? Śmiech człowieka ogarnia... Kamery, aparaty fotograficzne, noktowizory, proste detektory pól magnetycznych czy przeróżne mierniki promieniowania – to wszystko jest jedynie iluzją prawdziwych badań. Ostatnio dosłownie co tydzień kupujemy „coś nowego na pokład” i nasz NAUT-MOBILE powoli zaczyna być nafaszerowany specjalistycznym sprzętem po dach, a i tak mamy wrażenie, że wobec zjawiska UFO jesteśmy zupełnie bezradni. Istnieje bowiem rażąca nierównowaga sił, przypominająca pojedynek 2-letniego dziecka z opancerzonym czołgiem. Pozostała nam tylko jedna możliwość, użycie największej siły, jaką dysponujemy na Ziemi – potęgi ludzkiego umysłu!
Mamy kartę atutową w tej rozgrywce!
Fundacja NAUTILUS zajmuje się badaniem zjawisk niewyjaśnionych od wielu lat i spotkaliśmy wiele osób, które twierdziły, że mają „ponadnaturalne możliwości”. Dobijają się do nas wróżki, astrolodzy, bioenergoterapeuci, media, przeróżnej maści egzorcyści i wizjonerzy, a ostatnio mamy wysyp „channelingowców”. Nikomu z nich nie odmawiamy tego, że rzeczywiście mają jakieś zdolności, ale... najtrudniejsza jest ich weryfikacja. Jak sprawdzić, czy ktoś rzeczywiście ma „telepatyczny kontakt” z tym czy owym? Przekazami co prawda sypie jak z rękawa, ale... naprawdę to nic nie oznacza. Jak ocenić możliwości bioenergoterapeuty, którego pacjent po seansie poczuł się lepiej? Czy na pewno jest to moc tego człowieka, a może znany w medycynie efekt ‘placebo’?
Wyobraźmy sobie, że ktoś nas przyciśnie do muru i zapyta: „czy znacie choć jednego człowieka na Ziemi, który potrafi udowodnić swoją niezwykłą moc”?!
Jeżeli chcemy być uczciwi, to odpowiedź może być tylko jedna: owszem, mieszka w Człuchowie i nazywa się Krzysztof Jackowski.
Jego możliwości jasnowidzenia są bezdyskusyjne i trzeba naprawdę wyjątkowej głupoty i złej woli, aby wobec ponad pół tysiąca potwierdzeń policyjnych o trafnych wizjach jasnowidczych zakwestionować jego zadziwiające umiejętności. Zresztą, te wszystkie znane sprawy prowadzone przez niego i tak nie mają znaczenia. Często zdarzają mu się spektakularne wpadki (na przykład wizje polityczne, na które daje się niepotrzebnie namawiać...), do których zresztą się sam przyznaje. O wiele większe wrażenie – i musicie nam wierzyć na słowo – robią jego „mniejsze numery”, o których nie piszą gazety, a które mieliśmy okazję obserwować setki razy i które naprawdę ścinają z nóg. Wystarczy położyć przed nim zdjęcie obcej osoby, aby bezbłędnie zaczął ją opisywać, a czasami nawet potrafi podać nazwisko! Wielokrotnie biorąc do ręki jakiś przedmiot potrafił opisać okoliczności jego znalezienia, kto go znalazł, do kogo należał, a nawet jakie będą dalsze jego losy! Jak to robi? Bóg jeden raczy wiedzieć.
Co prawda tłumaczy coś o „trzecim oku” i energii „kogoś” ukrytej w jego przedmiocie, ale dla zwykłych ludzi brzmi to trochę jak magia i nikt tak do końca nie wie, jak on to robi... Najważniejsze jest to, że ten jego zadziwiający umysł przekracza bariery czasu i przestrzeni, a Jackowski po prostu jest! Jeździ, co chwila narzeka na telefony, zarywa umówione spotkania i nie dotrzymuje obietnic, nie oddzwania, pali papierosa za papierosem i pije hektolitry kawy (ostatnio ma przez to kłopoty z sercem). Jest żywym dowodem na to, że oficjalna nauka o człowieku nie ma pojęcia o tym, czym naprawdę jest ludzka istota! Krzysztof Jackowski... jasnowidz z Człuchowa.
Podobno ma pomyłki (sam mówi, że odnosi sukcesy tylko w co drugiej sprawie), ale my na samym początku tej publikacji musimy powiedzieć jasno, gdyż tylko w ten sposób będziemy uczciwi wobec siebie i czytelników: przez kilkanaście lat obserwowania Krzysztofa Jackowskiego wysłuchaliśmy setek (dosłownie) jego wizji dotyczących przeszłości i przyszłości. Wstyd powiedzieć, ale żadna z nich nie okazała się fałszywa! Głupio to brzmi i na pewno Jackowski się wiele razy mylił w swoich wizjach (czasami piszą do nas e-maile osoby rozczarowane tym, co usłyszały od Jackowskiego – to prawda!), ale my nigdy nie mieliśmy okazję złapać go na pomyłce! Zwłaszcza wizje wykonywane na podstawie pokazanych mu zdjęć porażały swoją trafnością i trudno nawet oceniać te wizje w kategoriach „trafił/nie trafił” – on po prostu dokładnie opisywał wydarzenia, miejsca, ludzi. I tutaj żadne opisy nic nie pomogą, takie rzeczy trzeba przeżyć i zobaczyć na własne oczy, żeby zrozumieć, co to znaczy „prawdziwy dar jasnowidzenia”.
Znajduje tyle zaginionych ludzi... dlaczego nie robi wizji o UFO?!
Od samego początku kusiło, żeby skorzystać z jego mocy i użyć jej w sprawie badania zjawiska UFO. Z takimi sugestiami zwracało się do nas wiele osób i było oczywiste, że wcześniej czy później to się musi stać. Dlaczego stało się to dopiero teraz? Odpowiedź jest trudna. Jackowski nie czyta ezoterycznych gazet, nie przegląda internetu. Z trudem zmuszamy go do czytania poczty, a i z tym różnie bywa. Interesują go głównie teksty dotyczące jego osoby lub spraw, które prowadził. Na inne po prostu brakuje mu czasu. Jest jeszcze jedna, ważna okoliczność... Z Krzysztofem Jackowskim łączą nas więzy przyjacielskie. On sam mówi, że jest „jednym z NAUTILUS-a”. W ciągu roku spotykamy się kilkanaście razy, znamy się „na wylot”, wiemy nawzajem o różnych tajemnicach związanych z naszymi rodzinami, życiem osobistym. Tematów do rozmowy jest tyle, że zwykle nie wystarczało czasu, aby podtykać mu pod nos jakieś „zdjęcia UFO” i prosić o odpowiedzi na „145 pytań”. Sprawy związane z jego innymi wizjami były na tyle zajmujące, że zwykle po prostu nie wypadało go o to prosić. Ten człowiek jest w ciągłym biegu, stresie, wyrywają go sobie poszczególne komendy policji (dokładnie tak!), a na jego telefon dzwonią co chwila nowi ludzie. Zaginięcia, porwania, utonięcia, krwawe zabójstwa – ten świat pochłania Jackowskiego bez reszty. On zresztą tego nie ukrywa, że istotą jego działalności są sprawy policyjne, bo jest to konkret, który tak lubi – mówi „żyje lub nie żyje”, wskazuje miejsce, gdzie leży ciało, ewentualnie mordercę, na koniec prosi policję o przysłanie faxem „potwierdzenia”. W tym kołowrocie nie bardzo jest miejsce na badanie UFO. Dla czytelników stron NAUTILUS-a takie wyjaśnienie może wydać się dziwne, ale tak dokładnie jest. Dla nas Krzysztof Jackowski jest przyjacielem i to trochę zmienia zwykły układ „jasnowidz/klient”, a na pewno wpływa na charakter spotkań. Jasne, że od czasu do czasu jasnowidz rzucał deklaracje „musze wreszcie zrobić wizje dotyczącą waszych materiałów o UFO!”, ale ciągle było to odkładane na przyszłość. Dopiero audycja w Pierwszym Programie Polskiego Radia i złożona publicznie na antenie deklaracja zmobilizowała obie strony do działania, dzięki czemu jest możliwa dzisiejsza publikacja. Jednak Polskie Radio to potęga!
Sprawa kamienia z Gołąbek
Zanim przejdziemy do tego, co wydarzyło się w ten niezwykły wieczór 23 maja 2007 roku, warto wspomnieć o dwóch interesujących momentach, kiedy Krzysztof Jackowski miał wizję w sprawach związanych z UFO. W ciągu kilkunastu lat naszej przyjaźni jasnowidz kilka razy zdecydował się użyć swojej mocy w sprawach, które wykraczają poza tematykę policyjną czy nasze sprawy osobiste, co czynił nagminnie i zawsze – piszemy to z całą mocą – obezwładniająco trafnie. Opiszemy Wam dwa takie przypadki
Pierwszy miał miejsce w 2002 roku, kiedy do jego mieszkania w Człuchowie wpadliśmy wracając z wybrzeża. Na jego stole w dużym pokoju wylądowało duże zdjęcie. Jackowski nie wiedział, co to zdjęcie przedstawia, gdyż leżało „obrazem do blatu stołu”. Mógł być na nim człowiek, przedmiot, jakieś miejsce, albo choćby... coś banalnego. Tymczasem na zdjęciu była ryba ze znakiem, którą wyłowił Robert Żmuda. Sprawa tego zdjęcia była wielokrotnie opisywana przez nas, ale nigdy nie wspominaliśmy o tym incydencie. Niestety, wtedy nikt nie pomyślał, żeby sprawę nagrywać na wideo (tego błędu już nigdy nie popełnimy). Jackowski najpierw „zastrzelił obecnych” tekstem, że to jest... zdjęcie karpia z krzyżem!
Już to wystarczyło, żeby kilka obecnych na tym spotkaniu osób poczuło zimny pot na plecach. Jackowski jednak mówił dalej (trzymając rękę na odwróconej fotografii!) o okolicznościach wyłowienia tej ryby, a wreszcie o samym znaku i o energii, która ten znak zrobiła!
Nie będziemy podawali teraz jakichkolwiek szczegółów tej sprawy, gdyż i tak trudno Wam będzie uwierzyć w to, co mówił jasnowidz. Fundacja NAUTILUS zdecydowała się przeprowadzić kolejny seans z jasnowidzem, podczas którego powtórzy on wizję ze zdjęciem ryby ze znakiem, która tym razem będzie w całości zarejestrowana na wideo. Kto wie, czy nie przebije ona na łeb wszystkich materiałów, które prezentujemy Wam w tym tekście...
Kolejnym momentem, kiedy w wizji Krzysztofa Jackowskiego pojawił się wątek związany ze zjawiskiem UFO, było spotkanie w jego domu w Człuchowie i eksperyment z „kamieniem z Gołąbek”. Ta sprawa było od samego początku wyjątkowa ze względu na okoliczności. Przypomnijmy je w kilku słowach. Było lato 1998 roku. W małej wiosce Gołąbki (niedaleko Trzemeszna) doszło do dziwnej obserwacji. Mieszkanka jednego z domów Ś.P. Ewelina Kuss
(ta przesympatyczna, starsza pani zmarła dwa lata temu) obserwuje w nocy jasne, czerwone światło, które powoli obniżając wysokość ląduje w odległości około 150 metrów od jej domu na krawędzi pola i pasa trawy. W pierwszej chwili pani Kuss jest przekonana, że dojdzie do „pożaru pola”, ale ponieważ światło gaśnie, więc kładzie się spać. Następnego dnia rano opowiada rodzinie o dziwnym wydarzeniu. Sprawą zainteresował się jej wnuczek, wtedy dziesięcioletni Miłosz Kuss, który poszedł na miejsce wskazane przez babcię i znalazł dziwaczne kamienie. Jeden z nich (najmniejszy) wziął do domu. Kiedy następnym razem poszedł razem z ojcem, aby przynieść pozostałe kamienie okazało się, że wszystkie znikły! Ta relacja była o tyle wiarygodna, że oprócz pani Eweliny i Miłosza nawet najmniejsze szczegóły potwierdzili rodzice Miłosza, którzy dokładnie pamiętali tamto wydarzenie. Ważne w tej sprawie było także to, że na dokumentację przyjechaliśmy do wsi Gołąbki z zupełnego zaskoczenia i świadkowie nie mieli najmniejszej szansy, aby uzgodnić wspólną wersję wydarzeń.
I tak trafiliśmy z kamieniem do Krzysztofa Jackowskiego. To był marzec 2003 roku. Jackowski wiedział tylko tyle, że przyjedzie do niego „grupa Nautilusa”. Te spotkania są zawsze bardzo miłe, a czasami mamy do jasnowidza jakąś prośbę. Przeważnie chodzi o poszukiwania osób. Jackowski prosi zwykle, aby przywieźć ze sobą jakiś przedmiot, który należał do danej osoby. To może być rękawiczka, ale także zapalniczka. Jeśli nie ma nic, to zdarza się, że jasnowidz prosi o trochę ziemi, która powinna być zebrana z okolicy domu, w której dany człowiek mieszka.
Kamień z Gołąbek został owinięty w papierowe ręczniki i umieszczony w plastikowym, przezroczystym pudełku po jakimś ‘fast-food’ z hipermarketu. Kiedy jasnowidz dowiedział się, że mamy „jakiś przedmiot” i prośbę o wizję, zgodził się natychmiast. Zostało zdjęte wieczko pudełka, ale Jackowski stanowczo poprosił, aby pod żadnym pozorem nie wyjmować przedmiotu z papieru. Po chwil położył rękę i zaczął mówić. Sama wizja trwała ponad pół godziny. Na samym początku Jackowski opisał miejsce znalezienia tego kamienia, a nawet narysował szczegółowy plan. Już to było zastanawiające, że bezbłędnie określił, że to „coś” zostało znalezione gdzieś na polu, a nie jest to na przykład jakiś kamień przywieziony z okolicy domu osoby, która zaginęła!
Jego wizja trwała prawie godzinę i zdecydowaliśmy, aby poświęcić jej zupełnie oddzielny tekst na stronach Nautilusa, gdyż jest tego warta. Widać wyraźnie, że Jackowski ma ogromny kłopot z dokładnym sprecyzowaniem, czym jest ów tajemniczy MOUS, który pojawia się w jego wizji. Tym razem przedstawiamy Wam tylko małe fragmenty tej wizji. Zwracamy Wam uwagę na jeden moment, niezwykle ciekawy. W trakcie spotkania nie pada od nas nawet słowo wyjaśniające, że ta sprawa może naszym zdaniem mieć związek z obiektem UFO. Jackowski w milczeniu obraca w palcach kamień, przykłada go do czoła, aby nagle mniej więcej w połowie wizji wstać i zadzwonić do swojego przyjaciela, którego nazywa „starym ubekiem”. To ulubiony „chwyt” Jackowskiego, w trakcie rozmowy dzwoni na zestawie głośnomówiącym do innych osób i w ten sposób udowadnia „to czy tamto”. Tym razem decyduje się zadzwonić z prośbą, aby jego znajomy opowiedział o obserwacji trzech obiektów UFO, która wiele lat temu miała miejsce nad Człuchowem. To był ten moment, kiedy zorientowaliśmy się, że on „wie” o dziwnej historii opowiedzianej przez rodzinę Kussów!
I jeszcze jedna drobna, ale ciekawa sprawa – po dokonaniu tej wizji przez kilka dni jasnowidz miał nagłe zawroty głowy, a „przed oczami” pojawiał mu się niewinnie wyglądający, zielony kamień... Kilka dni po tym spotkaniu Krzysztof Jackowski zadzwonił do Fundacji NAUTILUS z kategoryczną prośbą, aby ten kamień trzymać możliwie daleko od ludzi i za żadne skarby nie przykładać sobie do czoła! Zapraszamy do obejrzenia małego fragmentu tej wizji, która niech będzie zajawką większego materiału, który zaprezentujemy w przyszłości w postaci oddzielnego tekstu.
MATERIAŁ I
Raport przetłumaczony przez Wojtka Bobilewicza w sprawie kamienia z Gołąbek możecie przeczytać na naszych stronach
Raport Kamień
To jest... Śruba!
Kiedy po raz pierwszy opublikowaliśmy zdjęcia ze Zdanów, natychmiast dostaliśmy kilkanaście maili od czytelników z genialnym pomysłem. Jego odkrywczość polegała na tym, aby zdjęcia pokazać jasnowidzowi i on powinien powiedzieć, czy zdjęcia są prawdziwe... Ten pomysł od samego początku wydawał się oczywisty, ale wraz z kolejnymi wyprawami do Siedlec i Zdanów powoli o nim zapominaliśmy. Dlaczego? Ponieważ nikt z nas nie musiał szukać kolejnego potwierdzenia, że zdjęcia są prawdziwe. Po prostu był taki moment kiedy stało się jasne, że mamy do czynienia z autentyczną historią, zaś opinia jasnowidza w tej sprawie była dla nas zbędna. Być może był to błąd, gdyż już wcześniej dowiedzielibyśmy się tych rzeczy, ale... nie ma sensu wracać do tego, co było. Czytając nasze materiały musicie wiedzieć, że naszym głównym celem jest poznanie prawdy przez nas, a nie udowadnianie jej temu czy innemu. To my musieliśmy sami sobie odpowiedzieć na pytanie, jak naprawdę wyglądał ten 8-my stycznia 2006 roku i dlaczego świadkowie ukrywają prawdziwy cel podróży tego Poloneza.
/dla niezorientowanych w sprawie polecamy przeczytanie całej serii artykułów o
tym incydencie/
W pewnym momencie zauważyliśmy, że przestało nas interesować, że ktoś kwestionuje ten przypadek z tego czy innego powodu, gdyż po prostu nikt nie miał możliwości nawet zbliżyć się do wiedzy o tej historii, którą przez ten rok udało nam się uzyskać. Wreszcie po wielu miesiącach „męczenia świadków” poznaliśmy wątek obyczajowy związany z prawdziwym celem jazdy samochodu marki Polonez. I wtedy stało się wszystko jasne, a sprawa zdjęć ze Zdanów została przez nas uznana za wyjaśniona w stopniu, w jakim nie udało nam się udokumentować żadnej innej sprawy w historii Fundacji NAUTILUS.
I tu ważna uwaga – Fundacja NAUTILUS podobnie jak każda organizacja posiada strukturę w kształcie piramidy (mimo naszej niechęci do wszelkich struktur taki układ jest nieuchronny w każdej grupie osób). Na samej górze jest około 10 osób, które mają tzw. „najwyższą klauzulę dostępu do informacji FN”. I tylko ta grupa osób wiedziała o szczegółach obyczajowych związanych z incydentem w Zdanach, a także znała skład personalny wszystkich uczestników tej sobotniej eskapady. Tylko te osoby wiedziały, że Polonezem podróżowały trzy osoby – z całej trójki panów tylko jeden zdecydował się na samym początku ujawnić swoje nazwisko, czego potem srogo żałował... ;)
Dlaczego piszemy te słowa? Gdyż w czasie swojej wizji Krzysztof Jackowski dokładnie opisywał ten incydent podając szczegóły, których znać po prostu nie mógł, gdyż nigdzie i nigdy nie były ujawniane! Już tylko ten fakt zasługuje na to, żeby tę wizję uznać za wyjątkowo ważną w procesie dokumentowania zjawiska „jasnowidzenia”. Jeśli kiedyś dojdzie do procesu sądowego udowadniającego to zjawisko (mamy taki pomysł), to właśnie te fragmenty wizji Jackowskiego dotyczące opisu „całej trójki starszych panów z Poloneza” będzie można przedstawić jako najlepszy dowód możliwości ludzkiego umysłu.
Ale zacznijmy od początku. Po deklaracji złożonej podczas audycji w Polskim Radiu stało się jasne, że jasnowidz będzie musiał zrobić wizję na podstawie zdjęć ze Zdanów. Tym razem już nie było możliwości „machnąć na to ręką”! 23 maja 2007 roku w środę jasnowidz zadzwonił rano, że jest szansa „na spotkanie wieczorem” i że przyjeżdża do Warszawy. Akurat w przypadku Jackowskiego taka deklaracja nic nie oznacza. Może w ostatniej chwili dziesięć razy odwołać swój przyjazd, albo w ostateczności po prostu wyłączyć komórkę, co też niestety mu się zdarza... Trudny człowiek, po prostu!
Jest godzina 21.00, kiedy nagle dzwoni jasnowidz: „Jestem, jestem w Warszawie! Zrobię tę wizję, jak obiecałem. Mam siłę dzisiaj... czy się spotykamy?” – takie słowa w ustach Jackowskiego oznaczają dobry dzień.
Spotkanie zostało wyznaczone w najbardziej ekskluzywnym miejscu Warszawy, czyli na ostatnim piętrze kompleksu handlowego „Złote Tarasy”. Była 22.30, kiedy zamówiliśmy kawę, a Jackowski był gotowy do rozpoczęcia wizji. Wszystko było tak, jak zawsze – w odległości ok. 20 metrów od naszego stolika siedziała grupa mężczyzn w garniturach, którzy spokojnie czekali, aż „mistrz” znajdzie czas. Jackowski bardzo często umawia się z kilkoma osobami jednocześnie, z czym potem ma wiele problemów. Ktoś, kto nie zna dziwnych zwyczajów jasnowidza, ma absolutne zero szans na spotkanie, nie mówiąc o wizji. Jackowski jest wiecznie w pośpiechu, wiecznie ktoś na niego czeka, wiecznie ma tysiąc spraw, na które obiecał zrobić ludziom wizję... Na szczęście Fundacja NAUTILUS jest u niego na miejscu pierwszym, więc ci „bardzo ważni i baaardzo znani publicznie (tak!) panowie w garniturach” musieli czekać na ich kolejkę. Siedzieli na szczęście na tyle daleko, że nie słyszeli tego, co się działo przy naszym stoliku. Oprócz ludzi Fundacji NAUTILUS eksperyment obserwowała córka jasnowidza Monika, a także jego bliski współpracownik z biura w Warszawie. Mieliśmy bardzo precyzyjny, wcześniej ustalony plan przedstawiania mu materiałów, który okazał się absolutnie słuszny. I od razu musimy zastrzec, że Jackowski nie miał pojęcia, jakie materiały otrzyma do wizji (poza ogólnym stwierdzeniem, że mają coś wspólnego z Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi). Jego autentyczne zaskoczenie w kilku momentach zostało dobrze uchwycone przez naszą kamerę.
Przed Jackowskim zostają położone zdjęcia ze Zdanów. Na początku prosi o wyjęcie ich z celofanowych koszulek, a następnie kładzie ręce na pierwszej fotografii. Jeszcze wtedy nie przygląda się szczegółom zdjęcia.
Przez wiele lat obserwowania pracy Jackowskiego poznaliśmy wiele tajemnic jego „warsztatu”. Wizje pojawiają się u niego nagle w postaci symboli, czasami jakiś słów. Mamy nieodparte wrażenie, że on pobiera te informacje z jakiegoś „uniwersalnego źródła danych”. Oglądając pierwszy fragment filmu zwróćcie uwagę, że pojawia mu się słowo „śruba”, którego znaczenia zupełnie nie rozumie. Wyjaśnienie tej zagadki przychodzi później, kiedy to ma kolejną wizję, ale moment, kiedy nagle mówi bezwiednie słowo „śruba” jest chyba jednym z najważniejszych w tej wizji. Krzysztof Jackowski odbierał informacje, które dotyczyły dwóch odrębnych „sfer” związanych z tymi zdjęciami. Pierwsza sfera to emocje osób, które były obecne podczas wykonywania tych zdjęć. I tu po prostu odebrało nam mowę. Jasnowidz dokładnie opisał okoliczności, w których trzech starszych mężczyzn obserwowało coś, co jeden starał się sfotografować. Jackowski nie tylko dokładnie mówił, co wtedy czuli, ale nawet... powiedział słowo, którym określili oni to całe zdarzenie tuż po fakcie!
Takie szczegóły nie były znane absolutnie nikomu i ten fragment będzie w naszym archiwum umieszczony w dziale „dowody jasnowidzenia”, gdyż to wykracza poza ramy samego incydentu z UFO.
Zobaczcie pierwszy zmontowany fragment naszego zapisu z 23 maja, który pokazuje początek wizji ze zdjęciami ze Zdanów.
Nasze spotkanie z Jackowskim było starannie zaplanowane, a jego przebieg przemyślany. Kiedy Jackowski zobaczył już zdjęcia ze Zdanów i zaczął mówić o jakieś „śrubie”, wtedy postanowiliśmy zrobić mu małą niespodziankę i trochę zmienić tor przebiegu wizji. Z naszego doświadczenia wynika, że tego typu „operacje” wpływają bardzo dobrze na pozazmysłową percepcję jasnowidza. Co zrobiliśmy? Nagle przed Krzysztofem Jackowskim wylądował list, ale tutaj – jak w dobrej powieści sensacyjnej – musimy opowiedzieć Wam pewną historię, która ma istotny związek z tą sprawą....
Kim jest Zygmunt Dusza?
Chcecie napisać do nas list? Sposobów macie co najmniej kilka, ale szczegółowo omówimy dwa. Pierwszy to wysłanie e-maila na adres nautilus@nautilus.org.pl, który to tekst przeczyta w ciągu kilku godzin grupa osób, która ma dostęp do skrzynki /w tym jedna uczyni to z Londynu – pozdrawiamy Moniko!/
Macie szansę, że otrzymacie odpowiedź lub nawet kilka od kilku różnych osób, gdyż koordynowanie odpowiedzi na listy przekracza ludzkie możliwości... ;) Ale możecie też zrobić to w sposób tradycyjny, a mianowicie wysłać list na adres
Fundacji NAUTILUS, czyli skr. 221, 00-950 Warszawa
Adres prosty i przyjazny, łatwy do zapamiętania. Co tydzień staramy się odbierać korespondencję i zawsze w miesiącu kilka listów do nas „przychodzi”. Latem 2004 roku ktoś z załogi poszedł "sprawdzić pocztę przysłaną na pokład", kiedy w skrzynce Nautilusa na ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie wśród wielu listów był także jeden zaadresowany do Roberta Bernatowicza. Mamy taki zwyczaj, że aby połapać się w korespondencji zawsze na kopercie dajemy krótki dopisek flamastrem, aby zorientować się, czy w środku jest coś ciekawego. Tym razem ktoś, kto odebrał ten list (w tej chwili już trudno ustalić, kto to był), dopisał na kopercie flamastrem „KULE NAD DĄBROWĄ SUPER!”, a ktoś inny podpisał pod spodem długopisem słowo „ZDJĘCIA”, żeby było wiadomo, że w środku są fotografie. Zdjęcia były zadziwiające, ale... interesujący był także list (kliknij aby powiększyć).
Oto jego treść:
Dąbrowa 20 sierpnia 2004 r.
Szanowny Panie Robercie!
Piszę do Pana czyli do znawcy spraw sekretnych i tajemnych. Bo od czasu jakiegoś widać u nas rzeczy na Niebie we wsi jakich wcześniej u nas nie było. Widziała to moja rodzina i sąsiedzi. Trwało to dłuższy czas, stało się w miejscu i przesuwało się też co rusz!
Jest już tak od czasu pewnego że i ja i ludzie ze wsi to widzą. Aparat fotograficzny co od wesela córki w domu został wziąłem do używania i zdjęcia zrobiłem różne.
Te co wysyłam to od nas z Dąbrowy są zdjęcia przy domu sąsiada mojego Jurka Kopecia. Było to 23 czerwca z wieczora kiedy to z domu wyszedłem na żony wołanie. Poleciałem o co chodzi zobaczyć a pokazała mi na Niebo ręką i było.
Wziąłem aparat i zrobiłem zdjęcia temu co tam wisiało a poruszało się też. Zrobiłem 10 fotografii, a te 3 przesyłam z tego. Mam też i inne dziwy co mi na fotografii były ale to potem.
Teraz myślę co to może być? Satelita jakiś czy wojskowe sprawy? Może pan wie? Ludzie różne rzeczy gadają. A nikt w oczy nie powie prawdy. Będę jeszcze pisał w tej sprawie i o tych z teraz i co może potem. A teraz to wszystko.
Dusza Zygmunt
p.s.
Niech pan coś z tym zrobi albo ta fundacja od pana. Bo ja dużo czytam gazet i przeczytałem, że w tym Wylatowie też jakieś kule widzieli.
W liście były trzy zdjęcia zrobione zwykłym aparatem, które poniżej Wam prezentujemy.
(Kliknij na miniaturkę aby zobaczyć zdjęcie w pełnym rozmiarze)
Na zdjęciach widać kulę, która po bliższej analizie ma metalowy kołnierz. Obiekt wyraźnie przemieszcza się nad jakimś budynkiem, który posiada podwójny komin. Dwa zdjęcia są prawie identyczne, ale jednak obiekt został uchwycony w ruchu, gdyż przemieścił się wobec komina. Odbitki zdjęć były dosyć pośledniej jakości, ale udało nam się popracować nad nimi na programie wyostrzającym kontury. Wtedy dostrzegliśmy, że nie mamy do czynienia z idealną kulą, ale że ma ona wyraźny pierścień. Był to więc obiekt przypominający dwie połączone ze sobą miski. W 2004 roku opublikowaliśmy ten list i zdjęcia i sprawa w zasadzie uległaby zapomnieniu gdyby nie... zdarzenie ze Zdanów!
Kiedy tylko dotarły do nas zdjęcia ze Zdanów od razu przypomniał się ten zagadkowy list z Dąbrowy, który podpisał Zygmunt Dusza. Czy to przypadkiem nie jest ten sam obiekt, który został sfotografowany 8 stycznia 2006 roku w Zdanach? To pytanie nurtowało nas od samego początku, a gotowość Jackowskiego do przeprowadzenia wizji była znakomitą okazją, by powrócić do sprawy tego listu.
Było w nim kilka rzeczy godnych zastanowienia. Po pierwsze dziwaczny styl. Odnosi się wrażenie, że osoba pisząca ten list zdecydowała się na to po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Podejrzane było nazwisko „Dusza”, ale także naszą uwagę zwróciła inna rzecz. W liście wszystkie słowa były pisane małą literą, a tylko słowo „Niebo” było pisane... z dużej litery! To oznaczało, że dla autora listu „niebo” ma jakieś znaczenie. Wtedy nie potrafiliśmy nie tylko pojąć tajemnicy dziwacznej treści listu, ale nawet nie mogliśmy znaleźć tego Zygmunta Duszy, choć dysponowaliśmy dużymi możliwościami!
List nie miał adresu nadawcy i z tym był mały problem. Jakim trybem szły poszukiwania FN? Po pierwsze znane było imię i nazwisko: Zygmunt Dusza. Po drugie wieś (lub miasteczko) nazywała się Dąbrowa, o ile oczywiście nie jest to nazwa zmyślona. Po trzecie na kopercie był stempel o treści następującej:
BYCZYNA 23080417 AG
Zaczęliśmy szukać, ale okazało się szybko, że w Polsce jest kilkaset miejscowości o nazwie „Dąbrowa”, a użycie baz danych ludności nie wykazywało żadnego „Zygmunta Duszy”. Ta sprawa pewnie uległa by zapomnieniu jak setki podobnych, które trafiły do Fundacji NAUTILUS gdyby nie... ten niezwykły dzień, 23 maja 2007 roku.
Kolejny fragment wizji nazwaliśmy LIST, gdyż to właśnie od listu z Dąbrowy zaczyna się najciekawsza część tego, co chcemy Wam zaprezentować. Krzysztof Jackowski jest zaciekawiony ową „śrubą”, która uparcie pojawiała się mu przy okazji wizji opartej o zdjęcia ze Zdanów. W warszawskich „Złotych Tarasach” jest kategoryczny zakaz palenia, ale jasnowidz cały czas dyskretnie sobie „popala” chowając papierosa pod stołem... Widać, że tego wieczoru był naprawdę w znakomitej formie. I wtedy na stole zostaje położony list, o czym wcześniej Jackowski nie był w żaden sposób uprzedzony.
Jasnowidz w bardzo charakterystyczny sposób zaczyna ten list obracać w rękach. I wtedy pada pierwsze, zaskakujące twierdzenie: „ręka kobiety mi się kojarzy!”. To pierwsze słowa wizji, a potem jest już tylko ciekawiej... Krzysztof Jackowski prosi, aby zadać mu pytanie. To też jest typowe dla niego, że łatwiej mu jest odpowiedzieć na pytanie, jeśli ktoś mu je zada. Co jest w środku? I tu trafia bezbłędnie! Mówi „dwie fotografie, albo trzy, ale dwa zdjęcia są podobne”.
Co się dzieje dalej? Na czym polegała zagadka dziwnego listu z Dąbrowy? To musicie zobaczyć sami na filmie, który jest poniżej. W związku z tym fragmentem wizji będziemy mieli do Was prośbę, o czym będzie na końcu tego tekstu.
W trakcie wizji potwierdziły się nasze podejrzenia, że obiekt sfotografowany na zdjęciach „z Dąbrowy” i ten uwieczniony na serii fotografii ze Zdanów to... ten sam obiekt! Jackowski nazywa go „śrubą” i w trakcie wizji wyjaśni się zagadka tej dziwnej nazwy. W tym fragmencie zobaczycie emocje Jackowskiego, kiedy odkrywa kolejne karty tej niesłychanej historii. Ten zapis jest chyba najlepszym z posiadanych przez nas dokumentów wideo, które pokazują kolejne etapy wizji jasnowidza. On dokładnie tak robi te wizje, przez jego umysł jak przez jakiś precyzyjny instrument przelatują hasła, symbole, także nazwy. Zanim dokonamy oceny tego, co pojawiło się w trakcie wizji, najpierw proponujemy Wam ją obejrzeć. To nagranie powie więcej, niż tysiąc słów opisu...
Od czego zacząć? Może tym razem zaczniemy od apelu.
Witam Państwa!
Nazywam się Tadeusz Piątek, jestem emerytowanym pilotem śmigłowców, zasiadam czasami za sterami NAUT-MOBILE i jednocześnie jestem „oficerem” na mostku okrętu NAUTILUS. W związku z opublikowaną powyżej wizją Krzysztofa Jackowskiego mam apel do wszystkich czytelników i fanów naszych stron. W trakcie wizji jasnowidz ujawnił niezwykłą historię zdjęć z Dąbrowy, choć nazwa może być zmyślona. Na zdjęciach widać istotny szczegół – podwójny komin. Podejrzewamy, że jest to klasztor. Nie jesteśmy pewni, czy chodzi o klasztor męski czy żeński. Istotne jest to, że w pobliżu są góry. Zwracamy się do wszystkich czytelników, których są w tej chwili dziesiątki (a może i setki) tysięcy o pomoc w ustaleniu klasztoru. Ja będę się zajmował nadzorem nad tą akcją poszukiwawczą i obiecuję odpowiedzieć na każdy sygnał, który dotrze na pokład NAUTILUS-a. Uprzejmie proszę o niepodejmowanie na własną rękę prób dotarcia do autora listu, gdyż będzie to trudne bez kilku istotnych szczegółów, których nie opublikowaliśmy w tym tekście. Wiem, jak wspaniali ludzie śledzą od wielu lat nasze zmagania z „materią zjawisk niewyjaśnionych” i wiem także, że mogę na Państwa liczyć. W momencie otrzymania takiego sygnału cała machina, którą w tej chwili jest FN, zostanie uruchomiona na dotarcie do świadków i autora listu. Podaję adres mailowy, pod którym czekam na Państwa informacje:
Tadeusz Piątek
Mail: tadeuszpiatek@nautilus.org.pl
Dziekuję za uwagę, wszystkich serdecznie pozdrawiam!
PODSUMOWANIE i HIPOTEZY
Ten materiał jest dla nas czymś wyjątkowym z wielu powodów. Krzysztof Jackowski potwierdził nasze przypuszczenia, że obiekt ze Zdanów i ten ze zdjęć „z Dąbrówki” są tym samym obiektem. Dzięki tej wizji poznaliśmy wiele istotnych szczegółów związanych z tym, jak zachowywali się uczestnicy incydentu z 8 stycznia 2006 roku. Jackowski wprost cytował całe teksty, które wygłaszali wszyscy panowie podczas tego zajścia. Ich podejście do tego obiektu i zachowanie było zgodne z tym, co udało nam się wcześniej ustalić w rozmowie ze świadkami. W tym sensie ta część wizji niewiele wniosła do sprawy, choć na pewno jest którymś tam potwierdzeniem jej prawdziwości.
O wiele istotniejszy jest końcowy fragment wizji, kiedy jasnowidz zaczyna mieć wizję „śruby” i owych dziur w ziemi, których zagadka jest dla nas wielkim wyzwaniem od wielu lat. Krzysztof Jackowski mówi wprost o tym, że te dziury są robione po to, aby do środka wprowadzić coś, co nazywa „byliną”. „Coś się wydarzy, chodzi o przetrwanie” – dodaje jasnowidz.
Kilka razy z jego usta pada słowo „genetyka”. Obraz, który rysuje się z tej wizji, jest zadziwiający. Ten materiał jest w tej chwili obiektem niesamowitej dyskusji na pokładzie Nautilusa, której ten okręt jeszcze nie widział...
Podejrzewamy, że także wśród Was pojawi się wiele teorii. Tym razem poruszamy się w sferze hipotez, ale postaramy się przedstawić Wam naszą własną, która – zastrzegamy to sobie – może być zupełnie błędna. Wszystko jest możliwe.
A jednak... spróbujmy.
Widać wyraźnie, że wobec Ziemi jest realizowany jakiś precyzyjny plan. Powstające na całym świecie dziury są efektem jakiegoś programu o charakterze naukowym. Dziury wykonuje obiekt zwany przez jasnowidza „świdrem”, który te otwory wykonuje w ułamku sekundy. W tych otworach jest coś umieszczane, czego w sposób zwykły nie można znaleźć, ale co jest rodzajem „prztrwalnika”, a więc jest w stanie uśpienia.
I tu mamy dwie hipotezy. Pierwsza z nich zakłada, że na Ziemi dojdzie do jakiegoś ważnego wydarzenia, zaś w tych otworach jest umieszczony materiał genetyczny, który z jakiś powodów będzie po tej przemianie potrzebny – mówi o tym wyraźnie jasnowidz. Hipoteza druga rysuje inny wariant. Oto owe tajemnicze „miliony”, które stoją za tymi zabawnie wyglądającymi pojazdami, interesują się zmianami, które zachodzą lub dopiero będą zachodzić w naszej ziemi. W ten niezwykły sposób prowadzony jest jakiś program badań geologicznych, który ma dać im wiedzę, na jakim etapie są owe zmiany.
Oczywiście – i jeszcze raz to podkreślamy – mówimy tylko o hipotezach. Oba warianty mogą oznaczać, że mamy raczej do czynienia z projektem naukowym realizowanym na Ziemi.
Czy to wszystko?
Uprzedzając Wasze pytania od razu wyjaśniamy, że w trakcie tego wieczoru Jackowski powiedział także kilka informacji, które zdecydowaliśmy się na razie nieupubliczniać. I nie chodzi tu o żadne „trzymanie dla siebie informacji” czy „robienie wielkich sekretów”, bo jesteśmy jak najdalej od tego!
Po prostu jeżeli mamy rzeczywiście zrobić prawdziwy krok w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co się naprawdę dzieje na naszej planecie, musimy działać równie skutecznie, jak czynimy to do tej pory. Taka decyzja jest podyktowana jedynie rozsądkiem i niczym więcej, nie ma tutaj żadnych ukrytych intencji.
Aby wyjaśnić Wam motywy naszej decyzji podamy przykład, a raczej... hipotetyczny wariant. Załóżmy, że Jackowski w pewnym momencie swojej wizji podał precyzyjny sposób na to, co należy zrobić, aby sygnał odebrał „statek matka”. Nie powiemy Wam, czy to powiedział naprawdę, ale załóżmy hipotetycznie, że tak się stało. W momencie opublikowania tego fragmentu możemy się spodziewać, że z tych dziesiątek tysięcy czytelników stron Nautilusa znajdzie się dziesięciu „poszukiwaczy przygód typu X`Files”, którzy jeszcze tego samego dnia spróbują przeprowadzić operację według przepisu Jackowskiego i w miejscu, które wskazał. To pokazuje, że dziecinne „publikowanie absolutnie wszystkiego” jest drogą donikąd. Tyle w tej sprawie.
Przepraszamy, że musieliście tak długo czekać na przedstawione przez nas materiały, ale mamy nadzieję, że było warto.