Śr, 13 luty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Ogromne, demoniczne czarne psy pojawiają się w historiach opisywanych przez naszych czytelników z całej Polski. Warto powrócić do tego tematu.
Na początku pragniemy zrobić małe "posunięcie wyprzedzające" wobec osób, którzy na hasło „czarne psy” myślą tak: „na pewno był to zwykły, szwędający się czarny kundel, którego naiwniacy biorą za niewiadomo co”. Sprawa nie jest taka prosta - możecie nam wierzyć.
Na tych łamach przedstawialiśmy Wam wiele bardzo wiarygodnych relacji pochodzących od ludzi których znamy i którym można ufać, których opisy spotkania z czarnym psem miały zdecydowanie nadnaturalny charakter. Przykładem może być historia naprawdę dobrze udokumentowana z Pilicy (kilku świadków, niestety większość już nie żyje), kiedy gigantyczny czarny pies ciągnący za sobą ogromny łańcuch rzucił się do jeziora, po czym rozbryzgując wodę dopłynął na jego środek, a następnie... zaczął się śmiać ludzkim głosem. Ludzie opisujący to wydarzenie nie mieli nawet odrobiny powodu, aby robić sobie żarty. Od tego czasu przyglądamy się historiom o czarnych psach bardzo uważnie i od czasu do czasu wracamy do nich w rozmowach na pokładzie Nautilusa. Warto przedstawić kilka historii, które dostaliśmy niedawno i jedną... nie o czarnym psie, ale mimo tego w pewien sposób wartą zaprezentowania. Sporządziliśmy mapę miejsc w Polsce, w których pojawił się „czarny pies”.
Zaczynamy od miejscowości Wyszyna i Bratoszewice, które tym samym nanosimy na naszą „mapkę”.
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: dotyczy - tzw Czarnego psa
Dokładnie takiego samego psa widział mój pradziadek. Był to dość dawno- ta opowieść została nam przekazana przez moich dziadków czyli dzieci już niezyjącego pradziadka. To wydarzenie miało miejsce po I wojnie światowej w miejscowosci Wyszyna ( województwo łódzkie, niedaleko miejscowosci Turek ) Pradziadek wracał od znajomych gdzie grał w karty. Gdy był w połowie drogi za duzego drzewa wyszedł olbrzymi czarny pies ze świecącymi oczami koloru czerwonego i zagrodził mu drogę. Ciągnął za sobą
potęzny, cięzki łańcuch, którym opętał nogi pradziadka. Pradzadek tak się wystraszył jego warczenia, że nie pamietał jak dobiegł do domu. Nie pukał do drzwi tylko po prostu je wyłamał tak sie wystraszył tego zdarzenia.
Podobna historia przytrafiła się ojcu mojej przyjaciółki. Miało to miejsce w latach 60 tych w miejscowości Bratoszewice ( województwo łódzkie koło Strykowa) Kawaler wracał od dziewczyny i tak samo w połowie drogi napotkał olbrzymiego czarnego psa, który biegł obok drucianego odrodzenia obcierając je wielka obrożą aż sypały się iskry.
Jestem zainteresowana sprawą tzw czarnego psa i będę częsciej zagladać na Waszą stronę.Pozdrawiam Elzbieta
I kolejna historia.
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject:
Czesc wlasnie przeczytalem wasz artykul o czarnych psach. Przeczytalem dlatego ze sam naglowek sprawil ze mnie oswiecilo. Teraz najlepsze. Kilka lat temu moj dziadek, a jest to osoba bardzo religijna i szczera opowiedzial mi przy jakiejs okazji taka historie. Kiedy mial dwadziescia pare lat, przechodzil pod wieczor kolo starego cmentarza zydowskiego jakich wiele bylo pod warszawa.
I w pewnym momencie z za plotu tego cmentarza wyskoczyl czarny duzy pies. Moj dziadek nie przestarszyl sie gdyz na wsi czesto biegaly psy. Ale ten biegl caly czas kolo mojego dziadka, dziadek mowil ze jak przyspieszal to pies tez jak zwalnial to pies tez zwalnial. Tak szli kolo siebie jakies 50 metrow. Co mojego dziadka zdziwilo to to ze pies byl czarny jak smola i biegnac obok mojego dziadka caly czas patrzyl sie jak to powiedzial moj dziadek spode łba.
W koncu moj dziadek nie wytrzymal i stanal, krzyknal wracaj czorcie skad przyszedles czy cos w tym rodzaju. Pies warknal skoczyl w bok i zniknal w krzakach. Tyle slyszalem od mojego dziadka, a cala rzecz dziala sie w Unieżyżu czy jakos tak pod Warszawa.
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject:
Witam
Od dłuzszego czasu czytam wasz serwis i dzisiaj w archiwum natrafiłem na
artykuł o czarnych psach. Bardzo mnie to zainteresowalo poniewaz sam w
swojej rodzinie miałem taką historię.
Nie słyszałem tego od osoby która doświadczyła tego zjawiska lecz od
mojej matki która w tym czasie była nastolatką. Mianowicie sprawa wyglada następująco: moja matka mieszkała ze swoimi rodzicami i rodzenstwem w typowym "blizniaku" zajmują połowę domu a drugą zajmowała kuzynka mojej babci ze swoją rodziną.
I to właśnie jej maż i ona są głownymi bohaterami tej historii.
Pewnego dnia ta własnie kobieta oczekiwała na męża który pojechał do znajomego do pobliskiej wsi w wiadomych celach (alkohol). Jako, ze nie było to daleko postanowiła jechac wozem ciagniętym przez konie.
I wtedy, w ten dzień ( własciwie noc) wydarzyła się ta niesamowita historia - podczas drogi powrotnej gdy wujek mojej matki spał pijany na wozie a jego zona kierowała, przy kole pojawił sie ogromny czarny pies.
Jak wiadomo na wsi czesto możemy zauważyc błąkajace sie psy lecz nie takie jak tamten, który podobno był ogromnych rozmiarów i poruszał się całkowicie bezszelestnie a pojawił sie dosłownie znikąd ponieważ przy drodze nie ma żadnego lasu, czy nawet pojedynczych drzew z których moglby on wyskoczyc.
Gdy ciotka mojej matki skręciła w podworze to pies dosłownie rozpłynął sie w powietrzu.
Jak juz pisałem nie słyszałem tego od osoby bezposrednio uczestniczacej w tym wydarzeniu ale od mojej matki która mieszkała razem z tą kobietą i juz na drugi dzien poznała relację.
Sprawa zaciekawiła mnie tym bardziej, ze wydarzyła sie w okolicy o ktorej pisaliscie jako o nawiedzonej przez jakies zle moce poniewaz w ciagu kilku miesiecy popelnilo tam samobojstwo kilka osob, mianowicie sa to okolice Człuchowa (dokładnie wieś Nxxxxx) na pomorzu.
Z domem w ktorym zamieszkiwali wtedy bohaterowie, a w którym obecnie mieszka brat mojej mamy z rodziną oraz właśnie ta kobieta ktorą historie przedstawiłem w swoim liscie sa związane jeszcze inne dziwne zjawiska ale o tych napisze kiedy indziej.
Dodam tylko, ze w wakacje bede z pewnoscia przebywal okolo 1 miesiaca w
tym domu i postaram wypytac sie o cos tej kobiety, choc moze byc ciezko
poniewaz nasze stosunki nie sa najlepsze.
Pozdrawiam i licze na odpowiedz z panstwa strony oraz jesli mogłbym
prosic to o niepodawanie nawet poczatkowych liter mojego nazwiska i
nazwy wsi, choc nazwe Człuchów jak najbardziej.
Jeszcze raz pozdrawiam R. C.
Na koniec ostatnia z serii historii „o czarnym psie”, która ma pewien... wydźwięk pozytywny. Z lektury zgromadzonych przez FN opowiadań o spotkaniach z „czarnymi psami” raczej należałoby powiedzieć, że to jakieś istoty demoniczne przybierają właśnie taką postać, ale... list pani Anny jest na tyle interesujący, że warto jest go przedstawić w tym tekście.
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Historia
Witam!
Chciałam podzielić się z Wami pewną historią, która pasuje zarówno do wątku "znaków" dawanych przez ukochanych zmarłych jak i zagadkowych spotkań z dużymi psami.
W 2005 r. zmarł mój ukochany dziadek. Ponieważ ciężko chorował wszyscy w głębi ducha liczyliśmy się z możliwością jego odejścia, ale mimo wszystko nikt nie był na nie gotowy. Po jego pogrzebie, żeby nie myśleć o tym co się stało, rzuciłam się jak to często bywa w wir zajęć. Dwa tygodni później zdawałam egzamin na prawo jazdy. Pamiętam, że jako talizman wzięłam ze sobą zegarek dziadka, który po pogrzebie dała mi babcia. Stara, zabytkowa "cebula" wisiała na mojej szyi cały czas. W trakcie części praktycznej, kiedy podczas drugiej (i ostatniej) próby wykonania prawidłowo manewru wyjazdu z parkingu, z tzw. koperty, zdałam sobie sprawę, że nie ma siły, nie wyjadę z zatoczki nie trącając słupka, co równało się z oblaniem egzaminu. Zastanawiając się czy w ogóle jest sens ruszać machinalnie chwyciłam zegarek dziadka myśląc w duchu: no dziadku, uczyłeś mnie jeździć motorem, kiedy miałam 5 latek. A teraz twoja wnuczka obleje egzamin na najprostszym manewrze.
Poprzez hałas, który panował w budynku, gdzie odbywały się egzaminy usłyszałam słowa: sprzęgło i ruszaj. Mamrocząc pod nosem mało pochlebne słowa, pod wpływem egzaminatora (wtedy myślałam, że to on podpowiada mi manewry, które i tak nic by nie dały) skręciłam kierownicę.
Nie pamiętam, jak wyjechałam z zatoczki. Wiem tylko, że słupek ograniczający, który był parę centymetrów od maski samochodu i którego nie miałam prawa ominąć był nietknięty, nawet się nie kołysał.
Kiedy dziękowałam egzaminatorowi za podpowiedź spojrzał na mnie zdziwiony i stwierdził: Proszę Pani, ja nic nie mówiłem...
Wypełniałem już arkusz "oblanego" egzaminu. Nie wiem jak zdołała Pani wykonać ten manewr. Za to ja chyba wiem...te same słowa słyszałam wielokrotnie od dziadka, kiedy jako mały brzdąc wskakiwałam na siodełko wielkiego, poniemieckiego motocykla, na którym moje nogi nawet nie sięgały sprzęgła.
Z moim dziadkiem wiąże sie jeszcze jedna historia. W tym samym czasie studiowałam w Krakowie, ale na weekendy wracałam do domu, pod Częstochowę. W poniedziałki musiałam bardzo wcześnie iść na stację, żeby złapać pociąg. Była zima, mieszkaliśmy ponad 3 kilometry od stacji kolejowej, ciemno, ponuro, pusto. Niezbyt uśmiechała mi się droga na dworzec, ale cóż...Około trzech miesięcy od śmierci dziadka brnęłam przez zasypaną śniegiem drogę, kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczyłam bardzo dużego, ciemnego psa, bardzo podobnego do Atosa, którego kiedyś mieli dziadkowie. Pies patrzył na mnie, ale nie podszedł. Usiłując ignorować nieprzyjemne ciarki na plecach ruszyłam dalej. Pies również biegnąc równoległym chodnikiem. Kiedy doszłam do dworca popatrzył na mnie i skręcił w uliczkę. W następnym tygodniu powtórzyła się ta sama sytuacja. Pies czekał na mnie w pobliżu bloku i biegł ze mną aż do dworca. Towarzyszył mi za każdym razem dopóki wiosną nie zaczęło się robić wcześniej jasno.
Wielokrotnie potem chodząc po mieście zwracałam uwagę na biegające bezpańskie psy, ale nigdy nie spotkałam tego dużego ciemnego psa.
Nie wiem jak to tłumaczyć, ale może to mój dziadek czuwał nad swoją szaloną wnuczką.
Pozdrawiam
Anna S.
P.S Nie mam nic przeciwko opublikowaniu tych historii o ile oczywiście wydadzą się wam ciekawe
I na koniec historyjka „trochę z innej półki”, ale mimo tego warta publikacji. Pojawiła się ona kiedyś w „opiniach” pod tekstem i została przez nas „wyłapana”. Pamiętajcie jednak, że naprawdę ciekawe „relacje i historie” przesyłać nam w formie oddzielnych e-maili na adres
nautilus@nautilus.org.pl
A oto historia, którą roboczo nazwaliśmy „coś skakało po cysternie” ;)
(...) Filmy interesujące ale jestem tu z innego powodu, a mianowicie mam własną firme produkcyjno transportową i czasami wyjeżdżam w trase. Było to w nocy z poniedziałku na wtorek. Zjechałem na parking w Tarnowie i zatrzymałem się przed niebieską izotermą. Obszedlem cysterne dookoła, potem umyłem zęby, nastawiłem budzik i poszedłem spać. Za jakąś godzine- mniej więcej poczułem jak "coś" skacze mi po cysternie -jak by ktoś przebiegł się po podeście na górze cysterny mającym prawie 13 metrów. To coś musiało mieć 300 kg wagi bo cysterna była pełna a ciągnik nie miał powietrza w poduszkach. Stał twardo bez żadnej amortyzacji – nie biorąc pod uwage amortyzacji opon. Wyskoczyłem z kabiny i odziwo drugi kierowca z niebieskiej izotermy już był poza swoim ciągnikiem. Zapytałem się go czy widział kogoś. On mi na to powiedział, że obudziły go silne uderzenia o pake izotermy i o dach kabiny, miał takie samo odczucie jak ja, że coś biegło od końca naczepy do samego przodu i musiało niemało ważyć. Gdy człowiek chodzi po cysternie, czuć niewielkie odchylenia na bok kabiny. NIE wiem co to było, za dnia patrzyłem czy nie ma śladów, na podzeście nie ma nic ale z tyłu gdzie podest nie sięga są 2 wgniecenia o owalnym kształcie których przedtem nie było. JEst tam warstwa wierzchnia cysterny z chromowanej blachy pod nią jest ocieplenie. Jest to blacha o grubości 4mm. CO to mogło być strasznie mnie to dręczy???
Śr, 13 luty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.