Czw, 21 luty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
“Zabił mnie zły człowiek, przyprowadź tu chłopaka z sąsiedztwa!” – ta historia pokazuje pewien ważny aspekt związany z nagłą śmiercią.
Ilu jest w Polsce egzorcystów? Kilkudziesięciu. Naprawdę dobrych? Ledwie kilku. Rozmowy z nimi są niezwykle pouczające, gdyż zawierają ogromną wiedzę o życiu po śmierci wynikającą z doświadczenia i przypadków, które sami mieli okazję badać. Egzorcyści często poruszają aspekt nagłej śmierci, który ma dramatyczne konsekwencje. O co chodzi?
Otóż w przypadku morderstwa bardzo często dusze osób zmarłych nie chcą „odejść do światła”, lecz próbują wszelkimi sposobami znaleźć w najbliższym otoczeniu swojego miejsca zamieszkania osobę obdarzoną talentem medialnym, której próbują przekazać informacje o popełnionej zbrodni. Tego typu historie zbyt często się powtarzają, aby można je było uznać za wymysł czy fantazję.
Po opublikowaniu tekstu „Powrót” dostaliśmy sporo e-maili, ale jeden zainteresował nas szczególnie. Zawiera bowiem dokładnie opisaną historię, która jest właśnie ową „próbą ingerencji z zaświatów”, o której tyle razy opowiadali nam egzorcyści.
Historię opisała nam Pani Wanda, a przedstawiamy ją poniżej.
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: dot. artykułu "Powrót"
Droga Fundacjo,
przeczytałam artykuł pt. "Powrót" i wróciły do mnie (nie, nie przypomniały się, tylko wróciły, bo tkwią we mnie do dziś) moje własne przeżycia sprzed około 20-tu lat, związane z zamordowana osobą. Zjawiskami paranormalnymi interesowałam się od zawsze, miewałam też różne "przygody", które dziś sama jestem skłonna złożyć na karb dziecięcej wyobraźni. Jako nastolatka próbowałam nieraz z grupą rówieśników wywoływać duchy, ale bez skutku, zazwyczaj przeradzało się to w końcu w wygłupy i wzajemne straszenie się... Ale do rzeczy.
Jakieś dwadzieścia lat temu zamordowano moją sąsiadkę. Zwłoki znaleziono w lesie, nie było śladów gwałtu, nic też jej nie zginęło, choć morderca mógłby się dość znacznie "obłowić". Miała na ciele wiele ran kłutych. Nigdy nie znaleziono narzędzia, ani też sprawcy. Kilka dni potem, po powrocie z pracy (byłam już dorosłą kobietą i dawno zapomniałam o "zabawie w duchy"), coś mi kazało zasiąść do stołu i znowu spróbować. Zrobiłam szybko prowizoryczną tablicę z alfabetem i umieściłam na niej talerzyk ze strzałką.
Dosłownie po sekundzie zrobił się bardzo ciepły i zaczął wirować, a pierwsze zdanie, jakie odczytałam, brzmiało: "bardzo źle jest być zabitym". Zadawałam mojemu "rozmówcy" różne pytania, ale ten, jakby w wielkich nerwach, czy emocjach, powtarzał wciąż to samo zdanie. Kiedy spytałam, czy jest zamordowaną sąsiadką, potwierdził i jakby się nieco "uspokoił". Na moje pytania, kto jej to zrobił, powtarzała tylko: "zły człowiek". Potem zażądała, żebym przyprowadziła chłopaka z sądsiedztwa, bo chce z nim porozmawiać, podała imię i nazwisko. Miał on wtedy jakieś 17 lat, nie był to żaden chuligan, przeciwnie, bardzo spokojny chłopak z dobrej rodziny. Nie sądzę, żeby miał coś z tym morderstwem wspólnego, ale może coś widział, albo wiedział? Tę prośbę powtórzyła bardzo wiele razy. Zapytałam, gdzie jest narzędzie zbrodni. Powiedziała, że w studzience, na łąkach. Proszę sobie wyobrazić, że odnalazłam tę "studzienkę", choć wcześniej nie miałam o niej pojęcia! Jest to coś w rodzaju włazu do kanału, jakie są na ulicach, przykryte metalową pokrywą. Jeszcze potem kilka razy kontaktowałam się z nią w ten sposób (a raczej ona się kontaktowała ze mną), a potem się skończyło, pewnie dlatego, że ja nic z tym nie zrobiłam. No bo jak mogłam pójść do sąsiadów i poprosić ich syna, żeby wpadł do mnie na chwilę, bo duch pewnej kobiety chce z nim porozmawiać? To było dla mnie niewykonalne. Podobnie, jak np. poinformowanie milicji (wtedy były u nas czasy komuny), o miejscu ukrycia narzędzia zbrodni i moim "informatorze". Ta historia jest całkowicie prawdziwa i do dziś nie daje mi spokoju.
Pozdrawiam serdecznie. Wanda
Czw, 21 luty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.