Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 8212x | Ocen: 1

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Wt, 15 kwi 2008 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   

"Tam jest lotnisko duchowe ludzkości!" - tak często zwykło się mówić o Indiach. Mieszka tam mnóstwo niezwykłych postaci, które często są bohaterami naszych tekstów. Oto, jakie są Indie - reportaż pana Jacka!

To wyjątkowy materiał. Nie tylko ze względu na obszerność, ale także ilość informacji o Indiach. Jest to bezcenne źródło wiedzy dla tych naszych czytelników, którzy wybierają się na "duchowe lotnisko świata". Autor reportażu wykonał ogromną pracę, którą na pewno docenią znawcy tematu. Zdecydowaliśmy się na publikację także dlatego, że pojawiają się tam elementy, które pojawiały się na naszych stronach, jak choćby Biblioteka Liści Palmowych. Wiele osób interesujących się tajemnicami wschodniej kultury na pewno nie pożałuje czasu, który trzeba spędzić na zapoznanie się z tym bardzo obszernym materiałem. FN Witam ponownie Fundację Nautilus! 10 marca 2007 napisałem do Was pierwszy list, który został zamieszczony na stronie Nutilusa dnia 29.07.2007 pod tytułem "Ludzkości zostanie zabrana energia elektryczna, stanie się to po 2010 roku!" Dzisiaj mam przyjemność pisać do Was po raz drugi. Na przestrzeni lat 1990 - 1991 byłem 2-krotnie w Mayapur, małej bengalskiej wiosce w Indiach, gdzie uczestniczyłem w wykładach dotyczących nauk Wed. Od jednego z niezwykłych wykładowców - Atmatattvy Dasa - usłyszałem o kilku ciekawych przepowiedniach, o których napisałem w pierwszym liście. Od tamtej pory wielokrotnie o tym myślałem i coraz bardziej dojrzewało we mnie pragnienie, aby ponownie pojechać do Indii i odszukać Atmatattvę. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, bo czułem, że warto byłoby pójść tym tropem dalej. Moja druga wyprawa do Indii w końcu doszła do skutku i odbyła się całkiem niedawno, wróciłem z niej 27 lutego 2008. Wyjazd był fascynujący, gdyż miałem możliwość porozmawiania z ciekawymi osobami, między innymi na temat różnych przepowiedni i roku 2012. Przesyłam Fundacji Nautilus ilustrowany reportaż. Mam na imię Jacek. Na przestrzeni lat 1990 - 1991 byłem 2-krotnie w Mayapur, małej bengalskiej wiosce w Indiach, i spędziłem tam łącznie około 9 miesięcy podczas których uczestniczyłem w ponad 200 wykładach dotyczących nauk Wed. Jednym z niezwykłych wykładowców był Atmatattva Das Adhikari, wytrawny znawca pism wedyjskich i praktyk, który całe swoje dorosłe życie poświęcił samorealizacji. Raz, czy dwa razy zdarzyło się, że zszedł on z tematu wykładu i wspomniał o przepowiedniach wydarzeń, które mają dopiero nastąpić. Mówił między innymi o końcu dwóch wielkich religii: chrześcijaństwa i islamu, o rozpadzie Związku Radzieckiego, o wspólnej walucie w Europie, o wielkiej wojnie poprzedzonej szeregiem mniejszych wojen, o użyciu broni atomowej, o czasie kiedy już nie będzie prądu elektrycznego i o nowej nadchodzącej epoce. Od tamtej pory wielokrotnie o tym myślałem i coraz bardziej dojrzewało we mnie pragnienie, aby ponownie pojechać do Indii i odszukać Atmatattvę. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, bo czułem, że warto byłoby pójść tym tropem dalej. Szykując się do ponownego wyjazdu do Indii, miałem w planie załatwić jeszcze dwie inne sprawy. Jedną z nich było odwiedzenie jednej z tzw. bibliotek liści palmowych, o których ostatnio mówi się coraz głośniej i wyrobienie sobie własnego zdania na ich temat. W Indiach jest co najmniej kilkanaście miejsc, gdzie przechowuje się tysiące zapisanych losów ludzkich, na liściach palmowych lub na papierze. Był tylko problem, którą z tych bibliotek wybrać? Zacząłem więc zbierać informacje i relacje osób, które odwiedziły te miejsca przede mną. Niestety, nie znalezłem takiej biblioteki, z której wszyscy byliby zadowoleni. Zdarzało się, że obok w pełni usatysfakcjonowanych ze swojego "czytania" osób, pojawiały się takie, którym niewiele się zgadzało lub sprawdziło. Byli też tacy, którzy odwiedzili wiele bibliotek, lecz zapisu na swój temat nie znaleźli. Z zebranych informacji wynikało, że na pewno powinienem wziąć pod uwagę jedną miejscowość w Pendżabie, mianowicie Hoshiarpur u podnóża Himalajów, oraz małą wioskę Karoi Bari na pustyni w Radżastanie. Drugą sprawą jaką chciałem załatwić, było znalezienie odpowiedzi na pytanie, na ile prawdopodobna jest wersja wydarzeń dotyczących przyszłości Ziemi, jaką Patryk Geryl opisał w swojej książce "Proroctwo Oriona na Rok 2012". Na Zachodzie temat ten jest już bardzo głośny, natomiast interesowało mnie jak na to zagadnienie zapatrują się ludzie i astrolodzy w Indiach. Nie kwestionuję faktu zbliżania się końca wielkiego kalendarza Majów, lecz mam poważne wątpliwości co prawdopodobieństwa scenariusza jaki przedstawia Geryl. Chciałem wyjaśnić, czy Wedy zawierają informacje na temat cyklicznych zmian kierunku obrotu Ziemi, bo nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem. Taki plan wyprawy założyłem sobie jesienią 2007 roku. Do grupy postanowili przyłączyć znajomi, Piotr z Krakowa i Grzegorz z Tarnowa, którzy długo czekali na swój pierwszy wyjazd do Indii. Wyprawa się zaczyna Poszukiwania Atmatattvy rozpoczynam już na kilka tygodni przed wylotem do Indii. Rozsyłam maile, dzwonię do Mayapur w Indiach. "Tak, czasami tu przyjeżdża, kilka razy w roku..." słyszę odpowiedź. Jak na razie jednak, nikt nie wie gdzie on jest, ani nikt nie ma do niego telefonu. Czekam więc parę dni i próbuję znowu. Beskutecznie. Mam nadzieję, że więcej szczęścia będziemy mieli już na miejscu. 15 stycznia 2008 po 6.oo rano spotykamy się na lotnisku w krakowskich Balicach. Mamy lot przez Wiedeń i Dubaj, do Kalkuty. Odprawa przebiega sprawnie, lecz parę minut później widzimy jakieś zamieszanie wśród personelu lotniska. Nasz lot do Wiednia jest najpierw kilkakrotnie przekładany z powodu mgły, a ostatecznie zostaje odwołany. Mgła utrzymuje się, więc aby nie ryzykować straty następnego dnia, natychmiast zmieniamy nasze bilety z Krakowa na trasę Katowice-Dusseldorf-Dubaj-Kalkuta. Na szczęście jest to możliwe, chociaż jeden dzień już jest stracony. Nazajutrz bezproblemowo startujemy i całą trasę przebywamy bez kłopotów. Na lotnisku w Kalkucie odbieramy bagaże i stwierdzam zaginięcie śpiwora. Zgłaszam to odpowiedniej osobie, która kieruje mnie do okienka bagaży zaginionych. Kłębi się tam ogromny tłum, więc macham na to ręką. Szkoda czasu. Dobrze, że chociaż plecaki ocalały.

Terminal w Kalkucie Z lotniska w Kalkucie odbierają nas Polacy, którzy od 11 lat mieszkają w Mayapur. Pierwsze dni mamy spędzić u nich. Na ulicach tłok i zgiełk. W końcu przedzieramy się przez miasto i przed nami 140 km asfaltowej drogi do Mayapur. Jest 17 stycznia. W Polsce teraz panuje zima, a tutaj mamy prawie 30 stopni Celsjusza. W drodze zastanawiam się, czy uda mi się znaleźć jakiś kontakt do Atmatattvy. Po południu jesteśmy już na miejscu i idziemy nad Ganges. Piotr i Grzegorz decydują się wejść do wody. Kąpiel w Gangesie jest czymś wyjątkowym. Ja rezygnuję z wejścia do wody, bo bierze mnie gorączka.

Piotr, Grzegorz i nasz znajomy Polak z Mayapur. Wieczorem podziwiamy zachód słońca i oswajamy się z myślą, że jesteśmy w Indiach.

Ganges. Wkrótce dowiaduję się, że Atmatattvy w Mayapur nie było już bardzo dawno. Rozpytuję o osoby, które znały go bliżej, ale żadna z nich nie zna jego adresu czy telefonu. Aż trudno w to uwierzyć. Nie tracę jednak nadziei, bo mamy przed sobą jeszcze dużo czasu. Nasza wyprawa obliczona jest na 6 tygodni. Może później go znajdziemy. Zastanawiamy się też, do której biblioteki liści palmowych jechać. Ta najbardziej znana jest w Vaitishwarankoil, głęboko na południu Indii. Mamy też informację o jednym Bhrigu Sastri (osoba, która odczytuje ludzkie losy z Bhrigu Samhity) z Varanasi. Nasz znajomy z Niemiec był u niego i poleca ten kontakt. Wszystko, co usłyszał o swym życiu było zgodne z prawdą. Trzeba się jednak ostro targować bo cena wyjściowa to aż 10.000 rupii za odczytanie swej przepowiedni. Ostatecznie zapłacił 5100 rupii. Siadamy nad mapą i staramy się zaplanować następny etap podróży. Ponieważ wiele osób, które przyjeżdża do Indii choruje z powodu zmiany klimatu lub problemów pokarmowych, dobrze jest zaaklimatyzować się w nowych warunkach. My wybieramy do tego celu Jagannath Puri, miasto pięknie położone nad Zatoką Bengalską i spędzamy tam kilka dni.

Zwiedzamy wiele ciekawych miejsc, chcemy również zobaczyć słynną świątynię Pana Jagannatha,cczyli Pana Wszechświata. Niestety nie możemy wejść do środka, ponieważ biali nie są tam wpuszczani. Myślę sobie, że Pan Wszechświata ma już jakiś plan co do naszej wyprawy i jeśli zechce pokierować moje kroki w stronę Atmatattvy, to na pewno wszystko się ułoży. Zobaczymy co będzie dalej.

Stragany na głównej ulicy w Jagannath Puri, w tle świątynia Pana Jagannatha. Więcej szczęścia mamy w innej świątyni do której wejść może każdy. Trafiamy na moment kiedy młodzi uczniowie ćwiczą intonowanie Atharwa-Wedy. Przysiadamy się by ich posłuchać, a ja przez parę minut nagrywam. Wdajemy się w rozmowę z jakimś kapłanem, a przełożony świątyni mówi mu, żeby oprowadził nas po aśramie. Wracamy do hotelu, bo gorączka zwala mnie z nóg.

Następnego dnia wędrujemy bulwarem przy plaży i widzimy z dala jakieś ogniska. Podchodzimy bliżej i nagle spostrzegamy, że jest to miejsce kremacji zwłok. Czas się nagle zatrzymuje, a my stoimy jak wmurowani i myślimy sobie o ulotności tego życia. Robimy na codzień tysiące czynności, które nam wydają się bardzo ważne. A potem przychodzi nagle wypadek, choroba lub fala Tsunami, i nagle wszystko się kończy. Wedy piszą, że długość życia jest przypisana każdemu już w momencie jego narodzin. I jeśli komuś jest pisane zginąć w roku 2012, to zginie choćby czynił starania by się uratować. A jeśli ma żyć dłużej, to nawet jeśli kataklizm nadejdzie, on go przeżyje. Nie wiem, czy znajdę odpowiedź na pytanie co jest pisane Polsce, Europie czy światu, ale muszę koniecznie odszukać Bhrigu, bo od niego może dowiem się, jaki dla mnie będzie rok 2012. Robimy parę zdjęć i dyskretnie się wycofujemy.

Następnego dnia zwiedzamy dalsze okolice Jagannath Puri. Wynajmujemy samochód z kierowcą i jedziemy do Konark zobaczyć słynną świątynię boga słońca. W Konark nasuwa mi się refleksja, że ludzie Wschodu zupełnie inaczej postrzegają rzeczywistość niż ludzie Zachodu. Człowiek Zachodu patrzy na maszynerię wszechświata i zastanawia się jakie zasady kierują jego działaniem, jakimi wzorami da się je zapisać. Człowiek Wschodu natomiast wie, że za sprawne działanie tego wszechświata odpowiada wielu operatorów na różnych stanowiskach. Każdy wie, że wszystkie pojazdy i maszyny wymagają kierowców czy operatorów. Gdy widzimy samolot lecący po niebie, albo jadący w oddali samochód, to nigdy nie przyjdzie nam do głowy, że porusza się on bez jakiegoś kierowcy. Wedy piszą, że w zarządzaniu i funkcjonowaniu wszechświata biorą udział 33 miliony istot zwanych dewami, które są odpowiedzialne za działanie wszelkich makro- i mikro-mechanizmówi, nawet takich jak mruganie powieką. Cała ta różnorodność "operatorów" występujących w hinduiźmie została fałszywie nazwana przez brytyjskich kolonistów wielobóstwem i pogaństwem, by usprawiedliwić konieczność nawracania tych biednych dzikusów na jedynie słuszne, bo wielbiące jednego Boga chrześcijaństwo. Należy wiedzieć, że Wedy również mówią, że istnieje tylko jedno źródło wszystkiego, Jedna Najwyższa Prawda, czyli Bóg, którego można realizować w różnych aspektach: Brahmana, Paramatmy i Bhagavana. Wszystkie inne postacie sprawują swe administracyjne funkcje w ten sposób, jak kierownicy różnych szczebli w wielkim przedsiębiorstwie odpowiedzialni za poszczególne jego działy. I tym różnym dewom okazywano szacunek, budowano świątynie. Ze świątynią w Konark związana jest ciekawa historia. Podobno posąg boga słońca w tej świątyni "lewitował", czyli unosił się w powietrzu pomiędzy potężnymi magnesami. Niestety, magnesy te zakłócały kompasy żeglarzom. Posąg został usunięty, a świątynię totalnie zdewastowano. Obecnie wejście do środka jest zamurowane.

Wejście główne do świątyni w Konark. Mam coraz większą gorączkę. Zostaję w hotelu, a Grzegorz i Piotr jadą do Bhuwaneśwar. Potem opowiadają mi o wykutych w skałach grotach, w których medytowali nigdyś mnisi.

Wpadamy na trop Atmatattvy Następny dzień jest dla naszej podróży przełomowy. Poznajemy przesympatycznego Gaura Hari Dasa, który jak się okazuje, pochodzi z tej samej miejscowości, gdzie mieszka Atmatattva Das i obiecuje pomóc nam go znaleźć. Z telefonu przy straganie w pobliżu naszego hotelu, Gaura Hari Das dzwoni do siebie do domu i zdobywa domowy numer telefonu Atmatattvy. Dzwoni do jego domu i rozmawia z jego żoną, Malini. Mówi jej o trzech Polakach, którzy koniecznie chcą się z nim spotkać. "Atmatattva jest gdzieś w Indiach, nie wiem gdzie", śmieje się Malini, ale obiecuje zaraz go znaleźć. Siedzimy przy straganie jak na szpilkach i czekamy na telefon. Po jakichś 10 minutach rozlega się dzwonek i w słuchawce słyszę głos Atmatattvy. Przedstawiam się i mówię mu, że byłem przed laty na jego wykładach w Mayapur. Okazuje się, że mnie dobrze pamięta i bardzo chętnie się z nami spotka. Zaprasza nas do Chirali, niewielkiej miejscowości leżącej prawie nad samym oceanem, ponad 1000 km na południe, gdzie obecnie przebywa. Już wiemy, że nie pojedziemy teraz do Varanasi, gdyż najpierw musimy porozmawiać z człowiekiem, który może udzielić nam cennych instrukcji. A jednak się udało... Ruszamy pociągiem na południe. Jestem podekscytowany czekającym nas spotkaniem. Widać, że szczęście nam sprzyja. Liczę, że po rozmowie z Atmatattvą dobrze zaplanujemy dalszą część trasy. Biblioteki liści palmowych są porozrzucane po całych Indiach, a my będziemy musieli podjąć decyzję, które miejsce chcemy odwiedzić. Podróż do Vijayavada trwa całą dobę.

Po wyjściu z dworca dopada nas tłum szoferów przeróżnych pojazdów - ryksz, motoryksz, samochodów i każdy chce nas zawieźć do hotelu. Nie interesuje nas jednak żaden hotel, bo natychmiast chcemy jechać do Chirali. Przed nami 100 km i potrzebny jest nam wygodny samochód. Wszyscy chcą co najmniej 2000 rupii. Według na za drogo. Bierzemy więc nasze bagaże i udajemy, że odchodzimy. Jeden z nich dogania nas i jest gotowy obniżyć cenę. Dobijamy targu na 1600 rupii (100 zł) i wsiadamy do starego Ambasadora.

Siedzenia niby miękkie, ale bardzo niewygodne i mało miejsca na nogi. Kręcę się cały czas. W porywach rozwijamy prędkość do 70 km/h. Kaszel nie daje mi spokoju. Piotr się martwi, czy nie złapię zapalenia płuc. "To dopiero byłby pech", myślę sobie. "Przecież nie mogę przerwać takiej ważnej wyprawy".

Droga do Chirali. Typowy widok maksymalnie załadowanych ciężarówek. Dojeżdżamy do Chirali i instalujemy się w aśramie, do którego dwa razy dziennie przychodzi Atmatattva. Zapominam o niewygodach podróży bo już dziś mam osiągnąć swój pierwszy cel. Dostaję też ayurwedyjskie lekarstwo na kaszel. Ma mi pomóc na 100%. Do Indii należy jechać z odpowiednią świadomością. Turysta-światowiec dostrzeże tu przede wszystkim smród, brud i niewygody. Taka osoba lepiej niech jedzie na Majorkę. Do Indii przyjeżdża się po wiedzę, przeżycia mistyczne, oświecenie. Właśnie dziś będziemy rozmawiać z człowiekiem, który zna prawdę o Mahariszim, Satya Sai Babie, tantrze, UFO, duchach, siłach mistycznych i tym wszystkim, co na Zachodzie generalnie uchodzi za wierutne brednie (oczywiście czytelnicy Nautilusa są innego zdania). Wieczorem nareszczie dochodzi do spotkania. Nie możemy od razu poruszyć interesujących nas tematów, bo Atmatattva już zaczął mówić: o karmie, jodze i wędrówce dusz. A my słuchamy i nie przerywamy, bo po pierwsze nie wypada, a po drugie, to bardzo ciekawe.

Reinkarnacja Atmatattva poświęca wiele czasu na wyjaśnienie tematu reinkarnacji. Jego główne tezy można streścić następująco: "Na Zachodzie ludzie w reinkarnację wierzą, bądź nie wierzą. Tymczasem reinkarnacja nie jest kwestią wiary, tylko zrozumienia. Wraz z pogłębianiem zrozumienia, przychodzi realizacja. Wedy uczą, że nie jesteś tym ciałem i to jest początek drogi duchowej. Zrozumienie czym lub kim jesteś, a czym lub kim nie jesteś. Nie jesteś ręką, nogą, sercem, głową, ani żadnym innym organem twego ciała. Nie jesteś też sumą wszystkich części swego ciała. To ty MASZ ręce, nogi, głowę tak samo, jak masz mieszkanie czy dom. Ale nie jesteś tymi rzeczami, tak jak nie jesteś mieszkaniem, czy domem. Jesteś świadomym obserwatorem zarówno swego ciała, jak i świata wokół niego. To nie twoje oczy postrzegają świat, tylko ty widzisz świat poprzez swoje oczy. Oczy martwego człowieka nie widzą. Ciało się starzeje. Co ileś lat komórki twego ciała są zupełnie nowe, w miejsce tych, które obumarły. Ciało, które miałeś gdy byłeś dzieckiem, już fizycznie nie istnieje. Ono nie dorosło, nie postarzało się, lecz elementy tego dziecięcego ciała zostały wielokrotnie wymienione na nowe. A ty ciągle zachowujesz pamięć tamtych lat. Może zmieniły się twoje cechy charakteru, ale twoja tożsamość, nie. Ciągle myślisz o sobie, JA. Ten sam JA. Reinkarnacja to nie tylko przyjęcie nowego ciała po śmierci. Reinkarnacja to również nieustanna zmiana twego ciała na inne, co można porównać do wymiany zużytych części w samochodzie. Aż do punktu, kiedy w twoim samochodzie nie ma już ani jednej pierwotnej części. Masz samochód składający się z zupełnie innych części, ale to ciągle ten sam TY jesteś jego posiadaczem. I tak jak samochód bez kierowcy będzie tylko biernie stał w miejscu, czyli nie będzie dawał oznak życia, tak samo twoje ciało nie będzie dawało oznak życia, gdy je opuścisz. Twoje ciało daje oznaki życia tylko dlatego, że ty w nim jesteś. Rośliny, zwierzęta, ludzie i wyższe istoty wykazują oznaki życia tylko dlatego, że w ich ciałach znajdują się żywe istoty. Czy w takim razie rośliny mają duszę? To jest niepoprawne myślenie. To dusza posiada takie czy inne ciało, a nie na odwrót. Wedy uczą, że świat ten jest mieszaniną dwóch energii. Jedna jest wiecznie żywa i jest świadoma, a druga jest wiecznie martwa i nigdy nie jest świadoma. Twoje ciało martwe jest cały czas, a nie dopiero po śmierci. Zdaje się być żywe, ale dlatego, że ty w nim jesteś. Gdy je opuścisz, nie wykaże oznak życia i zacznie się rozkładać. Moment zwany śmiercią, jest zaledwie trwałym zerwaniem więzów pomiędzy tymi dwiema energiami. Zrozumienie tego, że nie jesteś tym ciałem jest początkiem procesu jogi, który prowadzi do samorealizacji, a w jej następstwie do osiągnięcia egzystencji na platformie sat-cit-ananda, czyli wieczności, pełni świadomości i nieograniczonego szczęścia. Realizacja oparta o dogłębne zrozumienie, że nie jesteś tym ciałem, jest najlepsza. Ale jeśli nie jesteś w stanie tego zrozumieć czy zaakceptować, to może los pozwoli ci przeżyć jakieś doświadczenie z pogranicza śmierci, jak śmierć kliniczną lub OOBE, czyli eksterioryzację. Wtedy natychmiast zorientujesz się, że nie jesteś swym ciałem. A jeśli nie będzie ci dane doznać tego osobiście, to możesz zapoznawać się z potwierdzonymi relacjami setek osób, które mówią o swych poprzednich wcieleniach. Jeśli tak, czy inaczej, nie zrozumiesz tego kim naprawdę jesteś, to ani nie uwolnisz się nigdy od lęku przed śmiercią, ani nigdy nie będziesz w pełni szczęśliwy". Na początku zasady religijne poparte są filozofią, potem zmieniają się w tradycję, następnie w ludowy zwyczaj, a na końcu nie zostaje nic. Zwiedzamy okolicę, kąpiemy się w oceanie i smakujemy wyśmienite wegetariańskie potrawy. Moje lekarstwo na kaszel zaczyna powoli działać. Przed każdym domem widzimy narysowane na ziemi ładne wzorki, których nie widzieliśmy nigdzie indziej. Pytamy Atmatattvę co to jest. Odpowiedź jak zwykle jest długa i wyczerpująca. W poprzednich epokach (ostatnia zaczęła się 5000 lat temu) ludzie byli mądrzejsi, cierpliwsi, lepsi, żyli dłużej, a głównym celem ich życia była samorealizacja. Trzy spośród czterech grup społecznych mieszkały w lasach i jaskiniach, żyli prosto i większość czasu poświęcali na studiowanie Wed i praktyki duchowe. W miastach mieszkali ci, którzy wiedli życie rodzinne. Ta grupa ludzi miała przepisane inne obowiązki duchowe, niż ci, którzy mieszkali w lasach. Jednym z codziennych obowiązków pana domu było nakarmienie wszystkich istot mieszkających w jego domu, oraz gości. Dotyczyło to nie tylko ludzi, ale i zwierząt domowych oraz mniejszych żyjątek, takich np. jak owady. Gospodarze nie jedli sami dopóki nie stwierdzili, że w pobliżu ich domu nie ma nikogo głodnego. Przed progiem domu usypywali z mąki ryżowej piękne wzorki. W ten sposób karmili okoliczne pająki, mrówki itp., które dzięki solidnej uczcie nie musiały wchodzić do ich domu w poszukiwaniu jedzenia. Z biegiem czasu ludzie zapomnieli jednak dlaczego to robią. Ponieważ robienie wzorków było już solidnie zakorzenioną tradycją, robili to dalej, ale już bez zrozumienia czemu to służy. Następnie, gdy już nikt wzorków nie kojarzył z karmieniem tych małych stworzonek, zamiast mąki zaczęto używać innych substancji, ale niejadalnych. W ten sposób obowiązek religijny, mający swe praktyczne uzasadnienie, najpierw przekształcił się w tradycję, potem w ludowy zwyczaj, a na koniec został prawie zapomniany. Większość wzorków jakie widzieliśmy było prawdopodobnie narysowanych kredą, a jednak w domu ludzi którzy nas gościli, wzorek nadal usypany był z mąki ryżowej. Czy ktoś na Zachodzie karmi mrówki i pająki? Nie pomyślałem o tym, a sam mam z nimi problem.

Pytamy o biblioteki liści palmowych Atmatattva po dwóch godzinach mówienia wydaje się zwalniać tempo, więc mam szansę się odezwać. Przedstawiam mu cel naszego przyjazdu do Indii. Wymieniam kolejno tematy, które mnie interesują: przepowiednie o jakich opowiadał w 1991 roku w Mayapur, losy ludzkie spisane w bibliotekach liści palmowych i poglądy astrologów indyjskich na kwestie przepowiedni dotyczących świata, czy pokrywają się z wizjami Malachiasza, przepowiedniami Ojca Pio, Ojca Klimuszki i scenariuszem jaki przedstawia Patryk Geryl w "Proroctwie Oriona Na Rok 2012". Atmatattva mówi natychmiast o Bhrigu Munim, wielkim mędrcu który pojawił się jakieś 5000 lat temu, na początku obecnej epoki zwanej Kali-jugą. "Pewnego dnia w umyśle Bhrigu Muniego pojawiły się informacje dotyczące losów wszystkich ludzi. Zakłóciło to jego medytację. Aby pozbyć się tych informacji z umysłu, zapisał je w kamieniu". Jakieś 2000 lat temu pisma te zostały przepisane na papier, a część z nich, zwłaszcza w Indiach Południowych, na palmowe liście. Pierwotnie informacje te zapisane były w sanskrycie, a obecnie część z nich zapisana jest nadal w sanskrycie, a część w języku starotamilskim. Podobne informacje pochodzą również od innych mędrców, takich jak Agasthya czy Kousika. Podobno istnieje obecnie w Indiach 5 miejsc, gdzie przechowywane są księgi oryginalne, cokolwiek miałoby to znaczyć. Atmatattva wymienia nazwy miejscowości: Bombaj, Jagannath Puri, Hoshiarpur... W tym momencie zdałem sobie sprawę, że w Jagannath Puri byliśmy tak blisko Bhrigu Samhity, lecz nic nie wiedzieliśmy o tym! "Na początku Bhrigu Samhity", mówi Atmatattva, "jest powiedziane, że kapłan nie może odczytywać ludziom losów za opłatą, ani z nastawieniem na zarobek. Taka postawa osłabia wartość odczytanej przepowiedni". To była ważna informacja, gdyż od razu mogliśmy skreślić z naszej listy wyjazd do Varanasi, gdzie od znajomego zarządano 5100 rupii. Mieliśmy też gotową odpowiedź na pytanie "Ile to w ogóle kosztuje?" (przed wyjazdem znalazłem w internecie kilka linków do stron bibliotek. Często podane były tam konkretne ceny, niekiedy bardzo wysokie, sięgające ponad 1000$ za kompletne czytanie). Zaczynamy rozumieć, że powinniśmy znaleźć miejsce, w którym Bhrigu reader nie robi tego dla zarobku i odczyta nam nasze losy czy mu zapłacimy, czy nie. Inną natomiast sprawą jest, że Wedy nakazują by osoba, która otrzymała od kogoś coś wartościowego, odwzajemniła się stosownie do swoich możliwości, również finansowo. Ponieważ wiem, że spisane losy dotyczą konkretnych osób, pytam Atmatattvę, czy takiego Bhrigu można również pytać o sprawy światowe. Potwierdza, że część tych przepowiedni zajmuje się wydarzeniami na świecie. Ze względu na naszą trasę, bierzemy pod uwagę głównie Pendżab na północy i Radżastan na zachodzie. Niestety, osoba z którą należałoby się spotkać w Pendżabie, przebywa obecnie w innej części Indii na pielgrzymce i nie wiadomo kiedy wróci. Decyzję w które z tych miejsc pojedziemy musimy więc podjąć później. Niech prowadzą nas opiekuńcze siły wielkich mędrców. Skąd on to wszystko wie? Pytam Atmatattvę o przepowiednie jakie usłyszałem od niego w 1991 roku. Chcę się upewnić, że dobrze je zapamiętałem i nic nie przekręciłem. Ale przede wszystkim interesuje mnie, skąd on to wszystko wie... Atmatattva odpowiada, że swoje informacje czerpie głównie z trzech źródeł. Wszystkie są dość osobliwe. Niektóre przepowiednie pochodzą z Bhavishya Purany, która jest częścią Wed. Tu należy nadmienić, że akademiccy uczeni różnie datują Wedy i mają swoje koncepcje jakie pisma do kanonu Wed można zaliczyć, a jakie nie. Są też przekonani, że są one tworem ludzkim. Problem z Wedami jest jednak taki, że w tradycji filozofii wedyjskich o Wedach mówiło się od zawsze. W samych zaś Wedach czytamy o ich boskim pochodzeniu, nieomylności i istnieniu od samego stworzenia świata. Oryginalna Weda, która była przekazywana dawniej drogą ustną, została 5000 lat temu, z uwagi na degradację ludzi i coraz słabszą ich pamięć, podzielona na kilka części i spisana. Według więc samych Wed, Purany również są ich częścią, a jedna z nich, Bhavishya Purana, opisuje zdarzenia jakie mają dopiero nastąpić. Sanskryckie słowo bhavishyati oznacza "to, co będzie". Oprócz Bhavishya Purany, niektóre przepowiednie Atmatattva poznał od mistyków z linii Shankaracaryi i Vishnuswamiego, a jeszcze inne od osoby... z innego wymiaru. Człowiek ten żył kiedyś na ziemi, a teraz materializuje się od czasu do czasu i odwiedza Atmatattvę, niezależnie od tego, gdzie Atmatattva jest. Dreszcz przechodzi mnie po plecach gdy to słyszę, lecz akceptuję jego słowa. Znając odrobinę przeszłość Atmatattvy, nic mnie już nie dziwi. Atmatattva opowiada ciekawą historię sprzed kilku lat. Pewien amerykański naukowiec, Richard L. Thompson pracował nad książką na temat UFO. Ponieważ chciał opisać w niej również istoty zamieszkujące różne światy o jakich wspominają starożytne Wedy, zaprosił Atmatattvę jako znawcę tematu do kilkuletniej współpracy przy tworzeniu książki. Amerykański umysł Richarda Thompsona też miał spore trudności w zaakceptowaniu informacji jakie Atmatattva mu dostarczał, oraz tego, że część z nich pochodzi od niewidzialnego informatora. Dopiero po kilku dowodach Thompson dał się przekonać, że jednak jest to prawdą. Tak, czy inaczej, książka powstała i jest przetłumaczona na język polski. Tytuł: "Tożsamość obcych", Autor: Richard L. Thompson, Wydawnictwo: Arche Warszawa 1998, ISBN 83-909570-1-9 Praca współautora „Zakazanej archeologii, który dzięki znajomości starożytnych tekstów hinduskich, zwłaszcza Wed, dokonuje porównań współczesnej wiedzy o UFO z przekazami starożytnych. Kompendium współczesnej wiedzy ufologicznej.

Przepowiednie Przechodzimy do przepowiedni. Atmatattva zaczyna od islamu i opisuje jak nastąpi jego upadek: "Jeśli chodzi o jego zasady i filozofię, to już są w stanie rozkładu. Szejkowie, którzy kiedyś byli strażnikami jego zasad, dobrymi muzułmanami, teraz wchodzą pod wpływ Zachodu i otwierają 5-gwiazdkowe hotele, w których odbywają się rzeczy przez islam zakazane. Syn jednego z szejków wyjechał na Zachód studiować i tam zasmakował w wyścigach konnych. Kupił świetnego konia, którego zaczął wypożyczać do wyścigów w różnych arabskich krajach, zarobił dużo pieniędzy i zapragnął zamienić Dubai w Singapur. Następnie zaczął wypożyczać swój kraj do kręcenia filmów i w ten sposób zarobił jeszcze więcej pieniędzy. To nie ma z zasadami islamu nic wspólnego. Mahomet mówi, że gdy jego zwolennicy będą ślubować przestrzeganie nieczystych zwyczajów, to on odbierze im swoją moc. Mówi to w Bhavishya Puranie. Wszystkie te rzeczy jak 5-gwiazdkowe hotele itp. to jest asuci vrata. Asuci znaczy nieczysty. Vrata znaczy zwyczaj. O zasadach i filozofii islamu pamiętają głównie Sufi, ale większość z nich mieszka od dawna w Indiach, a nie w krajach arabskich. Ich święte grobowce też głównie odwiedzają hindusi, a nie muzułmanie. I są jeszcze skłóceni ze sobą Sunnici i Szyici, którzy przestrzegają zasad islamu, ale nie rozumieją ich. Wszystkich nie-muzułman uważają za obrazoburców i są wylęgarnią fanatyków i ekstremistów. Politycznie, islam zniknie również bardzo szybko, ponieważ w końcu muzułmanie wywołają wielką wojnę, i po to by przed nimi się obronić, reszta świata będzie musiała się zjednoczyć: Ameryka, Wielka Brytania, Australia, Japonia, Indie, Pakistan, wszyscy się połączą. Co do chrześcijaństwa, to ostatni Papież będzie pół-Papieżem, tzn. w połowie swego pontyfikatu zostanie zabity lub umrze, co będzie ciosem dla Watykanu. Bogactwa Watykanu mają zostać rozgrabione. Wierni chrześcijanie z Meksyku, którzy przechowują prawdziwe nauki Biblii, ujawnią je. A gdy pojawi się prawdziwa Biblia, to nie będzie już chrześcijaństwa, gdyż to co oni od dawna robią nie ma nic wspólnego z Biblią. Tak zniknie chrześcijaństwo. Sam Jezus mówi, że oni zarówno w swych zwyczajach, jak i w sercu są nieczyści i dzięki temu zanikną Jego nauki. Bhavishya Purana wspomina również o Chińczykach przechodzących przez Indie. A o rozpadzie czerwonego kraju dowiedziałem się od mojego niewidzialnego informatora. On również powiedział mi, że w dużej wojnie, która nadchodzi będzie użyta broń nuklearna. Niektóre z tych wojen poprzedzających wielką wojnę już się toczą. Jeśli weźmiesz mapę świata i zaznaczysz gdzie są wojny, to są one już toczone w różnych częściach świata... Wszyscy walczą. Jeśli chodzi o prąd, to nie tylko on może być ludzkości zabrany, ale i ropa i gaz też. Ludzie niewłaściwie, ponad miarę eksploatują ziemię, wydobywają ropę naftową z niewłaściwych miejsc powodując nierównowagę. Złoża te mają "wyschnąć" czy stać się niedostępne. Gdy atmosfera ziemska zmieni się wskutek fabrycznych zanieczyszczeń czy testów nuklearnych, to elektryczność zostanie wycofana. Można oczywiście uzyskać trochę energii ze światła słonecznego, ale to nie wystarczy by zasilić taki energochłonny kraj jak np. USA. Przpowiedzianych jest też 5 chorób, które zbiorą wielkie żniwo. Pierwszą z nich jest AIDS, a nadchodzą następne. Pojawią się różnego rodzaju problemy umysłowe, niemożność dostosowania się do coraz większego tempa życia, stres, depresje. One się jeszcze rozwiną. A gdy już się rozwiną, to okaże się, że ludzie nie mają na nie lekarstw. Jak ci mówiłem wcześniej, są różne rodzaje nieszczęść: adhyatmic - pochodzące z własnego ciała i umysłu, adhibautic - pochodzące od innych żywych istot i adhidaivic - katastrofy i klęski wywoływane i nadzorowane przez dewów, wyższe istoty zarządzające różnymi funkcjami tego wszechświata. Po tych chorobach przyjdzie czas na zapadanie się lądów i tak dalej. Tym zarządzają właśnie dewowie, administratorzy kosmiczni. Kiedy ląd nie jest już w stanie dźwigać ciężaru niewłaściwych uczynków ludzi, to zalewa go woda. A inne lądy, obecnie zalane, wyjdą na powierzchnię. Obcych natomiast, UFO, należy traktować jak posłańców od dewów. Najpierw pojawiają się oni i wieje grozą, ich zadaniem jednak nie jest karanie ludzi, tylko dostarczenie wiadomości. Dają nam sygnał, że jest coś, czego nie rozumiemy, czego nie kontrolujemy, czego się obawiamy. Pokazują nam, że nie jesteśmy sami. Ale ponieważ oni również są pod wpływem swego fałszywego ego, więc uprowadzają czasami ludzi i robią różne eksperymenty, też mają swoich naukowców. Jeśli chodzi o twoje niepokoje związane z rokiem 2012 i wersją wydarzeń jaką podaje Patryk Geryl, to wiek naszej planety jest już dawno przepowiedziany przez Vyasadevę - kompilatora Wed. A więc świat się teraz nie zakończy, ani Ziemia nie ulegnie zniszczeniu z powodu bomb atomowych, naszych fabryk, lądowania UFO, AIDS, czy czegokolwiek innego. Pewne niepokoje i kłopoty oczywiście będą. Ale z reguły jest tak, że w Prawdę jest ciężko uwierzyć. Dlatego, że skala jaką próbujemy zrozumieć Prawdę jest bardzo mała. Jeśli zechcesz zmierzyć Himalaje metrem krawieckim, nie będzie to możliwe. Cała przyszłość jest przepowiedziana w sastrach - pismach wedyjskich. Więc, gdyby Vyasadeva miał przepowiedzieć, że Ziemia ulegnie zniszczeniu wskutek wojny, to by to powiedział. Nawet w czasach wojny Mahabharaty, świat nie przestał istnieć, nieprawda? To, co tu mówić o naszych wojnach. Tamci mieli brahmastry, agni-astry i inne potężne bronie z wyższych planet... Świat będzie trwał nadal." Zaiste, kojące słowa.

Żegnamy się z Atmatatvą ciepło i dziękujemy za poświęcony nam czas. Pobyt tutaj będziemy długo pamiętać. Grzegorz i Piotr są pod dużym wrażeniem jaki wywarł na nich ten niezwykły człowiek. Rozmyślamy nad wszystkim co nam powiedział i wsiadamy do pociągu zmierzającego do Ujjain. Ujjain Jesteśmy w Ujjain w stanie Madhya Pradesh, w jednym z czterech miejsc w Indiach, gdzie co 12 lat odbywa się słynna Kumbhamela. Jogini, asceci i miliony innych pielgrzymów przybywają tu by wziąć oczyszczającą kąpiel w rzece Shipra. Pozostałe miejsca, to Prayag (Allahabad w stanie Uttar Pradesh) u zbiegu trzech świętych rzek rzek - Gangesu, Jamuny i Saraswati, Haridwar w stanie Uttar Pradesh gdzie Ganges wypływa z Himalajów na równiny i Nasik w stanie Maharashtra gdzie płynie rzeka Godavari. Obecnie w Ujjain jest spokój, bez trudu dochodzimy do miejsca rytualnych kąpieli. Przewodnik informuje nas, że w tym też miejscu Pan Ramaczandra dowiedział się o śmierci swego ojca, króla Dasharathy. Opisuje to jeden z największych eposów świata, Ramajana. Historie wedyjskie na Zachodzie uważane są zwykle za mity. Jednak miliony hindusów uważa Ramajanę za autentyczną historię sprzed tysięcy lat.

Acharya Yash Thakur - astrolog Zwiedzamy wiele ciekawych świątyń i miejsc. Pewnego dnia zapoznajemy sympatycznego Anjani Kumar Dwivediego, profesora inżynierii chemicznej z uniwersytetu w Ujjain. Przedstawiam profesorowi co sprowadza nas do Indii i rozmawiamy o różnych przepowiedniach. Profesor Dwivedi umawia mi spotkanie z astrologiem i zgadza się zostać moim tłumaczem. Piotr i Grzegorz zostają w hotelu by się pakować, bo za 3 godziny mamy pociąg do Jaipur, a ja z profesorem jedziemy na umówione spotkanie. W poczekalni siedzi jakaś młoda para i dwie panie z dzieckiem. Po pół godziny nadchodzi kolej na nas. Wchodzimy do niewielkiego pomieszczenia. Zza biurka podnosi się dystyngowany, uśmiechnięty mężczyzna i wita nas. Siadamy w fotelach. Dyskretnie włączam nagrywanie. Acharya Yash Thakur pyta co nas sprowadza, a profesor Dwivedi tłumaczy astrologowi jaki jest cel naszej wizyty. Przyjechałem z Polski nie po to, by pytać o sprawy osobiste, lecz o wydarzenia które mogą zmienić oblicze świata. Panowie rozmawiają w hindi i rozumiem tylko poszczególne słowa: chrześcijaństwo, islam, wojna, rok 2012... Potem kolej na mnie, poruszam interesujące mnie kwestie i zadaję pytania, a profesor sprawnie tłumaczy. Po 20 minutach takiej rozmowy astrolog podnosi się zza biurka i z uśmiechem składa mi gratulacje. W zasadzie podziela mój scenariusz dotyczący rozwoju wypadków, jednak wizja Ziemi kręcącej się w drugą stronę nie przemawia do niego. Rok 2012, to jednak co innego. Acharya Yash Thakur sięga po bloczek formularzy do stawiania horoskopów i coś pisze. Po chwili namysłu mówi do profesora Dwivedi w hindi. Znów wyłapuję pojedyńcze słowa: islam, Bin Laden, Mars, wojna... Profesor tłumaczy: "około 8 grudnia 2012 rozpoczyna się niezwykle silny wpływ Marsa, który ma być początkiem końca islamu. W pewnym momencie kropla ma przelać czarę i wybuchnie niekontrolowany konflikt, którego nie sposób zatrzymać". Pada nazwisko Bin Ladena. Nie wiadomo, czy będzie inicjatorem, czy ktoś inny posłuży się nim jako narzędziem, ale ma być jedną z postaci tego konfliktu. Jest jeszcze coś. Acharya Yash Thakur już się nie uśmiecha. Mówi, że w Indiach jest cała grupa współpracujących ze sobą astrologów, którzy bacznie śledzą rozwój wypadków na świecie. To, czego naprawdę się spodziewają, to uderzenie asteroidy. Nie ujawniają jednak tych informacji by nie wywołać paniki, a ludzie sami z siebie nie pytają o takie rzeczy. Pytam, czy on w takim razie sam nie obawia się o swoją przyszłość, o swoją rodzinę, czy swój kraj. Astrolog chwilę zastanawia się i mówi, że nie boi się, chociaż jest zatroskany. Nasza rozmowa dobiega końca i Acharya Yash Thakur wyciąga z szuflady aparat fotograficzny. Robi zdjęcie mi i profesorowi, a potem robimy zdjęcie wspólne. Obiecuje przesłać zdjęcie mailem. Daję mu datek za poświęcony mi czas i wychodzimy. Profesor Dwivedi jest przejęty odbytą rozmową. Obiecuje wypytać kilku innych astrologów o te sprawy i przesłać mi informacje do Polski. Żegnam się i pędzę do hotelu, bo czas jechać na dworzec.

Jaipur Nazajutrz jesteśmy już kilkaset kilometrów dalej, w pięknym mieście Jaipur. Obok hotelu są trzy kawiarenki internetowe. Boksy ciasne, sprzęt stary, ale mogę przynajmniej sprawdzić pocztę. Dzwonię to Hoshiarpur, ale niestety, osoba która zajmuje się odczytywaniem przepowiedni Bhrigu jeszcze nie wróciła z pielgrzymki i nie wiadomo kiedy wróci. Dostaję maila od żony, że koniecznie musimy odwiedzić tego Bhrigu na pustyni, w Radżastanie. Jest przekonana, że warto tam pojechać, a intuicja zwykle jej nie zawodzi. Decyzja zapada, pojedziemy do Radżastanu, bo szanse na wyjazd do Hoshiarpur maleją. W Jaipur zwiedzamy ciekawe miejsca, których jest tutaj bardzo wiele. Przed jakimś zamkniętym z powodu remontu muzeum robimy sobie zdjęcie. Już po powrocie do Polski, właśnie na tym zdjęciu zauważyłem dziwny obiekt na niebie, który na pewno nie był ptakiem, ani skazą na obiektywie (mogę udostępnić oryginał zjęcia).

Następnego dnia wybieramy się niedaleko za miasto i odwiedzamy słynną świątynię małp. Tam po raz pierwszy spotykamy zaklinacza węży...

Jesteśmy pewni, że kobra ma usunięte zęby jadowe, bo jej właściciel obchodzi się z nią dość bezceremonialnie. Podaje kobrę Piotrowi i kiwa głową by założył sobie ją na szyję. Ja dziękuję...

Jaipur było niegdyś centrum astronomii i astrologii. Wybieramy się do muzeum astronomicznego, gdzie zgromadzono mnóstwo przyrządów jakimi kiedyś mierzono czas i ustalano pozycje planet. Ich funkcjonalność została sprawdzona i potwierdzona przez ekspertów.

Tuż obok znajduje się pałac maharadży. Grzegorz i Piotr wybierają się na zwiedzanie. Wstęp wyjątkowo drogi, 200 rupii od białej głowy. Czekam na nich cierpliwie w cieniu. Po godzinie wracają, lekko zawiedzeni bo niewiele było do oglądania. Za parę minut ja i Grzegorz jesteśmy umówieni u astrologa. Teraz Piotr czeka na nas. Gabinet Dr. Vinoda Sastri znajduje się w przyziemiu. Czekamy na naszą kolej. Na wprost wejścia znajduje się wielkie zdjęcie jakiegoś starego astrologa. Dowiadujemy się, że to nauczyciel Dr. Vinoda Sastri. Po paru minutach pojawia się i on sam i wdajemy się w rozmowę. Ze zdumieniem odnotowuję, że astrolog wogóle nie chce wypowiadać się na temat spraw światowych i uważa, że ich się nie da przewidzieć. Jest również sceptyczny co do przepowiedni Bhrigu Muniego. Nasz astrolog świadczy usługi czytania z ręki za 600 rupii i stawia horoskopy za 600, 1200, 1800 i 6000 rupii. No to wszystko jasne, tutaj się zarabia. Czuję lekki niesmak w stosunku do jego osoby, ale zwalczam swą niechęć, bo zakładam, że astrologię urodzeniową mógł posiąść w stopniu wystarczająco dobrym. W końcu nie każdy astrolog musi mieć naturę wizjonera. Decyduję się więc zamówić horoskop dla żony i syna, a Grzegorz wybiera czytanie z ręki. Czytanie z ręki trwa niecałe 15 minut i po minie Grzegorz widzę, że nie jest zadowolony z wydania tych 600 rupii. Mógł zadać tylko 2 własne pytania w tej cenie. Ja stwierdzam, że kilka informacji o charakterze żony i syna się zgadza z rzeczywistością. Co do ich przyszłości, to czas pokaże czy Dr. Vinod się nie pomylił. Astrolog żegna mnie pośpiesznie, bo za drzwiami czeka już następna osoba. Po spotkaniach z Atmatattvą i astrologiem Acharya Yash Thakurem w Ujjain, obecną rozmowę uważam za porażkę.

Jedziemy na dworzec by kupić bilety na pociąg, Piotr zapowiada, że 3 klasą już więcej nie pojedzie... Stoimy do okienka dla obcokrajowców i pocieszamy się tym, że kolejka do okienek hinduskich jest 4 razy dłuższa. Spostrzegam, że wszyscy wypełniają jakieś kartki. Jakiś uprzejmy cudzoziemiec tłumaczy mi, że muszę wypełnić formularz: jaki bilet, jaki pociąg, kiedy, jaka klasa, plus nazwiska i numery paszportów. Wypełniam formularz i po 15 minutach dochodzę do okienka. Niestety, na ten pociąg w 1 i 2 klasie nie ma już miejsc. Możemy wpisać się na listę rezerwową, albo jechać za tydzień. Za tydzień? Nie ma mowy! Aby przejechać naszą trasę zgodnie z planem i zdążyć na samolot, musimy wyjechać z Jaipur najpóźniej jutro! Znajdują się trzy wolne miejsca, ale w 3 klasie. Piotr zgrzyta zębami, nie mamy jednak wyboru. Wieczorem opuszczamy hotel i wsiadamy do pociągu do Udaipur. Teraz znów jedziemy na południe. Cel strategiczny: dotrzeć do Bhrigu Sastri na jakiejś pustyni w Radżastanie. Na drugi dzień przed południem dojeżdżamy do Udaipur. Podobno to piękne miasto, ale my nie mamy teraz czasu na zwiedzanie. Po wyjściu z pociągu od razu kierujemy się w stronę kas biletowych, by mieć pewność, że odjedziemy stąd jutro wieczorem. Przy kasach oblega nas chmara naganiaczy i właścieli różnych pojazdów. Odganiamy się od nich jak od much i staramy się dogadać z kobietą w kasie. Biletów na jutro nie ma. Najbliższy pociąg z 2 lub 1 klasą jest dopiero za dwa tygodnie. Jest tylko 3 klasa... Piotr zrezygnowany macha ręką: "kupuj te bilety". Teraz musimy wybrać jakiś środek lokomocji na pustynię, więc ignorujemy rykszarzy, a wychodzimy z dworca ze starszym Sikhem, posiadaczem samochodu. Każemy się zawieść do najbliższego niedrogiego hotelu i pytamy czy nie zawiózłby nas do wioski Karoi Bari, jakieś 150 km od Udaipur. Sikh studiuje naszą mapę i zgadza się jechać za 1800 rupii. Spodziewaliśmy się większej kwoty, więc przystajemy natychmiast. Nasz kierowca pyta czy nie chcielibyśmy jutro zwiedzić miasta. Tłumaczymy mu, że musimy koniecznie odwiedzić dziś Bhrigu Sastri, mędrca, który przepowiada przyszłość, a jutro możemy zwiedzać Udaipur. Podjeżdżamy pod hotel i wnosimy bagaże do pokoju. Za pół godziny przyjedzie po nas kierowca, więc tyle mamy czasu na szybką kąpiel. W końcu wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się na północ, w kierunku miejscowości Bhilwara.

Jest piękna pogoda i ruch na drodze nie za duży. Jest niedziela. Jedziemy dość wygodnym samochodem i liczę, że 150 km przejedziemy szybko. Rozmawiamy o różnych rzeczach, Sikh od czasu do czasu rzuca jakiś żart. Z czasem jednak spostrzegamy, że nie przejedziemy tej odległości w dwie godziny. Gdy dojeżdżamy do Karoi Bari, jest już dobrze po południu. Siadamy przed bramą domu Bhrigu i wysyłamy naszego kierowcę, by nas zaanonsował i ustalił, o której godzinie Bhrigu Sastri nas przyjmie. Po paru minutach nasz kierowca wraca i pyta się, dlaczego nie umówiliśmy się telefonicznie? Nie umówiliśmy się celowo, by Bhrigu nie spodziewał się nas. Niech wszystko wyjdzie tak, jak jest przeznaczone. Jest spora kolejka, a każda osoba wymaga około 45 minut czasu. Po prostu czekamy na swoją kolej i liczymy, że Bhrigu wyjdzie z gabinetu, żeby go chociaż zobaczyć. Kręcą się koło nas dzieci i chcą, by robić im zdjęcia. Piotr daje się w to wciągnąć, zabija czas. Każdy z nas zastanawia się, jak to będzie? Czy to możliwe, żeby on wszystko wiedział? W międzyczasie spostrzegamy, że w gabinecie jest cała grupa białych mężczyzn. Czasami niektórzy wychodzą i słyszymy, że mówią po rosyjsku. W końcu Grzegorz zagaduje jednego, skąd oni się tu wzięli? Chłopak jest z Ukrainy i możemy mówić po polsku. Pytam, jakie są jego wrażenia z rozmowy z Bhrigu Sastri. Ten odpowiada z uśmiechem, że jest tu już 2 czy 3 raz. Wszystko się sprawdziło, co Bhrigu mu przeczytał. A jak tu trafili? Jak to jak? Przecież na Ukrainie wszyscy wiedzą o tym Bhrigu Sastri...

Po jakimś czasie Rosjanie wychodzą, wszyscy uśmiechnięci, i robią pamiątkowe zdjęcie z Bhrigu. Piotr korzysta z okazji i też podnosi aparat. Bhrigu patrzy w nasz obiektyw, chociaż ich fotograf stoi tuż obok. Bhrigu jest niski, ale ma potężny głos i sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Zaczyna nam coraz bardziej zależeć, by przyjął nas jak najszybciej. Nasz kierowca podchodzi do niego i rozmawia wskazując na nas. Niestety, musimy czekać. Przed nami jest jeszcze kilka osób. Bhrigu znika w gabinecie, a my z niepokojem spoglądamy na coraz bardziej zachodzące słońce. Po godzinie nasz kierowca podchodzi do nas i pyta, co robimy dalej? Szanse na rozmowę dzisiaj są coraz mniejsze, a my jesteśmy co najmniej 4 godziny drogi od hotelu. Umawiamy się, że czekamy jeszcze pół godziny i wtedy podejmiemy jakąś decyzję. Pół godziny mija i jest dla nas jasne, że dzisiaj już z Bhrigu nie porozmawiamy.

Nasz kierowca przedstawia nam pewien pomysł. Nie ma sensu wracać do hotelu w Udaipur by o 3.oo nad ranem jechać tu ponownie. Lepiej jest przenocować w pobliżu. Z sobą nie mamy żadnych bagaży, tylko to, co na sobie. Ale jest to najlepsze wyjście, więc jedziemy do Bhilwara, miejscowości położonej zaledwie 30 km dalej. Kierowca sprawnie załatwia nam hotel, czysty pokoik za 350 rupii, a sam śpi w samochodzie, mimo, że chcieliśmy go przygarnąć. Śmiejemy się, że nasz nocleg kosztuje tylko 350 rupii, a nasz bagaże poleżą sobie we własnym pokoju hotelowym za 1050 rupii...

Rano zrywamy się na nogi i po kąpieli jedziemy do Karoi Bari. Jesteśmy na miejscu po 8.oo rano, dopiero ktoś zamiata przed domem. Po 15 minutach przychodzi Bhrigu Sastri i zaprasza nas go gabinetu. Napięcie rośnie. A jednak dotarliśmy aż tu. Ciekawe, co teraz usłyszymy... Jego tłumacz jeszcze nie przyszedł, dobrze, że mamy własnego. Rozglądamy się po gabinecie. Włączam nagrywanie. Za plecami zdjęcie Bhrigu z jakąś kobietą. Bhrigu mówi coś w hindi do naszego kierowcy, a ten tłumaczy nam na angielski. "To Smt. Pratibha Devisingh Patil. Była gubernatorem Radżastanu od 2004 do 2007 roku. Odwiedziła tego Bhrigu i usłyszała od niego, że zostanie prezydentem Indii. Nie wierzyła w to. A jednak 25 lipca 2007 została prezydentem Indii. Dwunastym z kolei prezydentem, jako pierwsza kobieta na tym stanowisku" (po powrocie sprawdziłem w internecie - to prawda).

Bhrigu zaprasza na krzesło przy biurku. Jestem pierwszy w kolejce. Podaję imię, datę urodzenia i pokazuję dłonie. Z reklamówki z papierami Bhrigu wyciąga plik kartek z okrągłymi diagramami, które chyba mają coś wspólnego z układami planet. Na każdej kartce jest 21 diagramów. Bhrigu wybiera jedną z nich i każe mi położyć palec na dowolnym diagramie. Sam bierze małą tablicę i zaczyna coś na niej pisać. Po chwili kierowca tłumaczy, że Bhrigu ustala teraz mój numer, po czym dyktuje długą liczbę. Teraz sięga po następną reklamówkę z szafy i wyciąga z niej grubszy plik zafoliowanych kartek zapisanych z dwóch stron. Teraz Bhrigu szuka mojej przepowiedni wg tego numeru jaki mi podał. "Może się zdarzyć, że przepowiedni o tym numerze w ogóle nie ma", śmiejąc się mówi do mnie kierowca, a ja sobie myślę, że każdy dostaje to, co jest mu pisane, nawet brak przepowiedni.

Bhrigu przekłada kartkę za kartką i zostaje ich już tylko kilka. Mój niepokój wzrasta. Bierze jednak jedną z ostatnich do ręki i uśmiecha się. "Jesteś szczęściarzem, a szczęście twoje będzie wzrastać", Bhrigu zaczyna mówić donośnym głosem. "Każdemu można to powiedzieć, bo każdy chętnie takie coś usłyszy", myślę sobie. Jednak w miarę jak Bhrigu odczytuje zdanie za zdaniem, stwierdzam, że jeszcze ani razu się nie pomylił. "W 52 roku życia zaczyna się twoja świetna passa", słyszę i od razu kojarzę, że będzie to rok 2012. Wynika z tego, że nie dosięgnie mnie fala powodziowa, ani żadna inna katastofa o jakich mówi się w związku z rokiem 2012. Bhrigu czyta parę zdań o moim poprzednim wcieleniu i dużo więcej o życiu obecnym. Nie sprawdzę tego, co dotyczy moich poprzednich wcieleń. Na to co ma się wydarzyć, też muszę jeszcze poczekać. Zastanawiające natomiast jest to, że ani jedna informacja dotycząca mojego obecnego życia, oraz moich rodziców i rodzeństwa nie jest nieprawdziwa. Czy możliwe jest, że Bhrigu mówi wszystko trafnie przez przypadek? Jestem przekonany, że zdobędę odpowiedź na to pytanie po "czytaniach" Piotra i Grzegorza. W końcu prawdopodobieństwo też ma jakieś granice. Bhrigu mówi, że mogę zadawać pytania. Pytam więc o wojnę, kataklizmy i rok 2012, ale widzę, że Bhrigu nie chce odpowiadać na takie pytania. W końcu mówi, że wojna faktycznie będzie, ale mnie ona nie dotyczy, nie dotknie mnie. Moja linia życia sięga daleko poza rok 2012, niezależnie od tego, co wydarzy się na świecie.

Po mnie przychodzi kolej na Grzegorza. Powtarza się cała procedura ustalania numeru i szukania jego przepowiedni. Grzegorz stara się trzymać fason, chociaż widać, że jest przejęty. Jego przepowiednia jest troche krótsza od mojej, ale też pozytywna. Grzegorz wychwytuje jedno zdanie zdanie, które uważa za nieprawdziwe. Dotyczy jego relacji z siostrą. Uważa, że w rzeczywistości jest inaczej niż wyczytał Bhrigu. Poza tym, wszystko się zgadza. Ostatni jest Piotr. Jego przepowiednia jest wyjątkowa i bardzo długa. Przyjechał z nami do Indii dla towarzystwa i nie zależało mu na spotkaniu z Bhrigu. Teraz jednak, w miarę słuchania swej przepowiedni z trudem panuje nad emocjami. "Zgadza się wszystko, co do joty". Piotr dowiaduje się o przyszłości, która go czeka i jest wyraźnie zadowolony. Jego "czytanie" zbliża się do końca. Na drugiej stronie jego kartki został jeszcze tylko krótki dopisek. "Twoja przepowiednia będzie odczytana w poniedziałek", czyta Bhrigu. Faktycznie, dziś jest poniedziałek, chociaż staraliśmy się do niego dostać wczoraj, w niedzielę. Myślę sobie jednak, że powiedzieć komuś, że przyjdzie w poniedziałek to mało jak na niezbity dowód. W końcu jest tyle poniedziałków roku. "To będzie dvadashi - dwunasty dzień przybywającego księżyca", Bhrigu czyta dalej. To nas zaskoczyło. Właśnie był dwunasty dzień przybywającego księżyca, a takie dvadashi, które przypada akurat w poniedziałek, jest może 2-3 razy w roku. To już robi wrażenie. "Grupa będzie składała się z 4 osób", czyta Bhrigu i się śmieje. Jeśli policzyć również naszego kierowcę, to jest nas właśnie czterech. "Twoje czytanie skończy się o godzinie 11.oo", czyta Bhrigu i odwraca głowę na zegar na ścianie. Na zegarze jest 11.o3, a na zegarku Grzegorza jest 11.oo. Jesteśmy dobici, a Bhrigu i nasz kierowca zaśmiewają się na całego. Na koniec mam jeszcze jedno pytanie do Bhrigu, czy każdy kto tu przyjdzie, słyszy same dobre przepowiednie? Do rozmowy po raz pierwszy włącza się tłumacz Bhrigu, który przyszedł w międzyczasie. Bardzo poważnym głosem mówi, że przepowiednie są bardzo różne, te nieszczęśliwe też. Widząc na mojej twarzy ciągle jakieś powątpiewanie, Bhrigu bierze swoją tabliczkę i zapisuje ją całą w hindi. "Połóż tu gdzieś palec, na tym napisie, wybierz jakiś znak", mówi Bhrigu. Myśli latają mi po głowie, o co mu chodzi? Wiem, że mogę wybrać każdą z tych liter, wybór jest mój. Kładę palec na jakimś znaku, a Bhrigu i nasz kierowca znowu wybuchają śmiechem. "Wiedziałem, który znak wybierzesz i już to od razu napisałem, tu poniżej" śmieje się Bhrigu. Patrzę na kierowcę, a ten kiwa głową. Na dole tabliczki jest napisane, że wybiorę liczbę 55. Historia powtarza się jeszcze raz. Robię wielkie oczy. Zaczyna do mnie docierać, że gdy na początku miałem wybrać jeden z 21 diagramów, to wybrałem właśnie ten, który miałem wybrać. Jest poniedziałek, 11.30, w poczekalni nikogo nie ma. Widać, że Bhrigu nigdzie się nie śpieszy. Zaczyna rozmowę z naszym kierowcą. Domyślamy się, że namawia go do skorzystania z okazji, skoro już tu jest i chce odczytać mu jego przepowiednię. Nasz kierowca ociąga się, nie chce dać się namówić, lecz w końcu poddaje się i siada przed Bhrigu. Procedura się powtarza. Bhrigu zaczyna czytać. Wszystko idzie znacznie szybciej, bo nie trzeba nic tłumaczyć. Co jakiś czas Bhrigu o coś pyta, a nasz kierowca odpowiada coraz cichszym głosem. Jakby zmalał na tym krześle. Jego "czytanie" trwa tylko jakieś 20 minut, po czym Bhrigu wyprowadza nas przed dom i żegna. Wręczam mu 2500 rupii honorarium za nas trzech, o które nie wcale prosił, ale sami czujemy, że za poświęcone nam 3 godziny należy mu się datek. Chowa pieniądze do kieszeni nie patrząc na nie. Robimy pamiątkowe zdjęcie i już wiemy, że tego spotkania nie zapomnimy nigdy. Warto było przyjechać do Indii właśnie dla takich chwil jak spotkanie z Atmatattvą czy Bhrigu.

Jedziemy w ciszy, zmęczeni i zamyśleni. Nasz kierowca już nie żartuje jak przedtem, przez większą część drogi w ogóle się nie odzywa. Sprawdzam, czy wszystko się nagrało. Tak, jakość jest rewelacyjna. Kiedyś będzie można zrobić dokładne tłumaczenie z hindi. Do Udaipur docieramy po południu i sprawdzamy nasze bagaże. Za 2 godziny mamy pociąg do Vrindavan. Kąpiemy się i odpoczywamy. O umówionej porze zjawia się nasz kierowca i odstawia nas na dworzec. Rozliczamy się i żegnamy tego sympatycznego człowieka, który okazał się bardzo pomocny

Ostatnie próby Do Vrindavan dojeżdżamy o 4.oo rano. Znów jest zimno. Zatrzymujemy się w hotelu MVT o dobrym, zachodnim standardzie. Przez kilka dni pobytu odwiedzamy różne święte miejsca. Przy bramie hotelowej widzę codziennie rano jakiegoś astrologa, który "na kolanie" stawia horoskopy gościom hotelowym. Pytam, czy ma gdzieś gabinet, biuro? Nie, jest samoukiem, który przeczytał trochę książek i stawia horoskopy na ulicy. Namawia mnie na skorzystanie z jego usług, ale ja nie spytam go ani o sprawy dotyczące świata, ani o moje sprawy osobiste. Nie ufam mu. Trochę wiedzy jest bardziej niebezpieczne, niż brak wiedzy. To jedna z chorób współczesnego świata, brak oparcia w autorytecie i przesadne zaufanie do własnego umysłu. "Ja myślę...", "Ja sądzę...", "Jestem przekonany...". Wedy uczą, że doskonałość przychodzi zawsze z góry i czegokolwiek się nie uczysz, potrzebujesz nauczyciela. Jeśli chcesz być stolarzem, musisz praktykować u mistrza stolarskiego. Jeśli chcesz być muzykiem, musisz mieć kogo naśladować. I jeśli chcesz być astrologiem, też musisz mieć swego mistrza. Wtedy twoja wiedza jest pewna. Żegnam więc samouka i odchodzę.

Nasza wyprawa powoli dobiega końca. Zastanawiam się, czy da się z naszego wyjazdu wycisnąć coś więcej. Idę do biura agenta, który wynajmuje taksówki i robi rezerwacje biletów. Pytam, czy nie zna dobrego astrologa. Sympatyczny Satyam Das uśmiecha się szeroko i mówi, że nie mogłem lepiej trafić, bo we Vrindavan jest 3 najważniejszych astrologów w całych północnych Indiach. Proszę go więc o umówienie spotkania i pytam, czy zechce być moim tłumaczem. Satyam Das zgadza się i umawiamy się na jutro. Piotr też decyduje się skorzystać z tej ostatniej okazji. Nazajutrz wpadam do Satyam Dasa o umówionej godzinie. Satyam informuje mnie, że okazało się, że najważniejszy z tych trzech astrologów ma 75 lat i nie jest już dostępny, bierze jedynie udział w ceremoniach rządowych. Drugi z nich niestety gdzieś wyjechał na dłuzej, ale został ten trzeci, "równie dobry", zapewnia mnie Satyam, i za godzinę ma akurat być w jego biurze. Przychodzę więc za godzinę i spotykam dość młodego mężczyznę, do którego Satyam zwraca się "maharadż". Satyam zapewnia mnie, że już z nim rozmawiał i że chętnie mnie i Piotra przyjmie, nawet o dowolnej porze, bo ma dużo czasu. Faktycznie, maharadż sprawia wrażenie, jakby nigdzie się nie spieszył. Stawia sobie pasjansa na komputerze. Problem jednak w tym, że Satyam ma otwarte biuro do 21.oo i dopiero po jego zamknięciu może służyć jako nasz tłumacz. Umawiamy się więc na 21.oo. Satyam ma nas zawieźć do domu astrologa, który mieszka ponoć blisko. Wieczorem Satyam zamyka biuro i zaprasza nas na swój skuter. Z trudem mieścimy się na nim we trzech, więc po paru minutach Satyam zatrzymuje się w okolicy centrum Vrindavan i łapie dla nas rykszę. Tłumaczy rykszarzowi, gdzie ma nas zawieźć i gdzie on będzie na nas czekał. Po jakichś 15 minutach rykszarz zatrzymuje się i daje znak, że jesteśmy na miejscu. Rozglądamy się naokoło, ale nie widać ani domu naszego "wybitnego" astrologa, ani Satyam Dasa. Po paru chwilach decydujemy się wróćić do hotelu, bo przebywanie w jakichś nieznanych zaułkach o 21.30 nie wróży nic dobrego. Idziemy na pamięć skąd przyjechaliśmy i po paru minutach wychodzimy na jakąś większą ulicę. Wracamy do hotelu z nietęgimi minami. Nazajutrz zachodzę do biura Satyama wyjaśnić sytuację, a ten zdenerwowany pyta gdzie byliśmy? Czekał na nas w umówionym miejscu, a potem jeszcze przez godzinę jeździł i szukał nas. Mówimy mu jak było, pewnie źle wytłumaczył rykszarzowi dokąd ma nas zawieźć. Tak, czy inaczej, dzisiaj nie decydujemy się na rozdzielanie i Satyam musi nas zawieźć osobiście. Satyam proponuje, aby spotkanie odbyło się w jego biurze, gdyż maharadż ma go odwiedzić. Przychodzimy o umówionej godzinie i obserwujemy jak Satyam i maharadż męczą się z zainstalowaniem programu do stawiania horoskopów na komputerze Satyama. Nie potrafią zainstalować sanskryckich czcionek i program nie jest w pełni sprawny. Przekładamy więc spotkanie znów na 21.oo i Satyam obiecuje zawieźć nas do astrologa osobiście. Przychodzimy wieczorem, biuro zamknięte. Z sąsiedniego sklepu wychodzi jakaś dziewczyna i pyta czy my w sprawie astrologa. Potwierdzamy. Ona informuje nas, że Satyam musiał pilnie wyjechać do Agry i że bardzo nas przeprasza. Zaczynam się śmiać i podejrzewać jakiś spisek. Następnego dnia idę do biura Satyam Dasa. Wita mnie spokojnie i tłumaczy, że musiał odwiedzić kogoś w szpitalu w Agrze. Pytam, czy jest jeszcze szansa na spotkanie z maharadżem dzisiaj. Niestety, rano maharadż wyjechał na kilka dni. Wszystko staje się jasne. Nie spotkam maharadża, widocznie mój limit spotkań z astrologami już się wyczerpał. Satyam informuje mnie, że w sumie to jest jeszcze jedna kobieta-astrolog. Podobno bardzo dobra, ale nie tak sławna jak maharadż. Zapisuję numer telefonu komórkowego i wkrótce dzwonię. Przedstawiam się i pytam czy można liczyć na spotkanie z nią w sprawie horoskopu. Powiedziała, że jak najbardziej, jak tylko wróci za tydzień z Varanasi. W tym momencie miałem już dość. Widocznie to, co miałem usłyszeć, już usłyszałem. Pakujemy się i opuszczamy Vrindavan wynajętym samochodem. Po południu jesteśmy w Delhi i szukamy niedrogiego hotelu, bo już nam się kończą pieniądze. Zatrzymujemy się w Kwalita Hotel w dzielnicy Pahar Gandż, gdzie płacimy 650 rupii za dobę. W końcu nadchodzi dzień naszego wyjazdu. Na lotnisku mrowie ludzi. Stoimy w trzech kolejkach po kolei i po trzech godzinach siedzimy wreszcie w samolocie. Żegnamy Indie. Po powrocie... Lot przebiega bez zakłóceń i następnego dnia wieczorem lądujemy w Balicach pod Krakowem. Jest zimno i mokro. No cóż, jest zima, 27 luty 2008. Wydawać by się mogło, że to już koniec wrażeń. A jednak nie. W domu żona mówi, "Mamy dla dla ciebie bardzo ciekawą wiadomość". Zamieniam się w słuch. Żona bierze jakąś kartkę i czyta: "Arką Noego nazywają media norweskie globalny bank nasion uroczyście otwarty we wtorek na polarnej norweskiej wyspie Spitsbergen wchodzącej w skład archipelagu Svalbard. Założeniem tego przedsięwzięcia jest to, żeby w podziemnych sejfach znalazły się nasiona i próbki wszystkich roślin, jakie występują na naszym globie. Chodzi o to, aby przetrwały nawet wtedy, gdyby różne gatunki wyginęły z powodu gwałtownych zmian klimatycznych, zniszczeń spowodowanych konfliktami zbrojnymi (z atomowym włącznie), nieodpowiedzialnych działań cz

Komentarze: 0
Wyświetleń: 8212x | Ocen: 1

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Wt, 15 kwi 2008 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

EMILCIN - materiał archiwalny

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.