Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... /Albert Einstein/
"Wiedziałem, że żywy stąd nie wyjdę" - przypominamy tę niezwykłą relację o śmierci klicznej z 1944 roku. Wtedy o książce "Życie po Życiu" Raymonda Moody nikt jeszcze nie myślał...
Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest dla FN czymś wyjątkowym. Większość z naszych oficerów z pokładu Nautilusa pochodzi z Warszawy i w czasie Powstania straciło wielu bliskich, a są też pojedyńcze przypadki wśród naszej załogi, kiedy w walkach powstańczych zginęli praktycznie wszyscy... Powstanie Warszawskie to był zryw do walki najlepszej polskiej inteligencji, ludzi wykształconych i oddanych Polsce, którzy wtedy w Warszawie zostali praktycznie wyrżnięci w pień... Smutne to dla nas dni, smutna rocznica, ale jak to zwykle bywa można w całej sprawie znaleźć elementy "pozytywne i budujące" także z punktu widzenia Fundacji Nautilus.
Do tej publikacji zainspirował nas e-mail, który w ostatnich godzinach przyszedł na pokład naszego okrętu.
-----Original Message-----
From: Robert [xxxxxxxx]
Sent: Friday, August 01, 2008 10:20 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: 08.08.2008 - Gryf rocznica - może warto przypomnieć
Gen. Janusz Brochwicz-Lewiński, ps. Gryf (dowódca obrony Pałacyku Michla na Woli podczas Powstania Warszawskiego) 08.08.1944 został ranny w rejonie cmentarza kalwińskiego. Macie w swoich zbiorach relację "parasol.mp3" - opis wyjścia z ciała. Jednocześnie jest relacja na stronach Muzeum Powstania Warszawskiego:
http://www.1944.pl/index.php?a=site_archiwum&STEP=03&id=369&page=0
Może to dobry czas aby przypomnieć na Waszych stronach tę historię.
Pzdr
Robert
To jest bardzo dobry pomysł. Po pierwsze warto przypomnieć tę fenomenalną historię, a także pokazać fragment wideo z naszego Archiwum Multimedialnego FN. Inaczej się słucha takiej relacji, a inaczej ogląda... Po drugie w relacji opublikowanej na stronach www.1944.pl znaleźć można kilka szczegółów przeżycia śmierci klinicznej Janusza Brochwicza-Lewińskiego, które znacznie wzbogacają całą opowieść.
Najpierw przypomnijmy całą sprawę.
W czasie Powstania Warszawskiego Janusz Brochwicz-Lewiński dostał śmiertelny postrzał w twarz i przeżył śmierć kliniczną. Jego wstrząsająca relacja może być sygnałem dla wszystkich wątpiących - "Po śmierci żyjemy w jakieś formie!" - przekonuje żołnierz legendarnego Parasola.
Widział leżące własne ciało, a następnie udał się w stronę światła! Relacja żołnierza oddziału "Parasola" jest sugestywnym dowodem na to, że zjawisko śmierci klinicznej jest podróżą do innego świata, która czeka każdego z nas. Obowiązkowa lektura dla wątpiących w życie po śmierci!
Zjawisko śmierci klinicznej jest często wykpiwane jako coś, co naprawdę nie istnieje, a jest jedynie opowieścią osób szukających poklasku. Kłam temu twierdzeniu zadaje niezwykła relacja, która została przedstawiona w dokumentalnym filmie "Rycerski stan – Batalion „Parasol”, który wyemitowała Telewizja Polonia. Film jest poświęcony walkom Parasola w czasie Powstania Warszawskiego i w ogóle nie dotyczy zjawisk X`Files. Tym bardziej niezwykłej mocy nabiera relacja głównego bohatera filmu, którym jest legendarny dowódca grupy szturmowej "Parasol" Janusz Brochowicz-Lewiński. Po 59 latach pobytu za granicami Polski żołnierz AK opisuje najbardziej dramatyczne przeżycie w czasie Powstania Warszawskiego. Miało ono miejsce 8 sierpnia 1944 r., kiedy to na Cmentarzu Ewangelickim został trafiony pociskiem w twarz. Oto relacja Janusza Brochwicza-Lewińskiego, która jest jedną najpiękniejszych polskich relacji "spotkania z nieznanym" w czasie śmierci klinicznej:
- Musimy tędy iść, tutaj, to się zgadza... Teraz znajdujemy się niedaleko miejsca, gdzie byłem ranny. Jak zacząłem walczyć tutaj na tym cmentarzu i przekroczyłem bramę, miałem dziwne uczucie, które mnie nie opuszczało cały czas.
Uczucie takie dziwne, nie lęku może ale jakieś psychiczne, że ja żywy stąd nie wyjdę. I to się sprawdziło...
- I w tym momencie, jak zostałem ranny jakaś siła wielka siła mnie poderwała do góry i miałem takie uczucie, jakby mnie kto batem uderzył w twarz!
Byłem poderwany do góry, zemdlałem, no i obudziłem się dopiero w szpitalu tak że byłem nieprzytomny parę godzin.
Więc... to było bardzo ciężkie... ciężka rana i skomplikowana, bo twarz była rozerwana. Jak później zostało stwierdzone kula przeszła pod językiem, spaliła mi skórę w środku, nie mogłem mówić przez trzy tygodnie w ogóle, ani brać pokarmu oczywiście. Byłem karmiony wodą i jakimś mlekiem, przez nos kateterem... Konsekwencje były bardzo tragiczne dla mnie, bo byłem wyeliminowany z walki, musiałem opuścić moich żołnierzy, chciałem dalej walczyć, a nie mogłem niestety. Tak że to przerwało te moje walki w Batalionie Parasol, bo ta rana była już prawie śmiertelna.
Widziałem... jakąś wizję miałem! Opuściłem moje ciało i byłem ciągnięty do góry przez jakąś siłę nie do opisania, która mnie po prostu wyrwała z mojego ciała... jakieś fluidum albo coś... i szedłem do góry w jakieś formie... nie wiem... poruszania się, jest nieludzkie albo nie bardzo można opisać. I byłem na górze bez żadnego bólu w jakieś dolinie między jakimiś górami, siła była bardzo silna która ciągnęła mnie, jakieś światła, które towarzyszyły mi przez całą drogę. I później w pewnym momencie ta siła mnie ciągnęła na dół i wszedłem w powłokę mojego ciała którą widziałem leżącą na dole, i bóle się zaczęły... to znaczy wróciłem do życia!
To znaczy coś musi być! To znaczy jak umieramy, to jeszcze żyjemy w innej formie.
Zobacz wideo:
Oto pełna relacja, która znalazła się na stronach www.1944.pl
Stracił pan kilkoro ludzi, przyjaciół. Co się dzieje później, jakie są następne losy? Po wycofaniu się z Żytniej przeszedłem do baraków, które były na Stawkach, na mały odpoczynek po tych walkach na Wolskiej, w pałacyku Michla i na Żytniej. To były walki, które bardzo nas zmęczyły, bośmy byli bez snu prawie. Dochodziło do tego, [że] jak człowiek stał przy jakiejś ścianie, to zamykał oczy i zasypiał, albo trzymał się latarni albo drzewka, bo nie było czasu na spanie od piątego do szóstego czy siódmego rano. Przeszedłem na Stawki; tam przenocowaliśmy noc z szóstego na siódmego. Dostałem rozkaz siódmego wieczorem od dowódcy kompanii, żebym z moją grupą szturmową poszedł na cmentarze i tam walczył. Zrobiłem to.
Ósmego sierpnia o świcie wszedłem na cmentarz ewangelicki z moim plutonem, grupą szturmową, i miałem takie uczucie, że z tego cmentarza nie wyjdę żywy. Ta cisza, groby, atmosfera cmentarna i nieprzyjaciel, który był tak schowany, że go prawie nie widziałem, nie mogłem widzieć. To był bardzo doświadczony żołnierz frontu wschodniego, który umiał kamuflażować się, przypinając sobie kawałki drzewa, liście, jakieś kawałki zielenizny do hełmów i do mundurów, które były terenowe oczywiście – oni byli w terenowych i my też – i miał szereg wyborowych strzelców ukrytych na drzewach albo gdzieś w zaułkach między grobami, którzy precyzyjnie, z lunetami na karabinach specjalnych dla wyborowych strzelców, szukali celu.
Właśnie ja się stałem ofiarą takiego wyborowego strzelca, który wziął mnie na muszkę i mnie prawie wykończył. To, że żyję, to jest cud. Nie powinienem normalnie żyć, powinienem być trupem, ale jakoś udało mi się przeżyć. W czasie ataków na niemieckie pozycje próbowałem szturmem koło kaplicy Halpertów ich wyprzeć i poderwałem do ataku moich ludzi. Prowadziłem ten atak; w momencie, jak byłem koło jakiegoś grobu, ten wyborowy strzelec, widząc, że ja dowodzę, wziął specjalnie akcję na mnie i strzelił mi prosto w brodę. Miałem szczęście, że w tym momencie musiałem moją głowę troszkę na prawo skręcić, więc ta kula weszła tam, gdzie powinna wejść, ale wyszła bokiem – nie wyszła z tyłu głową, bo zabiłby mnie. Oprócz tego później, jak byłem w szpitalu, ktoś przyniósł mi mój hełm, który miałem, niemiecki zdobyczny hełm z kamuflażową powłoką… Jak pan zdobył ten hełm? W pałacyku Michla wziąłem go od tych trupów, co leżały na ulicy, bo nie miałem wcześniej hełmu. Myśmy mieli wszyscy prawie niemieckie hełmy, bo one pomagały, były dobre. Polskich hełmów nie mieliśmy. Mieliśmy niemieckie panterki, które były zdobyte na Stawkach; cały batalion się ubrał w te panterki, tak samo łączniczki i sanitariuszki. Mieliśmy niemieckie hełmy, oprócz tego szelki i pasy – to było wszystko niemieckie, nawet niemieckie buty miałem na sobie. Byłem stuprocentowo w niemieckim mundurze i panterce.
Ten hełm oprócz tego, że była zerwana skórzana spinka od spodu, miał dwa uderzenia w górę. One nie były na wylot, ale były wgłębienia, tak że ten gość oddał do mnie trzy strzały. Dwa w hełm, a jeden w brodę. Ta potworna siła, która mnie poderwała do góry, jak byłem ranny… Takie uczucie miałem, jakby mnie batem ktoś strzelił w twarz. Straciłem przytomność. Leżałem nieprzytomny i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Opuściłem moje ciało i poszedłem do góry… Ta wizja, którą miałem, była szereg razy badana przez specjalistów w Anglii, profesorów, którzy się takimi rzeczami zajmują. Kwestia była, że było jeszcze szereg innych osób, które to samo przeżyły – życie po klinicznej śmierci. To śmierć, która była, ale nie była całkowita – była częściowa. To jest bardzo ciekawe, że człowiek wyfruwa ze swojego ciała i idzie do góry, jakaś siła potężna ciągnie go. Jest piękny obraz, który się składa z firmamentu jakichś gwiazd, świateł, dolin i gór. Nie ma się żadnego bólu i widzi się siebie – ciało, powłokę, która leży na ziemi. Ja to właśnie przeżyłem.
Przeżyłem to, ale oprócz tego jeszcze miałem dodatkowe przeżycie, że w tym momencie, jak szedłem do góry, widziałem przed sobą moje życie, jak telewizyjny film. Całe życie, takie fragmenty, jak na przykład topienie się w wodzie… Jak byłem mały, wpadłem z mostku, jak ryby łapałem, do wody i mnie wyciągnęli. Później wpadłem do dołu z wapnem – to też było na tym filmie, bo prawie się zabiłem w tym wapnie, ale jakoś mnie wyciągnęli i w szpitalu mnie myli jakimiś płynami, aż skóra zlazła ze mnie. Wyglądałem jak czerwony rak. To też mi się udało… Później momenty mojego dzieciństwa, moich rodziców, matki i ojca. Jakieś ważne momenty w moim życiu, które były – nie było takie długie, miałem dwadzieścia cztery lata. Trochę momentów z partyzantki, jakieś akcje, gdzie strzelali do mnie bardzo silnie i udało mi się uciec stamtąd.
To się skończyło i później siła mnie ściągnęła na dół. Wlazłem do tej powłoki. Zaczęło mnie boleć, ale przytomności nie odzyskałem. To właśnie zapamiętałem. Nie zapomnę tego do końca życia, bo to było coś ciekawego. Złożyłem dosyć obszerne relacje do profesorów, do teamu doktorów, którzy tymi rzeczami się zajmują. To jest ciekawy fakt psychologiczny; było szereg ludzi, którzy podobne rzeczy przeżyli. Ten film – opuszczanie ciała, powrót do ciała i później powrót do życia. Byłem dwa albo trzy dni nieprzytomny zupełnie. Po kilku dniach, jak się później dowiedziałem, sanitarka mnie zabrała z tego miejsca koło cmentarza, wyniosła mnie do Jana Bożego; tam leżałem parę dni. Jak się obudziłem, nie mogłem mówić przez trzy tygodnie. Straciłem mowę, bo ten pocisk spalił mi skórę w ustach i pod językiem gdzieś wylądował, tak że mogłem mówić dopiero z trudnością po dwóch, trzech tygodniach. Nie mogłem się komunikować inaczej, tylko musiałem pisać kartki, jak już trochę do siebie dochodziłem.
Pamiętam taki fragment w szpitalu. Doktor stoi koło mojego łóżka, ja go widzę. Ksiądz kapelan – jakiś wojskowy ksiądz, kapitan zdaje się – daje mi ostatnie namaszczenia olejkiem świętym i mówi do tego doktora: „Szkoda, że on będzie umierał. Taki młody chłopiec – szkoda go”. Ja sobie pomyślałem: „Na to nie mam ochoty, będę jeszcze trzymał się przy życiu w jakiś sposób”. To pamiętam dokładnie. Później pamiętam fragmenty, jak mnie odwiedzali. Odwiedzał mnie między innymi mój dowódca kompanii, „Rafał”, mój przyjaciel. Tak samo odwiedzał mnie „Jeremi”, zastępca dowódcy batalionu. Dowódca batalionu niestety mnie nie mógł odwiedzić, bo był ciężko ranny 6 sierpnia; on tak samo był wyeliminowany z walki.
Jak już troszkę zacząłem myśleć i byłem w stanie kontrolować moje myśli, i w ogóle poruszać głową trochę, bo ciałem nie mogłem… Byłem strasznie obandażowany, to była bardzo potworna rana. Taka potworna, że sanitariuszka, która zakładała mój bandaż po zranieniu– i kawałki tej skóry i mięsa jakoś doprowadzała do porządku, jak mogła – zemdlała. To mi opowiadali. Więc nie była taka mała rana. Szereg tygodni później jak brałem trochę wody do ust, to mi leciało nie do ust, tylko dziurą, bokiem gdzieś wypadało. To musiała być dziura, która szła gdzieś przez połowę twarzy. Troszkę zacząłem już myśleć… Byłem karmiony kateterem przez nos mlekiem czy jakąś wodą, czy zupą. W ogóle nie mogłem jeść, nie mogłem mówić; to było potworne.
=========================
Opis przeżycia Janusza Brochwicza-Lewińskiego jest tym bardziej wspaniały, że autor jest człowiekiem ze wszech miar wiarygodnym, który po tym, co przeżył, na pewno nie opowiadał by "bajeczek dla sławy". Siłę tej opowieści możecie poznać sami oglądając relację bohatera walk powstańczych. Ciekawe, że Janusz Brochwicz-Lewiński używa sformułowania "wszedłem z powrotem w powłokę mojego ciała". On wie, że jego prawdziwe "ciało" było w czasie podróży w stronę światła... Fascynująca relacja, perła w naszych zbiorach opowieści ludzi, którzy przeżyli własną śmierć. A raczej tylko "śmierć powłoki", bo - używając słów przywódcy "Parasola" - "potem żyjemy w innej formie!"
Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...
Artykułem interesują się
Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.
Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...
Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies)
w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby
ją zamknąć.