Nie, 9 lis 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
“Missing Time” czyli „brakujący czas” to klasyka gatunku, jeżeli chodzi o zjawiska niewyjaśnione. Oto kilka historii z tej serii i... coś jeszcze
Dawno nic nie pisaliśmy o zjawisku tzw. brakującego czasu, które dość powszechnie jest nazywane z angielska efektem „missing time”. Te historie zawsze są podejrzewane o to, że w tych sprawach albo odegrała rolę zbyt duża wyobraźnia, albo... mają one związek z UFO. Tak się bowiem składa, że cokolwiek, co porusza się w tych zadziwiających obiektach, bez problemu potrafi manipulować czasem... Na razie zapoznajemy się z kilkoma historiami z tego cyklu bez oceniania, która zawiera w sobie element „wielkiej zagadki”, czy jest jedynie efektem zwykłej nieuwagi ludzkiego umysłu.
Subject: dla odmiany - historia prawdziwa, choć spisana przez polonistkę
Witam,
dla podtrzymania zabawy tematem "missing time" postanowiłam opisać autentyczną przygodę z utratą poczucia czasu oraz z zegarkiem w roli głównej.
Wiele lat temu (na pewno ponad 10, ale nie przypominam sobie roku) wraz z moją przyjaciółką ze studiów (również polonistką) wybrałyśmy na tydzień w Bieszczady. Tego dnia (a była to niedziela) miałyśmy w planie przejść Bukowe Berdo.
Ponieważ moja przyjaciółka (w przeciwieństwie do mnie) jest osobą bardzo wierzącą i zależało jej na obecności na mszy w kościele, marszrutę ustaliłyśmy w taki sposób, aby, wychodząc z naszej "bazy" w Wołosatem, dotrzeć do Ustrzyk Górnych przed szóstą (a może to miała być piąta - nie pamiętam) i zdążyć na ostatnie nabożeństwo.
Trasa przez Bukowe nie należy do krótkich (obecnie ten szlak jest chyba zamknięty z powodu konieczności "zregenerowania się" poszycia na połoninach czy też z powodu gnieżdżących się na skałach kruków...). Starałyśmy się więc "sprężać" i nie marnować zbyt dużo czasu na postoje, spoglądając na zegarek - co było dość nietypowe, bo w wakacje, w górach, nie miałyśmy w zwyczaju "liczyć czasu", orientując się według słońca (co do pory dnia) i mapy (co do tego, ile zostało do przejścia).
Tym razem w rekordowym tempie, choć bez większego zmęczenia, zdążyłyśmy dotrzeć do Ustrzyk, znajdując - jeszcze na grzbiecie (bo Berdo to nie szczyt, lecz "grzbiet", zgodnie z nazwą) - czas na odpoczynek i zdjęcia (pięknie wyszły, bo pogoda dopisała).
Bodajże o 15 zasiadłyśmy przy drewnianym stole w karczmie naprzeciwko kościoła, zamówiwszy obiad. Czas płynął wolno, leniwie... Zerkając z nudów w stronę kościoła (czy nie szykuje się może jakaś wcześniejsza msza, której nie było w planie) zakupiłyśmy pocztówki, napisałyśmy pozdrowienia do wszystkich przyjaciół, którym nie było
dane rozkoszować się pobytem w górach, poczytałyśmy gazetę, Nic się jednak nie działo.
Ruch na ulicy ustawał, zostałyśmy w karczmie same.
- Chyba będzie burza - powiedziałam, bo jakoś zaczęło się ściemniać. Przyjaciółka zauważyła księdza stojącego przed kościołem z grupką ludzi. Postanowiła pójść zapytać, czy może będzie teraz msza. Wróciła osłupiała, mówiąc do mnie:
- Msza już dawno była! Jest ósma wieczór ! To dlatego robi się ciemno!
Pognałyśmy na rozdroże łapać jakąś okazję do Wołosatego, żeby nie wracać w ciemnościach
(wprawdzie droga po równym terenie, ale nie miałysmy latarki a ciemność w górach jest gęsta...) Udało się złapać busa. W namiocie długo nie mogłyśmy zasnąć, zachodząc w głowę, jak mogłyśmy tak zaufać zegarkowi, żeby nie zorientować się w porze dnia. Nie mogłyśmy "zlokalizować czasowo" momentu, w którym - tak naprawdę - dotarłyśmy do Ustrzyk i zasiadłyśmy w karczmie. Siedziałyśmy tam przecież długo, więc jakim sposobem mogłyśmy przegapić dzwonienie na mszę, samą mszę w kościele naprzeciwko ? A może dotarłyśmy po mszy ? Na to wyglądało.
Przyjaciółka żałowała swojego zegarka (markowy, otrzymany w prezencie, "tradycyjny" a nie na baterie,nigdy wcześniej się nie psuł...). Żeby sprawdzić, ile się spóźnia (na wypadek kolejnych pomyłek w stwierdzaniu pory dnia), przed spaniem ustawiłyśmy go według zegarka sąsiadów z namiotu obok. Rano "nasz" zegarek, jak się okazało, nie pokazywał ani minuty spóźnienia i (do dzisiaj !) działa bez zarzutu.
Pozdrawiam,
Małgorzata
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Urwany film
Witam!
Chciałbym podzielić się własną historią. Było to kilka lat temu, gdy uczęszczałem do Gimnazjum. Otóż pewnego czerwcowego dnia wróciłem jak zwykle do domu, zjadłem obiad i wyruszyłem na rower. Chciałem wstąpić po kolegę, okazało się jednak, że nie wrócił on jeszcze ze szkoły - miał lekcje niemieckiego i wraca 2 godziny pozniej. Sprawdziłem godzinę i obliczyłem, że wyjezdzając mu naprzeciw, spotkam się z nim. I w tym momencie stało się cos dziwnego. Nie rozumiem tego do dziś. Starając się przypomnieć historię po prostu nie potrafię i odczuwam wręcz zawroty głowy. Przypominam sobie, że jestem w parku na górkach, czyli dobre 2 km od jego domu. Jest to troszkę za miasteczkiem. Pamiętam wszystko jak przez mgłę i nie wiem jak się tam znalazłem... Staram sobie coś przypomnieć ale nie potrafię. Nie przypominam sobie szczegółów... Pamiętam tylko że byłem na starej scenie, która nie jest juz używana. Byłem sam, choć nie jestem pewien. I następne co pamiętam to, że jestem na kortach tenisowych obok stadionu. I spotykam tego własnie kolegę. Mówię mu ze nie wiem co się stało, ze przed chwilą byłem na górkach i nie wiem co się stało! Dalej znów nie pamiętam zdarzeń. Ocknąłem sie gdy wyruszalismy spod jego domu w dalszą wędrówkę. Do dzis ciekawi mnie co się stało. Niemożliwe bym przejechał taki kawał drogi i spotkał go w tym miejscu... Nie będę tłumaczył dlaczego, ale czasy drogi po prostu wykluczają to. Dawno byłby w domu, po prostu nie zdążyłbym. Czy kolega zastał mnie pod klatką bloku a te wydarzenia to moja wyobraźnia?
Pozdrawiam!
Krzysztof
To: pytanie@nautilus.org.pl
Subject: pytanko
witam, was chcialbym opowiedziec krotką historie bylo jakies 4 lata temu w raz z kolegą ( byla to noc wszystkich swietych okolo godziny 23) wyruszylismy na przejazdzke, do innego miasta, rodzice prubowali mi wyperswadowac ta podroż tlumacząc ze w polnoc czyli z 1 na 2 listopada nie powinno sie nigdzie jezdzic bo niby w tym czasie dusze umarlych wedrują itd. Nie zważając na to wyjechalismy wszystko bylo ok, ale okolo godziny 23:55 postanowilismy wrocic do domu. ruch byl dosc duzy w nocy az dziwne to bylo ale co tam bylo za 2 min polnoc, troszke nas ciarki przeszly dzieki tym opowiesciom rodzicow, lecz najdziwniejsze co bylo to to ze gdy wybila polnoc wszystkie auta poprostu z nikly, niewiem czy pozjeżdzaly gdzies czy co ale z tak duzego ruchu zostalismy sami.
Jadąc tak droge rozswietlaly znicze oraz krzyze, (chociaz jak jechalismy wczesniej nie bylo ich widac) pozostawione na poboczach drogi, gdy opuscilem glowe aby zobaczyć godz (minelo gdzies okolo 1min moze 2, zegarek w samochodzie wskazywal 1:00. Gdy to zobaczylismy nasze twarze zmienily sie w doslownie kolor bialy poczulem mrowienie w calym ciele, niewiem ile bylo kilometrow do domu ale przejechalismy bardzo szybko a co najlepsze to ow zegarek samoczynnie przestawil sie o godzine do przodu, nierozmawialismy za bardzo o tym ale chcialem sie z wami tym podzielic i zapytac czy jest to mozliwe przestawienie sie samoczynne zegara? Co to moglo znaczyc? Z poszanowaniem Grzegorz .ps czekam na odp
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: MISSING TIME – zagadka prawie rozwiązana
Po lekturze artykułu Missing Time umieszczonego na Waszej stronie internetowej postanowiłem opisać swoją historię, która być może będzie godna Waszej i innych uwagi.
Pozdrawiam
Marcin
Proszę o nie publikowanie moich danych osobowych
W 1989 r. w lipcu/sierpniu będąc na kolonii letniej w Górach Szumawskich w byłej Czechosłowacji doświadczyłem, co ważne, wspólnie z 4 lata młodszym bratem (ja miałem wówczas 14 lat), luki czasowej w świadomości. Straciliśmy ok. 30 minut ziemskiej egzystencji. Miało to miejsce na średniowiecznym zamku Hluboka nad Wełtawą. Była godzina 13.45 kiedy wchodziłem razem z bratem do muzeum na terenie zamku. Czas zapamiętałem bardzo dokładnie gdyż o godzinie 14.00 nasz kolonijny autobus miał opuścić teren zamczyska. Stwierdziłem, że mając 15 minut zdążymy zobaczyć jeden interesujący nas eksponat (spreparowanego wielkiego szczupaka – byliśmy wtedy bardzo zaangażowanymi wędkarzami?), który był umieszczony w gablocie na I piętrze zamku. Czas potrzebny na dotarcie do gabloty oceniam w tej chwili na jakąś minutę. Dotarliśmy do gabloty, obejrzeliśmy wielką rybę, co trwało maksymalnie 5 minut i zeszliśmy do wyjścia z zamku. Jakież wielkie było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że nasz autobus jest już całkowicie „zapakowany” uczestnikami kolonii, a nasi wychowawcy stojący przed wejściem do autobusu bardzo nerwowo zerkają na zegarki i widać z daleka, że nie są zadowoleni. Kiedy popatrzyłem na zegarek strach prawie ściął mnie z nóg! Była 14:20. Zatkało mnie, stałem się malutki. Świat jakby się zawalił, czas zatrzymał. Mój brat jakoś za bardzo do siebie tego nie wziął, był młodszy, rozumiał jeszcze mniej niż ja. Potraktował to jako zwykłą rzecz, choć do dziś dnia wspomina tamtą chwilę.
Nie rozumiałem dlaczego wychowawcy tak strasznie na nas krzyczą, dlaczego są tak niezadowoleni. Przecież to nie nasza wina, przecież minęło ledwie ok. 10 minut. To niemożliwe. Całkowicie odebrało mi głos. Nie protestowałem, nie tłumaczyłem się. Wsiedliśmy do autobusu i odjechaliśmy.
***
Od tamtej pory zmieniłem się. Nie byłem już takim wesołym i odważnym dzieckiem jak do czasu tego wydarzenia. Pojawiły się rozmaite lęki, szczególnie lęk przed śmiercią i lataniem, lęk przed ludźmi, brak wiary we własne możliwości. Sny za to stały się bardzo kolorowe, pełne wielkich szybkości, dziwnych - jakby nieziemskich przestrzeni, fantazyjnych pejzaży i krajobrazów, latania o własnych siłach (np. na poduszce). Lubiłem swoje sny. Po każdej nocy czułem się jakbym wracał z jakiejś cudownej podróży. Pojawiło się także uczucie niepełności samego siebie, jakiegoś dziwnego braku czegoś, do czego muszę zacząć dążyć. Zaraz po tym wydarzeniu pojawiły się niemożliwe do wyjaśnienia przez lekarzy zaburzenia rytmu serca, a z czasem po 9 latach również bóle w lewym podżebrzu, które pomimo dokładnej diagnostyki nie znalazły wytłumaczenia i trwają do dziś.
Trzeba jednak było żyć dalej. Ukończyłem szkołę średnią, podjąłem pracę, skończyłem studia. Ożeniłem się.
Przez ten czas w sferze duchowej działo się wiele. Interesowałem się ezoteryką, badałem religie, szukałem drogi, eksperymentowałem z umysłem. Dawne zdarzenie nigdy nie uleciało z mojej pamięci. Dużo marzyłem, ale nie o samochodach, pieniądzach itp. marzyłem o nieznanym, o czymś nieidentyfikowalnym, głębszym i radosnym, właściwie sam nie wiedziałem, o czym. Ciągle śniłem nadzwyczajne wizje. Uczucie niespełnienia i znalezienia celu stawało się coraz mocniejsze. Jakiś rok temu moją uwagę pochłonęła filozofia buddyjska. Buddystą jednak na razie się nie stałem. Ale przez kontakt z jednym buddystą trafiłem do hipnotyzera. W czerwcu tego roku poddałem się hipnozie regresyjnej, a dokładniej hipnozie reinkarnacyjnej. Pierwsza sesja nie trwała długo, ale pokazała mi moje poprzednie wcielenie, w sumie nie wynikło z niej nic ciekawego poza tym, że umocniła mnie w moim przekonaniu na temat wędrówki dusz (umysłu). Druga sesja okazała się bardziej owocna. W tej sesji udało mi się dotrzeć do drugiego wcielenia oraz do wcielenia, kiedy nie byłem jeszcze istotą ludzką. To było niesamowite i zaskakujące nawet dla osoby przeprowadzającej seans. Właśnie w trakcie tej sesji zostałem zapytany o zdarzenie z roku 1989. Okazało się, że to zdarzenie było nieudaną próbą przypomnienia mi celu mojego życia przez obcą, ale przyjazną nam cywilizację. Cel mój jednak już niedługo zostanie mi wyjawiony, gdyż nie pozostało już wiele czasu do mających się wydarzyć przemian. Przemiany na Ziemi dokonają się jeszcze w czasie mojego obecnego życia, będzie to zima, ale nie będzie to w tym roku. Już niedługo wszystkie ziemskie istoty doświadczą spotkania z nimi (obcą cywilizacją). A oni przybywają tutaj w celu obserwacji i nadzorowania przemian. Tyle udało się ze mnie wyciągnąć. Próba zdobycia większej ilości informacji okazywała się dla mnie bardzo bolesna i hipnotyzer postanowił nie naciskać dalej. Pod koniec sesji także hipnotyzer otrzymał przekaz dotyczący swojej własnej osoby – to było również bardzo interesujące.
Od czasu ostatniej sesji mija właśnie 4 miesiące. Hipnotyzer bardzo chce, abym poddał się kolejnej regresji, ale ja mam jakąś dziwną wewnętrzną blokadę.
Obie sesje mam nagrane, więc istnieje możliwość bardziej dokładnego odtworzenia zawartych w nich informacji.
Nie, 9 lis 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.