Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 9419x | Ocen: 1
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 2/5
Czy potężny impuls magnetyczny ze strony Słońca może zagrozić naszej cywilizacji? Raport National Academy of Sciences (amerykańskiej akademii nauk) wieszczy scenariusz rodem z filmu grozy.
By fundacjanautilus at 2009-08-22 Wszyscy znamy Słońce jako wspaniałą, świecącą nad naszymi głowami jasną kulę, która daje życie, energię, a latem doskonałą opaleniznę. Czy to możliwe, aby ze strony Słońca cokolwiek nam zagrażało? Oczywiście, taka wizja jest natychmiast przez nas odrzucana jako irracjonalna. A jednak naukowcy od dawna wiedzą, że nasza gwiazda ma swoje tajemnice i potrafi być niebezpieczna dla ziemskiej cywilizacji. Zacznijmy od tego, co nazywane jest „okresem wzmożonej aktywności słonecznej”. Słońce obracając się generuje pole magnetyczne. Obszary równikowe obracają się znacznie szybciej niż biegunowe. Fakt ten tłumaczy skręcanie linii pola magnetycznego wewnątrz Słońca. Jeżeli linie te "przebiją" się z wnętrza gwiazdy, powodują przejawy aktywności słonecznej. Aktywność ta zmienia się cyklicznie. Cykl ten wynosi ok. 11 lat. Bywało już jednak, że wynosił 9,5 czy 12 lat. Aktywność na Słońcu przejawia się przede wszystkim zmiennością ilości plam słonecznych, występowaniem protuberancji, rozbłysków, czy poziomem wiatru słonecznego. W atmosferze Słońca występują zjawiska podobne do ziemskich zjawisk pogodowych. Pojawiają się tam obszary trochę chłodniejsze (to plamy słoneczne), jak i obszary gorętsze. Te drugie mogą utrzymywać się całymi tygodniami (protuberancje), albo trwać kilka sekund (rozbłyski). W czasie maksimum aktywności te wszystkie zjawiska występują o wiele częściej. Rozbłyski są też większe, a protuberancje wyższe i trwalsze. Także ilość "wylatujących" z powierzchni cząstek jest wtedy znacznie większa. Można wtedy częściej obserwować zorze polarne, które są wywoływane przez cząsteczki wiatru słonecznego w ziemskiej atmosferze. Wiadomo, że zmiany aktywności Słońca mają wielki wpływ na komunikację radiową na Ziemi. W czasie maksimum mogą występować poważne utrudnienia w odbiorze fal elektro-magnetycznych o długości radiowej. W tym okresie mogą następować więc usterki przy oglądaniu telewizji (szczególnie gdy fala jest przenoszona przez satelitę), korzystaniu z radiotelefonów, czy telefonów komórkowych. Wielu uczonych uważa jednak, że Słońce stać na coś większego, na „super-impuls”, który niczym hekatomba uderzy w Ziemię. Co to mogłoby oznaczać dla naszej cywilizacji? Prawdziwą apokalipsę.
By fundacjanautilus at 2009-08-22 Praktycznie natychmiast stopiłyby się wszystkie sieci przesyłania energii. Stają pociągi, tramwaje, metro, unieruchomione zostają lotniska i dworce kolejowe. Brak sygnalizacji świetlnej powoduje gigantyczne korki na ulicach miast, ale można śmiało założyć, że samochody zamieniają się i tak w bezużyteczny złom. Nie działają windy, stacje benzynowe, telefony, radio i telewizja, satelitarna nawigacja, staje cały przemysł. Brakuje wody, przestaje działać służba zdrowia, handel, banki, systemy komputerowe. Kiedy taką sytuację w „malej skali” mieli mieszkańcy Nowego Jorku i kilku innych miast w sierpniu 2003 r., wtedy nazwano to „blackout”. Tamten blackout trwał tylko parę godzin. Tym razem cywilizacyjna katastrofa może ogarnąć całe kraje i kontynenty, a nawet glob, i trwać wiele miesięcy, a może nawet lat. To nie scenariusz filmu grozy, lecz wnioski z raportu National Academy of Sciences (amerykańskiej akademii nauk) (link do pełnej wersji raportu – na naszej stronie internetowej), ostrzegającego przed kataklizmem, którego rozmiarów do tej pory nigdy nie zaznaliśmy. Słońce śpi Aktywność Słońca zmienia się co około 11 lat, a jedną z jej miar jest liczba plam słonecznych. W maksimum normalnego cyklu w ciągu miesiąca można ich dostrzec na tarczy około 120. Są to obszary ogromnej aktywności pól magnetycznych. Przyczyn ich fluktuacji ciągle nie znamy, wiemy natomiast, że istotnie wpływają na to, co dzieje się na Ziemi. Obecny cykl słoneczny (23, odkąd zaczęliśmy je liczyć w 1755 r.) miał swoje maksimum we wrześniu 2001 r. (150 plam), a NASA ogłosiła, że jego minimum skończy się w 2006 r. i wtedy zacznie się następny cykl, który będzie o 50 proc. gwałtowniejszy od obecnego. Jednak się nie skończył – liczba plam niespodziewanie nadal maleje – i nowy, 24 cykl ciągle się nie pojawia. Od 50 lat 2008 r. był rokiem najczystszego Słońca: w ciągu 266 dni nie zaobserwowano wtedy ani jednej plamy, a w pierwszym półroczu bieżącego roku pokazało się ich jeszcze mniej. Jak dotąd, w całym cyklu 23 (do 29 lipca 2009 r.) było już 671 dni bez plam. Średnio w okresach minimum cyklu słonecznego jest 485 takich dni. Już zdawało się, że Słońce budzi się z drzemki (na początku lipca zaobserwowano 20 plam), ale pod koniec miesiąca tarcza Słońca znowu była czysta. Do tej pory, po osiągnięciu minimum cyklu, aktywność Słońca rosła zwykle bardzo szybko, zmierzając stromo ku maksimum. Tym razem jest inaczej – Słońce śpi. Cieszy to radiowców i ludzi korzystających z satelitów, gdyż mała aktywność słoneczna oznacza mało burz magnetycznych i mało zakłóceń w pracy ich urządzeń. Panel uczonych, zorganizowany przez National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA) i NASA, ogłosił 29 maja, że maksimum 24 cyklu można spodziewać się w maju 2013 r. i będzie wtedy 90 plam (link na naszej stronie internetowej). Ma to być najsłabsze maksimum od 1928 r., kiedy to pokazało się tylko 78 plam. Ale tej opinii nie podzielili wszyscy paneliści – niektórzy uważają, że w maksimum będzie zaledwie 70 plam. Takie przepowiednie słabo się sprawdzają, ponieważ nastąpiła zmiana magnetyzmu Słońca, której przyczyn nie znamy. Dlatego obserwacje z poprzednich dziesięcioleci nie pasują do dzisiejszej sytuacji. Astronomowie obawiają się, że obecna faza aktywności Słońca może być podobna do tego, co działo się w tzw. minimum Maundera, kiedy przez 70 lat (1645–1715) liczba plam nie przekraczała trzech, a temperatura na Ziemi była najniższa od 8 tys. lat. Europejskie rzeki zamarzały rokrocznie, przez Bałtyk jeździło się saniami, a alpejskie lodowce schodziły daleko w doliny, niszcząc pola i osady. W podobną, lecz krótszą drzemkę Słońce wpadło w minimum Daltona (1790–1820), gdy średnia temperatura była o 2–4 st. C niższa niż w XX w. Wtedy (w 1812 r.) Napoleon szedł na Moskwę. Na podstawie zmian aktywności Słońca niektórzy astronomowie przewidują, że Ziemia zacznie się ochładzać od 2015 r. i wkroczy w zimny okres w latach 2021–2026 lub 2050–2060, podobny jak podczas minimum Maundera. Natomiast długoterminowe oziębienie przewidywane jest na lata 2100–2200. Znani klimatolodzy, Wallace Broecker z Columbia University i Reid Bryson z Wisconsin-Madison University, twierdzą, że za około 50 lub 500 lat może nadejść nowa epoka lodowa – taka, jaka skończyła się około 10 tys. lat temu, gdy znaczna część półkuli północnej naszego globu pokryta była lodem grubości 3 tys. m. Jak uczy geologia, nowe zlodowacenie nadejdzie nieuchronnie i będzie wielkim wyzwaniem dla cywilizacji. Nadchodzi wielka burza Gorzej jest z krótkoterminowymi zmianami aktywności Słońca. Ich skutki tylko z pozoru są mniej groźne od epoki lodowej. Wskazówką tego, co może nas wkrótce spotkać, jest tzw. rozbłysk Carringtona z 1859 r. Wtedy minimum poprzedzające 10 cykl słoneczny miało 654 dni bez plam, a więc mniej niż w obecnym cyklu. 1 września 1859 r. brytyjski astronom Richard Carrington zaobserwował w nowej wielkiej grupie plam (10 razy większej od średnicy Ziemi) ogromny rozbłysk białego światła, trwający około 60 sek . Kilka minut później tsunami wysokoenergetycznych protonów słonecznych dotarło do Ziemi i zostawiło trwały ślad w rdzeniach lodowych (jako ogromny wzrost azotanów), najsilniejszy od 450 lat, kilkakrotnie większy niż po burzach w XX w. 17 godzin po rozbłysku miliardy ton plazmy wyrzuconej z korony słonecznej dotarły do Ziemi. Zaburzenia pola magnetycznego z tym związane trwały na naszej planecie od 2 do 7 września, a wywołane nimi zorze polarne widoczne były nawet na Bahamach, Kubie i w Indiach. Intensywność tych zakłóceń była wielokrotnie silniejsza od kilku innych, jakie pojawiły się w XX w. i spowodowały m.in. niemal natychmiastowe wyłączenie systemu energetycznego całego Quebecu oraz na dużych połaciach północnych stanów USA i w innych krajach.
By fundacjanautilus at 2009-08-22 Rozbłysk Carringtona 150 lat temu nie miał czego uszkadzać i wyłączać, bo nie było jeszcze sieci energetycznych, od których całkowicie jest uzależniona nasza cywilizacja. Skutki tamtego słonecznego impulsu magnetycznego były niewielkie. Najbardziej spektakularne dotknęły dopiero co powstały system telegraficzny. Iskry z aparatury raziły obsługę i wywoływały pożary urzędów telegraficznych. Nawet gdy odłączano baterie, w liniach płynął silny prąd, indukowany przez słoneczny impuls magnetyczny. Według raportu NAS z 2008 r., gdyby rozbłysk taki, jak zauważył Carrington, zdarzył się teraz, spowodowałby zniszczenia infrastruktury sięgające w samych tylko Stanach Zjednoczonych 2 bln dol., a ich odbudowa zajęłaby od 4 do 10 lat. Wielka burza geomagnetyczna może pojawić się w maju 2013 r., w maksimum 24 cyklu – twierdzi dr Doug Biesecker, szef NOAA. Obecnie wiemy, co może się zdarzyć wskutek słonecznego rozbłysku, ponieważ ogromny impuls elektromagnetyczny towarzyszy wybuchowi broni jądrowej. Badania jego skutków, prowadzone od początku lat 70., wskazują, że współczesna elektronika i oparty na niej światowy system łączności nie są odporne na ten efekt. Być może to jest jeden z powodów, dla którego nikt nie pali się do wojny jądrowej, gdyż impuls elektromagnetyczny uniemożliwia dowodzenie oddziałami powyżej szczebla najniższego, co może sprawić, że wojna taka wymknie się spod kontroli. Tygodnik "New Scientist" z 23 marca 2009 r. dokładnie opisuje, co może się zdarzyć za cztery lata. Najbardziej narażone na uszkodzenia są sieci energetyczne. Wniknięcie plazmy słonecznej w naszą magnetosferę spowoduje gwałtowne zaburzenia ziemskiego pola magnetycznego, a to z kolei wzbudzi prąd stały w liniach przesyłowych, działających jak ogromne anteny, oraz w samych elektrowniach i transformatorach. Wzrost prądu stałego wytworzy silne pola magnetyczne w rdzeniach transformatorów, prowadząc do ich przegrzania i stopienia. To właśnie stało się w kanadyjskim Quebecu 20 lat temu i 6 mln ludzi nie miało wtedy prądu przez 9 godzin. Ale w 2013 r. może być znacznie gorzej. Według wspomnianego raportu NASA, nawet wielokrotnie mniejsza burza słoneczna – taka, jaka zdarzyła się 15 maja 1921 r., wzbudziłaby ogromne prądy gruntowe, które w ciągu 90 sekund zniszczyłyby w samych Stanach Zjednoczonych około 350 wielkich transformatorów, a także lokalne stacje, pozbawiając elektryczności ponad 130 mln osób. Natomiast burza tej wielkości, co w 1859 r., mogłaby zniszczyć całą sieć energetyczną krajów uprzemysłowionych. Stany Zjednoczone są na to bardziej narażone z powodu bliskości bieguna magnetycznego, ale europejskie sieci energetyczne, mocno ze sobą powiązane, są mniej odporne od amerykańskich. Wtedy zacznie się kaskada dalszych nieszczęść. Cała sytuacja może trwać miesiące, a nawet lata. Stopionych transformatorów nie da się naprawić, trzeba będzie je wymieniać na nowe. W Stanach Zjednoczonych jest obecnie zaledwie kilka zapasowych dużych transformatorów, a zbudowanie nowego (w fabrykach pozbawionych elektryczności?) zwykle trwa około 12 miesięcy. Słońce bywa kapryśne Niestety, nie jest to science fiction, lecz wynik badań sponsorowanych przez NASA i opublikowanych w końcu 2008 r. przez NASA w specjalnym raporcie. Wynika z nich, że im bardziej prymitywna cywilizacja, jak ta w poprzednich wiekach, tym bardziej jest odporna na kaprysy Słońca. Rzecz jasna w ciągu najbliższych kilku lat można przygotować się na wypadek takiej katastrofy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że rządy zignorują to ostrzeżenie, bo nic podobnego dotąd nie przydarzyło się przecież naszej młodej cywilizacji technicznej. Wyobraźnia zawodzi, gdy nie ma odpowiednich porównań. Ale zdaniem wielu naukowców, wielka burza słoneczna jest zagrożeniem bez porównania większym niż rzekomo katastroficzne ocieplenie klimatu, na którym skupia się obecnie uwaga polityków.
By fundacjanautilus at 2009-08-22 Do maja 2013 r. zostało niewiele czasu. Co prawda NASA może się mylić i cykl 24 może być łagodniejszy od tego z 1859 r., jednak liczenie na taką wspaniałomyślność Słońca jest mało odpowiedzialne. Istnieje możliwość znacznego ograniczenia skutków takiej katastrofy dzięki wprowadzeniu środków zaradczych w skali całego świata. Jednym z nich są wielkie kondensatory chroniące przyelektrowniane transformatory, będące newralgicznymi elementami systemów energetycznych. Poza tym należałoby przystosować sieci przesyłu energii tak, by można je było szybko i bezpiecznie wyłączyć po ogłoszeniu alarmu słonecznego. Mielibyśmy na to najwyżej kilkanaście godzin między rozbłyskiem słonecznym a dotarciem do Ziemi fali plazmy. Istnieje satelitarny system monitorowania aktywności słonecznej ciągle sprawny, choć przestarzały, który potrafi wykryć słoneczny wybuch. Jednak ten system, przeznaczony głównie do badań naukowych, sam jest mało odporny na burze słoneczne i wymaga ochrony. Znacznie lepiej sprawdzają się tanie satelity wyposażone w proste instrumenty. Obecne prognozy pogody kosmicznej (http://spaceweather.com) są równie mało pewne jak meteorologiczne sprzed 50 lat. Nie wiadomo, czy istniejący system zdąży zaalarmować odpowiednie służby i czy one potrafią z tego zrobić właściwy użytek. Na pokład Nautilusa nieprzerwanym strumieniem płyną informacje od naszych czytelników, którzy obawiają się zbliżającej się Apokalipsy. Wielu z nich próbuje nas przekonać, że ów kataklizm o wymiarze wręcz biblijnym będzie miał miejsce nie w żadnym tam 2012, ale... już dziś, pojutrze, w tym miesiącu czy roku. Według naszych czytelników liczą się „znaki”, których wokół jest pełno. Przykładem takiej korespondencji może być ten e-mail od p. Wojciecha, które zainspirował nasz tekst „12345...”. Wspomnieliśmy wówczas o wizjach upadku meteorytu do Bałtyku w pierwszej połowie września tego roku. To: nautilus@nautilus.org.pl Subject: artykuł "12345..." Witam! Co do "znaków na niebie i ziemi" to było ich trochę więcej: 10.07.2009 - trzy słońca nad Zatoką Gdańską, 16.07.2009 - niezależne odkrycie przez astronomów amatorów plam na Jowiszu i Wenus, 03.08.2009 - ogromny huk nad Warmią i Mazurami. Pojawianie się dziwnych zwierząt i bestii tradycyjnie też kojarzono, zwłaszcza w starożytnych Chinach, jako zwiastuny kataklizmów, klęsk itp. W tym kontekście można też spojrzeć na istotę spod Sochaczewa. Jeśli chodzi meteoryt uderzający w Bałtyk, to temat taki jest u Barbary Marciniak (ta od książki "Zwiastuni Świtu" i innych). Kontaktujący się z nią rzekomo niejacy Plejadanie podobno obiecali, że postarają się zmienić trajektorię meteorytu aby albo nie uderzył w ogóle albo uderzył w taki obszar gdzie skutki będą jak najmniej niszczące, jednak to brzmiało jakoś tak bez żadnej gwarancji z ich strony... Jeśli plamy na Jowiszu i Wenus są efektem uderzenia meteorytów, jeśli huk nad Warmią i Mazurami z 3/8 był skutkiem eksplozji niezbyt wielkiego meteorytu wysoko w atmosferze, to by znaczyło, że zaczął się jakiś "ostrzał" meteorytowy wewnętrznych planet Układu Słonecznego i prawdopodobieństwo uderzenia w Ziemię sporego meteorytu jest bardzo duże. Tak więc wszystko zaczyna się zgadzać. Ludzie przy tym mają różne sny o meteorytach. Często śnią o uderzeniach wielu małych meteorytów, niszczących np. pojedyńcze budynki. Oznaczałoby to sytuację typu rój meteorów i deszcz meteorytów, gdzie pośród setek czy tysięcy małych meteorytów może być kilka większych i ten jeden, duży. W tym kontekście zastanawiające są dosyć zgodne opisy głównego meteorytu w różnych snach i wizjach. Mówi się o podłużnej skale o długości ok. 1.200 metrów i średnicy ok. 300 metrów. Ma ona uderzyć w północny Atlantyk, gdzieś pomiędzy Islandią a Nową Funlandią. W niektórych wizjach pojawia się motyw rozerwania się meteorytu na część główną, która uderzy w Atlantyk, i jedną-dwie mniejsze części, które uderzą gdzieś w Europie. I tu by znowu się zgadzało z informacją z artykułu o uderzeniu meteorytu w Bałtyk, ale dwóch falach tsunami, mniejszej, i większej następnego dnia. Nie ma innego wytłumaczenia dlaczego od jednego uderzenia meteorytu w Bałtyk miałyby powstać dwie fale, niż to, że w Bałtyk uderzy mniejszy meteoryt, a większy w północny Atlantyk i fala z dnia następnego będzie falą która przetoczy się przez Cieśniny duńskie oraz nizinne tereny Danii i wpadnie do Bałtyku. Kiedyś już opisałem podsumowanie, niejako analizę dużej ilości snów o falach tsunami zalewających Trójmiasto i inne miejsca, zarówno własnych jak i innych osób. Było to też porównane z wizjami sennymi Zygmunta Dybikowskiego. Tekst został opublikowany na łamach "Nautilusa" w którymś z artykułów z cyklu "Sny o wielkiej fali", ale to powtórzę teraz. W rezultacie tej analizy wyszło, że prawdopodobnie zostaną zalane tereny Polski do wysokości ok. 60-70 metrów npm przy czym zupełnie nie wiadomo, czy zalanie będzie trwało godzinę, kilka godzin czy kilka dni. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że mówi się o dwóch globalnych katastrofach związanych z wodą, mniejszą w 2009 roku i większą w 2013 roku (przypadek Boriski, "dziecka indygo" z Rosji). Dlatego nie wiadomo które sny i wizje czego dotyczą. W przypadku konkretnych snów o zalewaniu Trójmiasta, zarówno moich jak i innych osób, fale tsunami mają wysokość od ok. 20 do ok. 70 metrów. Czasami były to dwie, trzy fale następujące po sobie (w zasadzie tak jest w przypadku tsunami, że nawet tam gdzie mówi się o "jednej" fali, w rzeczywistości może to być kilka fal). Druga czy trzecia fala była zazwyczaj większa od poprzednich. W jednym przypadku snu doszło do rozmowy, kiedy to po przejściu pierwszej fali śniącemu mówi jakaś osoba, że: "pierwsza fala miała wysokość ok. 34 metrów, nadchodzi druga, i ocenia się, że będzie miała wysokość 72 metrów". Niestety ostatnio pojawiły się dwie informacje ze snów i przeczuć ludzi, że woda w niektórych miejscach Trójmiasta może spiętrzyć się do wysokości ok. 150 m npm. Dalej nie wiadomo do którego kataklizmu jednak miałoby się to odnosić. Przy tsunami typu impactowego spowodowanego meteorytem, Bałtyk wydaje się morzem zbyt płytkim by spowodować tsunami wyższe niż właśnie ok 70 metrów i to o niezbyt dużej długości (czyli odległości od szczytu fali do doliny). Jeśli fala nie byłaby zbyt długa, miałaby ograniczone możliwości spiętrzania się i wtargnięcia daleko wgłąb lądu na obszarach nizinnych czy wpłynięcia korytami rzek w górę nurtu. Jednak są to spekulacje i właściwie nie ma metod obliczeniowych aby to dokładnie skalkulować nawet mając dane wyjściowe. Przy wlewie wód z zewnątrz do Bałtyku, jak przy atlantyckim megatsunami z kierunku pn-zach., czy jak w wizji Wandy Stańskiej-Prószyńskiej (wyniesienie dna na dużym obszarze morza w rejonie Beguna Północnego, wypchnięcie ogromnych mas wody w górę, co do Bałtyku -wlew wielkiej ilości wody najpierw z kierunku pn-wsch.przez niziny Rosji i Finlandii, potem z pn-zach. przez falę okrążającą Norwegię i zatapiającą Danię i północne Niemcy), sytuacja może być znacznie dramatyczniejsza. Niemniej żeby oprzeć np. powódź z przepowiedni Filipka o trzech 9-kach, o wlew mas wody z Bałtyku w koryta Odry, Wisły i ich dopływów i spowodowanie tzw. cofki oraz spiętrzania i występowania z brzegów rzek w górę ich nurtu aż do rzek górskich, np. Nysy Kłodzkiej, spiętrzenie wody przy południowym brzegu Bałtyku musiałoby rzeczywiście mieć poziom aż ok. 60-80 metrów npm i trwać dość długo, pewnie minimum 2-3 dni... Tak więc występują tu różne potencjalne możliwości i skala zniszczeń materialnych i nieszczęść ludzkich od dużych do gigantycznych. Miejmy nadzieję, że o ile coś się zdarzy - a coś wisi w powietrzu - dojdzie do najłagodniejszej wersji. Pozdrawiam- Wojciech xxxxxxxxxxxx (imię i nazwisko i adres email tylko do wiadomości FN) Na koniec ciekawostka. Podchodzimy spokojnie do wszelkich proroctw i wizji katastroficznych, gdyż wiemy, że wiele z nich jest efektem narastającej psychozy zbliżającej się „wielkiej zmiany”, o której także jest sporo na stronach FN. Nie oznacza to jednak, że nie śledzimy wszelkich informacji o „znakach” czy dziwnych wydarzeniach, które... czasami zdumiewają. Przykładem może być zapowiedź wielkich migracji zwierząt, które wiedzione swoim szóstym zmysłem będą zmieniać miejsce pobytu. Dotyczy to zwłaszcza morskich ptaków, które mają zacząć masowo pojawiać się na terenach, na których wcześniej nie były widywane. Na taki „ślad” trafił nasz czytelnik ze Śląska. -----Original Message----- From: Jan xxxxxxxxxxxxxxxxxxx Sent: Thursday, August 06, 2009 10:47 PM To: nautilus@nautilus.org.pl Subject: Mewy 27 czerwca przejeżdżając przez Sudety natknąłem się w okolicy Ząbkowic Śląskich na tysiące mew. Pierwszy raz coś takiego widzialem bedąc w górach. Czy jest to zjawisko normalne? Wysyłam Wam zdjęcia wraz z serdecznymi pozdrowieniami. Jan xxxxxxx
By fundacjanautilus, shot with Canon PowerShot S2 IS at 2009-08-22
Komentarze: 0
Wyświetleń: 9419x | Ocen: 1
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 2/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie