Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 18643x | Ocen: 1
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Men in Black - kim naprawdę są?
Zapewne każdy z nas jest w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda typowy man in black - czarny garnitur, okulary przeciwsłoneczne, może też czarny kapelusz. Ten opis powtarza się w większości relacji świadków; bez wątpienia ogromny wpływ na nasze wyobrażenia miał również film z udziałem Willa Smitha i Tommy'ego Lee Jonesa pt. Men in Black. Czy jednak tak naprawdę istnieją jakiekolwiek dowody na istnienie "ludzi w czerni"? Prawdopodobnie jedynym namacalnym dowodem, jakim obecnie dysponujemy, jest zdjęcie wykonane przez Tima Backley'a w Jersey City, w 1965 roku.
Wszystko zaczęło się od zwiększonej liczby obserwacji UFO nad Jersey City w latach sześćdziesiątych. Pewnego dnia, kilkoro nastolatków było świadkami lądowania UFO w parku miejskim. Miejscowy ufolog, John Robinson, zaczął rozmawiać z młodymi ludźmi i wtedy po raz pierwszy zauważył w pobliżu nieznany czarny samochód, z wnętrza którego ktoś go obserwował. Od tamtej pory żona Robinsona codziennie widywała tajemniczą postać w czarnym ubraniu i czarnym kapeluszu zacieniającym twarz, stojącą przy wejściu do budynku naprzeciwko ich domu i najwyraźniej ich obserwującą. "W latach sześćdziesiątych w Jersey City wszyscy "nietutejsi" od razu rzucali się w oczy", mówi Backley. "Postanowiłem pojeździć trochę po okolicy i to sprawdzić". Rzeczywiście, mężczyzna w czarnym garniturze i kapeluszu stał sztywno jak wartownik przy wejściu do budynku - dokładnie tak, jak opisała to żona Robinsona. Przed budynkiem był też zaparkowany czarny samochód. Backley przejechał kawałek, odkręcił szybę, zrobił zdjęcie i objechał budynek dookoła, z postanowieniem nawiązania kontaktu z osobnikiem. Kiedy jednak znowu znalazł się przed frontem budynku, zarówno po człowieku w czerni jak i po jego samochodzie nie było śladu. Do dziś Backley nie umie sobie odpowiedzieć na pytanie, czy tajemniczy mężczyzna w czerni po prostu dał się zaskoczyć, czy też specjalnie pozwolił się sfotografować. Jedyne, co Backley wie na pewno to to, że men in black istnieją naprawdę.
Bardziej dramatyczne doświadczenia z "ludźmi w czerni" ma na swoim koncie Danny Gordon, dziennikarz radiowy. Spotkanie z nimi zmieniło jego życie na zawsze. W 1987 roku, wraz z grupą innych świadków, zaobserwował niezidentyfikowane obiekty latające nad centrum handlowym. Udało mu się je również sfotografować. O tej obserwacji opowiedział m.in. w swojej audycji; jak twierdzi, "jako jedyny narobił sporo szumu w mediach na ten temat". Wkrótce potem został zaproszony do Virginia Beach na spotkanie z wysoko postawionym przedstawicielem CIA, jednak już na miejscu okazało się, że spotkanie nie dojdzie do skutku. Zanim Gordon wyruszył w drogę powrotną, zapytano go jeszcze, czy ma ze sobą negatywy. "Nie, zostawiłem je w domu", odpowiedział. Kiedy dotarł do domu, odkrył, że klisze zniknęły bez śladu. Gordon jest przekonany, że stoją za tym "ludzie z góry", którzy dysponują właściwie nieograniczonymi możliwościami - mogą nawet włamywać się do domów, żeby zatrzeć ślady.
Od tamtej pory Gordon odbierał tajemnicze telefony - rozmówcy nakazywali mu zachowanie milczenia i zabraniali kontaktów z mediami. Ponadto, śledzili go ludzi w rządowych samochodach. Wreszcie, zaczęto otwarcie grozić jemu i jego rodzinie. Wkrótce potem sprawy przybrały dramatyczny obrót - jego syn został postrzelony w głowę. Gordon nie ma wątpliwości, że tajemniczy "uciszacze" przystąpili do wprowadzania swoich gróźb w życie.
Johnny Sands, piosenkarz country, twierdzi, że miał kontakty z "ludźmi w czerni" przez kilkadziesiąt lat. Jego pierwsze spotkanie z nimi miało miejsce w roku 1976 niedaleko Las Vegas. Najpierw zauważył na niebie obiekt latający w kształcie cygara - wtedy silnik samochodu, którym jechał Sands, odmówił posłuszeństwa. Sands zaglądał właśnie pod maskę, kiedy podeszły do niego dwie ubrane na czarno postacie w kapeluszach. Dopiero z bliskiej odległości zauważył, że miały typowe twarze "Szaraków" - ogromne, czarne oczy, popielatą skórę, małe i zapadnięte usta - a do tego skrzela po bokach szyi. "Zaczęli do mnie mówić", mówi Sands. "Ale nie otwierali ust. Zapytałem, skąd są i odpowiedzieli, że z góry". Potem zadali Sandsowi kilka pytań, a na koniec uprzedzili go, że wkrótce spotkają się znowu. Odeszli kawałek, po czym Sands zobaczył nagły rozbłysk światła.
Kilka dni później rysownik pomagał Sandsowi sporządzić portret pamięciowy tajemniczych postaci. Rysując skrzela, zaczął się głośno zastanawiać, do czego są tym istotom potrzebne skrzela, skoro mają usta i nosy. W tym momencie, niespodziewanie podeszło do nich dwóch mężczyzn, również ubranych na czarno - Sands zwrócił uwagę na fakt, że poruszali się niezgrabnie i sztywno. Jeden z nich rzekł: "Pozwól, że ci wyjaśnię". Opowiedział im, że w odległości ośmiu i pół roku świetlnego od Ziemi znajduje się planeta typu "akwarium", składająca się w połowie z lądu, a w połowie z wody - dlatego właśnie jej mieszkańcy potrzebują zarówno ust i nosów, jak i skrzeli. Na koniec powiedział to samo, co osobnicy, z którymi Sands spotkał się poprzednio: "Niedługo zobaczymy się znowu". Mężczyźni odeszli, a strażnik, który był świadkiem ich odejścia, twierdził później, że dosłownie rozpłynęli się w powietrzu.
Niewykluczone, że w stosunku do Sandsa (który był przecież osobą znaną) "ludzie w czerni" przyjęli inną niż zwykle strategię - zamiast uciszać go groźbami, pozwolili mu opowiadać o tym co zaszło, licząc na to, że w ten sposób całkowicie utraci wiarygodność. Warto też dodać, że Sands poddał się badaniu wykrywaczem kłamstw, które wykazało, że mówił prawdę.
Nieco inną przygodę miał pewien młody "poszukiwacz prawdy", którego hobby było przedostawanie się do stref zamkniętych - budynków rządowych, baz wojskowych itp. - w których robił zdjęcia. Zebrane materiały publikował następnie na swojej stronie internetowej. Po jednej ze szczególnie owocnych wypraw, podczas której zgromadził - jak twierdzi - "naprawdę ciekawe informacje", do jego drzwi zapukało dwóch panów w czerni, którzy dokładnie wiedzieli, kogo i czego szukają. Kazali mu natychmiast usunąć wspomniane materiały ze strony i zostali, by tego dopilnować. "Jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie ci do głowy zrobić coś podobnego, to do ciebie wrócimy… A tego byś nie chciał", dodali na odchodnym. "Gdyby chodziło im tylko o skasowanie mojej strony, mogliby to zrobić z dowolnego miejsca. Ale im najwyraźniej chodziło o to, żeby mnie nastraszyć - dlatego przyjechali do mnie do domu", twierdzi mężczyzna.
Relacje dotyczące spotkań z "ludźmi w czerni" mają wiele wspólnych elementów. Najistotniejszym z nich wydaje się fakt, że men in black - kimkolwiek są - działają na polecenie organizacji rządowych i w związku z tym mają bardzo szerokie możliwości działania. Jak twierdzą badacze tego zagadnienia, w ramach rządu amerykańskiego może funkcjonować nawet dwadzieścia organizacji typu "Above Top Secret", o których istnieniu może nie wiedzieć nawet sam prezydent.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 18643x | Ocen: 1
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie