Dziś jest:
Czwartek, 28 listopada 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 38492x | Ocen: 8

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Nie, 28 mar 2010 11:07   
Autor: FN, źródło: FN   

Niektóre rasy obcych odwiedzające Ziemię mogą nas przypominać wyglądem i zachowaniem

Są ludzie, dla których „to całe UFO to bzdura” i na tym w zasadzie kończy się wszelka dyskusja. Bo „oni nie widzieli”, a w ogóle to „prędkość światła jak wiemy jest najwyższą prędkością i podróże międzygwiezdne są niemożliwe”. Wspominanie takim ludziom o Emilcinie z 1978 roku czy przypadku ze Zdanów z 2006 jest stratą czasu, bo oni „wiedzą jak jest i już”. Tu wszelka argumentacja nie ma sensu.

Fundacja Nautilus jest oficjalną pozarządową organizacją działającą na terenie Polski zgodnie z obowiązującą ustawą o Fundacjach (Dz.U. z 1984 r., nr 21, poz. 97) i mamy statut zobowiązujący nas do ustalania prawdy o zjawisku UFO. Wielokrotnie pisaliśmy o tym, że przypadek ze Zdanów jest kamieniem milowym w naszej działalności dotyczącej ustalania skali oddziaływania na ludzi czegoś, co się kryje za tym zjawiskiem. Przypomnijmy, że wtedy owe fenomenalne zdjęcia były jedynie dodatkiem do całej fascynującej historii. Tam „jakaś siła” zatrzymała dwa samochody, ich układy elektryczne pozbawiła prądu, świadkowie odczuwali mrowienie, kiedy ów obiekt do nich podlatywał. To pokazuje, co te obiekty potrafią, jak są w stanie oddziaływać na otoczenie, pojazdy mechaniczne czy ludzi. Już tylko analiza tego, co wydarzyło się w Zdanach w 2006 jest kopalnią wiedzy na temat tego, czym jest UFO. Jeszcze więcej dowiemy się na podstawie analizy przypadku z Emilcina z 1978.

 I Zdany i Emilcin mają dla nas podobną wartośćsą po prostu prawdziwe. I nie ma znaczenia, ile osób będzie wyło, tupało, pomstowało i waliło głową w posadzkę, bo dla nich „to fałsz”, bo dla nich „to mistyfikacja”, bo dla nich to "dno". ;)

To zupełnie nie ma dla nas znaczenia. Dlaczego? Bowiem to my sami uznaliśmy te przypadki za w 100% prawdziwe, to my rozmawialiśmy ze świadkami, to my zebraliśmy materiał pozwalający nam bez zmrużenia oczu powiedzieć jasno i wyraźnie – te zdarzenia naprawdę miały miejsce.

Emilcin pokazuje, że za tym zjawiskiem nie kryją się jakieś mądre wielce i zmyślne nielada „amerykańskie trepiarstwo” w podziemiach jakiś baz pracowicie klęcące „flying saucers”, tylko istoty, które nie spotyka się na Ziemi. Emilcin jest niczym potężna latarnia oświetlająca potężny hangar, w którym nie wiemy, co jest...

Bowiem widać, że te istoty bez problemu oddychały naszym powietrzem. Poruszały się w sposób świadczący, że w ich świecie jest o wiele większe ciążenie (Jan Wolski był zdumiony ich skocznością – warto pamiętać, że podobną „skoczność” posiadali astronauci na powierzchni Księżyca, gdzie jak wiadomo grawitacja jest mniejsza). Istoty te porozumiewały się za pomocą jakiegoś piskliwego skrzeku, ale Wolski mówił wyraźnie, że była to „jakaś mowa”. A więc sposób porozumiewania się mają taki sam jak my. I tak dalej, i tak dalej – wnioski z Emilcina dotyczące tego zjawiska naprawdę pozwalają sobie wyrobić opinię na temat tego, jak wygląda nasz świat złożony z wielu różnych cywilizacji. I tu też warto zwrócić uwagę na słowo „różnych”, gdyż absolutnie materiał zgromadzony przez ludzi na świecie zajmujących się badaniem tego zjawiska (podobnie jak my) dowodzi, że nie ma jednych „obcych”, jest wiele ras, wiele istot, które przybywają na Ziemi. Dzieli ich czasami wszystko, ale łączy jedno: mają z niepojętych przyczyn całkowity zakaz kontaktu z ludźmi. Mogą obserwować, czasami prowadzić jakieś badania i... to wszystko. Dlaczego tak jest? Wrócimy do tego w innych tekście.

Tym razem spróbujmy postawić jeszcze bardziej zaskakującą tezę. Naprawdę, wystarczy odrobina wyobraźni... a więc: oto załóżmy, że jest rasa istot bardzo podobna do nas. Tak samo jak my wyglądają, tak samo jak my oddychają, nawet są w stanie nauczyć się naszej mowy i obsługiwać nasze samochody jako kierowcy. Fantastyczna hipoteza? Że niby to „science-fiction”? Równie dobrze można by założyć, że pojawienie się latającego obiektu o średnicy ok. 2 metrów, przypominającego metaliczną kulę z kołnierzem wokół, który zatrzyma dwa samochody przy trasie “Siedlce-Terespol”, który będzie paraliżował świadka stojącego przy samochodzie jest... że to wszystko jest czystą fantazją. A jednak się zdarzyło. Skoro to się zdarzyło, skoro w Emilcinie z pojazdu wyszły istoty i chodziły po tamtejszej łące, to... naprawdę wszystko trzeba brać pod uwagę.

A więc zróbmy takie doświadczenie „symulacji teoretycznej” i załóżmy, że takie istoty przybywają na Ziemię. Są niczym ludzie, a nawet sami czują się... ludźmi. Czują wspólnotę z ludźmi na Ziemi, mówią o wspólnych korzeniach gdzieś z „dalekich gwiazd”. Patrzą na ludzi z niedowierzaniem, że ktoś żyjący tak krótko (średnia 70 lat) swoje życie poświęca na walkę z innymi i gromadzenie „materialnych przedmiotów”, które po ich śmierci rozsypią się w pył. Nie mogą uwierzyć, że istnienie duszy czy Boga to dla tych mieszkańców Planety Ziemia „kwestia wiary, a nie żadnej tam wiedzy”.

Takie istoty mogą dobrze wiedzieć, że człowiek ze swoją pazernością, nieograniczoną zawiścią, chęcią posiadania, potrzebą zdobywania – że człowiek z tym całym prymitywnym bagażem jest nie tylko groźny dla siebie, ale może być także groźny „dla innych”. Gdyby bowiem dostał do ręki technikę którą dysponują wyższe rasy, przy swoim myśleniu „plemiennym” (to jest teren mojego plemienia, o tamten zagon to już należy do innego plemienia) nie byłby w stanie powstrzymać się przed próbą zawładnięcia innych światów.

Musi upłynąć wiele tysięcy lat ewolucji, zanim ludzka istota nauczy się myśleć w sposób planetarny, zanim przyjmie prawdę o sobie, o swojej duchowości, o prawach karmy i losu każdej żywej istoty we wszechświecie. Kiedy wreszcie to wszystko dotrze do ludzi, wtedy będą gotowi na poznanie kolejnej prawdy o świecie, w którym żyją. Załóżmy więc, że takie istoty naprawdę przybywają na Ziemię. Mogliby oni czasowo, aby lepiej poznać naszą kulturę i cywilizację „wmieszać się w tłum”, przeprowadzać jakieś doświadczenia nie tylko z pokładów swoich cudownych statków, ale także „na terenie badań”, a więc między nami... Hipoteza fantastyczna? Jak najbardziej! Niemożliwa? A tego już nie wiemy. Postawmy więc kolejne pytanie: czy w archiwum FN są jakiekolwiek informacje, które mogłyby potwierdzać tak – nie ukrywajmy tego – fantastyczną hipotezę? I tu niespodzianka, ale odpowiedź jest... twierdząca.

Tą sprawą zajmował się znany światowy badacz UFO, Timothy Good. Posiadamy wszystkie książki, które napisał, a także materiały, które opublikował w internecie. Wielokrotnie natrafiał na wątki „obcych”, którzy potrafili wmieszać się w tłum ze względu na uderzające podobieństwo do ludzi. Takie historie można by opowiadać w nieskończoność, ale wystarczy przypomnieć słynną historię niemieckiego biznesmena Ludwiga F. Pallmana, który w 1964 roku w przedziale nocnego ekspresu z Bombaju do Madrasu zainteresował się niezwykłym towarzyszem podróży. Wyglądał jak człowiek, ale biła od niego tak silna energia, że ów biznesmen był niczym sparaliżowany. Tym dziwnym człowiekiem okazał się „Satu Ra”, który ku bezgranicznemu zdumieniu Pallmana udowodnił mu, że nie pochodzi z Ziemi. Przeprowadzał na naszej planecie pewną misję, zresztą po krótkim pobycie już na zawsze ją opuścił. Brzmi niedorzecznie? Ilość materiałów zebranych w tej tylko jednej sprawie przez Timothy Gooda obezwładnia i trudno sobie nawet wyobrazić, komu by się chciało przeprowadzać taką „mistyfikację”. A to jest tylko jedna mała sprawa, podobnych jest jeszcze kilkadziesiąt. Mamy to wszystko odrzucić? Zacząć tupać i wydzierać się „fałsz, fałsz!”? Oczywiście można i tak, jak ktoś się z tym będzie lepiej czuł – proszę bardzo. Ale z terenu Polski także jest kilka ciekawych sygnałów, że taka hipoteza jest możliwa. Kiedyś w tym serwisie była opisywana historia bardzo dziwnych ludzi, którzy mieszkali przez pewien czas w Poznaniu i mieli samochód, który miał dziwną właściwość – kamień rzucony na maskę „nigdy do niej nie dolatywał”. Jakieś pole mu na to nie pozwalało. Potem ci ludzie znikli równie tajemniczo, jak się pojawili. Relacja o tym nie pochodzi od żadnego „pożal się Boże badacza zjawisk pozaziemskich”, tylko sąsiadów tych ludzi, bardzo mocno stąpających po ziemi. Mamy oczywiście to odrzucić jako „bajki”? Owszem, można. Można wszystko odrzucić, można wszystko wytupać. Wystarczy odrobina złej woli i już wszystko „jest niewiarygodne”, wszystko jest „fake”. Znamy tę postawę jeszcze z czasów badania historii ze Zdanów. Ale problem w tym, że takich sygnałów jest więcej. Przypomnijmy jeszcze jeden sprzed 4 lat, który także był przez wiele osób sprowadzony do poziomu bajki, bo „przecież to nieprawda”. Dlaczego? Dlatego. I już. Nie bacząc na tych “samozwańczych ekspertów od fałszerstw” przypomnijmy tę historię, która mimo upływu lat nadal stanowi dla nas wielką zagadkę.

Jest rok 2005. Do naszej Fundacji zgłaszają się osoby z okolic Garwolina (ich nazwiska do czasu sporządzenia pełnej dokumentacji pozostaną anonimowe), którzy opowiadają o nieprawdopodobnym wydarzeniu, które miało miejsce dwa lata wcześniej, czyli w 2003 roku.

Kilkunastu chłopców gra w piłkę na miejscowym boisku obok kościoła (piętnastu świadków), jest lipiec 2003 roku. Zaczyna być już coraz ciemniej, kiedy jeden z nich dostrzega niezwykły widok. Oto nad krawędzią lasu na wysokości kilkunastu metrów widać wyraźnie lecący w powietrzu samochód ciężarowy. Poruszał się powoli, wyraźnie się odznaczał obrys samochodu na niebie, auto powoli przemieszczało się nad drzewami. Widać było na ciężarówce zapalone lampki (świadkowie mówią o małych „kulach”), które tym bardziej pokazywały, że jest to samochód ciężarowy. Kule były białego koloru. Chłopcy w milczeniu patrzą na lecący samochód, ale po chwili zaczynają żartować, że jest to pewnie „samochód Coca-Coli”, gdyż właśnie w tym roku pojawiła się reklama koncernu wykorzystująca motyw lecącego samochodu. Tymczasem samochód w całkowitej ciszy porusza się nad lasem, by po chwili zniknąć z pola widzenia. Chłopcy są podekscytowani, opisują szczegóły pojazdu. To nie był TIR, ale także nie minivan.

Swoimi rozmiarami przypominał raczej ciężarówkę typu STAR z budą (zapytani o markę świadkowie wymienili Iveco, choć tutaj nie byli pewni). Tego dnia pogoda była wspaniała, idealna widoczność, bezchmurne niebo. Kiedy ciężarówka przemieszczała się nad drzewami, było już „szarawo” – jak opisywali świadkowie. Nie było słychać żadnego dźwięku, nie było też żadnych wątpliwości, że jest to samochód ciężarowy. Widać było ciemne szyby, wrażenie dodatkowo wzmacniały białe światła, które były na zakończeniach obrysów krawędzi samochodu, czyli na kabinie kierowcy i metalowej budzie. To jednak nie koniec tej historii.

Wyjechał z lasu na zgaszonych światłach!

Po tym, jak ciężarówka znikła za drzewami, świadkowie jej przelotu przez dłuższą chwilę rozmawiali o tym, co widzieli. Nie byli w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że „samochód leciał”. Jedyne, z czym im się kojarzył ten widok, to słynna świąteczna reklama Coca-coli. Grupa 15 chłopców rozchodzi się i opuszczają boisko idąc małymi grupkami do domów. Boisko położone jest praktycznie w lesie, w okolicy jest niewiele zabudowań. Dwójka z nich (Adam i Marek) ruszają w kierunku domu, przez chwilę idą wzdłuż zabudowań, a już po chwili ruszają drogą przez pole w kierunku lasu. W pewnym momencie słyszą odgłos silnika. W odległości ok. 400 metrów z lasu wyjeżdża ta sama ciężarówka, która pół godziny wcześniej leciała nad lasem!

Auto ma zgaszone światła, wyjeżdża z lasu, porusza się powoli. Jedzie drogą zupełnie nieuczęszczaną, używaną jedynie przez rolników do dojazdu traktorem do pola. To jest ten sam pojazd, nie ma co do tego wątpliwości. Tym razem jest już prawie ciemno, ale wyraźnie rozpoznają kształt samochodu. Światła umieszczone na samochodzie są wygaszone, porusza się on w całkowitej ciemności. Obserwują auto aż do chwili, kiedy dojeżdża ono do drogi głównej, która i tak jest raczej podrzędną, drogą dojazdową do posesji. Samochód wjeżdża na drogę i znika za zakrętem. Droga od lasu do drogi dojazdowej to właściwie wyjeżdżona ścieżka w trawie - nie ma szans, żeby akurat tą drogą jechała ciężarówka. Tym bardziej, że akurat tam nie jeżdżą samochody! Obaj chłopcy nie maja wątpliwości, że to była ta sama ciężarówka, która wcześniej poruszała się w powietrzu. Na miejscu sprawdziliśmy dokładnie miejsce, skąd auto wyjechało. Droga prowadzi do... dużej polany w lesie. Na pierwszy rzut oka widać, ze jest to miejsce, w którym praktycznie nie ma powodu, aby przyjechać samochodem ciężarowym. Nie ma tam żadnych zabudowań, do których należałoby jechać właśnie przez las. Jeżeli przyjąć wersję świadków nie ma wątpliwości, że ta ciężarówka musiała gdzieś tutaj... wylądować. Potem na zgaszonych światłach postanowiła dojechać do drogi głównej.

Wszyscy świadkowie tej historii (dziś starsi o 7 lat) potwierdzają prawdziwość tej opowieści. Co więcej, za jej prawdziwością świadczą także relacje ich rodziców, którzy byli świadkami tego, jak relacjonowali całe wydarzenie po powrocie tego dnia do domu. Nawet przez chwilę nie pojawiła się w ich głowach myśl, że oto mają do czynienia „z fantazjowaniem młodych ludzi”. Czyli co, to też mamy odrzucić? Oczywiście można.

W najnowszych „Dzienniku Pokładowym” (po prawej stronie trzeba kliknąć na odpowiednią ikonkę) jest opis jak najbardziej prawdziwej historii związanej z jednym z najbardziej efektownych Bliskich Spotkań III Stopnia z terenu naszego kraju. Publikacja tego materiału sprawiła, że odezwali się do nas czytelnicy, w tym nasz wieloletni załogant. Przytoczmy jego e-mail w całości z zachowaniem oczywiście anonimowości. Wszelkie wykropkowania to nasza ingerencja w tekst

-----Original Message-----

From: xxxxxxxxxx

Sent: Saturday, March 27, 2010 11:37 AM

To: nautilus@nautilus.org.pl

Subject: Moja uwaga do dzisiejszego zapisu z "Dziennika pokładowego"

Importance: High

Szanowni Państwo,

 Przeczytałem przed chwilą wpis pana Roberta do „Dziennika Pokładowego”. Proszę sobie wyobrazić, że jest to drugi taki przypadek o jakim usłyszałem. Kiedyś chciałem do Was o tym napisać, ale wtedy chwilowo utraciłem kontakt z autorem zdarzenia i bałem się, że gdybyście chcieli to zweryfikować wyszedłbym na faceta z przerostem fantazji. Obecnie mam ten kontakt i mogę go na Wasze życzenie udostępnić.

 Opowiedział mi to mój obecnie przyjaciel, lecz w chwili gdy to opowiadał – obcy, prawie nieznajomy - kontrahent. Zdarzyło się to gdzieś w roku 1994, może w 95. Byłem wtedy prezesem „Społem” w moim mieście, we [.....] i często razem z moim radcą jeździłem, by finalizować różne kontrakty handlowe. Właśnie podczas takiego wyjazdu do Warszawy poznałem człowieka, który ryzykując to, że potraktuję go jak mitomana opowiadającego jakieś dziwne androny, nie zawahał się i opowiedział mi o swoim arcydziwnym przeżyciu.

Ten człowiek nazywa się [...] , jest dziś już starszym człowiekiem, ale jeszcze nie tak dawno wspominaliśmy TE jego przeżycia. Piszę „te”, nie ze względu na moje niedostatki gramatyczne, lecz ze względu na mnogość doświadczeń [...], ale po kolei.  

W latach 70. [....] był dyrektorem jakieś centrali handlu zagranicznego, bodaj „Kotexu”. W tamtych czasach wyjazdy na Targi Poznańskie były obowiązkiem ale i swoistym „targiem próżności”. Jeździło się tam, żeby się pokazać. [...] właśnie odebrał nowego Fiata 125p i wraz z kierowcą wybrał się do Poznania. W drodze powrotnej, po zapewne „męczącym” dla niego dniu przysypiał sobie na siedzeniu obok kierowcy.

Kiedy dojechali w okolice Wrześni, [....] obudził się i zaproponował kierowcy skorzystanie z leśnego „odpoczynku”. Kiedy wrócili już do samochodu z zamiarem dalszej jazdy poczuli się dziwnie senni. Postanowili więc na chwilę zdrzemnąć się przed dalszą drogą a mieli przecież kawałek. Z Wrześni do Warszawy jest jakieś 300 km. W tym jednak momencie zauważyli dziwną, zielonkawą poświatę wokół siebie. I to było właściwie wszystko co zapamiętali. Obudziły ich donośne klaksony przejeżdżających samochodów. Gdy rozejrzeli się zobaczyli, że stoją swoim fiatem w poprzek drogi z włączonym silnikiem. Nie wiedzieli co się stało. Postawili więc fiata na poboczu i któryś z nich wyszedł zatrzymać przejeżdżające auto. Zadali kierowcy pytanie co to za miejscowość.

Kierowca podobno postukał się w głowę (scena żywcem jak w końcowych ujęciach Vabank II) i powiedział im, że mają... jakieś 20 km do Warszawy. Po drodze zachodzili w głowę co się stało, ale na wszelki wypadek postanowili o tym nikomu nie mówić, by nie być podejrzanym o nadmierne opilstwo poprzedniego dnia. Gdy przyjechali na miejsce i postawili samochód na parkingu firmy zauważyli, że cała karoseria jest SPALONA! Jest taka, jakby ją ktoś potraktował płonącym piaskiem!

[....] natychmiast wysłał kierowcę do lakiernika a w biurze ogłosił, że ktoś ich poocierał na parkingu Targów. Nie pamiętam, czy mówił mi o jakichś śladach na swoim ciele, ale o tym mówił w związku z inna okolicznością. 

Drugi jego przypadek był chronologicznie pierwszym, bo miał miejsce w latach 60. Podczas jakiegoś wieczornego spaceru po Warszawie został w dziwny sposób "zaczepiony" przez dwóch mężczyzn. Mówię „dziwny”, bo wyłącznie mentalny. Nie wymienili w sensie werbalnym ani jednego słowa a mimo to przeprowadzili ponoć długą – a może nawet bardzo długą - rozmowę. O czy rozmawiali [....] nie chciał mi nigdy powiedzieć. Zawsze jakoś się od tego wykręcał, mówił, że „przy okazji”. Nigdy jednak jakoś tych okazji nie było. Ciekawe jednak jest to, co opowiedział o dziwnych śladach na plecach. Gdy mianowicie wrócił z rzeczonej niewerbalnej „pogawędki” jego matka zauważyła tatuaż na plecach syna. Tatuaż w kolorze grafitu. Mówił mi co przedstawiał, ale dziś już nie pamiętam, natomiast pamiętam, że po jakimś czasie – to też jest dziwne – ten rysunek pod skórą zniknął, bez śladu. Podobno - [...] przysięga - że nie tylko on miał takie spotkanie w Warszawie!

Jego kolega prof. z Uniwersytetu Warszawskiego, sinolog [....] opowiedział mu jak poznał język chiński i jak stał się ponoć ekspertem sinologiem. Otóż –jak twierdził – będąc kiedyś na wieczornym spacerku został zaczepiony podobnie jak [...] przez dwóch dziwnych ludzi, którzy rozmawiali z nim bez słów. Jak przebiegała ta rozmowa [....] nie wiedział. Jest jednak pewien szczegół. [....] twierdzi, że ów pan miał bardzo duże poczucie humoru i jak wyznał [...], dla tzw. „jaj” powiedział tym ludziom by nauczyli go... języka chińskiego, I stało się!

Nie wiem, czy ten profesor jeszcze żyje, ale sądzę, że te rzeczy są do sprawdzenia. Proszę wybaczyć, że zabrałem (być może?) Państwu sporo czasu, list mój jest wszelako przydługawy, ale jak już wyżej wspomniałem chciałem Wam o tym już dawno opowiedzieć.

 Pozdrawiam Państwa i życzę pogodnych, obfitych i mokrych od dyngusa Świąt Wielkanocnych

wierny załogant,

[....]

 

I już ostatnia sprawa nie związana z tematem tego tekstu. Jeden z naszych "oficerów N" prosi wszystkich posiadających materiały dotyczące napędu latających spodków. W sieci jest tego sporo, ale być może nasi czytelnicy w USA mają dostęp do opracowań i ksiązek, które tam się ukazały.

Chcemy zebrać to wszystko, co jest dostępne i taka informacja może być bardzo dla nas cenna. Apel ten ukazuje się na prośbę naszego "oficera", który ma dość ambitne plany w tym temacie. Na koniec jeszcze mały "drobiazg", czyli nasi czytelnicy z wyczulonym okiem na wszelkie elementy "naszego okrętu", które pojawiają się na całym świecie. Oto najnowszy e-mail, który dotyczy... budynku w Australii!


-----Original Message-----
From:  [xxx]
Sent: Sunday, March 28, 2010 5:23 AM
To:
nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Baza

calkiem fajna ta wasza baza (Gold Coast - Australia) pozdrawiam

----------------------------------------------------------------------

 

 

Komentarze: 0
Wyświetleń: 38492x | Ocen: 8

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Nie, 28 mar 2010 11:07   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

EMILCIN - materiał archiwalny

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.