Dziś jest:
Piątek, 22 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 56928x | Ocen: 7
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Niesprawiedliwość losu może być dowodem na reinkarnację.
Życiowa „ruletka szczęścia”… Jednych los (Bóg, opatrzność, wszechświat) „życzliwie klepie po łopatkach” i daje już na starcie wszystko – bogactwo, zdrowie, super rodzinę, życie jak po czerwonym dywanie. Innym zaś daje w prezencie „golgotę głodu, śmierci, bólu i cierpienia”… Jedno dziecko dostaje „prezent od losu”, drugie już w momencie narodzin także dostaje także od losu, ale… nóż w plecy! Czy jest możliwe, aby normalny i myślący człowiek nie dostrzegał owej wielkiej „tajemnicy otaczającego nas świata”?
Doktryna reinkarnacji jest czymś wyjątkowym, jeżeli chodzi o „zjawiska niewyjaśnione”. Powód? Jej istnienie bowiem jest jedynym kluczem do wytłumaczenia sobie niesprawiedliwości świata „wokół nas”. Najlepiej wyjaśnić to na przykładzie. Oto rodzi się w tym samym szpitalu dwóch chłopców.
Jeden jest piękny, zdrowy, ma szczęśliwą i kochającą rodzinę. Nawet bez „specjalnego wysiłku” ma na wyciągnięcie ręki wszystko, gdyż „rodzice” zapewniają mu wspaniały start życiowy. Czy musi być jakimś „dobrym człowiekiem”? Bynajmniej. W miarę upływu lat staje się draniem (ilu znamy takich ludzi), a mimo to jego życie upływa w zdrowiu i dostatku. Dożywa później starości. Miał szczęście i już.
Drugi chłopiec z tego szpitala urodził się z powolnym zanikiem mięśni (opisujemy autentyczny przypadek). Każda minuta jego krótkiego życia jest związana z cierpieniem, każda godzina z powolnym umieraniem. Kiedy jego kolega „z sali obok” zażywa szczęśliwego dzieciństwa, ten zmaga się z kolejną golgotą, którą przygotował mu los. Kiedy ma 7 lat, przychodzi kolejny „prezent od losu” – rak płuc. Wszyscy zastanawiają się, skąd rak płuc u dziecka, które i tak cierpi od lat w tak okrutny sposób, ale… tak właśnie się dzieje.
Pół roku później w niewyobrażalnych cierpieniach umiera ów nieszczęsny chłopiec. Przykłady tych dwóch chłopców powinny skłonić do chwili zastanowienia i refleksji. Czy chory chłopiec miał szansę „narazić się Bogu i zgrzeszyć w jakikolwiek sposób”? Oczywiście, że nie. Zanik mięśni przykuł go bowiem do łóżka szpitalnego w sposób absolutny, a szansę na grzech zredukował do zera. A jednak jego niewyobrażalne „cierpienie” w sposób niesłychany kontrastuje ze zdrowiem i radością owego drugiego chłopca z „sali obok”, którego draństwo jest coraz lepiej widoczne w miarę upływu lat.
Ludzie przeważnie mało zastanawiają nad tym „paradoksem życiowej niesprawiedliwości”, bo szkoda im czasu na takie nic nie przynoszące "filozoficzne rozmyślania nie wiadomo o czym". Żyje się i... już. Czasami ktoś zada głośno to kluczowe pytanie: dlaczego los jest aż tak bardzo niesprawiedliwy?
Najzabawniej tłumaczą to sobie ateiści. Ot, nad czym się tu zastanawiać? Życie to ruletka. O wszystkim decyduje przypadek. Jeden w życiowej ruletce wygrywa „udane i zdrowe życie”. Może kraść, robić wszystkie „grzechy z dekalogu plus kilka dodatkowych”, a i tak zdrowie mu służy, pieniądze płyną wartkim strumieniem, a słowo „cierpienie” zna tylko z filmów akcji. Drugi w tej życiowej ruletce „dostaje po łbie od losu”, no i tak musi widocznie być. Ból, choroba, niedostatek, łzy – tak się złożyło, że te słowa są jego najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy jakiś drań dożyje stu lat, biedna schorowane dziecko „umrze w męczarniach” w wieku kilku lat. No i co z tego? Los „tak chciał”, nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba liczyć na to, że w w ruletce „nam się powiedzie”. A że inni cierpią? I co z tego? Co „mnie” to interesuje? Jeden jest "winner", drugi jest "looser". I gra muzyka, ja jestem po tej stronie szczęściarzy i z tego korzystam - reszta mnie "mało interesuje", bo nie mam czasu na takie myślenie.
Ludzie wierzący mają gorzej. No dobrze, jest Bóg, ale dlaczego jest aż tak niesprawiedliwy? Jeśli życie jest biegiem „na sto metrów”, a jego celem jest dobiegnięcie do mety. Dlaczego Bóg jednych wyposaża w strój sportowy i „wspaniałą kondycję i pogodę”, a drugim zakłada strój nurka głębinowego z ołowianymi butami na nogach i każe „biegnąć do mety”? A przecież zrobienie nawet jednego kroku jest ponad ludzkim wysiłkiem… Na tym ma polegać „sprawiedliwość Boga”? Na tym ma polegać jego „wielki zamysł stworzenia świata”?
Za co ma być rozliczone to dziecko, którego rak przeżera kości i pozbawia życia? Z jakiego grzechu? Skoro życie jest jedno, z potem „albo raj, albo niebo, albo czyściec”, to dlaczego ów Bóg jednych premiuje na starcie, a innych wyraźnie „gnębi i doświadcza”? Te pytania, oczywiste i wynikające z obserwacji życia wokół każdego z nas, przysparzają niesłychaną trudność ludziom, którzy wyznają zasadę „jedno życie”. Jakież łamańce oni nie wykonują, żeby wyjaśnić „Boży zamysł”, jakież piruety filozoficzno-dziwologąwe nie kręcą, aby powiedzieć o „absolutnej sprawiedliwości”. Kiedy jednak naprawdę przyprze się takie osoby „do muru” i historia owych dwóch chłopców „drania o szczęśliwym i długim życiu i drugiego umierającego w męczarniach zgotowanych przez los” zaczynają coś przebąkiwać o „wielkiej tajemnicy cierpienia”.
Że niby jest „wielka tajemnica”, której nikt nie zna, ale jest. I o której „nie ma sensu mówić”. Jest jedno życie i koniec. A owa ruletka „losu”? Tu ludzie wyznający zasadę „jednego życia” także znaleźli sposób wyjaśniania, choć jego „pokrętność” potrafi naprawdę być rozbrajająca. Otóż twierdzą, że takie „dziecko umierające w męczarniach na raka” dostało… nagrodę od Boga. To jest jakaś nagroda, wyróżnienie. Będzie stało wyżej „w chórze anielskiem”. Zgoda, ale skoro tak, to… dlaczego jedno dziecko dostaje nagrodę w postaci nowotworu, a drugie nie i żyje”w zdrowiu, szczęściu i życiowym draństwie i próżności do później starości”? Jedni mają nagrodę w „postaci cierpienia”, a drudzy są tej wspaniałej nagrody pozbawieni? I tak znowu dochodzimy do absurdów i całkowitej nielogiczności w doktrynie „jedno życie, jedno zakręcenie życiową ruletką”.
Aby zacząć rozumieć doktrynę reinkarnacji nie trzeba być „szczególnie oczytanym”, nie trzeba „żonglować cytatami”, nie trzeba „wkładać sobie do głowy dogmatów i robić łamańce/pokręceńce aby wyjaśnić zamysł Boga, którym jednym daje prezent cierpienia i męczeńskiej śmierci, a innych tego prezentu pozbawia”.
Co trzeba robić? Wystarczy obserwować życie wokół. Świat bowiem dostarcza nam wskazówek, wielu „informacji”. Oto w Polsce spadł właśnie śnieg, świat roślin wydaje się „zamarł na zawsze”. A jednak wiemy, że za kilka miesięcy przyjdzie wiosna i wszystko „odrodzi się na nowo”. Nie ma śmierci, nie ma „energii, która znika”.
O takich znakach „od świata” powstanie oddzielny tekst, ale teraz powróćmy do sprawy podstawowej: dlaczego w takim razie nie pamiętamy „wcześniejszych przeżyć”? Skoro nasz partner życiowy jest kimś, z kim już nas łączą pewne więzy z wcześniejszych żywotów, dlaczego „tego nie pamiętamy”? Odpowiedź jest bardzo prosta: tego typu pamięć byłaby „niesłychanym balastem” i wręcz uniemożliwiałaby życie i przeżywanie wspólnych historii, a także ową „naukę”, którą powinno być dla nas każde zmaganie się z losem.
Nie jest to zresztą do końca prawdą z tym, że nie „pamiętamy”. Pamiętamy, choć nie jesteśmy tego świadomi do końca. Regresja hipnotyczna bez problemu odsłania kulisy „wcześniejszych żywotów”, a ktoś, kto nie wiedział regresji hipnotycznej na własne oczy, nie powinien zabierać głosu w sprawie reinkarnacji… Ale to szczegół – w każdym razie są ludzie, którzy pamiętają swoje wcześniejsze życie nawet bez owej „regresji”. W Archiwum FN są przypadki z terenu Polski, które naprawdę są w stanie postawić każdego człowieka do postawy „na baczność”, ale nawet wśród nich są prawdziwe perły. Jeden z nich jest tematem projektu FN i – jak wszystko dobrze pójdzie – już wkrótce zadziwi swoją niezwykłością i siłą „wiarygodności” wiele osób. Trzeba tylko trzymać kciuki za to, aby… osoby z najbliższej rodziny tego dziecka wyraziły zgodę i pod swoimi prawdziwymi nazwiskami opowiedziały o tej nieprawdopodobnej historii. Z tym jest zawsze największy problem.
Na koniec tego krótkiego eseju o „wędrówce dusz” historia, którą trzeba przypominać regularnie, gdyż dla wielu osób była ową „iskierką”, którą zapaliła ich zainteresowanie doktryną „wędrówki dusz”. Na łamach portalu FN nie prezentowaliśmy jeszcze zdjęć z owego przypadku, a jest ku temu okazja, bo ze świata ściągamy więcej materiałów na ten temat. Planujemy także wydanie książki o tym przypadku, ale najpierw musimy wydać te, które czekają w tej chwili „w kolejce”.
A teraz sprawa Santi Dewi. Tam jest bardzo jasno wytłumaczone, dlaczego jest tak ogromny sens w tym, że ludzie „zaczynają życie niczym z pustą kartką”, dlaczego musimy nic nie pamiętać z wcześniejszego życia, aby móc… po prostu normalnie żyć. Brzmi to może banalnie, ale wcale banalne nie jest. A teraz skrót tej historii, który niech będzie pretekstem do zaprezentowania na końcu zdjęć.
Ta historia jest uważana za jeden z najbardziej udowodnionych przypadków reinkarnacji w dziejach ziemi. Sprawą interesował się Mahatma Gandi. Jego zdaniem był to jeden z wielu, za to stuprocentowo dowiedziony i nie pozostawiający cienia wątpliwości fakt powtórnych narodzin. Poznajmy go.
Tę niezwykłą historię poznaliśmy dzięki Szwedowi, Stur Linnerstrandowi, który zainteresował się przypadkiem Santi Dewi, kiedy przebywał w Indiach. Była to historia z początku naszego wieku, dlatego trudno było dotrzeć do dokumentów i świadków. Linestrand przez kilkadziesiąt lat przyjeżdżał do Indii i dzięki temu udało mu się zgromadził materiał świadczący o prawdziwości niesłychanie rzadkiego zjawiska: pamięci o wcześniejszym wcieleniu. Warto dodać, że w latach trzydziestych naszego wieku historia Santi Dewi była znana w Europie Zachodniej, nie mówiąc o Indiach.
Zacznijmy od początku. Jest 11-sty grudnia 1926 roku, kolonialne Indie. W małym szpitalu w Delhi młoda kobieta, Prem Pjari, rodzi dziewczynkę. Już wcześniej razem ze swoim mężem ustalili, że nadadzą dziecku imię Santi Dewi. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej dziecko będzie wyjątkowe....
Lekarze zapamiętali, że tuż po urodzeniu dziewczynka nie płakała jak inne dzieci, ale uważnie rozglądała się wokół. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Kiedy Santi Dewi miała dwa lata, zaczęła wypowiadać słowa w dziwnym dialekcie. Jej akcent był podobny do tego, w jakim mówią ludzie w mieście Mahura. Rodzice byli tym zaskoczeni, ale uznali, że jest to jeszcze jedno dziecięce dziwactwo. Dziewczynka była małomówna, wręcz nieufna. Przełom nastąpił wtedy, kiedy ukończyła cztery lata. Wtedy ku przerażeniu rodziców powiedziała, że jest żoną bramina z miejscowości Mutra, która zmarła i teraz, jako Santi Dewi ponownie przyszła na świat. Dziewczynka opisywała dokładnie dom, w którym mieszkała, swojego męża i rodzinę. Pamiętała nawet, jaki był jej adres w Mutrze. Prosiła, że chce jechać do swojego prawdziwego domu i zobaczyć syna. Według jej słów zmarła przy jego narodzeniu.
Rodzice byli wstrząśnięci tym, co mówi ich córka. Santi Dewi wyrażała się w sposób, w jaki mówią dorosłe kobiety. Mówiła wyraźnie: to nie jest mój prawdziwy dom. Jestem mężatką, a mój mąż mieszka w Mutrze. Pamiętała wszystko, numer ulicy i domu, nawet imię męża. Czteroletnia dziewczynka powtarzała zapłakanym rodzicom, że tak naprawdę nazywa się Ludżi Dewi, i mieszkała ze swoim mężem w żółtym domu przy ulicy Chaubych w Mutrze. Podawała przy okazji setki, jeśli nie tysiące szczegółów: jak wygląda pobliska świątynia, jaki jest rozkład pokoi w jej prawdziwym mieszkaniu. Santi Dewi wiedziała o wiele za dużo, jak na czteroletnie dziecko. Rodzice myśleli, że jej to przejdzie, dziecko jednak uparcie opowiadało, że jest jedynie wcieleniem innej osoby. Przełom nastąpił wtedy, kiedy Santi Dewi skończyła 9 lat.
Jej ojciec nagle zrozumiał, że miasto, o którym mówi jego córka, to Mahura. Mieszkańcy Mahury nazywali swoje miasto Mutrą. Wraz z dyrektorem szkoły, do której chodziła jego córka, postanowił szukać mężczyznę z opowieści córki. W książce adresowej był człowiek, który nazywał się dokładnie tak, mówiła Santi Dewi. Napisali do niego list
Wielce Szanowny Panie! W dzielnicy Delhi jest dziewczynka, Santi Dewi, córka kupca Ranga Bahadura . Jest ona niespełna 9-letnim dzieckiem, i podaje niezwykłe informacje dotyczące Pana osoby. Twierdzi, co następuje: „w moim poprzednim wcieleniu przynależałam do kasty Chaubych, żyłam w Mutrze i miałam męża, Kedara Nata. Posiadał on sklep w pobliżu świątyni Władcy Dwaraki. Miałam na imię Ludżi Dewi, a dom, w którym mieszkałam był żółty”.
Szanowny Panie, chcemy sprawdzić, czy w jej opowieści kryje się prawda. Jeżeli list Pana zainteresował, prosimy o odpowiedź
Odpowiedź przyszła już po trzech tygodniach. List był następującej treści.
Szanowni Panowie! Jestem wstrząśnięty treścią listu, który od Panów otrzymałem. Wszystko się zgadza, co do joty. Moja zmarła żona miała naprawdę na imię Ludżi Dewi. Posiadam także sklep niedaleko świątyni Władcy Dwaraki. Kim jest dziewczynka posiadająca te dane? W Delhi mam kuzyna, któremu zleciłem natychmiastowe skontaktowanie się z Panem. Będę wdzięczny, jeśli będę miał możliwość spotkania się z tym dzieckiem. Niech Kryszna ma nas w swojej opiece.
Kuzyn, o którym wspomniał w liście Kedar Nat, natychmiast przyjechał do domu Santi Dewi. Kiedy dziewczynka spojrzała na niego, od razu rozpoznała kuzyna swojego męża.
Nie tylko, że rozpoznała, ale powiedziała dokładnie, jak się nazywa, i gdzie mieszka. Pamiętała także, że kuzyn odrzucił propozycję pracy w sklepie jej męża. Można przytoczyć tylko jeden krótki fragment rozmowy. Na pytanie, ilu braci miał jej mąż, Santi Dewi odpowiedziała, że tylko jednego, który nazywał się Jet, był słaby i chorowity, skarżył się na bóle pleców. I znów informacje podawane przez dziecko zgadzały się w stu procentach.
I wtedy rodzina Santi Dewi podjęła dramatyczną decyzję: postanowili doprowadzić do spotkania ich 9-letniej córki z jej byłym mężem.
Dziecko opisywało szczegółowo okoliczności swojej śmierci. Umarła w szpitalu podczas porodu. Ale w jej historii było jeszcze coś więcej: pamiętała także, co się z nią działo w przerwie między wcieleniami.
Chodzi w sumie o ponad rok. Ludżi Dewi zmarła podczas porodu 4 października 1925 roku, a na ziemię, już jako Santi Dewi, powróciła po roku, dwóch miesiącach i siedmiu dniach, 11 grudnia 1926 roku.
Opis jej pobytu w zaświatach jest tak fascynujący, że poświęcimy mu dzisiaj więcej czasu. Ale wróćmy do 34 roku, kiedy to do rodziny dziewczynki przybywa mężczyzna, którego ona uważa za swojego męża z poprzedniego wcielenia. Kedar Nat otrzymał list od swojego kuzyna. W liście kuzyn pisze: ta dziewczynka wie o tobie wszystko, a także wie wszystko o sprawach, które wydarzyły się w Mutrze. Przyjedź sam i przekonaj się na własne oczy.
Do Delhi Kedar Nat wybiera się razem ze swoją obecną żoną oraz synem z poprzedniego małżeństwa. Jeżeli informacje o ponownym wcieleniu jego nieżyjącej małżonki są prawdziwe, to właśnie ten chłopiec będzie jej synem.
Do Delhi przybył późnym wieczorem. Oto zapis wydarzeń, który znajduje się w raporcie specjalnej rządowej komisji badającej ten przypadek.
Kedar Nat był czterdziestoletnim mężczyzną. Na spotkanie z Santi Dewi postanowił przyjść w przebraniu. Postanowił przedstawić się jako własny kuzyn. Kiedy jednak wszedł do pokoju, dziewczynka natychmiast rozpoznała w nim swojego męża. Dokładnie pokazała, w którym miejscu ma bliznę po dawnym wypadku. Najbardziej wstrząsające było jej spotkanie z jej własnym synem. Tak długo na Ciebie czekałam – mówi szlochając – wreszcie przyszedłeś...
Kedar Nat jest w szoku. Siedząca naprzeciwko niego 9-letnia dziewczynka wie o nim wszystko, zna nawet najbardziej intymne szczegóły ich wspólnego życia. W pewnym momencie pyta, czy dotrzymał obietnicy danej jej na łożu śmierci. Kedar obiecał, że już się więcej nie ożeni. Mężczyzna zaczyna płakać, prosi o wybaczenie.
„Wybaczam Ci, bo Cię kocham” – odpowiada dziewczynka.
Jest jeszcze sprawa pieniędzy, która jest niezwykle przekonująca.
Tak, chodzi o to, że umierając Santi Dewi prosiła swojego męża, aby 150 rupii ofiarował na rzecz ich nowo narodzonego syna. Jednak Kedar Nat nie dotrzymał tej obietnicy. Santi Dewi dokładnie opisała skrytkę, gdzie jej rodzina trzymała pieniądze. O przypadku nie mogło być mowy.
Sprawą zainteresował się sam Mahatma Gandi. To na jego polecenie zostaje powołana specjalna rządowa komisja, która bada ten ewidentny dowód na istnienie reinkarnacji. Oto fragment wypowiedzi Santi Dewi, który został zaprotokołowany do sprawy.
W czasie porodu czułam się bardzo źle. Wszystko przez odłamek kości, który wbił mi się w stopę wiele lat wcześniej podczas pielgrzymki do Hadvardu i zaczął przemieszczać się w górę nogi. Lekarze tego nie rozpoznali, ale i ja nie byłam u żadnego specjalisty. Sprawa wyszła dopiero wtedy, kiedy operowano mnie przed porodem w szpitalu w Agrze. Wtedy powiedziano mi, że nie mam szans na urodzenie dziecka, jeżeli nie będę miała wcześniej operacji.
Warto powiedzieć, że wszystkie szczegóły zgadzały się, a mówiła to przecież 9-letnia dziewczynka.
Ojciec Santi Dewi jest niechętny wyjazdowi jego córki do domu jej byłego męża. Zgadza się dopiero na skutek osobistej prośby Mahatmy Gandiego. 24 listopada 1935 roku z Delhi wyrusza grupa piętnastu szanowanych w mieście osobistości wraz Santi Dewi. Do Mutri udaje im się dotrzeć w okolicach południa. Oto zapis wydarzeń
Tuż po wyjściu z wagonu dziewczynka podbiega do starszego mężczyzny, w którym rozpoznaje starszego brata swojego męża. Ten łapie się za głowę i mówi: mój Boże, a więc to jest prawda!
W trakcie drogi do domu Santi Dewi ze szczegółami opisuje każdą ulicę i sklep. Wreszcie grupa dociera do domu. Dziewczynka opisywała budynek jako żółty, tymczasem jest on biały. Po chwili konsternacji ktoś mówi, że budynek zawsze był żółty, ale ostatnio został przemalowany. Tego Santi Dewi nie mogła wiedzieć... W domu w Mutri Santi Dewi rozpoznaje przedmioty i domowników. Zna wszystkie zakamarki, wszystkie skrytki. W pewnym momencie pokazuje miejsce, gdzie była studnia. Po studni nie ma jednak ani śladu. Ktoś odsłania jednak kamień i pokazuje się wlot studni, o której zapomnieli wszyscy domownicy. Członkowie rządowej komisji wiedzą, że oto na ich oczach rozgrywa się coś wyjątkowego. Oto dowód na reinkarnację, wędrówkę dusz, o której od tysięcy lat opowiadają mędrcy i starożytne ludy. W swoim raporcie komisja określa przypadek Santi Dewi jako „ w pełni dowiedziony przypadek reinkarnacji”. O Santi Dewi zaczynają pisać europejskie gazety. Traktują ją jednak jako „indyjską ciekawostkę”.
Ta historia zawiera tysiące elementów, które mogą być traktowane jako dowody na prawdziwość przeżycia Santi Dewi Podczas zwiedzania domu w Mutri, lokator domu nagle zapytał Santi Dewi o to, gdzie znajduje się jai-zarur. W ten sposób w miejscowym żargonie nazywano łazienkę. Nikt, poza mieszkańcami miasta, nie zorientował się, o co chodzi. Miał to być rodzaj testu. Dziewczynka prawie natychmiast uśmiechnęła się i pobiegła do małych drzwi w korytarzu, gdzie była łazienka. Jeszcze przed otworzeniem tych drzwi szczegółowo opisała, co znajduje się w środku.
Kolejna sprawa to rozpoznawanie osób i pamiętanie przez dziewczynkę ich imion. Oto jedna ze scen, które znalazły się w rządowym raporcie.
Na ulicy Chaubych w Mahurze szedł 30-letni mężczyzna. Na jego widok Santi Dewi zaczęła radośnie podskakiwać, po czym rzuciła się mu na szyję. Zdumionym członkom komisji oświadczyła, że jest to jej brat, Nutura Nat.
Ładnie wyglądasz – powiedziała do niego Santi Dewi – czy pamiętasz, jak bardzo byliśmy do siebie podobni? I jak często śmialiśmy się z tego?
Mężczyzna nie mógł ukryć wzruszenia. Głośno dziękował Bogu za możliwość spotkania swojej siostry po tylu latach. Zadał dziewczynce kilka pytań dotyczących ich rodziny, ale odpowiadała na nie szybko i pewnie, wymieniała nazwiska, ulice i imiona. Kiedy 9-letnia dziewczynka udzielała odpowiedzi, zmieniała się jej twarz. Wyglądała wtedy niczym dorosła, doświadczona kobieta.
Ani jedna z udzielonych przez Santi Dewi informacji dotyczących okoliczności jej poprzedniego życia nie okazała się nieścisła. Dziewczynka zachowywała się jak dorosła kobieta. Wobec męża, Kedara Nata, Santi Dewi była powściągliwa, jak przystało na strzegącą obyczajów hinduską żonę. Natomiast w stosunku do syna to niespełna dziewięcioletnie dziecko okazywało uczucia macierzyńskie. Tuliła syna do piersi i płakała, mimo, że był on prawie jej rówieśnikiem.
Hinduska komisja wykluczyła, aby na dziecko ktoś wywierał presję na opowiadanie historii o poprzednim życiu, co więcej, rodzice stanowczo nakłaniali ją do wyrzucenia z pamięci wspomnień z poprzedniego życia, gdyż obawiali się o jej zdrowie. Odrzucono także możliwość zahipnotyzowania dziewczynki, gdyż i taki wariant brano pod uwagę. Znała ona tak intymne szczegóły życia swojego męża, że ten bardzo często prosił ją, aby przestała mówić, gdyż czuje się skrępowany.
Sięgnijmy jeszcze raz do raportu opisującego pobyt Santi Dewi w domu swojego męża z poprzedniego wcielenia. W pewnym momencie dziewczynka sama zaczęła oprowadzać po domu komisję i rodzinę.
Proszę bardzo, wchodźcie państwo. Jako mężatka tutaj spędzałam najwięcej czasu. Tutaj trzymałam moje tulsi, ozdoby, ubrania, no wszystko. A tutaj jest kuchnia... pokój sypialny. Tutaj stało moje łóźko, a teraz został po nim tylko ślad. A tu był mój ołtarzyk Kriszny, ale teraz ktoś go zabrał. Na tej ścianie wieszałam ubrania, a tutaj stały te skrzynie, które teraz są w przedpokoju. W tej szafie trzymałam moją biżuterię. O... jest tu nadal! A ten sznur pereł dostałam od Ciebie Kedar. Czyż nie jest piękny?
Warto powiedzieć, że w pewnym momencie Santi Dewi podniosła jedną z desek w podłodze, pod którą był tajemny schowek na pieniądze. Zapytała, gdzie znajduje się 150 rupii, które schowała dla syna. Zawstydzony mąż odpowiedział, że musiał je wydać na inny cel, i że bardzo ją za to przeprasza.
Wszystkie szczegóły zgadzały się co do joty. Santi Dewi odpowiadała tak precyzyjnie na pytania związane ze swoim życiem w domu, że uznano za bezcelowe dalsze sprawdzanie jej prawdomówności. Droga załogo nautilusa, najciekawsze dopiero przed wami. Przypadek reinkarnacji Santi Dewi jest o tyle ciekawy, że dokładnie pamięta ona okres pomiędzy wcieleniami. Dzięki jej opisowi możemy się dowiedzieć, co się z nami dzieje po śmierci.
Kiedy komisja rządowa wróciła do Delhi, na prośbę Mahatmy Gandiego powstał raport. Ustalono w nim, że reakcje Santi Dewi były autentyczne, zaś jej historia jest niezaprzeczalnym dowodem na istnienie reinkarnacji.
Raport ten opublikowano, ale także przekazano do analizy wielu znanym naukowcom. Żaden z nich jednak nie zdołał podważyć przedstawionych w nim dowodów.
I jeszcze jeden fragment tego raportu. Mówi Rang Bahadur, ojciec Santi Dewi z obecnego wcielenia:
Do czwartego roku życia Santi Dewi nie mówiła praktycznie nic, jakby wstydziła się swojej wiedzy. I nagle zaczęła opowiadać, że tak naprawdę jest mężatkom, ma syna i rodzinę w Mutri. Czteroletnie dziecko nagle oświadczyło, że jej rodzice nie są jej prawdziwymi rodzicami, jej dom nie jest jej prawdziwym domem i że tak naprawdę mieszka w mieście, o istnieniu którego nikt z nas wcześniej nie słyszał. W jaki sposób można nakłonić małą dziewczynkę do mówienia obcym dialektem i przekonywanie, że jest mężatką i ma syna? Kto mógłby dokonać takiego oszustwa, i po co?
O historii Santi Dewi było przez chwilę głośno nawet w chrześcijańskim, zachodnim świecie, ale przyszła druga wojna światowa i natychmiast o sprawie zapomniano. My jednak ustaliliśmy, co się z nią działo później.
Santi Dewi wróciła do szkoły, i wyrosła na spokojną, opanowaną kobietę. Z Kedarem Natem, swoim mężem z poprzedniego wcielenia, utrzymywała kontakt listowny, ale ich korespondencja ograniczała się do serdecznych pozdrowień. Traktowała go jak kogoś w rodzaju osobliwego krewnego. Po ukończeniu studiów powróciła do Delhi. Wtedy zresztą ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców zdecydowała, że nigdy już nie wyjdzie za mąż.
Czuję się, jak wdowa. A według niepisanego prawa wdowa nie może powtórnie wychodzić za mąż. Zresztą nadal kocham swego męża, pamięć o nim jest dla mnie święta i nikt nie potrafiłby go zastąpić. Moja decyzja jest ostateczna.
Najbardziej ciekawy wydaje się jednak czas, który spędziła Santi Dewi w zaświatach. Mówiła o nim niechętnie, gdyż obawiała się, że ta wiedza nie jest dla zwykłych śmiertelników. Przełom nastąpił dopiero wtedy, kiedy szwedzki badacz Stur Lonerstrand spotkał się z Santi Dewi. Wtedy była ona już dojrzałą kobietą, i zgodziła opowiedzieć mu o świecie po śmierci fizycznego ciała.
Santi Dewi uważała, że poprzez swoje doświadczenie otrzymała klucz do poznania jednej z największych tajemnic świata. Dokładnie i szczegółowo zaczęła opisywać, co działo się z nią, gdy jako Ludżi Dewi zaczęła umierać podczas porodu.
Śmierć nie następuje tak szybko, jak to się ludziom wydaje. Najdłużej pozostaje zmysł powonienia. Nie chciałam umierać. Bez przerwy modliłam się do Kriszny i powtarzałam mantrę, aby pozostać na Ziemi. I był to mój wielki błąd, bo gdyby nie moje prośby, z pewnością podczas następnych narodzin nie pamiętałabym swojego wcześniejszego wcielenia. Leżałam w szpitalu i wiedziałam, że muszę umrzeć, ale wciąż kurczowo trzymałam się życia. Byłam cały czas świadoma tego, że przestaje bić moje serce. I nagle poczułam się wolna i nieskończenie pomniejszona. Czułam się, niczym punkt w przestrzeni. A jednocześnie był we mnie cały wszechświat. Otoczyły mnie istoty, które znałam i kochałam. Wszystko było jednością. Myślę, że gdyby tu, na ziemi, ludzie zrozumieli, jak bardzo jesteśmy ze sobą połączeni, to nie robiliby sobie nawzajem krzywdy. Po śmierci bowiem uświadamiamy sobie związki, których nie dostrzegaliśmy podczas życia.
Wiedziałam, że jest tam źródło nieskończonego dobra, niczym centralne słońce, którego nie widziałam, ale czułam, że istnieje. Nie byłam gotowa na połączenie z tym światłem, musiałam wracać na ziemię, aby dalej się uczyć. Mój rozwój nie był dokończony, taki bowiem jest sens wędrówki dusz, taki jest sens istnienia świata. Pamiętam wstąpienie w łono mojej matki, i potworny ból narodzin. Wiem, że kiedy znowu umrę, wrócę do tego cudownego światła. Nie boję się śmierci, bo ona nie istnieje...
Wielokrotnie zadawano Santi Dewi pytanie, dlaczego akurat ona pamiętała swoje wcześniejsze wcielenie.
Santi Dewi zawsze odpowiadała, że podczas śmierci prosiła Boga o to, aby pozwolił jej spotkać się z mężem w tym ziemskim świecie. Prośby jej zostały wysłuchane. „popełniłam błąd, za bardzo chciałam powrotu na ziemię” – mówiła. Ale Santi Dewi powiedziała także, że w życiu nie ma przypadku. Widocznie przez jej historię istota boska chciała dać ludziom informację o prawdzie o reinkarnacji, aby obudzić ludzi ze snu i trwania w niewiedzy.
Czytając relację z rozmów z Santi Dewi możemy dowiedzieć się wielu szczegółów dotyczących prawa cyklu narodzin i śmierci. Jeżeli jest tak naprawdę, to świat wygląda zupełnie inaczej, niż myślimy. A oto fragment jej wizji świata, wizji kobiety, która pamięta swój pobyt w zaświatach.
Na Ziemię powraca się do tego, kogo się kocha. Ludzie jednak bardzo często nienawidzą, a jest to wielki błąd. Od nienawiści się nie ucieknie, nie można uniknąć problemu, który mamy przed sobą. Zarówno szczęście jak i nieszczęście spotykają się ponownie. Nienawiść w zasadzie nie istnieje. Jest to raczej brak miłości, pustka oczekująca wypełnienia. Najlepszym sposobem niesienia pomocy innym miłość.
Człowiek powinien zrozumieć, że otaczają go miliardy istot. Życie jest w kamieniu, w ziemi, w roślinie. Jest to pewien rodzaj drzemki, półsnu. Nieświadome życie, związana energia. Kamień nie wie, co robi – może jedynie ulegać pewnym przeobrażeniom. Roślina zaczyna bardzo, bardzo mgliście pojmować. Zwierzę pojmuje bez możliwości zrozumienia związków. Człowiek rozumie, zdaje sobie sprawę ze związków i może na nie wpływać. Potrafi myśleć, zadawać pytania i udzielać na nie odpowiedzi. Wciąż jednak nie rozumie własnej jaźni, istoty swojego istnienia. Ludzie zachodu zagubili się w pogoni za pieniędzmi, za które chcą kupić szczęście i miłość. Chcą za wszystko płacić nie wiedząc, że raj noszą w sobie. Odrzucają duchowość z pogardą i obojętnością. Jest to bardzo smutne i godne ubolewania.
Oto zdjęcia do tekstu, które są w Archiwum FN.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 56928x | Ocen: 7
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie