Dziś jest:
Czwartek, 28 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 31475x | Ocen: 6
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
W Bazie FN będziemy mieli pokaz najnowszego filmu o historii Travisa Waltona.
Podczas pobytu ekipy FN w Roswell mieliśmy okazję zobaczyć materiały w Muzeum UFO poświęcone właśnie tej historii.Jest ona bowiem uważana w Stanach Zjednoczonych za absolutnie prawdziwą. Nie „prawdopodobną”, nie „która się być może zdarzyła, ale kto to wie”, lecz po prostu za prawdziwą. Podczas rozmów z naszymi amerykańskimi kolegami pojawiła się informacja o nowym filmie dokumentalnym, który miał się pojawić w USA o tym przypadku. Właśnie dostaliśmy go w przesyłce i chcemy zrobić specjalny seans w Bazie FN. Przy okazji jest dobry moment do przypomnienia wszystkim tej fenomenalnej historii.
Zaczyna się banalnie. Jest wczesny poranek w środę 5 listopada 1975 roku. Siedmiu młodych chłopców pracuje jako drwale na obszarze parku leśnego Apache-Sitgreaves w Arizonie. To miał być zwykły dzień, jakich setki. Akurat kończyli kontrakt na wyręb kilkudziesięciu drzew, co miało służyć tzw. przerzedzeniu (zwykłe prace leśne).
Szefem całej grupy był 29-cio letni Mike Rogers – najbardziej doświadczony z całej siódemki. Mieli dobry czas, cała grupa przejęła bardzo atrakcyjne zlecenie. Młodzi drwale mieli ustalony podział pracy włącznie z dolewaniem paliwa do pił czy odcinaniem gałęzi na ściętych pniach.
Było kilka minut po szóstej, kiedy zaczęło się ściemniać. Grupa postanowiła wyruszyć do domu. Zapakowali wszystkie rzeczy do Pick-upa i zaczęli jechać przez las. W czasie jazdy część z drwali spała, a część opowiadała sobie dowcipy.
Był kwadrans po szóstej, kiedy nagle po prawej stronie dostrzegli dziwne czerwone światło przebijające się przez drzewa. Kiedy zbliżali się do tego światła byli przekonani, że to prawdopodobnie samolot, który albo rozbił się na ziemi, albo „zawisł na drzewie”.
Kiedy podjechali bliżej, na tyle blisko, że widzieli polanę z tajemniczym światłem, wtedy w samochodzie rozległy się krzyki „Boże, to jest latający spodek!”. Widok nie pozostawiał nawet cienia wątpliwości. Nad polaną unosił się potężny latający obiekt, który lekko opalizował złotawym światłem. Obiekt przypominał dwie połączone ze sobą miski. Nie było widać żadnych wystających anten czy w ogóle jakichkolwiek części. Stał nieruchomo w powietrzu – jak opisywali świadkowie – niczym skała.
Mężczyźni byli tym widokiem oszołomieni, lecz jeden z nich, Travis Walton, zdecydował się podejść prawie pod sam obiekt, który wisiał nad nim. Pozostali koledzy krzyczeli, aby tego nie robił, lecz on po prostu z głupoty i brawury postanowił zobaczyć obiekt z bliska. Jak opowiadał, słyszał jednostajny szum, który wydawał obiekt. Rodzaj buczenia, które słychać w pobliżu dużych kondensatorów.
Nagle z obiektu wystrzelił jasny promień, który trafił Travisa prosto w piersi. Na oczach przerażonych kolegów obserwujących tę scenę stojąc tuż obok Pick-Upa młody drwal trafiony promieniem został poderwany do góry i odrzucony do tyłu. Nie ruszał się leżąc nieruchomo na ziemi. Nad nim cały czas unosił się dziwny obiekt. Przerażenie tym drwale wskoczyli do samochodu i zaczęli nim uciekać, aby wezwać pomocy w najbliższym mieście.
Po okresie szaleńczej jazdy po leśnej drodze dotarło do nich, co się stało i że zostawili tam swojego kolegę. Po krótkiej dyskusji postanowili wrócić na miejsce, ale polana okazała się pusta. Nie było śladu po latającym obiekcie, a także po Travisie Waltonie. Stało się jasne, że UFO musiało go zabrać z tej polany. Przez chwilę próbowali krzyczeć imię „Travis”, ale kiedy nikt nie odpowiedział, wrócili do najbliższej osady, czyli Heber.
Bez chwili wahania cała szóstka zgłosiła się na policję. Wszyscy potwierdzili zgodnie, że nad polaną unosił się obiekt UFO, który najprawdopodobniej uprowadził ich kolegę Travisa Waltona. Zgodność ich relacji, a także wprost fenomenalne potwierdzenie, które ta wersja uzyskała dzięki wykrywaczowi kłamstw (testom poddani zostali wszyscy drwale jadący tego dnia z Waltonem) sprawiły, że policja po raz pierwszy uznała wersję o „latającym talerzu” jako „najbardziej prawdopodobną”. Warto pokazać historyczne dokumenty z policji, które były dołączone do sesji na wykrywaczu kłamstw.
Minęło pięć dni. Przez ten czas został bardzo dokładnie przeszukany las. Brano pod uwagę wersję o celowym porwaniu, a także przypadkowym wypadku, śmierci Travisa i ukryciu jego zwłok przez pozostałych drwali. Jednak ich zachowanie i zeznania złożone pod przysięgą wprawiały policję w bezgraniczne zdumienie. Mówili oni wyraźnie, że widzieli „latający obiekt UFO, który jasnym i niebieskim promieniem poraził ich kolegę”.
Zeznania składane oddzielnie przez każdego z mężczyzn były zgodne ze sobą nawet w najdrobniejszych szczegółach, co wykluczało mistyfikację. Po pięciu dniach od incydentu na polanie w lesie nagle na policji zadzwonił telefon. Była noc. Okazało się, że Travis Waltan znalazł się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, w którym ostatni czas widzieli go jego koledzy. Odzyskał przytomność leżąc na poboczu drogi prowadzącej do Herber. Zobaczył tylko jasny dysk, który w całkowitej ciszy majestatycznie odleciał pod kątem w niebo.
Nie pamiętał momentu, kiedy opuścił pojazd. Był bardzo osłabiony. Dotarł do pobliskiego motelu, po czym natychmiast zadzwonił do swojej rodziny i na policję.
Tego samego wieczoru złożył zeznania. Opisywał rzeczy, które – jak sam przyznaje w swojej książce – wprawiły w osłupienie policjantów. Potwierdził, że istotnie z własnej głupoty i szczeniackiej brawury postanowił zobaczyć, jak wygląda pojazd „od dołu”. Nie pamiętał samego uderzenia jasnego promienia. Po prostu nagle stracił przytomność.
Kiedy ją odzyskał, leżał w jakimś pomieszczeniu. Miał trudności z oddychaniem, gdyż powietrze było bardzo gorące i gęste. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie otworzyć oczu, czuł ból w całym ciele. W ustach czuł smak metalu. Potem zaczął powoli otwierać oczy i obraz – z początku zamazany – stawał się wyraźniejszy. Widział, że światło pochodzi z jasnego prostokąta, który był na suficie pomieszczenia. Nad nim pochylały się jakieś sylwetki. W pierwszej chwili – jak sam przyznał – myślał, że są to lekarze. Dopiero po chwili, kiedy jego wzrok odzyskał właściwą ostrość widzenia zorientował się, że to „na pewno nie są ludzie”. On sam leżał na czymś, co przypominało „stół operacyjny w szpitalu”. Na piersi miał jakieś urządzenie, które zrzucił jednym ruchem ręki, a ono spadło na podłogę. On sam zeskoczył z owego dziwnego łóżka i w kompletnej panice próbował atakować trójkę dziwnych istot. Do ręki wziął jeden z przedmiotów, który leżał obok dziwnego łóźka. Próbował użyć go jako narzędzia do ataku na humanoidów, jednocześnie krzyczał próbując je odstraszyć. Te w całkowitym milczeniu natychmiast wyszły z pomieszczenia.
Opisywał te istoty bardzo dokładnie. Mieli bardzo duże jasne głowy i ogromne oczy. Humanoidy miały podobnie jak ludzie ręce i nogi, także zapamiętał, że mieli po pięć palców u rąk. Na sobie mieli jednolite kombinezony. Byli wyraźnie niżsi od ludzi.
Kiedy został w pomieszczeniu sam, ponownie wpadł w panikę. Po lewej stronie dostrzegł mały otwór, którym wyszedł z pomieszczenia. Był tam korytarz, którym zaczął się powoli poruszać. Wtedy zrozumiał, że jest wewnątrz pojazdu, który widział tuż przed utratą przytomności.
Poruszał się korytarzem, który był pogrążony w delikatnym świetle. Korytarz prowadził do dużego pomieszczenia, w którym dostrzegł coś w rodzaju fotela, który znajdował się pośrodku. Przed nim znajdowała się konsola z jakimiś przyciskami, które także opalizowały delikatnym światłem. Nagle zobaczył, że do pomieszczenia weszła kolejna istota, ale zupełnie inna, niż tamci humanoidzi. Tym razem miał przed sobą człowieka! Miał on na głowie coś w rodzaju szklanego chełmu. Był potężny i proporcjonalnie zbudowany. Travis Walton wyczuwał od niego ogromny spokój. Zaczął mu zadawać pytania, ale mężczyzna milczał. W pewnym momencie ujął go delikatnie za rękę i dał znak, aby szedł za nim.
Ponownie znaleźli się w korytarzu, który lekkim łukiem prowadził w prawo. Weszli do ogromnego pomieszczenia, w którym – co bardzo ucieszyło Waltona – było świeże i rześkie powietrze. Dostrzegł kolejną dwójkę ludzi ubranych identycznie jak ten, który go do tego pomieszczenia przyprowadził, lecz nie mieli na głowach żadnego hełmu. Byli to kobieta i mężczyzna ubrani w jasnoniebieskie, ściśle przylegające do ciała kombinezony.
W ich obecności Travis Walton czuł się bezpiecznie. Dali mu znak ręką, aby się do nich zbliżył. Był tam stół, do którego wspólnie podeszli. Następnie istoty z użyciem siły fizycznej położyły go na stole. Ostatnią rzeczą, którą Travis Walton zapamiętał, było coś w rodzaju maski, z której wystawał długi wąż I którą niezwykłe istoty założyły mu na twarz. Wtedy stracił przytomność.
Świadomość odzyskał dopiero na poboczu drogi, kiedy pojazd UFO odlatywał na ciemnym, nocnym niebie. To skrót tej historii. Travis Walton i jego opowieść została uznana przez policję za jedyną, która wyjaśnia okoliczności całego zdarzenia. Do dziś w USA jest traktowana jako „wzorzec” wśród najbardziej udowodnionych historii związanych z Bliskimi Spotkaniami Trzeciego Stopnia.
Oto wierne odtworzenie tej historii wraz z wypowiedziami jej uczestników, w tym Travisa Waltona:
Komentarze: 0
Wyświetleń: 31475x | Ocen: 6
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie