Słońce już zachodziło. Ostatnie promienie oświetlały wysokie wieże domów ustawionych w zaplanowany sposób. Szczyt każdej z wież kończyła pochodnia otoczona tarasem. Kiedy pomarańczowe niebo przechodziło w ciemny brąz, na szczycie zbierała się cała rodzina. Wszyscy żegnali ostatnie promyki zachodzącego słońca i zapalali pochodnie na szczycie wież, tak by szczątki dnia pozostały każdej nocy. Dzisiaj jest to najbardziej magiczna legenda, która powoli przeradza się w historię opartą na faktach. Na jej podstawie nakręcono niejedną bajkę czy film. Atlantyda. Jedno z najbardziej legendarnych miast. Od wieków spierano się na temat losów Atlantydy. Owa zagadkowa wyspa rozbudzała umysły filozofów, poszukiwaczy tajemnic i historyków starożytności, na tyle szczerych i otwartych, iż pomimo braku twardych dowodów historycznych na jej istnienie ośmielali się głosić różne hipotezy dotyczące pochodzenia wyspy jak i upadku tego mitycznego kawałka lądu. Spójrzmy jakie wieści odnośnie Atlantydy przekazują nam starożytni Grecy. Zapiski na temat Atlantydy pojawiają się w mitologii greckiej. Czytamy w niej, że Posejdon, grecki bóg mórz otrzymał tę wyspę od swojego brata Zeusa. Na wyspie tej miała istnieć wysoko rozwinięta cywilizacja. Naród, który ją zamieszkiwał wywodził się od Atlasa, który był synem Posejdona. W swoim dziele "Kritias" Platon tak opisuje Atlantydę: "Posejdon górę, na której mieszkał, ogrodził pięknie i odciął od reszty lądu na około, bo porobił z morza i z ziemi na przemian szereg mniejszych i większych kół współśrodkowych... Te koliste kanały morskie, które otaczały dawną stolicę najprzód połączyli mostami, otwierając w ten sposób drogę na zewnątrz i do królewskiego zamku... Przekopali kanał poczynając od morza... Więc tę wyspę naokoło murem otoczyli, wieże i bramy nad mostami wedle przejść ku morzu wznieśli, a kamień ciosowy dali naokoło-jeden kamień biały, jeden czarny a jeden czerwony... Wykonali równocześnie dwie przystanie dla okrętów wewnątrz...". Według Platona na Atlantydzie kwitła nauka i sztuka. Na wyspie panowała demokracja a kobiety podobnie jak mężczyźni miały prawo głosu. Mieszkańcy tej wyspy wykorzystywali energię geotermiczną wulkanu. Istnieją również hipotezy, które głoszą, że wykorzystywali oni energię kryształów. Co do zniszczenia wyspy istnieje wiele teorii. Najbardziej znana głosi, że Atlantyda zatonęła w ciągu doby na wskutek trzęsień ziemi, ruchów tektonicznych i huraganów. Do katastrofy wyspy miała się również przyczynić erupcja wulkanu. Według Platona wyspa była dużych rozmiarów i znajdowała się w pobliżu Cieśniny Gibraltarskiej. Istnieją hipotezy, które głoszą, że Atlantyda znajdowała się w legendarnym Trójkącie Bermudzkim. Jest to teoria znanego amerykańskiego jasnowidza Edgara Caycego Stwierdził on, że katastrofę Atlantydy wywołała energia kryształów wykorzystywanych na wyspie. Ta sama energia ma być obecnie przyczyną tonięcia statków i samolotów na tym obszarze. Inne teorie stwierdzają, że Atlantyda to w rzeczywistości Kreta, wyspa na morzu Śródziemnym. W roku 1900 brytyjski archeolog Artur Evans odnalazł w Knossos na Krecie ślady cywilizacji kreteńskiej (minojskiej). Wielu uczonych łączy cywilizację minojską z legendą o Atlantydzie. Cywilizacja ta uległa zniszczeniu ok. 1500 roku p.n.e. Być może przyczyną jej upadku był wybuch wulkanu na wyspie Thera. Wybuch wulkanu musiał spowodować podobny efekt do opisywanego przez Platona. W starożytnym Egipcie istnieją malowidła świadczące o istnieniu kontaktów handlowych z Kretą. Egipcjanie kupowali od kreteńczyków żywicę, której potrzebowali do balsamowania zwłok. Prawdopodobnie Solon przebywając w Egipcie widział te malowidła, a następnie uzyskane informacje przekazał Platonowi. W latach 1967-1974 prof. Spiridion Marinatos odnalazł na Therze minojskie miasto Akrotiri. Uległo ono zniszczeniu około 3500 lat temu na skutek erupcji wulkanu. Wśród odnalezionych przedmiotów znajdują się malowidła ścienne, ceramika i wiele innych. Jeszcze inne teorie łączą Atlantydę z innymi legendarnymi wyspami: Mu i Lemurią. Z kolei niektórzy uczeni łączą nawet legendarną wyspę z Ameryką Południową i budowlami na dnie jeziora Titicaca. W 2004 roku pojawiły się nowe fakty związane z tą wyspą. Można zauważyć, że legenda co jakiś czas powraca wraz z odkryciami na miarę epokowych. Studiując stare księgi zapisane w sanskrycie, takie jak Mahabharata czy Ramajana uczeni wysnuli wniosek, iż w dawnych czasach na ziemi toczyły się potężne wojny m.in. między imperium awatara Ramy a siłami złego Rawany. W walkach tych wykorzystywać miano vimany (latające statki) jak i różnego rodzaju broń nie wykluczając siły atomu. Świadczą o tym choćby ruiny miasta Mohendżo Daro w dzisiejszym Pakistanie, ruiny, które wykazują dużą radioaktywność, zresztą bardzo duże promieniowanie wykazują także szkielety tam odnalezione. Wiele z nich znaleziono w pozycji np. przykucniętej, trzymających się za ręce, tak jakby ludzi tamtego okresu zaskoczyła jakaś nagła katastrofa – czyżby wybuch atomowej bomby? Świat też wtedy wyglądał inaczej niż obecnie. Oto fragment wypowiedzi indyjskiego nauczyciela duchowego Sathya Sai Baby: Zadajemy sobie pytanie, czy ląd, który dziś nazywamy Lanką, jest tym samym, który istniał w treta judze, w epoce króla Ramy, i którym rządził Rawana? Nie, tak nie jest. W tamtych czasach Lanka znajdowała się setki mil od południowego przylądka Indii — na równiku. Z upływem czasu, w okresie przejścia z treta jugi do kali jugi, ta szczególna wyspa przesunęła się z równika o setki mil w kierunku północy. Oglądając dziś tę wyspę, którą nazywamy Lanką, stwierdzamy, że przesunęła się na północ od równika. [Jednak] w historii Grecji zapisano, że wyspa, którą nazywamy dziś Lanką, całkowicie zatonęła podczas oceanicznej katastrofy nazywanej Atlantis. Grecy byli bardzo zaawansowani w nauce i posiadali głęboką wiedzę w wielu dziedzinach. Opisali fakt, że Lanka pogrążyła się w wodach oceanu i przesunęła się i takie zjawisko akceptowali. W tamtych czasach [gdy istniała Atlantyda] ludzie ci byli tak zaawansowani, że podróżowali na Księżyc i opracowali kilka typów powietrznego transportu. Opanowali technikę latania. (źródło: asterix.astro.uni.torun.pl/~kb/kb.htm.) O pochodzeniu Atlantydy i jej losach wiemy także ze źródeł channelingowych, m.in. Elżbieta Poll-Sokołowska w pracy "Planeta Ludzi" podała, iż Atlantyda była niewielką wyspą u wybrzeży Jukatanu w Meksyku, o powierzchni mniejszej niż obecnie ma Jamajka. Atlantydzi zgodnie z tym przekazem byli zaawansowaną cywilizacją posiadającą latające pojazdy (w mitologii hinduskiej zwane wajliksi) i ten fakt potwierdza także w pracy channelingowej "Jedyną planetą Ziemia" Phyllis Schlemmer. Mieli posiadać także w doskonałym użyciu energie kryształów, wykorzystywaną w różnych celach. Warto jest także spojrzeć dokładnie na sławną tajemniczą mapę Piri Reisa, tureckiego admirała, która ukazuje zupełnie inną Antarktydę niż obecnie ją znamy. A wielu badaczy zdaje się wiązać Atlantydę właśnie z tym kontynentem. Wchodzimy tutaj w fazę hipotez i przypuszczeń jak i związków Atlantydy z Antarktydą i dawnym wyglądem Ziemi oraz jej pozycją względem Słońca. Stąd też oto jeszcze jedno opracowanie odnośnie oddziaływań Słońca na Ziemię w kontekście Atlantydy. Ze względów merytorycznych postanowiłem nie zmieniać, oprócz drobnych korekt redakcyjnych, treści nadesłanego do Fundacji Nautilus maila w tej sprawie: Teoria Atlantydy. Do tej pory wiele osób poszukiwało Atlantydy. Powstały tysiące opracowań i kilkadziesiąt przypuszczeń lokalizacji tej zatopionej wyspy. Przekaz dotyczący zaginionego lądu znajdujemy nie tylko u Platona. Praktycznie w każdej cywilizacji natykamy się na tego typu dane, trudne do wyjaśnienia przez naukowców. Linia brzegowa Antarktydy nie była jeszcze 10 tysięcy lat temu przykryta grubą warstwą lodu i śniegu. Jednakże fala powodziowa z nagle roztopionego bieguna północnego pogrążyła Antarktydę, jak i inne kontynenty w ciągu jednej chwili pod wodą. Niniejszym przedstawiam wyjaśnienie fizyczne tego zjawiska: Korzystając z mapy Piri Re'isa i kilku źródeł geologicznych można dojść do określonych wniosków, a mianowicie: Ruch Ziemi względem Słońca tworzy na naszej planecie pory roku. Ustawiona pod kątem w stosunku do słońca Ziemia, gdy znajduje się po jednej stronie układu słonecznego w Polsce powoduje zimę, podczas gdy po drugiej stronie słońca dominuje na tej półkuli lato. Ruch wahadłowy Ziemi jest subiektywny, związanym z ruchem orbitalnym wokół Słońca – nachylenie Ziemi jest jednak w miarę stałe. Wielu autorów opisujących zamierzchłe czasy opisuje podniesienie się poziomu wody na naszym globie. Jest to związane z roztopieniem się czapy lodowej bieguna północnego. Zgromadzenie wody w tym lądolodzie było olbrzymie. Trzeba pamiętać, że lodowiec sięgał nawet Alp. Jakiekolwiek życie w naszym rejonie nie było prawdopodobne – musiało się przesunąć bardziej na południe. Wówczas strefa umiarkowana leżała na Saharze, bądź równiku. Podejrzewam, że orbitalne ciała niebieskie mają tendencję do ruchu spoczynkowego względem jądra wokół którego się poruszają. Wystarczy spojrzeć na Księżyc. Zwrócony jest do nas ciągle tą samą “twarzą”. Ziemia podlega takim samym prawom fizycznym, co Księżyc. Kiedyś posiadała ruch wahadłowy własnej osi i starała utrzymywać się “twarzą” do Słońca. Zachowywała się podobnie do Księżyca. Lecz struktura naszej planety jest bardziej złożona. Oprócz ciał stałych na Ziemi znajduje się olbrzymia ilość materii w postaci ciekłej, a co ciekawe zamiana substancji płynnej, czyli wody, w ciało stałe lub w postać gazową jest przy ziemskim ciśnieniu i temperaturze bardzo powszechna. Niestety nasza planeta żyje – na biegunie północnym zaczęły się zbierać olbrzymie ilości wody w postaci lodu. Powoli zaczęła się wytwarzać olbrzymia czapa lodowa zlokalizowana całkowicie na półkuli północnej. Zmienił się środek ciężkości globu. W przypadku, gdyby Ziemia nie posiadała ruchu obrotowego wokół własnej osi, zmieniony punkt ciężkości nie jest aż tak istotny, jednakże ruch obrotowy wokół własnej osi powoduje przy niewielkim odchyleniu osi obrotu od prostej powstałej między Ziemią a Słońcem dramatyczne następstwa. Trzeba zauważyć, że ruch “twarzą” do Słońca zawiera w sobie jeden obrót wokół własnej osi w cyklu jednego obrotu wokół jądra układu słonecznego. Ruch na orbicie “twarzą” do ośrodka grawitacji nazywać będą ruchem T. Ciało wirujące wokół własnej osi ze zmienionym punktem ciężkości staje się niestabilne, co w efekcie całkowicie destabilizuje ruch T. Planeta wpadnie w korkociąg i zacznie się obracać chaotycznie po płaszczyźnie prostopadłej do Słońca. Użyłem tutaj sformułowania chaotycznie, ze względu na to, iż nie jestem w stanie na obecnym poziomie mojej wiedzy przewidzieć tego ruchu, jednakże sądzę, iż można go matematycznie wyliczyć. Zjawisko prostowania punktu ciężkości Ziemi nie będzie jednak zjawiskiem zachodzącym wolno. Ziemia wpadnie w ten chaotyczny ruch w okresie krótszym niż jeden obieg wokół słońca. Takie nachylenie ekliptyki Ziemi zacznie się zmieniać w zakresie 180 stopni, ponieważ owo nachylenie będzie miało własny ruch obrotowy. Na obszarze całej Ziemi powstanie wówczas jednakowa strefa klimatyczna – kilkudniowe lato, kilkudobowa zima. Ruch ten nazwę ruchem E. Na biegunie pokrytym wcześniej lodem nastanie wieczna wiosna, natomiast na obszarze ogrzewanym wcześniej całodobowo przez promienie słoneczne – wieczna jesień. Nagłe roztopienie się czaszy lodowej spowoduje nie tylko bardzo mocne podwyższenie się poziomu wód na Ziemi, lecz woda tych oceanów zacznie się przemieszczać przeciwnie do ruchu E – na początku bardzo raptownie, z obrotowej Ziemi tworzącej dzień i noc, w skutek czego jej prędkość kątowa zostanie powiększona. Wówczas zarówno dzień jak i noc staną się krótsze, lecz będzie ich więcej w stosunku rocznym. Założyłem przy tej teorii, że ciało niebieskie będzie ustawiać się zawsze jedną stroną do jądra orbity. Nie są to podejrzenia bezpodstawne. Ziemia, jak i prawdopodobnie każde ciało niebieskie posiada pole magnetyczne, które nie jest obojętne na oddziaływanie pola grawitacyjnego. Jak już dowiedziono strumień pola magnetycznego załamuje się w silnym polu grawitacyjnym. Doszedł do tego Albert Einstein. Pole magnetyczne jest wobec tego przyciągane przez pole grawitacyjne. Planeta, czy naturalny satelita zawsze ustawi się swoim biegunem magnetycznym do jądra orbity, a ruch obrotowy wokół własnej osi będzie się starał pokryć z biegunem magnetycznym. Nie ma jednak w przyrodzie nic za darmo. Prawo zachowania energii musi zadziałać również w tym przypadku. Ziemia cyklicznie przyspieszając prędkość kątową obrotu wokół własnej osi musi zmniejszyć prędkość kątową obrotu wokół Słońca. Można wysnuć z tego wniosek, iż Ziemia obracając się coraz szybciej względem własnej osi zmniejsza dystans dzielący ją od słońca. Orbita układu słonecznego się skraca – rok jest ciągle krótszy, mimo że zawiera więcej dni. Wnioskując z powyższych rozważań można prześledzić historię naszej planety od początku powstania na niej życia. Jej pozycję względem słońca można z pewną dokładnością obliczyć zamieniając prędkość kątową obrotu wokół własnej osi na prędkość kątową względem słońca. Niezaprzeczalne są trzy fakty. Ziemia była ciągle zwrócona jednym z biegunów w kierunku słońca, miała znacznie większą orbitę, czyli była bardziej oddalona od słońca oraz nie posiadała ruchu obrotowego. Jej jedna półkula była stale oświetlona, natomiast druga pogrążona w stałej ciemności. Różnice temperatur na jej powierzchni były rozłożone równomiernie, w skutek czego jedynie w części środkowej, od równika do bieguna oświetlonego mogły istnieć substancje w stanie ciekłym, np. takie jak woda. Na biegunie nieoświetlonym panowała niezwykle niska temperatura. Na nim to zgromadził się wielki czop z cieczy w postaci lodu. Był on tak ciężki, że zdeformował skorupę ziemską. Na biegunie oświetlonym utworzyła się płyta kontynentalna grubości zależnej od wyporu powłoki lodowej bieguna nieoświetlonego. Pod powłoką lodową istniała jedynie bardzo cienka warstwa skorupy ziemskiej, która zyskiwała na grubości wraz z długością geograficzną w kierunku słońca. Utworzył się kontynent wielkości nie zajętej przez lód powierzchni, czyli około trzeciej części. Z racji jego lżejszej budowy do dziś istniejący. Nasza planeta istniała w tej formie przez trudny do określenia długi okres czasu, aż zdarzył się wypadek – uderzył w nią meteoryt – najprawdopodobniej w część lodowca. Przekazał on swoją energię kinetyczną Ziemi, która lekko się poruszyła oraz stopił olbrzymie ilości wody na biegunie, które ruszyły w stronę bieguna oświetlonego. Ziemia przestaje być stabilna. Gwałtownie przesunięty środek ciężkości powoduje jej ruch obrotowy, tym gwałtowniejszy, że topione przez słońce masy wody na biegunie zaczynają się raptownie poruszać w kierunku przesuniętego punktu ciężkości, który jest również od owych wód uzależniony i porusza się także względem mas wody. Na planecie panuje wtedy całorocznie jednakowa strefa klimatyczna, aż do momentu uspokojenia się wód a także ruchu planety. Prędkość kątowa względem ekliptyki słonecznej zamieniona zostanie wówczas w ruch obrotowy wokół własnej osi pokrywającej się z biegunem magnetycznym. Tenże znowu zostanie z czasem zwrócony w kierunku słońca. Na nieoświetlonym biegunie wytworzy się czop lodowy, który przesunie środek ciężkości. Teraz już nie potrzeba meteorytu do zachwiania równowagi – jest już ruch wokół własnej osi. Wystarczy, że wielkość czopu lodowego osiągnie wartość krytyczną i znowu ruch biegunem do słońca przełoży się na ruch obrotowy poprzez nagłe ruchy wody. Trzeba zauważyć, że powstały kontynent będzie w tych ruchach powodował maksymalne wychylenie środka ciężkości, więc w okresach między zlodowaceniami zaczną oddziaływać na niego siły skierowane do równika. Ulegnie on jakby rozerwaniu i przemieszczeniu wyrównującemu środek ciężkości planety. Zresztą podobnie będzie się zachowywał lodowiec – kierunek jego przemieszczania się będzie zwrócony do środka ciężkości Ziemi. Cyklicznie podwyższał się będzie znacząco poziomom oceanów, po czym woda ponownie zacznie się gromadzić na biegunie, co ponownie destabilizuje środek ciężkości i tak w kółko. Również dzisiaj żyjemy w okresie interglacjalnym – na południu tworzy się lądolód na północy zaś będziemy cieszyć się ociepleniem. Myślę, że powinno być już zauważalne przesuwanie się zwrotników. A jeżeli szukacie Atlantydy: Pamiętacie zapewne sposób żeglowania po morzach w zamierzchłej przeszłości? Do przeprawienia się przez morze potrzebna była linia brzegowa. Zawsze mnie dziwiło, że starożytni podróżni aby z Egiptu przepłynąć na Sycylię zahaczali zawsze o Grecję. Nadkładali drogi nawet kilkakrotnie. Bez linii brzegowej morze stałoby się nieżeglowne. A co powiedział Platon? Czyż nie to? Spójrzmy jeszcze raz na mapę Piri Re'isa. Aby dostać się na kontynent Ameryki starożytni żeglarze musieli trzymać się wybrzeży Antarktydy, które nie były wówczas skute lodem. Mało? Proszę umiejscowić w czasie ostatnie zlodowacenie w Europie. Wówczas na kontynencie południowym kwitło życie. Linia brzegowa Antarktydy znajdowała się w klimacie niemalże równikowym i umożliwiała żeglugę do Ameryki. Antarktyda była wyspą łączącą Afrykę i Amerykę. Muszę wspomnieć, że jest praktycznie niemożliwe by tak olbrzymia wyspa, jak opisana przez Platona zniknęła pod powierzchnią oceanu. Rzeczywiście płyty kontynentalne są lżejsze i pływają po skorupie Ziemi. Tym samym można wykluczyć łącznik Ameryka – Afryka w dzisiejszej strefie zwrotnikowej. Skuta kilkukilometrową warstwą lodu Atlantyda poczeka jeszcze wiele tysięcy lat na ponowne odkrycie. Można jeszcze wspomnieć, że praktycznie we wszystkich przekazach z najodleglejszych czasów występuje co najmniej jedna powódź. Nie miała ona, jak sądzą co niektórzy archeolodzy, charakteru lokalnego, lecz należy dać wiarę podaniom, iż skorupa Ziemi zalana została niemal całkowicie niszcząc nie tylko kultury ludzkie, ale również życie biologiczne naszej planety. Żyjemy w jednym z takich etapów odnowy życia na ziemi. Ciekawe tylko, czy przyszłe pokolenia po następnym zlodowaceniu, za jakieś 36 tysięcy lat, pomimo, że sami cywilizacyjnie opóźnieni, nie ocenią nielicznych pozostałości po nas jako zacofaną epokę kamienia łupanego. Szkoda tylko że nie wykorzystają naszego dorobku intelektualnego. Trudno. Tak już widać musi być, że każda kultura musi rozwinąć się sama." Tyle Dawid Schwałkowski, któremu dziękuję za ciekawe ujęcie tej kwestii. Ciekawe światło na wygląd ziemi w zamierzchłych czasach rzuca także mapa Oronteusa Finnaeusa z 1531 r. Jest obok mapy Piri Reisa z 1513 r. jednym z najciekawszych przykładów tajemniczej kartografii. Mapa Oronteusa pokazuje Antarktydę wolną od lodów, z zaznaczonymi rzekami, dolinami i górami. Mapa Piri Reisa, sporządzona na skórze gazeli, po nałożeniu jej komputerowo na globus w 1954 r. przez amerykańskich kartografów ukazała nie tylko to, że przedstawia miejsca na niej naniesione w doskonałym położeniu ale, iż zawiera kontury właśnie Antarktydy i to z łańcuchami górskimi, rzekami. Samą Antarktydę odkryto dopiero w 1820 roku, (dokonała tego rosyjska ekspedycja naukowa pod dowództwem F.F. Bellingshausena i M.P. Łazariewa )a łańcuchy górskie zaznaczone na mapie Piri Reisa dopiero w 1952 roku. Dziś trudno je zobaczyć gołym okiem - przykrywa je warstwa grubego lodu. Wg naukowców takie odwzorowanie szczegółów fizjograficznych nie było możliwe bez odbywania lotów - tylko kto dysponował kilka tysięcy lat temu obiektami latającymi? Bo to, że mapy Oronteusa jak i Piri Reisa są kalkami z jeszcze wcześniejszych map, pozostawionych przez tajemniczych, nieznanych nam twórców, dysponujących techniką latania i wypada powiedzieć fotografowania z góry kontynentów z zadziwiającą precyzją, jaką posiadają dopiero XX wieczne satelity, nie ulega wątpliwości. W tym kontekście nie zapominajmy także o tzw. Manuskrypcie z Puri. Otóż w 1984 roku w Indiach podczas renowacji archiwum i biblioteki jednej ze świątyń w Puri natknięto się na tajemniczy manuskrypt podyktowany przez Krzysztofa Kolumba. Problem w tym, że datowany jest na rok 1510 a zatem 4 lata po śmierci Kolumba - oficjalnej śmierci. Co więcej dokument ów opisuje piątą podróż Kolumba do Ameryki (a znamy przecież tylko cztery, opisywane w historii tych wypraw). Badanie autentyczności dokumenty wykazało, iż pochodzi on z początków XVI wieku. Czyżby zatem Kolumb sfingował własną śmierć w celu kontynuowania wypraw w tajemnicze strony świata wg map, które posiadał. W manuskrypcie tym Kolumb potwierdził, iż miał w posiadaniu mapy z bardzo starych okresów czasu lub też mapy, które opisywały całą kulę ziemską, co na owe czasy było niemal nie do uwierzenia. Obok tych map warto wspomnieć o mapie geografa Benincasy z XVI w. przedstawiającą Morze Bałtyckie w obecnie nie znanym nam kształcie lecz w kształcie jaki mogło ono mieć przed roztopieniem się lodów w czasie ostatniego zlodowacenia. Mapa arabskiego geografa Ibn ben Zara ukazywała z kolei mnóstwo wysepek na Morzu Śródziemnym, których teraz darmo by szukać. Zapewne odzwierciedlała morze o niższym niż obecny poziomie wody. Mapa niejakiego Zenona opisuje z kolei Grenlandię – oczywiście też bez lodów, z uwzględnieniem łańcuchów górskich na południu i północy oddzielonych pasmem nizin. Skąd w tamtych czasach funkcjonowały takie mapy – obok by rzec można oficjalnych, odzwierciedlających ówczesny stan wiedzy kartograficznej - mapy będące kalkami z jeszcze wcześniejszych? I kto stworzył te pierwsze matryce, mapy całego globu - Atlantydzi? A może inne cywilizacje? Na razie musimy poczekać z odpowiedzią na te pytania. Choć po analizie starodawnych tekstów znajdujących się w Tybecie i Indiach można już wysnuć pewne wnioski - mianowicie nie jesteśmy uprzywilejowaną cywilizacją, w historii naszego globu zachodziły znacznie poważniejsze zmiany niż sądzimy obecnie, a rasy lub cywilizacje walczące o panowanie nad Ziemią wykorzystywały znacznie bardziej zaawansowane w porównaniu do obecnie przez nas posiadanych wynalazków instrumenty walki i zdobywania wiedzy o świecie. Nowe odkrycia w 2004 roku. Młody amerykański badacz Robert Sarmast od kilku lat próbuje wyjaśnić tajemnicę Atlantydy. Ubiegłe lato, które spędził w rejonie wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, a dokładniej między Cyprem i Syrią przyniosło nowe fakty i świeże spojrzenie na tą legendę. Badania, na głębokości 1500 metrów w odległości 150 km od Cypru doprowadziły do ciekawych odkryć. Na konferencji prasowej pod koniec lata oświadczył, iż nie zamierza nikogo przekonywać, że akurat odkrył Atlantydę – „Chcę po prostu powiedzieć o moich odkryciach i wyjaśnić je na gruncie nauki” – powiedział. Według niego przed tysiącami lat poziom Morza Śródziemnego był zdecydowanie niższy niż poziom oceanów. Nie było ono jeszcze połączone z oceanami. Powołując się na świadectwa historyczne, Sarmast, twierdzi, że 10 tysięcy lat temu Cypr był półwyspem łączącym się z lądem stałym w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Syria. Brzegi północnej i zachodniej części półwyspu były strome i niedostępne, w jego części południowo-wschodniej roztaczała się urodzajna dolina z naturalną przystanią u wylotu. Tutaj właśnie, zdaniem badacza, znajdowało się miasto Atlantyda, stolica opisanego przez Platona państwa Atlantów. Jako dowód pokazał wyniki skanów akustycznych dna morskiego między Cyprem a Syrią. Obrazy uzyskane przy użyciu sonarów opuszczonych na głębokość 1500 metrów ( tj. około 30 metrów nad dnem ) ukazują zarysy murów miasta, kanałów, akropolu itp. Pod względem 50 parametrów zgadzają się z opisami Atlantydy, zwartymi w pismach Platona. Ekspedycja siedmiokrotnie przepłynęła nad ruinami, przy czym zasięg sonarów wynosił około 450 metrów, co umożliwiło bardzo dokładne zbadanie rzeźby dna morskiego. - Uczeni nie potrafią jeszcze wyjaśnić wszystkich zjawisk tego aktywnego geologicznie regionu świata – mówi amerykański badacz. Jako przykład podaje nagłe pojawienie się około stu lat temu wyspy o średnicy trzech kilometrów w pewnej odległości od Sycylii. Wówczas niektóre państwa pospiesznie skierowały tam ekspedycje by jak najszybciej zająć nowy teren. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że po jakimś czasie wyspa całkowicie znikła, a niedawno po wybuchu Etny, pojawiła się znów. Legendy mówią o zaawansowanych technicznie cywilizacjach. Każdy z nas interesuje się tym, co działo się kiedyś, jak budowano piramidy, jak powstawały cywilizacje i jak upadały. Patrząc poprzez pryzmat legend i historii oraz corocznych, nowych odkryć, można powiedzieć, że to my jesteśmy coraz bardziej starożytni.