Dziś jest:
Czwartek, 28 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 40690x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Bogowie przybyli z Plejad
Pośród szczytów górskich oraz urodzajnych wyżyn w głębi Celebesu Południowego rozciąga się rozległa dolina zamieszkała przez grupę etniczną Toradżów (Tana Toraja). Przed wiekami opuścili oni region Chin Południowych i przeprawili przez ocean na czółnach zwanych lembang a następnie posuwając się w górę rzeki Sa'dan - osiedlali na jej brzegach. Dziś Toradżowie to lud rolniczy uprawiający ryż, warzywa, drzewa goździkowe i kakaowce. Toradżowie wyznają animizm - tradycyjną wiarę praojców - Aluk Todolo, przejawiającą się między innymi niezwykłym, wielodniowym ceremoniałem pogrzebowym. Niezwykle fascynujące są także ich przekazy dotyczące tego, skąd pojawili się na Ziemi.
Mniej więcej przed 1200-1500 laty boski Tamborolangi przybył z gwiazd na Ziemię. Wylądował w Tana Toradża, niedaleko Rantepao. Przybył z Plejad.
Nas najbardziej powinien zainteresować wątek „Plejad”. To właśnie tę małą konstelację gwiezdną Toradżowie wskazują jako miejsce, skąd przybyli „praojcowie ziemi”. Postanowiliśmy zacytować fragment książki Petera Fiebaga „Kosmiczne rytuały ludów pierwotnych”, którą wydało wydawnictwo PROKOP.
Mniej więcej przed 1200-1500 laty boski Tamborolangi przybył z gwiazd na Ziemię. Wylądował w Tana Toradża, niedaleko Rantepao. Pieśni Toradżów opisują jego pojazd jako "budowlę z żelaza". Trzeba sobie jednak przy tym istotne pytanie: Kto naprawdę wylądował w Tana Toradża gwiezdnym statkiem? Gość z Kosmosu?
Poza Kosmicznymi rytuałami ludów pierwotnych nakładem naszego wydawnictwa ukazały się dwie książki Petera Fiebaga: Boski plan i Znaki na niebie (napisana wspólnie z bratem, Johannesem Fiebagiem).
I. GWIEZDNE MITY TORADŻÓW
„Cały Wszechświat jest kosmiczną księgą, rękopisem, olbrzymim zwojem papirusu, stworzonym przez bogów. Próbujcie odczytać ten, który odwinęliście, i zrozumieć boskie objawienie.”
Hermes Trismegistos, Egipska księga umarłych
Wydaje się, że nasz świat, ukształtowany przez internet, technikę komputerową i inżynierię genetyczną, łatwo zapomina o swoich korzeniach. Mityczne czasy są dla nas odległe. Ale żyją jeszcze ludy, przywiązane do swojej pradawnej religii i obrzędów. Każdy z nas może wybrać się w podróż do tej zagubionej epoki i do tego świata. Będzie tam na nas czekać fantastyczne przesłanie: ludzi odwiedzały istoty z gwiazd. Powątpiewają Państwo? Proszę więc wybrać się ze mną na Sulawesi, do kraju Toradżów.
Dzieci gwiazd
„To była sztuka naszych przodków,
to była sztuka naszych praojców.
Nasi pierwsi przodkowie, oni zstąpili z Kosmosu,
nasi praojcowie z czasów po drugiej stronie pamięci,
oni zstąpili z gwiazd.”
Te pradawne wersy, wypowiedziane przez animistycznego szamana, zapisał holenderski misjonarz i badacz dr Hank van der Veen około 1960 roku podczas pradawnego święta marok, odprawianego przez Toradżów z Celebes. Zapalnik prehistorycznej bomby zaczął działać. Bo to, co dotąd przekazywano ustnie ze stulecia na stulecie, z pokolenia na pokolenie, weszło do świata współczesnej techniki, lotów kosmicznych, z powrotem do gwiazd, z których niegdyś przybyli przodkowie Toradżów.
Dziś wyspa Celebes nazywa się Sulawesi i należy do Indonezji, największego archipelagu Ziemi, obejmującego łańcuch wysp, ciągnący się wzdłuż równika na przestrzeni ponad 5000 kilometrów. Pięć tysięcy kilometrów równa się odległości od Hiszpaniii do Iranu. Wędrówki ludów między wyspami, trwające wiele tysiącleci, zaowocowały barwną paletą kultur, jakiej nie ma nigdzie indziej na naszej planecie.
Mieszkańcy Indonezji żyją w świecie ogromnych kontrastów. Między dzielnicami banków a dzielnicami nędzy dzieci oglądają filmy kung-fu albo amerykańskie kryminały i wysłuchują najnowszych komunikatów o wynikach bundesligi. Tuż obok szaman odprawia święte obrządki, a parę wysepek dalej 13 sierpnia 1995 roku odkryto zupełnie nieznane plemię kanibali, żyjące w epoce kamienia i „mieszkające nago na drzewach”. W Indonezji żyje dziś około 350 grup etnicznych – każda ma własny język, własną kulturę i własną religię.
Sulawesi leży na północ od Bali, na wschód od Borneo i na zachód od Nowej Gwinei. Wyobrażamy sobie zwykle, że wyspy są okrągłe bądź owalne. Ale Sulawesi zupenie nie pasuje do takich wyobrażeń. Przypomina ośmiornicę, która rozpościera ramiona po Oceanie Spokojnym. Niczym pająk czyha, zawieszona w niewidzialnej sieci, albo unosi się na grzebieniach fal piękna jak orchidea. Jej wybrzeże jest tak poszarpane, że portugalscy odkrywcy długo uważali ją za archipelag.
Pełna zakrętów droga biegnąca wzdłuż urwisk prowadzi nas przez tropikalne góry na wyżynę w centrum Sulawesi. Naszym celem jest Tana¬ Toradża (Tana¬ Toraja), kraina Toradżów o pięknym kraobrazie – niezwykle atrakcyjna dla etnologa. Przez Sulawesi przeszło z biegiem tysiącleci wiele fal wędrowców. Ale w odległych dolinach ludy żyły nadal wedle pradawnych wzorów. Tereny górzyste chroniły mieszkańców przed wojowniczymi plemionami z wybrzeży i armiami kolonialnymi z Portugalii i Holandii. Dopiero więc około 1890 roku holenderski awanturnik van Rijin dotarł do krainy Toradżów i zdał relację o tym plemieniu łowców głów praktykujących wtedy nadal niewolnictwo. Rozkwit imperializmu spowodował, że kraje kolonialne sięgały nawet po najdalsze regiony ziemi. Zanim którykolwiek z ich rywali się zorientował, Holendrzy wdarli się do Tana¬ Toradża. Od 1905 roku, prawie przez dwa lata, Toradżowie, którymi władał król Palodang XII z Sangalla, stawiali opór najeźdźcom. Znacznie nowocześniejsza europejska technika wojskowa przeważyła szalę zwycięstwa na stronę Holendrów. Od 1913 roku do krainy Toradżów za żołnierzami zaczęli napływać misjonarze i urzędnicy, rozpoczynając nawracanie tubylców. Nie udało się to jednak do końca, choć obecnie około 80% ludności wyznaje wiarę chrześcijańską (w 1950 roku było to dopiero 10%). Bo społeczne i religijne tradycje tego ludu zmieniły się w istocie do dziś w bardzo niewielkim stopniu. Zawdzięczać to należy – choć może zabrzmi to osobliwie – również turystyce, zwiększającej się od kilku lat. Wprawdzie islamskie władze w Dżakarcie zabroniły wyznawania politeizmu – czyli wielobóstwa – i kultywowania dawnych pogańskich religii, dla Toradżów jednak (oraz dla Balijczyków) zrobiono wyjątek. Kultywowanie dawnych obrzędów ściąga do kraju turystów oraz ich pieniądze.
Do Tana-Toradża dotarłem z nadejściem nocy – ziemię zlewały strugi wody. Na Sulawesi nastała pora deszczowa. Ale kiedy nazajutrz rano podniosły się srebrzystobiałe mgły, ukazał się rajski krajobraz: złociste zagajniki bambusów kołysały się lekko na wietrze, na tarasowe pola ryżowe – szmaragdowozielone – niewielkimi kanałami płynęła woda, kwiaty lśniły czerwienią pod lazurowym niebem. Przybyłem tu z niewielką grupą naukowców obejrzeć archaiczny obrzęd, zawierający w sobie opowieść o locie kosmicznym do Plejad.
W statku kosmicznym do Plejad
Ścieżka, którą idziemy, wije się wąskimi groblami wzdłuż pól ryżowych. W porze deszczowej oznacza to drogę przez bagno i błoto. Nogi roz¬jeżdżają się na śliskiej ziemi jak na desce posmarowanej mydłem, szczególnie kiedy idzie się pod górę. Nad strumieniami przechodzimy po oślizgłych prętach bambusa przesuwając ostrożnie jedną nogę za drugą. Możemy się tylko przyglądać ze zdziwieniem, jak lekko i swobodnie idą z nami bosi Torażowie świątecznie ubrani. Na plecach niosą szczeciniaste świnie, które przywiązane do bambusowych stelaży sterczą im aż nad głowę. Są to kwiczące ze śmiertelnego strachu przyszłe ofiary, które złoży się podczas uroczystości.
Po długim marszu słyszymy wreszcie z oddali pradawne pieśni. Na skraju drogi pojawiają się osobliwe domy, których gigantyczne siodłowate dachy tkwią niczym statki niebieskie wśród drzew. Wokół nas gromadzi się coraz więcej ludzi, ludzie siedzą też i stoją przed domami, przypominającymi ponure olbrzymy. W końcu stajemy wśród setek ludzi na rante, placu, gdzie odbywają się najważniejsze uroczystości wsi.
Przybyliśmy zobaczyć obrzęd odprawiany za dusze zmarłych. W niewielkich procesjach, wedle hierarchii, przybyli goście przechodzą przez kultową bramę, przy której pełnią symboliczną straż dwie młode kobiety ubrane na żółto. Z czasem przyprowadza się coraz więcej zwierząt ofiarnych, a opaleni na brązowo mężczyźni w sarongach tańczą przy dźwiękach towarzyszących ma’badon – rytuałowi zmarłych, równie staremu jak plemię Toradżów – będącemu częścią wielkiej opowieści Rambu-Solo.
W przekazie tym uwidacznia się religijne sedno dawnego wyobrażenia kultowego, zwanego Aluk Todolo. Część plemienia wyznaje jeszcze religię praojców – wierzą oni w skomplikowaną historię stworzenia, w której kluczową rolę odegrali bogowie. Toradżowie znają jednego wszeobecnego, wszechmocnego boga stworzenia, który nazywa się Puang Matua; znają dobre i złe duchy, cała zaś przyroda, kamienie, rośliny, zwierzęta i ludzie zawierają w sobie energię duszy, skupiającą się w człowieku, bawole i rosnącym ryżu. Po śmierci dusza zasadnicza wyrusza w podróż do Puya, tajemniczego kraju na Zachodzie, poza Ziemią.
Siebie zaś uważają Toradżowie za dzieci gwiazd, Plejad. Takie przekazy zawiera ich mitologia. Z gwiazd bowiem przybyli niegdyś ich bogowie i przodkowie.
„Jego narodziny równały się narodzinom księżyca – tak zmarłego wychwalają tancerze – jego nadejście było jak nadejście tego z Plejad. Była wówczas w niebie wykopana dziura...”
Zanim zasadnicza dusza zmarłego uda się w podróż do gwiazd – pokonując setki gór i tysiące dolin, a w końcu niebo gwiaździste – trzeba odprawić skomplikowane obrządki. Młodzieńcy stoją w wielkim kole twarzą do środka i dotykając się lekko małymi palcami powiększają i zmniejszają krąg, poruszając się jednocześnie powoli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Upiornie i hipnotycznie brzmią pieśni – tancerze z zamkniętymi oczyma poruszają się w transie. Tak próbują nawiązać kontakt z przeszłymi i przyszłymi pokoleniami. Na koniec rozkładając szeroko ręce wygładzają „powierzchnię niewidzialnych wód w Kosmosie”, żeby zmarły mógł je przekroczyć i wyruszyć w podróż do gwiazd.
Również przodkowie nie powinni w tym innym świecie doznać niedostatku. Dlatego żywi składają im obfitą krwawą ofiarę. Święto zmarłych osiągnęło już jeden z punktów kulminacyjnych. Nożem, który wygląda jak miecz, podrzyna się tętnicę szyjną kolejnego bawołu. Tryska krew i wykrawawiając się powoli sympatyczne i spokojne zwierzę pada na miejsce ofiarne, pełne krwi i błota. Teraz przybiegają chłopcy i wkładają w ranę grube, zaostrzone rury bambusowe, które napełniają krwią. Mężczyźni zręcznie dzielą mięso siekierami i nożami, rozdając je gościom uroczystości wedle ich rangi.
Dla Toradżów, co dla nas może być okropne, zabijanie na rante tylu bawołów, świń i kur jest najzupełniej logiczne, humanitarne. Bawoły domowe i świnie są obiektami prestiżowymi, miernikiem wartości pozycji społecznej, jaką zajmował zmarły i którą ma zachować w przyszłości. Gwarantuje to nieboszczykowi powodzenie w Puya. Dlatego wszystko odbywa się dokładnie według przepisów adat (boskiego przekazu, który stał się prawem zwyczajowym) – w długiej drodze będą mu towarzyszyły dusze zwierząt, co zapewni wstęp do gwiezdnego królestwa. W przeciwnym razie jego dusza błąkałaby się po świecie, naprzykrzając się i zakłócając spokój żywych.
Około stu najdroższych bawołów – najwartościowsze są te w białe łaty, które hodowano i oporządzano na tym świecie – podąży za członkami rodziny królewskiej na tamtą stronę. Bawół domowy bowiem ma obok człowieka największe siły duchowe i dlatego powinien towarzyszyć zmarłemu jako wierny przyjaciel, bo wraz z nim przybył na Ziemię. Masowe zabijanie zwierząt stanowi jednak duże obciążenie finansowe i wielokrotnie zdarzało się, że doprowdzało całe rodziny do ruiny. Każdy dar dla zmarłego jest skrupulatnie odnotowywany, bo pewnego dnia obdarowani oddadzą „podarunki”, kiedy umrze darczyńca. Branie i dawanie spaja rodzinę na przestrzeni wielu pokoleń.
Ze względu na wysokie koszty rząd – przedtem czyniły to władze kolonialne i kościelne – od dawna próbuje ograniczyć te święta, ale Toradżowie nie chcą zrezygnować z ani jednej części uroczystości za duszę ojca, matki, siostry czy brata. Bo, choć może zabrzmi to dla nas nielogicznie, całe życie Toradżów nastawione jest na śmierć. Tylko jeśli dokładnie odprawi się obrzędy, tylko jeśli dusza zabierze dary na dalsze życie w gwiezdnym świecie, zmarłemu nie będzie nic brakować w przyszłości.
Śpiew narasta i przycicha. Wdowiec i krewni zmarłej witają nas uprzejmie, kiedy przekazujemy rytualny dar. Zajmujemy miejsce w chacie obok domu zmarłych, w którym stoi ustrojona trumna. Pojawia się kawa, herbata, ryż i pieczywo. Rytualny posiłek jest dla Toradżów nierozerwalnie związany z każdym świętem ofiarnym. Rodzaj, barwa i liczba dań są dokładnie określone. W ten sposób ofiary nie są marnotrawione – wracają niejako do ofiarodawców.
– Zmarła babcia należała do najwyższej wartwy społecznej, dirapai’ – opowiada znajomy z Rantepao, sekretnej stolicy tego okręgu. – Ofiary muszą być więc odpowiednio duże, zmarła czeka też odpowiednio długo na pogrzeb: siedem lat.
– Siedem lat? – pytamy ze zdumieniem. – W tym klimacie?
Mieszkańcy wsi opowiadają nam szczegółowo, jak preparowano, odwadniano i mumifikowano zwłoki kobiety, której imienia nie wymawia się nigdy podczas trwania obrzędu. Wierzą jednak, że póki uroczystość się nie rozpocznie, zmarłej nie uważa się za zmarłą, ale najwyżej za chorą i codziennie zanosi się jej jedzenie. Wszystko to wiąże się z pradawną religią.
Tymczasem z placu dobiegają pieśni, mówiące o życiu zmarłej: o wyższości jej osoby nad innymi, o jej cudownych narodzinach, po których pogrzebano łożysko i pępowinę, o jej młodości i małżeństwie, o jej chorobie, o świętach dziękczynnych, które obchodziła i bez których nie mogłaby teraz dotrzeć do swoich przodków.
Toradżowie po raz kolejny zapewniają w słowach pieśni, że kraj ich przodków nie leży na tej ziemi, że nie jest tożsamy ze światem podziemi, lecz że nieboszczyk wstąpi do nieba, aby stać się cząstką kosmicznego gwiazdozbioru. Tam zamieszka u bogów i dostąpi boskości. Toradżowie nie wyobrażają sobie wcale, że nastąpi to na drodze duchowej, bo pojęcie „duchy” nie pojawia się w pieśniach na cześć zmarłej ani razu. Wyobrażenie jej podróży przez Kosmos jest bardzo plastyczne i sugeruje raczej, że odbywa się ona w statku kosmicznym:
„Gwiazdy stoją więc między nią a nami [...].
Unosi się na południu jak palma [...].
Wstąpi teraz na firmament.
Obierze drogę do niebieskich gwiezdnych sfer.
Tam stanie się istotą podobną bogom [...]”.
Potem pije się task, sfermentowane wino palmowe. Po siedmiu dniach święto się kończy a zmarła znajduje miejsce ostatniego spoczynku w skalnym grobie, w strzelających w niebo skałach, skąd już blisko do gwiazd.
Niezwykłe domy Toradżów
Dziś wiemy, że Toradżowie należą do grupy protomalajskiej albo paleomongoloidalnej, która przed około 3500-4000 lat przybyła tu z Indochin albo Kambodży na Sulawesi. Sami opowiadają, że ich pierwotną ojczyzną była legendarna wyspa Pongko, leżąca na północ od Sulawesi. Najnowsze badania DNA, przeprowadzone przez Geoffreya Chambera i Rosalindę Murray¬ McIntosh z nowozelandzkiego Uniwersytetu Wirginia, świadczą o tym, że migracji na Filipiny, na Polinezję, na Nową Zelandię i w region indonezyjski dokonywali być może „koloniści” bezpośrednio z samych Chin. Pongko, tajemnicza ojczysta wyspa Toradżów, byłaby więc zapewne ostrowiem, spełniającym funkcję trampoliny, którą ta grupa ludnościowa wykorzystała w trakcie wędrówki. Toradżowie wszakże opowiadają, że właśnie tam w zamierzchłej przeszłości wylądowali ich najdawniejsi przodkowie, przybyli z Kosmosu. Kilka wieków później Toradżom zaczęła zagrażać flotylla statków z nieznanymi wojownikami na pokładzie. Kiedy Toradżowie zamierzali stanąć do walki, ich łodzie dostały się w silny sztorm i zdryfowały gdzieś daleko. W końcu Toradżowie wylądowali na Sulawesi. Napływające ludy wyparły ich później z regionów nadbrzeżnych w głąb wyspy. Fragmenty mitu potwierdają dziś prehistoryczne znaleziska. Toradżowie ruszyli wzdłuż rzeki Sa’dan w górzyste południowe i zachodnie regiony Sulawesi. Stamtąd rozprzestrzeniali się powoli powiększając swoje terytorium, które określali jako kraj „okrągły niczym księżyc i mający kształt słońca”.
W poszczególnych częściach tego obszaru wykształciły się z biegiem czasu różne dialekty, a obrzędy zaczęły się nieco różnić od siebie. Ale ich rdzeń pozostał wiążący dla wszystkich Toradżów. Pełne dawnej symboliki są więc nie tylko tańce, ceremonie składania ofiar i pieśni, lecz również budowle Toradżów, tak zwane rumah adat.
Drewniane domy mieszkalne po jednej stronie i niewiele mniejsze spichrze ryżowe po drugiej godnie i z wyższością patrzą na przybyszów. Wznoszą się na potężnych kolumnach. Zbudowano je bez jednego gwoździa i przykryto charakterystycznym, wystającym do przodu dachem z prętów bambusa. Ściany zewnętrzne czworokątnej budowli stojącej w środku są zdobione motywami w czerwieni i bieli – barwach krwi i kości człowieka. Żółta barwa wzorów jest kolorem bogów, czarna – śmierci.
Najważniejszą budowlę wsi tubylcy nazywają tongkonan, łącząc z nią przekonania świeckie i religijne oraz liczne opowieści mitologiczne. W domu tym mieszka z rodziną naczelnik wsi, którego genealogia sięga nierzadko boskich praojców i powinna przypominać o hierarchii rodzin arystokratycznych, które jako jedyne mają prawo wznieść ten dom.
Tongkonan, dom plemienny, jest zawsze budowlą wznoszoną jako pierwsza, a symbolizuje ona skomplikowane odgałęzienia drzewa genea¬logicznego założyciela wsi, od którego po dziś dzień każdy członek plemienia może wywieść swoje pochodzenie. Miejsce zamieszkania kieruje się przodem ku północy, ku sferze życia, królestwu bogów, od których pochodzą przodkowie Toradżów. Tongkonan stanowi punkt orientacyjny dla pozostałych wiejskich budowli. Potężną drewnianą kolumnę zdobią bawole rogi, pochodzące z uroczystości pogrzebowych, a rogi w obrębie dachu pochodzą z ofiar obrzędowych składanych z okazji wzniesienia domu. Rzeźbione i malowane ornamenty zdobią nawet belki poprzeczne. Wykonuje się je po dziś dzień według przepisów adat, praw boskich. Nawet układ zmieniających się naprzemiennie rytów – romboidalnych, czworokątnych i haczykowatych – jest określony i ma znaczenie sakralne. Znajdujemy w nich najstarsze symbole religijne, passuro’ todolo, ludu, który nigdy nie przedstawiał wizerunków swoich bogów.
Etnolodzy wysnuli wniosek, że Toradżowie kształtem swoich domów naśladują statek, którym dotarli niegdyś na wyspę. W minionych dwudziestu latach tę pochodzącą z lat dwudziestych interpretację autorstwa holenderskiego misjonarza i entografa A. C. Kruyta podano jednak zdecydowanie w wątpliwość. Nowe badania wykazały bowiem, że jest to interpretacja niewystarczająca. Dawne źródła nie potwierdziły podobieństwa kształtu domów Toradżów do statków, na których kiedyś pływano. A ponieważ wyraźne jest podobieństwo tych budowli do budowli wznoszonych na Borneo, Halmaherze, w Mikronezji i na Nowej Gwinei, odstąpiono od tej teorii, faworyzowanej przez długi czas; także tezę, że konstrukcje dachów wywodzą się z chińskiej kultury Dong Song (ok. 500 r. p.n.e.), neguje dziś większość naukowców, bo ocenia się, że jej wczesne formy liczą sobie ponad 3500 lat.
Badaczka kultury Toradżów, dr Nooy-Palm, pisze w związku z tym, że Toradżówie „są wyrozumiali a nawet bardzo lubią spekulowanie na temat ich kosmologii”. A ludoznawca Nigel Barley, kustosz londyńskiego British Muzeum, wyraża się na ten temat bardzo sarkastycznie: „Nic dziwnego, że pierwsi podróżnicy chcieli wmówić Toradżom, że ich domy naśladują statki z jakichś ich dawnych wędrówek, wierzyliby w to chętnie sami Toradżowie – etnolodzy powinni o tym wiedzieć”.
Mity i hymny religijne Toradżów znad rzeki Sa’dan, Passomba Tedong, opowiadają jednak coś zupełnie innego.
Dom interpretowany jest kosmologicznie i nie ma tam mowy o statkach. Dach kojarzy się z ptakiem, z lataniem. To symbol Kosmosu. Z bawolej głowy, umieszczonej nad wejściem, wyrasta katik, niebieski mitologiczny ptak o długiej szyi, który podkreśla wymowę tego symbolu. Słoneczna tarcza jest kolejnym sym¬bolem Wszechświata, podobnie jak kogut na dwuspadowym dachu. Głowa koguta wiąże się z gwiazdozbiorem Plejad i Syriuszem. Tongkonan po dziś dzień wznosi się frontem na północ. Ta strona świata symbolizuje dla Toradżów wyższy świat, sferę życia, królestwo bogów. Toradżowie mówią: „Północ jest głową firmamentu, Wszechświata”. Językoznawca i urodzony Toradża Armin Achsin sformułował to następująco: „Dom tongkonan stanowi symbol Wszechświata. Dach reprezentuje niebo i jest utożsamiany z Kosmosem. Kolumna centralna [...] łączy ziemię z firmamentem”.
Gwiezdne wrota: brama bogów
Taka jest więc historia najdziwniejszych dachów, jakie kiedykolwiek widziałem. W swoich śpiewanych mitach Toradżowie opowiadają, że bardzo, bardzo dawno temu, niebo opuściło się do samej ziemi. I powstali trzej synowie niebiescy. Jeden z powrotem wszedł do nieba, drugi skierował się do świata podziemi, trzeci zaś, Gauntikembong, został na ziemi i poślubił dewata, boską istotę żeńską. Mieli ośmioro dzieci, które musiały wykonać ważne zadania. Jedno z tych dzieci stało się przodkiem Puanga Matui, który został najpotężniejszym z bogów. Bóg Puang Matua stworzył człowieka.
Mniej więcej pięćdziesiąt pokoleń wstecz, czyli przed około 1200¬ 1500 laty, boski Tamborolangi przybył z gwiazd na ziemię i poślubił kobietę o imieniu Sandabilik. Tamborolangi podróżował wiele razy między niebem a Ziemią. Pewnego dnia wszakże się rozgniewał i zniszczył niebiańskie „schody”. Ale ponieważ jeszcze raz chciał przybyć na Ziemię, przyleciał tu swoim niebiańskim „domem”. Wylądował w górach Ullin, w Tana Toradża, niedaleko Rantepao. Tak więc domy Toradżów naśladują kształtem gwiezdny statek, który przywiózł niegdyś Tamborolangiego z Plejad na Ziemię.
Świąteczne pieśni merok opisują ten pojazd jako „budowlę z żelaza”, zbudowaną w Kosmosie. To „opuszczający się dom”. Szczyt frontowy jest określany mianem ba’ba deata, „brama bogów”, pozostała część frontu lalan deata, czyli „droga bogów”. Pieśń merok (26, 38) mówi nawet, jak boscy przodkowie po wylądowaniu zebrali się najpierw pod latającym domem, koło bambusowego płotu strony zachodniej.
Cóż to za bogowie wylądowali w Tana Toradża gwiezdnym statkiem z metalu, otworzyli właz i jak astronauci po locie kosmicznym zeszli na ziemię?
Bogowie, którzy pierwotnym mieszkańcom tego kraju przekazali prawa i technikę, a po jakimś czasie odlecieli z powrotem ku jednej z gwiazd w gwiazdozbiorze Plejad? Jeszcze dziś Toradżowie określają swoją religię jako manurun di langi, co znaczy: „to, co przybyło z nieba”. Czy goście Toradżów byli prehistorycznymi astronautami, przybyłymi z Kosmosu? Istotami pozaziemskimi?
Toradżowie uważają do dziś, że oni także są dziećmi gwiazd. Podczas uroczystości merok opiewają swoich przodków, pierwszych ludzi, którzy przybywszy z Kosmosu wylądowali na mitycznej wyspie Pongko’ w rejonie Tana Toradża.
W trakcie rzadko odprawianego święta bua, które ma zapewnić dostatek ludziom żyjącym we wspólnocie wraz ze zwierzętami i roślinami, na świątecznym placu buduje się wysoką wieżę, znawną gorang. Symbolizuje ona centrum Kosmosu. Kobiety owijają się w żółte szaty; kolor żółty bowiem symbolizuje świat wyższy. Potem przeciągają w procesji wokół gorang. W ten sposób przedstawiają podróż przez Kosmos. Podczas procesji unosi się i opuszcza lektyki, aby wywołać wrażenie lotu.
I znów Toradżowie opowiadają o Tamborolangim i jego gwiezdnym statku. O jego żonie i trzech synach. Każdy z nich założył jedno królestwo. Ich następcy panowali przez pięćdziesiąt pokoleń nad krajem Toradżów. Dopiero wraz ze śmiercią króla Sangalli, Palodanga XII, która nastąpiła w 1968 roku, panowanie to zostało oficjalnie zakończone. Nieoficjalnie jednak nadal żyje ród królewski, który swoje pochodzenie, legitymizację i autorytet wywodzi od istot z gwiazd. Toradżowie oddają książętom cześć tak samo jak ich przodkom. Bo w ich żyłach płynie wciąż część białej krwi (analogicznie do błękitnej krwi arystokracji europejskiej) niebiańskich ojców, którzy nosili takie imiona, jak Manurun diLangi’, czyli „on¬ przybył¬ z¬ Kosmosu”.
Niezwykle fascynująca jest podróż po Tana Toradża i zwiedzanie wsi. Ponieważ bogowie i przodkowie zstąpili z nieba i wylądowali na górze „tongkonanem z metalu”, Toradżowie budowali dawniej wsie na szczytach gór. Dwadzieścia, czterdzieści, sześćdziesiąt domów strzelających w niebo niczym statki kosmiczne stoi jakby w pełnej gotowości do startu. Ci Toradżowie, którzy dysponują podstawowymi informacjami o pradawnej wierze, wiedzą, że to tylko naśladownictwa. Wiedzą jednak i to, że pewnego dnia z nieboskłonu spłyną i wylądują oryginały – i zabiorą ich do kosmicznej ojczyzny.
[...]
Peter Fiebag
Komentarze: 0
Wyświetleń: 40690x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie