Dziś jest:
Czwartek, 28 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 34894x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
W Meksyku znowu zaatakowała chupacabra
O sprawie poinformowali nas koledzy z meksykańskiego serwisu internetowego poświęconego zjawiskom niewyjaśnionym. Do kolejnego ataku na zwierzęta doszło w małej miejscowości w północnej części Meksyku, gdzie ataki chupacambry powtarzają się regulanie.
Na farmie owiec zwierzęta zaatakowało tajemnicze zwierzę. Martwe zwierzęta zostały znalezione ok. 6.00 rano, zauważył je właściciel farmy.
- Widok był zadziwiający. Wszystkie martwe owce leżały obok siebie, nie było najmniejszych śladów walki, co jest typowe w przypadku ataku np. pumy czy innego dzikiego zwierzęcia, wszystkie miały także dwa otwory na szyi, przez które została im wyssana krew – powiedział właściciel farmy zeznając na posterunku policji.
Tajemniczy napastnik nie pozostawił żadnych wyraźnych śladów. Nie wiadomo, czy atak przeprowadziło jedno zwierzę, czy kilka. Mieszkańcy tej miejscowości nie mają wątpliwości, że był to atak stworzenia, które jest nazywane chupacambra i było wielokrotnie widywane w tej okolicy.
Według opisu świadków ma ono około 1,2-1,5 metra wysokości, porusza się na tylnych łapach skacząc w sposób podobny, jak skaczą kangury. Świadkowie opisują, że posiada pysk podobny do psiego lub kociego, rozwidlony język wystający często z paszczy, duże kły. Ma również syczeć i piszczeć, gdy jest zaalarmowane, jak również wydzielać nieprzyjemny zapach siarki. Jest jeszcze jeden, ważny szczegół - oczy chupacabry świecą na czerwono, wzrok ten potrafi zahipnotyzować zarówno ludzi, jak i zwierzęta.
Miejscowe władze zarządziły śledztwo w tej sprawie.
Historia przesłana nam przez naszych meksykańskich kolegów przypomniała nam wydarzenia w polskim Kornelinie w 2009 roku. Najbardziej uderzające jest to, że zdjęcie wykonane w Polsce pokazujące zabite kozy jest bardzo podobne do tego, które zostało zrobione w Meksyku pod względem rozłożenia zwierząt.
Warto przypomnieć, że do tamtego wydarzenia doszło w nocy z niedzieli na poniedziałek (28-29 czerwca 2009 roku) w gospodarstwie państwa Antoniak w Kornelinie. Coś zaatakowało stado ośmiu kóz w zadziwiający sposób pozbawiając ich życia, nie było żadnych śladów (!) walki z dzikim zwierzęciem, a wszystkie kozy miał dwa otwory na szyi, przez które została im odprowadzona krew.
- Tej nocy nie byliśmy w gospodarstwie. Być może gdybyśmy nocowali w domu nie doszłoby do tragedii. To na pewno nie był pies. Wybieg, w którym znajdowały się kozy jest ogrodzony wysoką siatką, ma także zamontowanego elektrycznego pastucha. Pies by tego nie pokonał. Nie widać także śladów podkopu - powiedział Stanisław Antoniak. Według niego nie był to także ryś, gdyż jest po prostu za mały. Zastanawiające jest także to, ze drapieżnik nie rozszarpał zwierząt, a jedynie wyssał z nich krew.
O całej sytuacji państwo Antoniak zawiadomili policję, weterynarza oraz Urząd Gminy w Nowej Suchej. Nikt jednak nie chciał uwierzyć w to, co mówili. Weterynarz „na odczep się” napisał kilka głupot o „ataku dzikich psów”, choć nic nie przemawiało za tą hipotezą.
Jednak na kilka dni przed atakiem na kozy w okolicy Kornelina było kilku świadków, którzy widzieli „dziwne zwierzę”. Miało ono ok. 1,50 metra wysokości i poruszało się na dwóch nogach. Powstała wtedy nawet grafika pokazująca, jak ten stwór wyglądał.
/archiwum FN/
Kilka dni wcześniej Krystyna Antoniak widziała nieopodal domu, w zbożu dziwne zwierzę o wysokości 1.5 metra, które uważnie patrzyło na jej gospodarstwo, po czym zaczęło oddalać się dużymi skokami przypominającymi skoki kangura.
W 2009 roku po publikacji tekstu o Kornelinie do FN zaczęły napływać relacje od osób, które w okolicy Sochaczewa widzieli coś wykraczającego poza wyobraźnię. Przykładem może być relacja rodziny, która jechała samochodem w nocy drogą przez las w kierunku Młodzieszyna, kiedy nagle spostrzegli, że pośrodku jezdni stoi na dwóch nogach jakiś stwór. Miał on około 1.50 cm, z wyglądu przypominał kangura, ale to, co najbardziej ich poruszyło, to świecące się jasnym, czerwonym światłem oczy.
To „coś” przez chwilę stało pośrodku jezdni, po czym weszło do lasu. Akurat ci świadkowie byli bardzo wiarygodni, nie chcieli się zgodzić na wypowiedzi (odpada wersja o chęci zrobienia wokół siebie szumu czy wykonania wakacyjnego żartu), ich namówienie na zeznania graniczyło z cudem. Zdumiewała zgodność szczegółów w opisie dziwnego stwora, które podawali różni świadkowie. Powoli powstawał dość dokładny opis tej istoty.
Sprawę obserwacji dziwnego stwora przez świadków potwierdzali wtedy nawet policjanci w KPP w Sochaczewie. 16 lipca 2009 roku około godziny 22.00 na parking wewnętrzny KPP w Sochaczewie, z piskiem opon wjechało auto. Jego kierowca 49 -letni Mirosław O. wbiegł pędem na dyżurkę. Mężczyzna był bardzo przestraszony. Trzęsącym się ze strachu głosem poinformował policjantów, że kilkanaście minut wcześniej w miejscowości Łęg spotkał poruszającą się na dwóch nogach istotę przypominającą z sylwetki kangura.
Według Mirosława O., stwór poruszał się jak kangur i odpowiadał opisowi istoty, która kilka dni wcześniej pojawiła się w Juliopolu (opis był wtedy w serwisie FN). Jak mówił mężczyzna, stworzenie podeszło do nich i zaczęło wydawać nieartykułowane dźwięki. Tak, jakby chciało się z nimi porozumieć. Mężczyźni zaczęli jednak krzyczeć i w tym momencie istota uciekła. Przestraszony Mirosław O. natychmiast wsiadł do samochodu i przyjechał na Komendę. Inny świadek opisywał swoje spotkanie z tym stworem podczas nocnego powrotu samochodem do domu.
Nie udało go się wtedy nakłonić do opowiedzenia tego w internecie, gdyż obawiał się śmieszności. Opis stwora byłoi dokładnie taki, jak pozostałych świadków. Wysokość 1,2-1,5 metra. Sylwetka przypominająca kangura, czerwone i świecące w ciemności oczy. To, co wyróżniało tę relację od pozostałych to wyraźny przekaz, który telepatycznie dostał świadek od dziwnego stwora. „Nie zbliżaj się, bo będą kłopoty” – miał usłyszeć mężczyzna. Jak z trudem opisywał „było to dziwne, tak jakby ktoś to powiedział w środku głowy”. Jego relację potwierdził także jego kolega z pracy, które całe wydarzenie obserwował z oddalenia.
Jeden z naszych kolegów z FN zgodził się w tej sprawie odpowiedzieć na kilka pytań.
Jak oceniasz wydarzenia z Kornelina 2009 roku?
To jedna z najbardziej zagadkowych historii, która trafiła na pokład Nautilusa. W zasadzie nie ma jej z czym porównać, bo nie przypominam sobie, aby tak wielu świadków z Polski, nie znających się nawzajem, błagających o to, aby zachować anonimowość, opowiadało o spotkaniu z czymś, co jako żywo przypominało opisy znane z Meksyku.
Co najbardziej zapamiętasz z tej historii?
Najbardziej? Chyba… tak, najbardziej poruszyła mnie kwestia związana z weterynarzem, który przyjechał na miejsce, w potem w popłochu pojechał i wydał oświadczenie, zresztą bardzo krótkie i lapidarne, że kozy zostały zabite przez dzikie psy. To właśnie jego słowa stały się dla wielu osób kluczem do wyjaśnienia Kornelina, wyśmiania, oplucia świadków i ich relacji, to oświadczenie było z lubością przedrukowywane przez media, stało się obiektem niekończących się drwin i żartów. A wszystko opierało się na kłamstwie! To naprawdę powinna być lekcja pokory dla wszystkich, którzy próbują coś na siłę zbanalizować i wyjaśnić opierając się o na przykład oficjalne stanowisko jakiegoś urzędnika czy w ogóle kogoś z oficjalnych czynników, w tym przypadku weterynarza. Bo tu jest jak w tym starym dowcipie o tym, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają nowe samochody. I jest to prawda, ale: nie na Placu Czerwonym, a na Placu Puszkina, nie samochody, ale rowery, nie nowe, ale używane, i nie rozdają, ale kradną. Poza tym wszystko jest absolutną prawdą.
A jak było w przypadku Kornelina?
Bardzo dokładnie opisywali to właściciele tej farmy, na której to coś zabiło kozy. Według ich relacji weterynarz przyjechał na miejsce i chłopa dosłownie zamurowało. Stał, patrzył się na te kozy z dziurami w szyjach z „rozdziawioną gębą”. Zaczął coś gadać, że pewnie ktoś zabrał te kozy, pozabijał, porobił te otwory w szyjach w jakimś warsztacie, przeskoczył przez płot i je tak porozrzucał. Jego dość twórcza hipoteza wprawiła w osłupienie z kolei gospodarzy, którzy uznali ją za absurdalną. Przypominam, że tam nie było żadnych śladów walki, żadnych! Kiedy puma, dzikie psy czy jakiekolwiek inne dzikie zwierzęta zakradną się do jakieś zagrody i wymordują zwierzęta domowe, to wszystko wygląda jak pobojowisko. Każde zwierzę walczy o życie, atakuje, próbuje się schronić. Na ziemi jest wszędzie krew, kłaki z futra zwierząt wyrwane przez atakujące dzikie psy czy jakieś koty jak puma, na ciałach zabitych zwierząt można jak z mapy odczytać „ślady walki o życie”. Tam niczego takiego nie było. Weterynarz powiedział, że on tego opisać nie może, bo „zrobi się z tego afera i będzie więcej kłopotu niż pożytku”. Stał jeszcze kilka minut, wodził wokół nieprzytomnym wzrokiem, podziękował, wsiadł do samochodu i odjechał. Dopiero kilka dni później właściciele gospodarstwa przeczytali ze zdumieniem w jednej z gazet, że ten weterynarz uznał wydarzenie w Kornelinie za „atak dzikich psów”. Nie mogli uwierzyć, że on pozwolił sobie na tak bezczelną manipulację, a raczej kłamstwo. Po co? Aby nie mieć kłopotów, aby nie zrobić sobie gęby „tego od wariatów od chupacambry”. Ma chłop rodzinę, ma jakąś karierę. Po co mu to? Nawet można go zrozumieć.
Ilu było świadków?
W sumie kilkanaście osób. I to nie jakieś tam gnoje szukające „wakacyjnej przygody i sensacji”, ale poważni ludzie. Pamiętam jednego mężczyznę, który był prawnikiem. Wszystkie ich relacje były takie same, wszystkie zawierały takie same szczegóły opisu tego stworzenia. Łączyło ich jeszcze jedno.
Co?
Za wszelką cenę nie chcieli się ujawniać. Wręcz błagali o to, aby nie pokazywać ich twarzy, nie podawać imion, nie nagrywać, nawet nie rysować… dosłownie nic! Kiedy przyjeżdżali na spotkania z nami, byli naprawdę zdenerwowani. Raz z powodu tego, co przeżyli, a dwa z obawy, że ktoś ich zobaczy, że oni „o tym stworze mówią”. W Polsce jest takie zaściankowe wariatkowo na tym punkcie. Kiedy jesteśmy w Stanach Zjednoczonych, ludzie chętnie o tym opowiadają, zgadzają się na podawanie nazwisk. A u nas tylko „Świadek X” lub „Świadek Y”. Szkoda gadać…
Były potem jeszcze jakieś obserwacje w tej okolicy? W sensie obserwacje dziwnych zwierząt.
Owszem, ale ja chcę jeszcze o czymś innym. Kiedy byłem w Meksyku i rozmawiałem tam z dziennikarzem zajmującym się właście chupacabrą on zwrócił mi uwagę na jeden szczegół. Otóż typowe dla ataku chupacabry jest to, że wszystkie zwierzęta dosłownie padają jak martwe w jednym momencie. A więc nie ma żadnej walki, pisku, krzyku, bryzgającej na lewo i prawo krwi, pazurów wbijających się w sierść, próby ucieczki, schowania się przed napastnikiem. Tego wszystkiego nie ma! Jeden ze świadków ataku chupacabry w Meksyku mówił, że po prostu nagle dwie kozy upadly sparaliżowane na ziemię. Stały i już za chwilę leżały. Ta dziwna istota już się do nich zbliżała, aby prawdopodobnie wyssać krew, ale zobaczyła człowieka i wycofała się. Czyli to "coś" potrafi sparaliżować w jakiś sposób inne zwierzęta.
Czym ta historia z Kornelina się zakończyła?
Ta istota była obserwowana tylko przez kilka dni poprzedzających atak w Kornelinie i kilka dni po. Potem nie było już żadnych nowych relacji, co także obala tezę o chęci „zaistnienia w mediach”. Zresztą, o czym my mówimy… Gazety, zwłaszcza tabloidy, zrobiły z tego cyrk, a ze świadków albo kłamców, albo idiotów. Ludzie czytający potem te teksty najedli się tylko wstydu, musieli znosić kpiny sąsiadów, rodziny. Zawsze, jak czytam wypowiedzi ludzi niemających o mediach zielonego pojęcia, że ktoś tam w jego mniemaniu zdecydował się dla tabloidów mówić „dla kasy i sławy”, tylko się smutno uśmiecham. W Polsce, jeśli ktoś zdecyduje się opowiedzieć w mediach o swoim spotkaniu z niewyjaśnionym zjawiskiem, musi się liczyć z tym, że zostanie opluty i wyśmiany, a przez wiele lat będzie musiał walczyć o to, aby zetrzeć z siebie łatkę „wariata”, która w naszym kraju jest także chętnie przylepiana na najbliższą rodzinę świadka. Ile my takich dramatów widzieliśmy przez te wszystkie lata funkcjonowania Fundacji Nautilus, ile dramatycznych próśb, aby natychmiast usunąć publikacje, bo oni mają już dość tych drwin wokół. Jeśli chodzi o pieniądze, to - i to warto napisać tłustym drukiem w dziesięcioma wykrzyknikami - w Polsce media nie płacą pieniędzy! Jedynym wyjątkiem są zdjęcia celebrytów, ale to też w wyjątkowych wypadkach. Mówię tak, choć mam nadzieję, że przynajmniej ta informacja jest powszechnie znana.
Wiem, że w Polsce będzie realizowany jeden z odcinków serii dokumentalnej znanej światowej sieci telewizyjnej poświęcony kryptozoologii. Czy będzie on dotyczył wydarzeń w Kornelinie?
Nie, będzie dotyczył innej sprawy. I wielka szkoda, bo tamta historia zasługuje na najwyższą uwagę. Może kiedyś powstanie o tych wydarzeniach poważny film dokumentalny.
Oto jeden z materiałów wideo, które powstały podczas dokumentowania wydarzeń w Kornelinie.
Zapraszamy do udziału w naszej ECHO-SONDZIE. Zadaliśmy pytanie:
CO ZROBIŁO OTWORY NA SZYJACH KÓZ, KTÓRE ZOSTAŁY ZABITE W KORNELINIE W 2009 ROKU?
ABY ZOBACZYĆ WYNIKI ECHOSONDY, KLIKNIJ NA LINK
Na koniec jeszcze mały prezent dla wszystkich, którzy czekają na "cieplejsze dni" i koniec zimy. Nasz pokładowy grafik Mirek wykonał dwie prace, które z pewnością przypomną czytelnikom serwisu wspaniałe czasy, kiedy śnieg i mróz jest tylko wspomnieniem.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 34894x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie