Śr, 24 sie 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
„Jackowski to potęga!” – wywiad z Robertem Bernatowiczem
o jasnowidzu Krzysztofie Jackowskim
Gmach Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie jest jednym z najnowocześniejszych budynków w Polsce, pełen szkła, bezszelestnie poruszających się wind i elegancko ubranych ludzi przypominających znane nam postaci z telewizyjnych reklamówek banków. Aby wejść do środka, trzeba przejść kontrolę wykrywaczem metali, a każda wniesiona torba zostanie prześwietlona promieniami rentgena. To wszystko ze względów bezpieczeństwa, w końcu chodzi o jeden z najważniejszych gmachów w Polsce. To właśnie tutaj pracuje Robert Bernatowicz, prezes Fundacji NAUTILUS. W holu dostrzegam zamieszanie, z wind wybiegają wysocy mężczyźni w garniturach, w których rozpoznaję pracowników BOR-u (Biura Ochrony Rządu przyp. red.) Przez chwilę wejście do budynku GPW zostaje zablokowane, z piskiem opon zatrzymuje się kilka czarnych limuzyn, w tym dobrze znana najbardziej luksusowa wersja BWM. Wszystko jasne... Chwilę później premier rządu w asyście ochrony wychodzi z windy i wsiada do samochodu. Rządowej kawalkadzie towarzyszy wycie syren radiowozów policyjnych. Oszołomiona uświadamiam sobie, że to właśnie w tym miejscu przyjdzie mi rozmawiać o człowieku, który jest żyjącym dowodem innego, niematerialnego świata. I wreszcie jest mój niezwykły informator – macha do mnie przyjaźnie ręką rozmawiając jednocześnie przez telefon komórkowy. Wygląda dokładnie tak, jak możemy sobie wyobrażać prezesa największych instytucji finansowych, który zgodził się wystąpić w reklamówce telewizyjnej – znakomity garnitur, nienaganna sylwetka, uśmiechnięta twarz. Robert Bernatowicz proponuje obiad w restauracji na giełdzie, na co chętnie się godzę. Prosi o jeszcze kilka minut, gdyż musi potwierdzić wywiad z wiceministrem finansów w sprawie podwyżki akcyzy na olej opałowy. Po kilku minutach pojawia się ponownie, ujmująco przeprasza za spóźnienie i od razu wyłącza swój telefon komórkowy. Rozświetlona promieniami słońca restauracja Hawełka w gmachu GPW jest faktycznie najspokojniejszym miejscem na świecie. Po chwili orientuje się, że jesteśmy tutaj jedynymi gośćmi.
Anna Górska:
Anna Górska (AG): Czy zawsze tu jest tak pusto?
Robert Bernatowicz (RB): Gdzie? Na giełdzie?
AG: Tak...
RB: Owszem, to wyjątkowy budynek, tu są zbyt duże pieniądze, żeby było głośno. Tu nie ma akwizycji, nie ma firm, których nie stać na płacenie horendalnych opłat za czynsz... ceny są zaporowe. I faktycznie jest dzięki temu cicho i spokojnie. Przecież obiecałem to Pani, prawda?
AG: No tak, ale nie myślałam, że tak wygląda Giełda Papierów Wartościowych. Spodziewałam się szumu, wielu maklerów i setek ludzi, a tu jest....
RB: Niespodzianka! (śmieje się) W dobie internetu, laptopów i ekranów plazmowych giełda przypomina sterylne laboratorium finansowe, ma swoje prawa, zwyczaje. To jest miejsce, gdzie są ogromne pieniądze, gdzie skupia się władza. Ryszard Kapuściński napisał kiedyś, że beton, szkło i rozmach pokazuje, gdzie jest prawdziwa siła i władza. Mówiąc to miał na myśli hipernowoczesne gmachy dużych telewizyjnych stacji komercyjnych, ale zapomniał wspomnieć o bankach, no i giełdzie...
AG: Tu jest władza?
RB: O tak, z pewnością, choć inna niż w parlamencie, gmachu Prezesa Rady Ministrów. Bardziej subtelna, niewidzialna, ale jest. Można powiedzieć, że skoro wyobraźnią ludzi na Ziemi rządzi pieniądz, to jest tu centrum, „ground zero” świata materii Polski. Jest to interesujące, przyznaję.
AG: I Pan jest w tym miejscu?! Pan, powszechnie uważany za tego, który milionom ludzi w Polsce wskazał na istnienie drugiej, niewidzialnej rzeczywistości?! Taki człowiek w takim miejscu? To się w głowie nie mieści...
RB: Tak Pani uważa.... A czy nie dostrzega w tym Pani jakiegoś przesłania, symbolu? Zmiany świata nie można dokonać na jego obrzeżach, trzeba dotrzeć do samego centrum. Zawsze twierdziłem, że materia jest drugorzędna, to jedynie pokrowiec skrywający coś więcej, coś najważniejszego na świecie, że świat wokół jest Matriksem, że przywołam tutaj ten znakomity film braci Wachowskich... To, że pracuję jako dziennikarz ekonomiczny w telewizji zajmującej się gospodarką, która swoją siedzibę ma w takim miejscu – to przecież nie jest przypadek. Spotykam się z samą polską czołówką najważniejszych ludzi w Polsce, często rozmawiam prawie prywatnie... nie ujawniam swojej pasji, sprawy NAUTILUS-a i największej przygody, w której uczestniczę od wielu lat. Tu raczej zarabiam pieniądze na coś znacznie większego, niż... ale mieliśmy rozmawiać o Jackowskim, prawda?
AG: Tak, ale ciekawi mnie też Pana osoba, bo jest Pan przyjacielem tego człowieka. Często o nim Pan wspomina w wywiadach, wiem, że w Pana książce też będzie sporo o Jackowskim. Co takiego jest w tym mieszkańcu Człuchowa?
RB: Bo to jest tak – spotyka Pani w życiu wiele osób. I niektórzy wydają być się dla Pani ważniejsi, inni mówią, że są mądrzejsi, lepiej ustawieni i tak dalej. Ale proszę zwrócić uwagę, że na swojej drodze życia spotyka też Pani osoby, z których emanuje niezwykła siła. One nic nie muszą mówić, nie muszą być dowcipne, atrakcyjnie ubrane, obyte i wykształcone – to w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Ta siła bije od nich z innego poziomu, przez inny kanał... To jest coś, co nazywa się siłą duszy lub ducha, albo duchowością. Co z tego, że ktoś non-stop plecie, pisze i trąbi o swoim wielkim rozwoju duchowym, skoro... Wytłumaczę to Pani na przykładzie. Proszę od czasu do czasu poobserwować jakąś zbiorowość w sali. Zdarza się, że nagle „ktoś” wchodzi do sali i wszyscy milkną. I nie jest to wcale osoba atrakcyjna fizycznie ani nie zachowuje się w żaden szczególny sposób. Ludzie milkną, bo intuicyjnie czują, że wszedł ktoś wyjątkowy. Tak działa aura, tak działa ta moc, której się nie kupi za żadne pieniądze i która budzi tyle zawiści i zazdrości u ludzi jej pozbawionych... Taką siłę ma Krzysztof Jackowski. Ona z niego wręcz bije.
AG: Kiedy Pan go spotkał pierwszy raz?
RB: To był początek lat 90-tych. Przyjechałem do Człuchowa, aby nagrać o nim materiał do Radia ZET, jeszcze nawet nie prowadziłem Nautilusa. Przeczytałem gdzieś przedruk z małej lokalnej gazety o człowieku obdarzonym talentem jasnowidczym. Zaproponowałem reportaż i redakcja zgodziła się. Jechałem bez wielkich nadziei i emocji, ot, kolejny temat. Ale już pierwsze sekundy w Człuchowie dały mi znak, że mam do czynienia z fenomenem...
AG: ...co się stało?
RB: W pierwszych słowach opisał mi, co się działo podczas podróży, że miałem awarię samochodu i tak dalej. Nie było szans, żeby mógł się w jakikolwiek sposób dowiedzieć, że miałem awarię silnika... w głowie mi się to nie mieściło. Podawał szczegóły, opisywał miejsce, gdzie popsuł mi się samochód, a nawet warsztat, gdzie został zreperowany. Wystraszyłem się nie na żarty!
AG: Czy wcześniej spotkał Pan jakiegoś jasnowidza, czy to był pierwszy raz?
RB: To był pierwszy raz. Spotykałem takich tam, co mówili, że mogą odczytać przyszłość lub przeszłość, ale co innego mówić, a co innego naprawdę... w każdym razie pierwsze spotkanie z Jackowskim było jak uderzenie obuchem w łeb.
AG: Jakie zrobił na Panu wrażenie?
RB: Po pierwsze papierosy. Odpalał jednego od drugiego. Wtedy miał też większą tuszę niż teraz, dłuższe włosy. No i ten głos, ma coś w głosie, głos niepokoi, zapada w pamięć. Bo widzi Pani, głos człowieka jest bardzo ważny. On czasami jest sygnałem do tego, że spotkała Pani tego „Kogoś”. Warto się wsłuchiwać w głos i patrzeć w twarz. Twarz to zwierciadło duszy, a twarz Jackowskiego jest intrygująca. Ciekawe, że coraz bardziej Jackowski upodabnia się do tybetańskiego mnicha. Może powinien zostać mnichem? Jego talent pochodzi od Boga, on daje taką moc tylko wybranym. Kto wie, co się z nim stanie w przyszłości...
AG: Mówi Pan z taką pewnością o jego talencie do jasnowidzenia, a może ulega Pan złudzeniu, może Pana oszukał. Myślał Pan o tym?
RB: Znam człowieka tyle lat, a Pani mówi, że mnie oszukał... (śmiech) Opowiem Pani jedną historię. Zdarzało mi się, że do Jackowskiego zabierałem przyjaciół, aby mogli na własne oczy przekonać się, że to co mówię o nim od lat jest prawdą. Kiedyś przyjechałem z moją znajomą, która szukała zakopanych przedmiotów. Równie dobrze mogła szukać męża, dzieci lub ukradzionego samochodu. W trakcie spotkania Jackowski poprosił ją o okulary, zaczął je wąchać, przykładać do czoła. Potem wziął kartkę papieru i coś napisał. Kiedy przeczytałem tekst po prostu ugięły się pode mną nogi. „Chodzi o zakopane cenne przedmioty. Człowiek, który je zakopał nie żyje. Był ze wschodu.” Wszystko zgadzało się co do joty.
AG: Pytał go Pan, jak to zrobił?
RB: Tak, od razu go o to spytałem. Powiedział, że to jest prosta sprawa, bo on z tych okularów „wyciągnął myśli tej kobiety”. Rozumie Pani? W każdym przedmiocie, który posiadamy, są w jakiś sposób zakodowane nasze myśli, także nasze losy. Wystarczy mieć moc i może Pani czytać jak z książki.
AG: To niesłychane. Czy mu się to zawsze udaje?
RB: Nie wiem, czy zawsze, ale wyraźnie nie sprawia mu to żadnego problemu. Zwracam Pani uwagę, że dotyczy to tego, co się już zdarzyło. Przewidywanie przyszłości to inna sprawa, Jackowski robi to zupełnie inaczej...
AG: Zaraz do tego przejdziemy, ale najpierw muszę Pana zapytać o jego występy w Japonii. W polskiej prasie była wzmianka, że podobno odniósł tam sukces, że kogoś odnalazł. Czy to prawda?
RB: Jackowski podbił Japonię. Nie ukrywam, że mam wiele satysfakcji, bo w sumie to ja go poleciłem telewizji japońskiej. Wiedziałem, że rzuci ich na kolana.
AG: Proszę opowiedzieć!
RB: Mój znajomy z japońskiej telewizji poprosił mnie, abym wybrał jakiś temat dla takiego programu w Japonii, w którym są dziwne historie i niezwykli ludzie. Najpierw pojechali do Człuchowa, ale tam Jackowski wyciął im jakiś numer, mówili o tym potem w Japonii. I wtedy wpadli na ten szalony pomysł pojedynku jasnowidzów.
AG: Pojedynku?
RB: A tak. Pomysł był prosty. Do Tokio przyjeżdża dwóch najlepszych na świecie jasnowidzów, Krzysztof Jackowski z Polski i jakiś Amerykanin. Mieszkają w dwóch różnych dzielnicach, nie wiedzą nic o sobie. Dostają tę samą sprawę do wyjaśnienia, a spotykają się dopiero podczas nagrywania programu. Dobry pomysł, prawda? I tak zrobili. Jackowski poleciał do Japonii, został zakwaterowany w hotelu. Powiedzieli mu tylko tyle, że będzie się zajmował sprawą zabójstwa rodziny Noriko. To był makabryczny mord, ktoś mieczem samurajskim zaszlachtował piątkę ludzi... Od lat śledztwo było w martwym punkcie. Jasnowidz z Ameryki zażądał dostępu do akt, jak największej ilości zdjęć, zeznań świadków i tak dalej. Krzysztof Jackowski miał tylko jedną prośbę, która zresztą wprawiła w zdumienie ekipę japońskiej telewizji...
AG: Proszę mówić dalej!
RB: ...poprosił o trochę ziemi w woreczku. Ziemi wykopanej tuż przy domu, gdzie dokonano morderstwa. Japończycy kompletnie zgłupieli, ale spełnili jego prośbę. Dodam, że wszystko się działo w nocy, tuż po przylocie Jackowskiego do Japonii! Jackowski wziął woreczek z ziemią, zaczął wąchać, przykładać sobie do czoła i nagle powiedział: „ubierajcie się, idziemy do tego domu!”. Opis tego wydarzenia znam od tłumacza, który mu tam towarzyszył. Wyglądało to jak w czeskiej komedii: Jackowski z woreczkiem w ręku przemierza samotnie miasto, a za nim samochodem podążą ekipa z kamerami co i rusz naruszając przepisy. Dobrze, że była noc... Po godzinie wszyscy stali przed domem, gdzie dokonano morderstwa.
AG: Niesamowite... A może wiedział z gazet, gdzie jest ten dom?
RB: Jakich gazet, japońskich sprzed 10 lat? Nonsens. A przy okazji – jak będzie Pani w Tokio proszę spróbować trafić bez mapy do hotelu oddalonego o 1000 metrów. Szanse ma Pani mnie więcej takie, jak 10 razy z rzędu obstawić prawidłowe numery na ruletce! Nie ma o czym mówić, Japończycy po prostu nie wiedzieli, co robić. Talent Polaka z Człuchowa przerósł ich wyobraźnię. No a potem było już tylko gorzej i gorzej, bo Jackowski zaczął mówić. I wtedy pojawił się problem...
AG: Co mówił?
RB: Zaczął opisywać szczegóły zbrodni, nawet te najmniejsze. Jak napastnik wszedł do środka, co czuł, kogo z rodziny Noriko uderzył jako pierwszego, a nawet gdzie zaparkował samochód. Było tak, jakby miał przed sobą otwarte akta śledztwa. Kiedy Jackowski wejdzie w fazę takiej mocy, to może wszystko. Wiem coś o tym. Zaproponował ekipie, że zaprowadzi ich do mordercy, tam, gdzie mieszka. I wtedy Japończycy przestraszyli się nie na żarty!
AG: Dlaczego? Przecież mogli w ten sposób schwytać mordercę!
RB: Pani redaktor, Japonia to demokratyczne państwo, tam prawo jest przestrzegane. Ta sytuacja ich przerosła, zaczęli pracować prawnicy, co z tym fantem zrobić. Wyraźnie myśleli, że Jackowski będzie jak ten pajac z Ameryki. Widowiskowe wizje, postękiwanie, na koniec mętne słowa i wymądrzania się. Nic z tego – Jackowski wali prosto w pysk. I nie jakieś tam wersje, tylko mówi „to było tak i tak, ten gość zabijał tak i tak, a teraz jest tam i tam”. Wierzę, że jak ktoś ma słabe nerwy, to może tego nie wytrzymać. Sam byłem świadkiem takiej sceny...
AG: Ale co dalej z tym morderstwem w Japonii? Wygrał ten pojedynek z Amerykaninem?
RB: Pojedynku wreszcie nie było, to Amerykanin się wycofał w popłochu. Został sam Jackowski. Program pobił wszelkie rekordy popularności, nasz najlepszy jasnowidz został bohaterem. Jest jednak pewna okoliczność tej historii, o której mało kto wie. Pierwszej nocy do hotelu, gdzie mieszkał Jackowski, przyszedł duch jednej z zamordowanych osób. Jackowski zdenerwował się nie na żarty!
AG: Pan mówi poważnie, czy ze mnie żartuje?
RB: Nie mam dziś nastroju na żarty. Po powrocie do hotelu w pokoju Jackowskiego zaczęły się przemieszczać przedmioty. Duch jednej z ofiar chciał zmobilizować Jackowskiego do szybszego działania i wskazania mordercy. Jackowski spał w pokoju ze swoimi dziećmi. Kiedy przedmioty zaczęły się przemieszczać w pokoju, dzieciaki zaczęły krzyczeć. Jackowski rzucił się do windy, a tam nieznana siła zaczęła wciskać wszystkie możliwe guziki.... tę noc rodzina Jackowskich spędziła w holu hotelu. Jasnowidz od razu wiedział, kto do niego przyszedł i po co. To się czasami zdarza, ale on tego wyraźnie nie lubi. Trudno mu się dziwić zresztą...
AG: Czy taki człowiek... jak on to wszystko znosi, co się z nim dzieje?
RB: Czasami kiepsko. Sam przyznaje, że poszukiwanie zaginionych osób przygnębia. W końcu to są straszne historie, morderstwa, utonięcia... Jego mieszkanie przypomina magazyn prokuratury. Tam but biznesmena, któremu partner w interesach obciął głowę, obok stołu leżą spodnie topielca... Czasami go podziwiam, że on to wszystko wytrzymuje. Ale coś za coś.
AG: Co to znaczy?
RB: To trudny człowiek, chwiejny, nie dotrzymuje obietnic, zdarza mu się nie przyjść na spotkanie mimo że wszyscy na niego czekają. Mówiłem mu kiedyś „Krzysiek, nie możesz tak robić, tracisz w ten sposób wiarygodność”. A on mi na to odpowiada „Robert, a może to, że taki jestem, to jest po prostu efekt uboczny tego daru, który posiadam?” Staram się go zrozumieć, wybaczam mu jego słabości. Sam nie wiem, jak bym się zachował, gdybym miał tak potężną moc jak on. Może nie wytrzymałbym psychicznie? Łatwo się wymądrzać siedząc w wygodnym fotelu i popijając kawę w słoneczny dzień.
AG: Czy prosił go Pan o numery totka?
RB: Nawet Pani nie przypuszcza, ile osób go o to pyta... Rozmawiałem z nim kiedyś o tym, ale on stanowczo odpowiedział, że odgadnięcie numerów totka jest poza jego zasięgiem. I podaje nawet ciekawe wyjaśnienie. Twierdzi bowiem, że wygrana szóstki w totka mogłaby sprawić, że dramatycznie zmieniłby się jego los. Może nawet odechciało by mu się robić wizje... Jackowski wierzy w Boga. Tłumaczy, że Bóg dał mu ten dar, ale narzucił pewne reguły gry. Ciekawe, że nie może dojrzeć własnej przyszłości... To typowe dla wielkich jasnowidzów, że widzą przyszłość innych, a nie widzą swojej. To go tylko uwiarygodnia.
AG: A właśnie, miałam zapytać o widzenie przyszłości. Cały czas Pan mówi o tym, że Jackowski prawidłowo odgadł, jak coś się „zdarzyło”. A czy on może zobaczyć także przyszłość?
RB: Bez problemu i powiem Pani więcej – ten talent u niego zaczyna przybierać na sile. Identycznie miał Stefan Ossowiecki, który najpierw miał wizje dotyczące przeszłości, a potem coraz bardziej widział przyszłe zdarzenia. O przypadkach jasnowidzenia przyszłych zdarzeń w wykonaniu Jackowskiego mógłbym opowiadać godzinami...
AG: Proszę opowiedzieć jakiś przykład, moi czytelnicy by mi tego nie darowali, panie Robercie...
RB: Dobrze. Czy wie Pani, że Jackowski odegrał fenomenalną rolę w historii związanej z kręgami zbożowymi w Wylatowie?
AG: Przewidział, że tam powstaną?
RB: ...nawet wskazał pole, gdzie będą kręgi! Jackowski opowiada bardzo ciekawe rzeczy o UFO. Sam widział taki obiekt, podobnie jak ja wierzy, że... Ale opowiem Pani historię, która po prostu ścięła mnie z nóg. I gdyby nie to, że mówił ją w obecności świadków, to nie wiem czy sam bym w to uwierzył. Kiedyś przyjechałem do niego z kamieniem, który według świadków miał zostać pozostawiony przez obiekt UFO. Kamień był zapakowany w szczelne pudełko, jasnowidz nie miał pojęcia, co jest w środku. Wziął do ręki pudełko i praktycznie natychmiast zaczął opisywać miejsce, gdzie ten kamień został znaleziony, a następnie obiekt, który go pozostawił. Mówił nawet o jego napędzie, że jest tam szybko poruszająca się rtęć. Na koniec zaczął wypowiadać słowa w niezrozumiałym języku... nawet teraz, jak przypomnę sobie ten moment, to zaczynają mi chodzić ciarki po krzyżu. Ale najciekawiej było na sam koniec mojego pobytu w domu Jackowskiego. Wtedy, a było to wiosną 2003 roku Jackowski zaczął w pewnym momencie opisywać, co się będzie działo w Wylatowie, mówił o konkretnych osobach, wydarzeniach, o których nie mógł mieć pojęcia. Opisałem to w mojej książce. Myślę, że dla wielu osób będzie to szok, zwłaszcza dla moich przyjaciół z Bazy Nautilusa... Ja w każdym razie po tym, co mówił Jackowski uważam, że ten dziwny człowiek potrafi przewidzieć nawet najdrobniejsze szczegóły dotyczące przyszłości, a także wiernie opisać osoby, które będą w danym wydarzeniu uczestniczyć. Ich prawdziwe intencje, charaktery, jakieś kompleksy, skrywaną głęboko zawiść... jak on to robi – nie mam pojęcia.
AG: Czy Pan...
/Robert Bernatowicz patrzy na zegarek/
RB: Przepraszam, muszę zaraz wracać do zajęć, a za chwilę czeka mnie ważna rozmowa...
AG: O nie! Jeszcze musi mi Pan opowiedzieć o Pershingu. Czy to prawda, że Jackowski był jego przyjacielem?
RB: Takie pytania powinna kierować Pani bezpośrednio do samego zainteresowanego...
AG: Ale przecież umówiliśmy się, że tym razem jest to wywiad z Panem o nim. Więc jak: był jego przyjacielem czy nie?
RB: Był.
AG: Jak Pan to tłumaczy? Tu wielka duchowość i moc dana przez stwórcę, a tu znajomość z bandziorem?
RB: Jak łatwo oceniać ludzi nie znając okoliczności sprawy... Widzi Pani, to nie tak. Kiedy Jackowski zaczął być popularny w całej Polsce, w sposób naturalny zainteresowali się jego osobą przestępcy. W końcu to oni byli bardzo często narażeni na zamachy, najczęściej od najbliższych kompanów. No i zaczęli przyjeżdżać do Jackowskiego, pytać, kto chce im urżnąć łepetynę i kiedy to planuje... Jak to sobie Pani wyobraża? Przyjeżdża pod dom jasnowidza znany herszt gangu, przed blokiem zaparkowana kawalkada samochodów z gorylami ochrony, puka do drzwi, a Jackowski mówi: przepraszam, ale przyjmuję tylko babcie, którym zaginęły wnuczki na wakacjach? Miał stracha, ale drzwi otwierał.
AG: Co innego otworzyć drzwi, a co innego przyjaźnić się z bandziorem... Zgodzi się Pan ze mną?
RB: Nie mnie to oceniać. Rozmawiałem z Jackowskim wiele razy o Pershingu. Mówił mi, że był to człowiek obdarzony ogromną charyzmą co sprawiło że w sposób naturalny przez resztę był postrzegany jak przywódca, ale że gdzieś tam było w nim... hmmm.... dobro. Jackowski miał zresztą przez tę znajomość wiele kłopotów... nie chcę o tym mówić.
AG: Dlaczego nie ostrzegł Pershinga, że grozi mu zamach na jego życie?
RB: Ostrzegał go i to wiele razy. Wie Pani, ta historia jest tak niezwykła, że oglądając różne amerykańskie filmy sensacyjne ogarnia mnie pusty śmiech, jak bardzo banalne są historie w porównaniu z tymi, które przynosi życie.
AG: Widzę, że nie chce Pan o tym mówić... trudno. Obiecał mi Pan jednak wspomnieć o tym, jak jasnowidz coś Panu zrobił i Pan sam przez jakiś czas miał wizje, dobrze mówię?
RB: No tak, ale... naprawdę mówiłem Pani o tym?
AG: Tak, wspomniał Pan przez telefon. Jak to było?
RB: Fakt, chyba rzeczywiście coś takiego powiedziałem... To było wiele lat temu. Jak zawsze przyjechałem do niego do Człuchowa, ale on był jakiś dziwny, tak jakby chciał mi coś powiedzieć, tylko nie wiedział jak. I wtedy postawił krzesło pośrodku pokoju i powiedział: siadaj i zamknij oczy!
AG: I zrobił Pan to?
RB: Byłem tak zaskoczony, że to zrobiłem. Wiem, że stał za moimi plecami w całkowitym milczeniu. Chyba trzymał ręce nad moją głową, ale pewien nie jestem. Trwało to kilka minut, po czym powiedział: „Już koniec, możesz otworzyć oczy.” Zapytałem go, co mi zrobił, ale on tylko się uśmiechał i coś tam napomknął, że na jakiś czas otworzył mi kanał czy coś takiego. W każdym razie zaczęło się to po moim powrocie do Warszawy.
AG: Co się zaczęło?
RB: Trudno mi o tym mówić, bo... to było jak błysk flesza przelatujący przez moją głowę. Nagle w moim umyśle pojawiła się osoba, której nie widziałem od czasu mojej obrony dyplomu na uniwerku, a którą kilka godzin po tym fleszu spotykałem w sklepie. To było niesamowite. Zacząłem rozumieć, na czym polegają te jego wizje... coś mi odblokował. Następnego dnia chyba dzięki temu ocaliłem życie...
AG: O czym Pan mówi?
RB: Redakcja Radia ZET była na ulicy Pięknej w Warszawie. Siedziałem do późna w nocy przygotowując się do programu, który prowadziłem, który nazywał się „O tym mówi świat”, zdaje się że tematem tej audycji miał być reżim Fidela Castro. Pamiętam, że... nieważne. W każdym razie miałem wtedy nowego zielonego Fiata Brava, który zaparkowałem tuż pod redakcją. Była noc, pusto na ulicach, ruszyłem bardzo ostro w kierunku ulicy Chałubińskiego. Przed sobą miałem zielone światło na skrzyżowaniu Piękna/Emilii Plater, wszędzie wysokie budynki, nie widać czy ktoś jedzie po prostopadłej ulicy czy nie, ale miałem zielone światło, ostro przyspieszałem... I wtedy pojawił się ten niezwykły wspomniany błysk, po prostu zobaczyłem w mojej głowie samochód, był tak wyraźny, wydawało mi się, że... trudno mi znaleźć właściwe słowo... ale tak, jestem pewien, że w tym jednym ułamku sekundy zobaczyłem dwoje ludzi siedzących na przednim siedzeniu. Całowali się podczas jazdy, tak potem sobie to przypominałem... I naprawdę bez racjonalnego powodu wcisnąłem z całej siły pedał hamulca, zatrzymałem się z piskiem opon pośrodku skrzyżowania. Przede mną z ogromną prędkością przeleciał potężny Jeep, pamiętam przerażoną twarz kierowcy, który wleciał na skrzyżowanie na czerwonym świetle pędząc z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę... Wiem, że nawet nie zdążył wcisnąć pedał hamulca, nie wyszedłbym z tego wypadku. Gdyby nie ta niezwykła wizja, to...
AG: Czyli Jackowski w pewien sposób uratował Panu życie?
RB: No comments.
AG: Czy te wizje, o których Pan wspomniał, czy ma Pan je cały czas?
RB: Nie. Skończyły się tak samo szybko jak się zaczęły. Powiedzmy, że to było najdziwniejsze 48 godzin w moim życiu.
AG: Mówił Pan o tym Jackowskiemu?
RB: Nie mówiłem. Czasami zastanawiam się, na ile on kontroluje to, co robi. Czy ma świadomość, jakie konsekwencje mają jego czyny. Obaj zresztą w tym jesteśmy podobni, bo to, co robimy, wpływa na tysiące, jeśli nie miliony osób w Polsce... Podobieństw jest zresztą więcej, ale dość o tym. Mój czas dobiega końca. Czy ma Pani jeszcze jakieś pytanie?
AG: Nawet Pan nie przypuszcza, ile mam pytań! Mówił coś o Pana przyszłości?
RB: Tak, bardzo dokładnie. To, co powiedział, bardzo mnie zmotywowało do działania. No cóż, czekają nas wspaniałe czasy, wielkie zmiany...
AG: Widzę po moich znajomych, jak bardzo popularny jest Wasz serwis internetowy i w ogóle jaki sukces odniosła Fundacja NAUTILUS. Czy kilka lat temu Jackowski mówił Panu o tym?
RB: Mówił. Zresztą on się bardzo identyfikuje z nami, powtarza, że „jest z naszej bandy”... (śmiech) Ale to wszystko to jedynie wstęp do naprawdę dużej historii. Będzie moment, kiedy wspólnie zagramy w jednej drużynie. Wizja tego, co się będzie działo w przyszłości jest tak fascynująca, że... Chociaż oczywiście proszę pamiętać, że wizja ma to do siebie, że jest tylko jedną z możliwych wersji wydarzeń, nie musi się wcale sprawdzić. Może, ale nie musi. To też pokazuje jakąś zagadkę związaną z czasoprzestrzenią. Lecąca piłka może rozbić szybę, ale może się też od niej odbić... Dwie wersje, obie prawdopodobne. I jedna, i druga pociąga za sobą cały ciąg wydarzeń, które doprowadzają do zupełnie innego finału. I musi być coś, co decyduje o tym, czy szyba wytrzyma, czy też rozleci się na milion kawałków. I tak dochodzimy do mistyki, wpływu absolutu na nasze życie. Ciekawe, prawda?
AG: Bardzo ciekawe. A czy prywatnie udzielał Panu jakiś porad?
RB: Jestem silnym człowiekiem, nie korzystam z porad jasnowidzów... (śmiech)... ale przyznaję, że kilka lat temu jego ocena mojej osobistej sytuacji była wyjątkowo trafna. Widzę to teraz, z perspektywy wielu lat. W ogóle wiarygodna ocena wydarzeń może być dokonywana tylko po latach. Kiedyś mi się wydawało, że coś jest niesłychanie istotne i że to czy tamto - to w ogóle ważna sprawa. Dziś po latach wydarzenia pokrył kurz niebytu, okazało się, że ich prawdziwe znaczenie było żadne, znikły i nic istotnego się nie stało... Po prostu „kiedyś ważne sprawy” nabierają po latach parodystycznego, kabaretowego wymiaru. To wszystko robi czas, ten nasz największy czarodziej. Śmieję się dziś z czegoś, co wydawało mi się istotne kiedyś, co mnie martwiło... Uprzedzał mnie kiedyś o tym Jackowski, nie wierzyłem mu... Myliłem się, a raczej może nie wiedziałem wszystkiego... Może trochę kawy? Mogę zamówić jeszcze jedną filiżankę jak Pani sobie życzy...
AG: Pan wydaje się być bardzo szczęśliwym człowiekiem. Czy to dlatego, że zna Pan swoją przyszłość?
RB: To nie tak, że znam przyszłość... Znam wersję przyszłości, a to nie to samo. A szczęście? Proszę Pani, do bycia szczęśliwym niepotrzebna jest wiedza, co się wydarzy. Po co to Pani? Już Budda nauczał ludzi, że ważne jest tylko „tu i teraz”. Nie ma przyszłości ani przeszłości, po prostu nie ma. Moi przyjaciele wiedzą, że moją drugą pasją jest historia ubiegłego wieku, najbardziej krwawy i nikczemny okres w dziejach kuli ziemskiej. I czytałem o ludziach, którzy byli przetrzymywani w obozach, bez nadziei, a jednak potrafili zachować godność i być szczęśliwym. To pokazuje, że szczęście można znaleźć tylko w sobie i nigdzie indziej. No i nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć, co się stanie za chwilę... Ja na przykład zaraz spóźnię się na wywiad, jeśli jeszcze chwilę mnie Pani tutaj przytrzyma. Czy jestem jasnowidzem? Nie, ale i tak wiem, co się zdarzy... (śmiech)
AG: A jeszcze miał mi Pan opowiedzieć o tym, jak Jackowski przeprowadza wizję?! Proszę...
RB: Nie wspomniałem Pani o jeszcze jednej rzeczy – ostatnimi czasy nauczyłem się być stanowczy (śmiech). Porozmawiamy o tym następnym razem, do zobaczenia!
Robert Bernatowicz podziękował za spotkanie, wszedł do windy, którą bezszelestnie pojechał na ostatnie piętro gmachu machając mi ukradkiem na pożegnanie. Spokojnie dopiłam kawę i poszłam na spacer do Parku, który jest tuż obok. Patrząc na bawiące się dzieci wiedziałam, że jest druga rzeczywistość, o której ani one, ani nawet ich rodzice nie mają zielonego pojęcia. Czy ta wiedza byłaby im do czegokolwiek potrzebna? Czy to się kiedyś zmieni, jak zapowiada Jackowski? Czy przypadkiem czegoś w ten sposób nie utracimy, chociażby naszej beztroski? Zerwałam kilka liści z drzewa i wtedy spostrzegłam, jaką mają niesamowicie piękną, zieloną i soczystą barwę... Zachwyciły mnie te liście. Dlaczego wcześniej nie widziałam, jak bardzo są piękne?
Rozmawiała Anna Górska.
/wszystkie prawa do wywiadu zastrzeżone/
Fundacja NAUTILUS informuje, że korespondencję do Krzysztofa Jackowskiego prosimy kierować na adres mailowy:
jackowski@nautilus.org.pl
Śr, 24 sie 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.