Wt, 15 lis 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Ktoś zapukał do drzwi, ale tam nie było nikogo! – prezentujemy historię nadesłaną na nasze adres przez czytelniczkę stron Nautilusa.
Było to może 10 lat temu, choć cały czas wydaje mi się, że to tak niedawno. Zmarł mi wujek, który miał przyjechać na Wigilię. Jednak 2 dni przed Wigilią dostałam telefon, ze wujek nie żyje. Dzwoniła moja ciotka. Powiedziałam jej, że chyba jest niepoważna, bo przecież właśnie dzisiaj wieczorem mam po niego wyjść na dworzec... Miał przyjechać z Olsztyna do Szczecina. Nie przyjechał.
Szykowałam się na jego przyjazd, kupiłam nawet specjalnie z tej okazji nową kanapę, aby miał na czym spać. No i choinkę dużą, aż do samego sufitu, bo pochodził z wioski, gdzie nie znano sztucznych choinek, lecz prosto z lasu przynoszono świeżą choinę wielką. Tak chciałam, żeby odczuł święta, jakie zwykle on przeżywał u siebie.
Minęło kilka tygodni. Pewnego dnia pokłóciłam się mężem, ja spałam w pokoju gościnnym, a on w sypialni. Mieliśmy psa rotwailera. Pies leżał przy piecu, bo w starym mieszkaniu miałam piec. Nagle w pewnem momencie (nie spałam, pamiętam to wyraźnie) na krawędzi łóżka usiadł ktoś zupełnie namacalny, to ktoś duży, tak jakby mój mąż czy też mój pies. Nie byłam w pewnym momecie pewna, czy to ktoryś z nich. Ale szybko zorientowałam się, ze to nikt z nich.
To było dziwne uczucie, bałam się potwornie. Nie wiedziałam jak długo to trwało, ale czułam zarówno osobę jak usiadła na krawędzi łóżka, aby po chwili z niego wstać. Okropnie się bałam, sparaliżowało mnie, nie mogłam się ruszyć, nie wiem jak długo to trwało (10 sekund, czy pół godziny), nie umiem tego powiedzieć ani dzisiaj, ani wtedy zaraz po zajściu. Wiem jedno - bałam się, wiedziałam już w podświadomości, ze to wujek przyszedł pożegnać się ze mną. Poprosiłam go jedynie o to, by już sobie poszedł, bo strasznie się bałam. Powiedziałam mu też, ze wiem, ze to on. Rano po wszystkim przymyślalam to na trzeźwo i uznałam, ze to pewnie moja wyobraźnia tak zadziałała wiedząc o tym, że wujek nie żyje.
Po kilku latach pojechałam do Mrągowa do swojej kuzynki, w odwiedziny razem z mamą i moim bratem. Jak to w rodzinie - powspominałyśmy o wielu sprawach i przeżyciach. Nagle zaczęliśmy mówić o wujku Tadku. Ona opowiedziała mi swoje przeżycie, w jaki sposób wujek Tadek przyszedł pożegnać się z nią. Przyszedł jak zwykle, ponieważ mieszkając w Łysych (w województwie ostrołęckim) miał niedaleko, jakieś 100 km do Mrągowa. Częściej odwiedzał tamtą rodzinę niż nas w Szczecinie. Przyszedł zapukał do drzwi i ponieważ nikogo nie było, kuzynka szybko zamknęła drzwi i przyszedł do swojego pokoju, gdzie był telewizor… Pomyślała sobie, ze chyba jej sie zdawało, jednak po chwili ktoś koło niej usiadł na kanapie, czuła to tak jakby ktoś fizycznie to uczynił, ale nie widziała ciała. Była też przestraszona, ale wiedziała, ze to był wujek, bo jej już nie obca była wiadomość o tym, ze wujek Tadek nie żyje. Zrozumiała to.
Po jej opowieści dopiero zrozumiałam, ze jego odwiedziny u mnie nie były wytworem mojej wyobraźni! Nie chciałam w to uwierzyć, ale jej opowieść utwierdziła mnie w przekonaniu, ze jednak był i pożegnał się z nami. Zresztą on kochał nas wszystkich, to była dobra dusza, chciał każdemu pomóc czy to w domu, czy też gdzie indziej. Nie miał jednak biedak szczęścia w życiu. Takie są niektórych losy. Wiem jedno, ze są siły, których my tu na ziemi nie umiemy rozszyfrować, ale kiedyś - podejrzewam – każdy się o nich dowie.
Wt, 15 lis 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.