Dziś jest:
Piątek, 29 listopada 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 6803x | Ocen: 0

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 0/5


Sob, 31 gru 2005 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   

Znaki na zwierzętach!

Historie o znakach na zwierzętach można znaleźć w starych podaniach i przekazach. Według nich w wyjątkowych sytuacjach na zwierzętach można znaleźć symbole, które prawidłowo odczytane powiedzą coś ludziom o przyszłości. Na jednej z wysp Polinezji był bardzo powszechny zwyczaj odczytywania przyszłości patrząc ze skorupy żółwia, który określonego dnia miał pojawić się na brzegu. Zachowały się opowieści o tym, że taki żółw miał różnić się całkowicie od tych, które pojawiały się na brzegu przez cały rok. „Żółw wyrocznia” potrafił mieć na sobie nawet najbardziej wymyślne symbole. Niestety – mimo najlepszych chęci nie udało nam się dotrzeć do żadnej fotografii czy rysunku, który pokazywał by ten fenomen. Zupełnie inna sytuacja jest związana z symbolem Chrześcijaństwa, czyli rybą. Na setkach rycin i znaków pojawia się ryba z krzyżem. Ma ona symbolizować chrześcijaństwo. Trudno dociec, skąd wziął się pomysł umieszczania krzyża na rybie. Można przypuszczać, że kiedyś mogła zaistnieć taka sytuacja, kiedy wyłowiono rybę z takim właśnie symbolem. Krzyż na rybie znajdziemy praktycznie we wszystkich obrzędach tajnych zakonów z czasów średniowiecza, jak i symbolistyce mistyków chrześcijaństwa. Sprawę moglibyśmy potraktować wzruszeniem ramion, gdyby nie… historia, która wydarzyła się w Lublinie w 2001 roku. Ta sprawa do dziś nie daje nam spokoju i gdyby nie to, że mieliśmy okazję poznać wszystkich uczestników tamtego wydarzenia nigdy nie dalibyśmy jej wiary. Jednak zarówno relacja właścicieli stawu, osoby która wyłowiła tego karpia, a także innych świadków (żony wędkarza, przyjaciół itp.) pozwala na postawienie tezy, że sprawa ta nie jest związana z jakimkolwiek oszustwem czy przypadkowym wygnieceniem w czasie transportu. Warto przypomnieć tę historię. Karp ze znakami Historia karpia rodem z serialu X`Files zdarzyła się 6 lipca 2001 roku. Tego dnia mieszkaniec Lublina Robert Żmuda jak co weekend postanowił pójść się na ryby. Jako miejsce wędkowania wybrał mały staw położony kilkanaście kilometrów od centrum miasta. Jest to specjalny akwen sztucznie zarybiany, za każdą wyłowioną rybę wędkarze płacą drobną sumę pieniędzy. Początek był znakomity – Robert Żmuda wyłowił parę pstrągów. Było kilka minut po 19.00, kiedy postanowił zapolować na karpia, a jako przynęty użył kukurydzy. Po kilku minutach spławik zanurzył się pod wodę – Robert triumfował! Podholował rybę pod brzeg i wtedy zdarzyła się dziwna rzecz. Pierwsza próba wyjęcia karpia ze stawu zakończyła się klęską – nowy, metalowy podbierak wygiął się niczym z plasteliny. Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu – opowiadał wędkarz – to był pierwszy znak, że z tym karpiem jest coś nie tak! Karp okazał się dorodną sztuką, ważył ponad 3 kilogramy. Po powrocie do domu Robert Żmuda położył karpia do zlewu i poszedł spać. Rankiem następnego dnia z przerażeniem zauważył, że ryba ma na sobie niezwykłe znaki. Po obu stronach karpia był widoczny tzw. krzyż celtycki, z okręgami na końcach ramion. Znaki były bardzo wyraźne i głębokie, idealnie symetryczne. Ryba wyglądała tak, jakby się z tym znakiem urodziła. Zaciekawiony wędkarz wykonał zdjęcia ryby i tego samego dnia... zjadł karpia na kolację. Kolejna dziwna historia miała miejsce wtedy, kiedy próbował zdjęcia zeskanować. Skaner w punkcie fotograficznym odmówił posłuszeństwa, co podobno nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Najciekawsze wydarzenie związane z niezwykłym karpiem miało miejsce kilka tygodni później, kiedy Robert Żmuda oglądał w telewizji program o kręgach zbożowych z miejscowości Wylatowo. - Po prostu spadłem z krzesła – opowiadał wędkarz – jeden ze znaków wygniecionych na polu w Wylatowie był identyczny jak te, które znajdowały się na moim karpiu! Robert Żmuda skontaktował się z Fundacją NAUTILUS i przekazał zdjęcia ryby. Jego relację w pełni potwierdziła właścicielka stawu Agnieszka Chmielewska-Rogala. Stanowczo zaprzeczyła, że ryba mogła uzyskać tajemnicze znaki poprzez specjalne odciśnięcie na kratce lub poprzez np. ściskanie w imadle. Właścicielka stawu opowiadała, że kilka miesięcy wcześniej jej mąż zauważył dziwne znaki na małym karpiu, którego wraz z innymi rybkami wpuszczał do łowiska. To oznacza, że „Karp X`Files” zdobył niezwykłe znaki prawdopodobnie w stawie w Opolu Lubelskim, gdzie się urodził. Robert Żmuda jest przekonany, że znaki na jego karpiu coś znaczą i niosą ze sobą jakieś przesłanie. – To nie jest przypadkowy wzór… Nie wierzyłem w dziwne zjawiska do czasu, kiedy nie wyłowiłem tej ryby! Robert Żmuda to człowiek niezwykle wiarygodny. Do czasów wyłowienia tego karpia nie zajmował się zawodowo fotografią, nie interesowało go także występowanie w mediach. Do dziś opowiada chętnie o całej historii, choć widać wyraźnie, że nie zależy mu na rozgłosie. Już w 2001 roku pojawiła się wersja, że karpia trzymał w imadle aby wygnieść znaki, lecz Robert Żmuda reaguje na to jedynie stukaniem się w głowę. W Polsce jest jeden człowiek, który wie wszystko na temat tej ryby, gdyż zajmuje się nią zawodowo od kilkunastu lat. To redaktor naczelny miesięcznika „KARP MAX” Przemysław Mroczek. Od samego początku historia „karpia ze znakami” została przez niego uznana za wiarygodną. Poprosiliśmy go o możliwie najbardziej analityczny tekst poświęcony rybie Roberta Żmudy. W ciągu kilku dni Przemysław Mroczek napisał rewelacyjny tekst, który poniżej prezentujemy. ZAGADKOWA RYBA Historia z ta rybą jest jednak na tyle niezwykła, że wykracza ponad zwykły temat zimowego „sezonu ogórkowego”. Znaki, jakie wędkarz z Lublina odkrył na złowionym przez siebie w 2001 r. karpiu, nie dają spokoju nikomu, kto próbował je analizować. Profesjonalnym wędkarstwem, a dokładniej pisaniem o łowieniu właśnie karpi, zajmuję się od kilkunastu lat, na łamach czasopism „Wiadomości Wędkarskie”, oraz „Karp Max” (jestem wydawca tego drugiego tytułu). Z karpiami „obcuję” od ponad 20 lat, niemal na co dzień, nie tylko sam je łowię, ale otrzymuję zgłoszenia połowów od innych wędkarzy. Muszę tu nadmienić, że karpiarze, bo tak siebie nazywają owi specjaliści w połowie tego gatunku, nie zabijają ryb. Karpie są holowane, podbierane specjalnym, dużym podbierakiem, kładzione na dużą i miękką matę, gdzie dezynfekuje się im ewentualną ranę zadaną haczykiem. Następnie karpia ważymy, robimy mu zdjęcia i jak najostrożniej wypuszczamy z powrotem do wody. O niezwykłym karpiu (w nomenklaturze karpiarzy niewielkim karpiku), napisałem w jednym z wydań „Karp Maxa”, i jak się później okazało, otrzymałem spore cięgi od czytelników. Po pierwsze za informację, że ryba została skonsumowana (to nie jest, delikatnie mówiąc, dobrze widziane przez karpiarzy), po drugie za zamieszczenie zdjęcia martwej ryby. Po trzecie zaś, kilku wędkarzy zwróciło mi uwagę na rzecz, którą sam zresztą wcześniej zauważyłem - na pewne niekonsekwencje m.in. w opowieści wędkarza. Relacjonował on, iż znak na ciele karpia zauważył dopiero następnego dnia po złowieniu, kiedy ryba leżała już w domu w misce. Szczerze mówiąc nie znam wędkarza, który nie przyjrzał by się złowionej rybie, która w dodatku, jak się domyślam, była jedną z większych w jego życiu. Taki znak powinien przecież od razu rzucić się w oczy. Druga wątpliwość to połamany podbierak. Dziesiątki razy byłem świadkiem łamania sprzętu przez wędkarzy. Naprawdę nie trzeba dużo, aby niewłaściwie postępując ze sprzętem, mógł on zostać zniszczony. To, że podbierak połamał się akurat na tej rybie o niczym nie świadczy. Samemu zdarzyło mi się niedawno złamać profesjonalny, najwyższej klasy karpiowy podbierak wykonany z włókna węglowego, próbując wyjąć go z pokrowca. Jego rączka miała najprawdopodobniej wadę materiałową, więc co tu dopiero mówić o metalowym podbieraku, najprawdopodobniej przeznaczonym do podbierania ryb o wiele mniejszych niż karpie. Oczywiście niczego wyrokować nie mogę, gdyż nie widziałem tego podbieraka. Nieco dziwne wydaje się również potwierdzenie posiadania znaku przez karpia, przez właścicielkę łowiska. Uważa ona, że kilka miesięcy wcześniej jej mąż zauważył dziwne znaki na małym karpiu, którego wraz z innymi rybkami wpuszczał do łowiska. Zarybianie łowisk zazwyczaj odbywa się „hurtowo”. Naraz wpuszczanych jest wiele ryb tej samej wielkości. Parokrotnie uczestniczyłem w takich zarybieniach, ale nigdy nie zwracałem uwagi, podobnie jak właściciele tych wód, na wygląd każdego z małych karpi. Ryby na łowisko przewozi się w specjalnych cysternach z natlenianą wodą. Wpuszcza się je przy pomocy rękawa (wtedy karpie z cysterny wędrują bezpośrednio do wody), lub wyławia kasarkiem i wkłada do balii, z której dopiero trafiają do wody. Byłoby sporym zbiegiem okoliczności, gdyby ktoś w trakcie zarybiania mógł wypatrzyć na jednym z karpi coś szczególnego. Uwagi moich czytelników koncentrowały się oczywiście wokół spraw związanych z samym połowem. Nikt więc nie negował autentyczności znaku, ani nie próbował zgadnąć, w jaki sposób mógł powstać! Zdjęcia karpia są na tyle wyraźne, że nie powinno być wątpliwości, co do dwóch spraw – znaki rzeczywiście były na tej rybie (nic nie wskazuje na trik komputerowy, ale nie jestem w tej dziedzinie fachowcem, więc sprawę jednak zostawię otwartą), zaś sposób ich powstania, według mnie nie znajduje logicznego wytłumaczenia. Próby wyjaśnienia tego zjawiska, które krążyły po Nautilusie, były całkowicie nietrafione i wynikały z braku znajomości biologii karpia. Pierwsza teza to mechaniczne odciśnięcie znaku na skórze ryby. Odrzucono ją, twierdząc, że karp jest bardzo delikatną rybą, która nie mogłaby przetrwać takiego działania. Otóż, nic bardziej błędnego! Karp jest jedną z najbardziej wytrzymałych ryb słodkowodnych. Dobrze sobie radzi w najtrudniejszych warunkach. Zawinięty w mokry ręcznik, może przetrwać bez wody nawet kilka godzin. Tak, więc karp bez większego szwanku przeżyłby odciśnięcie znaku na swoim ciele, gdyby nie małe „ale”. Skóra ryby aż tak bardzo nie różni się od ludzkiej. Proszę spróbować odcisnąć na skórze monetę dwuzłotową. Nawet, jeżeli będziemy ją przyciskać przez kilka godzin, ślad po pewnym czasie zniknie. Stały ślad pozostałby jedynie w przypadku, kiedy założono by na rybie metalowe imadło i pozostawioną je, na co najmniej kilka miesięcy. Ryba rosnąc, wbijałaby się w obejmę, na stałe deformując ciało. Takie przypadki nie są obce wędkarzom. Jedno z pokazanych zdjęć przedstawia ponad 35-kilowego karpia z jednego z francuskich łowisk. Ma on dobrze widoczną pręgę biegnącą wokół ciała. Najprawdopodobniej wokół ryby owinęła się kiedyś wędkarska żyłka, powodując nieusuwalny znak. Jednak, aby znak na karpiu spod Lublina powstał od odciśnięcia, jest wykluczone. Chyba, że przyjmiemy niedorzeczną tezę o imadle. Znaki na karpiach jednak są spotykane. Hodowcy znakują swoje karpie rozrodowe, najczęściej cyframi lub literami. Robione jest to przy pomocy ciekłego azotu. Taki znak przedstawia kolejne zdjęcie – to znak w kształcie litery W. Można łatwo porównać miejsce znakowania z „odciskiem” jaki powstał na ciele niezwykłego karpia. Odwzorowanie krzyża celtyckiego nie mogło powstać przy pomocy „wypalenia” ciekłym azotem. Tak twierdzą hodowcy karpi, którym pokazywałem fotografię „lubelskiego karpia”. Owszem, miejsce na skórze oznakowane azotem jest wklęsłe, ale w zupełnie inny sposób i nie tak głębokie. Ponadto, aby z precyzją zrobić takie znamię (w dodatku identyczne na obu bokach), trzeba być nie lada artystą. Tylko, w jakim celu? Chyba nie po to, aby zrobić komuś kawał. Przecież nikt nie mógł przypuszczać, że ryba ze znakiem zostanie w ogóle przez kogoś wyłowiona. Szkoda, że wędkarz z Lublina nie zrobił zdjęcia rybie tuż po jej złowieniu. Dałoby to dużo lepszy obraz odwzorowanego znaku. Ryba przeleżała w misce przez całą noc, jej skóra uległa odbarwieniu, więc właściwie nic nie można powiedzieć o prawdziwych jej barwach. Ciało tego karpia ma bowiem nienaturalne odcienie. Część ogonowa jest ciemna, część przednia poniżej linii bocznej jasna, zaś odcień miejsca ze znakiem jest pośrednia. Ten podział na trzy części jest niespotykany. Na podstawie fotografii można odnieść wrażenie, że części boku karpia oddzielone są jakby trzema szramami, tworzącymi odwróconą literę Y, zbiegającymi się w jednym punkcie, na wysokości linii bocznej, na prawo od dolnego okręgu. Oczywiście może to być jedynie złudzenie, wynikające ze zmian, jakie zaszły w ciele ryby po jej śnięciu. „Lubelski karp” na pewno jest jednym z najdziwniejszych karpi, jakie w życiu widziałem. Jednak dzisiaj, na podstawie samych zdjęć i ustnych relacji, mimo wszystko nie podjąłbym się wyrokować, że z całą pewnością znak powstał w sposób, którego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Przemysław Mroczek Żałuję, że tej ryby nie zostawiłem! Mimo upływu lat Robert Żmuda cały czas uważa, że historia z „Karpiem ze znakami” jest fenomenem wykraczającym poza ludzką wyobraźnię. Kiedy jego ryba za naszą sprawą została przedrukowana w dzienniku „Nowy Dzień” (Fundacja NAUTILUS ma tam swoją stałą kolumnę w sobotę) sprawa niezwykłego karpia stała się czymś, o czym dowiedziała się cała Polska. Warto więc wyjaśnić kilka spraw związanych z tych wydarzeniem. Pokazaliśmy Robertowi Żmudzie tekst redaktora naczelnego kwartalnika „Karp MAX” i poprosiliśmy o komentarz. Oto list, który przysłał do naszej redakcji. „Mam 42 lata i jestem poważną osobą. Moją prawdziwą pasją jest myślistwo, a nie wędkarstwo i tym pasjonuję się od 12 lat. Robię też sporo zdjęć aparatem Canon, które potem wysyłam do gazet branżowych np. "Brać Łowiecka". Dodam, że jestem nawet terenowym przedstawicielem tej gazety. Wędkarzem jestem okazjonalnym, kartę wędkarską posiadam, ale nie jestem jakimś szczególnym zapaleńcem. Było pytanie o grafikę komputerową – otóż oświadczam, że nie lubię komputerów ani tym bardziej nie bawię się w żadną grafikę komputerową. Odbieram pocztę mailową, czytam wiadomości i… to wszystko. Wolę czas spędzać na polowaniu. Piszę o tym po to, żeby było jasne - żadne kombinację z grafiką nie wchodzą w grę! Tego dnia na rybach byłem ze znajomym lekarzem ,który był świadkiem tego wydarzenia. Podbierak był wykonany z aluminium, a kupiłem go dzień wcześniej. On się nie tyle połamał, co powyginał. To mnie bardzo zaskoczyło. Nie mogłem zrozumieć, że nowy i aluminiowy podbierak tak się zachował akurat w momencie, kiedy wyciągnąłem tę w sumie niewielką rybę – to jest dziwne. Nie wiem nic o znakach na innych karpiach. Dlaczego nie obejrzałem dokładnie tego karpia tuż po wyłowienie? Odpowiedź jest banalna – tego dnia po 19.00 zamykali już te stawy, a my byliśmy ostatnimi wędkarzami. Rybę włożyłem do zlewu. Zlew typowy, metalowy. Rano żona kazała mi zrobić z tą rybą „porządek”, czyli zwyczajnie ją wypatroszyć. Idę do kuchni, patrzę i widzę, że ta ryba ma jakieś dziwne znaki… Wołam żonę i mówię – zobacz, to jakieś dziwne… Obejrzałem ją dokładnie. Znaki były na dwóch stronach tej ryby (!) i łączyły się na grzbiecie. To było dla mnie dziwne, gdyż te znaki były tak wyraźne i głębokie! Nie ma możliwości odciśnięcia tak głęboko i wyraźnie – powtarzam to stanowczo. Założyłem gumową rękawiczkę, bo myślałem, że ten karp może jest chory. Chwilę potem wyszedłem na podwórko i moja żona zrobiła parę zdjęć. Żona bała się tej ryby dotknąć! Potem stało się coś, co potem żałowałem - wypatroszyłem ją i wieczorem po prostu ją zjedliśmy na kolację. Zdjęcia wywołałem nie od razu, ale dopiero po pewnym czasie. Jak ta sprawa trafiła do gazety? Prowadzę Kawiarnię myśliwską w Lublinie, do której przychodzą dziennikarze z lokalnej gazety "Kurier Lubelski". Któregoś dnia przyniosłem te zdjęcia do kawiarni i pokazałem dzinikarzom jako coś dziwnego. Zdjęcia ukazały się w gazecie i była opisana ta historia dwukrotnie. Innym razem dzwonili do mnie ludzie z TV i chcieli zrobić materiał, ale ponieważ ryba została już zjedzona, więc dali sobie spokój. Wtedy jeszcze w ogóle nie wiedziałem, że na polach powstają kręgi zbożowe. Minął jakiś czas, aż nagle oglądałem program w telewizji i akurat było o kręgach w miejscowości Wylatowo. Patrzę, a tu takie same znaki na polu, jak na moim karpiu! Szybko wyjąłem zdjęcia i myślę - ale jaja - co ta ryba ma wspólnego z tym zbożem? Postanowiłem powiadomić o tym fakcie Roberta Bernatowicza, którego audycje słyszałem kiedyś w radio Zet. Kilka dni później Robert przyjechał do Lublina i zrobił o całej sprawie. Było też pytanie o ksero - poszedłem kiedyś do takiego punktu, żeby ją zeskanować i mieć na dyskietce. I wtedy okazało się, że te zdjęcia… nie dają się zeskanować! Sprawa była wyjątkowa, ludzie z obsługi zawołali nawet szefa tego punktu. Wszystko mogą potwierdzić. Co znaczy ten znak? Znak na niezwykłym karpiu spod Lublina przypomina tzw. koło celtyckie, które symbolizuje prymat ducha nad materią. To jeden z prasymboli świata i kosmosu. Krzyż symbolizuje widziany świat, jego cztery strony, cztery pory dnia, cztery fazy księżyca i cztery pory roku. W symbolu dominuje liczba cztery, która oznacza stabilność i niezmienność. W centrum znaku znajduje się okrąg symbolizujący „prasiłę”, z której wypływa w świat siła życia i ducha. Ten znak używany jako talizman pozwala przyjąć siłę ducha z samego źródła, rozwinąć się w każdym działaniu i kroczyć drogą mądrości i samopoznania. To jest prawdziwe X`Files! – rozmowa z Robertem Bernatowiczem Piotr Jaskulski (PJ): Jak dowiedziałeś się o tej historii? Robert Bernatowicz (RB): Przez telefon. Zdaje się, ze zadzwonił do mnie ktoś z programu 2 Telewizji Polskiej z pytaniem, czy mogą dać mój numer telefonu jakiemuś gościowi z Lublina, który koniecznie chce mi pokazać ciekawe zdjęcie. Zgodziłem się i chwilę potem zadzwonił Robert Żmuda. PJ: To było po programie w telewizji, zdaje się chodziło o… RB: … chodziło o program „Express Reporterów”, w którym prezentowałem sprawę Wylatowa. To był zresztą pierwszy raz, kiedy pokazałem w telewizji zdjęcia piktogramów z tej miejscowości. Dokładnie pamiętam tę datę – 25 lipca 2001 roku. Wśród zaprezentowanych przeze mnie zdjęć było także to z piktogramem z 2000 roku, z pola Tadeusza Filipczaka. To był dokładnie krzyż z okręgami na końcach, krzyż celtycki… Wcale się nie dziwię, że kiedy to zdjęcie zobaczył w telewizji Robert Żmuda, to po prostu go zamurowało. To jest ten sam symbol – nie ma wątpliwości. PJ: Kiedy jechałeś do Lublina... wierzyłeś w tę historię? RB: Chyba żartujesz! Myślałem, że facet robi sobie żarty, choć… tak, jedna rzecz była zastanawiająca… PJ: Jaka? RB: Widzisz, zacząłem się bawić w dziennikarstwo w 90 roku i miałem doświadczenie w rozmowach z ludźmi. Nawet w rozmowie przez telefon można wyczuć, czy ktoś opowiada farmazony czy mówi o prawdziwym zdarzeniu… I tu Robert Żmuda zdobył maksymalną liczbę punktów – brzmiał niesłychanie wiarygodnie! Pomyślałem sobie wtedy jadąc na miejsce „No tak, pewnie gościu położył rybę na jakieś kratce w zlewie, wygniotło mu się coś i tylko zawraca głowę…” Ale był tak przekonujący przez telefon, że pomyślałem „dobra, pojadę dla świętego spokoju”. Przyjechałem na miejsce, miła knajpka w centrum Lublina, Robert okazał się poważnym facetem, nieskorym do żartów czy jakiś głupot. Przyszła jego żona, położył na stole zdjęcia i wtedy zaniemówiłem... PJ: Jakie było pierwsze wrażenie? RB: Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po prostu zaniemówiłem. To nie były zdjęcia zrobione aparatem cyfrowym, tylko zwykłym. Znaki na rybie były tak głębokie i wyraźne, że tylko wyjątkowy głupek mógłby twierdzić, że odgniotły się „przypadkowo w zlewie”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak głębokie znaki są po prostu niemożliwe do wyciśnięcia, o czym tak pięknie napisał Przemysław Mroczek z kwartalnika „Karp Max”... W głowie pojawiła mi się tylko jedna hipoteza: ten sympatyczny właściciel restauracji Hubertus musiał tę biednę rybę trzymać w imadle, a i to chyba tygodniami... Oczywiście natychmiast mu o tym powiedziałem. Nawet zażartowałem pytając, gdzie trzymał imadło, na zapleczu w sklepie czy w domu... Ale reakcja Roberta Żmudy i jego żony nie pozostawiała złudzeń – ta ryba została wyłowiona z tymi znakami, a on sam nie ma czasu do zajmowania się takimi głupotami, jak wyciskanie na rybie znaków. Znałem taki typ gnojów przeważnie bardzo młodych, którzy opowiadali czasami głodne kawałki o tym czy owym, ale wystarczyło kilka minut, żeby po kłamstwie podwijali ogon pod siebie i przestawali kłamać. Tu sprawa była inna – trzydziestoparoletni, żonaty właściciel knajpy, myśliwy, szanowany obywatel lokalnej społeczności – taki obraz po prostu wykluczał żart. Zaproponowałem pojechanie na miejsce, gdzie została wyłowiona ta ryba. Zgodził się bez wahania. To też było dziwne, bo właściciele stawu w ogóle nie byli uprzedzeni, że przyjadą dziennikarze... Gdyby ta historia była wielkim oszustwem, to Robert Żmuda nie powinien się zgodzić na taki niezaplanowany wyjazd. Właściciele stawu byli zaskoczeni, tego się nie da ukryć... Najgorsze, że potwierdzali wersję Roberta Żmudy nawet w najdrobniejszych szczegółach. Osoba, z którą wtedy Robert łowił także opowiadała im tę samą wersję. Pamiętam ich reakcję, jak powiedziałem, że w takim razie karp musiał dostać ten znak podczas transportu... Zorientowałem się, że traktują tę „odkrywczą niesłychanie hipotezę” jako kompletne brednie. Znak był bowiem z obu stron ryby i jakieś tam pierdoły o tym, że “się zaklinował w siatkę”, przeżył to zaklinowanie a potem został wpuszczony do stawu – to po prostu jest wykluczone. Nie dawałem za wygraną, cały czas węszyłem, że pewnie ryba musiała być sztucznie zmasakrowana jakimś imadłem... Szkoda gadać, robiłem to, choć już wtedy czułem, że mamy do czynienia ze 100% fenomenem. Ale musiałem tak robić dla dobra sprawy. PJ: Jak przez te wszystkie lata zachowywał się Robert Żmuda? Chodzi mi o taką wiarygodność, czy zmieniał wersję i tak dalej... RB: Nie ukrywam, że dziś jesteśmy przyjaciółmi, Robert i jego żona Anita bywają na spotkaniach Nautilusa, dzwonimy do siebie... Ale wracając do Twego pytania – zdał ten egzamin w 100%. Była jedna wspaniała i bardzo korzystna w sumie dla sprawy okoliczność. Robert został oszkalowany w internecie przez wyjątkowo złośliwego i głupiego człowieka. Obserwowałem go z rozbawieniem, jak się zachowuje w tamtej sytuacji, jak reaguje na te wszystkie brednie wypisane przez tego głupka... Robert był oburzony, chciał z nim porozmawiać po męsku. Wyjaśniłem mu jednak, że ma do czynienia z wyjątkowym jełopem i wszelkie wchodzenie z nim w polemikę będzie dla tego ostatniego nobilitacją. Poza tym osobnik ów jest co prawda złośliwy, ale i głupi jak but - wszyscy śmiejemy się z niego od dawna... I Robert dał sobie spokój. Ale zdał kolejny test na piątkę – tak zachowuje się człowiek, który broni prawdziwej wersji wydarzeń. Teraz myślę, że dobrze się stało, że ktoś mu zarzucił oszustwo. Zresztą szczegółowy opis tych wydarzeń będzie w mojej książce łącznie z mailami... Powtarzam – stało się bardzo dobrze. PJ: Co się stało w Chicago? RB: Ta historia ma momenty, w których prawdę mówiąc nie ma logicznego wyjaśnienia. Poleciałem do Chicago, aby tam wygłosić wykład o kręgach zbożowych. W jego trakcie pokazałem zdjęcia ryby na dużym ekranie, te zdjęcia robią wstrząsające wrażenie w każdym miejscu kuli ziemskiej, zauważyłem to już dawno... I wtedy wynajęty na tę okoliczność fotograf Ted Prejzner wykonał trzy zdjęcia, na których były widoczne jakieś dziwne smugi... Jedno z nich po prostu porażało – na zdjęciu widać, jak w powietrzu coś rysuje kształt ryby. Widać pyszczek, no i ten znak... To już przerastało ludzka wyobraźnię. PJ: Czy nie myślałeś, ze to jest zwykły efekt niewłaściwego ustawienia parametrów aparatu? RB: Piotrek, okoliczności wykonania tych zdjęć nadają się na oddzielny artykuł... Ten fotograf przekazał mi szczegółowe dane z aparatu, który zapisał parametry zdjęcia. Wynika z nich jasno, że nie używał żadnych tricków i innych „bajerów”. W tej sali w Chicago ten fotograf wykonał dziesiątki tysięcy zdjęć tym aparatem, nigdy – powtarzam – nigdy nie zdarzyło mu się, aby zrobił zdjęcie z jakąkolwiek smugą... Tymczasem podczas tego wykładu zrobił trzy najdziwniejsze zdjęcia w swoim życiu, każde w odstępie kilku czy kilkunastu sekund... Zdjęcia te pokazał zresztą od razu organizatorom tego spotkania, na ekranie aparatu cyfrowego. To wyklucza, że kombinował z nimi na jakimś programie graficznym. Mam nagraną na wideo rozmowę z tym człowiekiem, którą zrobiłem w Chicago – myślał, że jak pokaże parametry zdjęcia zapisane w oryginalnym pliku Nikona, to się od niego odczepią, że robił „machania aparatem z ustawionym długim czasem naświetlania”. A gdzie tam... Jak wróciłem do Polski i pokazałem zdjęcia, kilku „ekspertów” rozpoczęło skowyt, że to prosty efekt trickowy... Pokazywałem im parametry zdjęcia, ale jak i to nic nie dało, machnąłem ręką... Szkoda czasu. PJ: Co twoim zdaniem jest na tych zdjęciach? RB: Nie mam pojęcia. Naprawdę. Uważam, że coś rysowało w powietrzu ten znak ryby. Nie mam innego wyjaśnienia tej zagadki. I od razu uprzedzając Twoje pytanie odpowiem, że myślę, że wszystko sprowokowało to niesamowite zdjęcie... To ono jest kluczem. Ta ryba zawiera na sobie coś wykraczającego poza ludzki rozum i nawet boję się spekulować, co tak naprawdę kryje się za tą historią. PJ: W tej sprawie są jednak nowe, istotne fakty... Zwłaszcza mówię tutaj o tych zdjęciach z Chicago, bo... RB: Masz na myśli film? PJ: Tak. RB: Film to jedno, a sprawa znaku na rybie i kolejnego stworzenia, które miało na sobie ten znak – to jest jeszcze bardziej istotna sprawa. Gdybym miał podsumować to całe wydarzenie, to bym powiedział, że ta sprawa przerosła wyobraźnię twórcy serialu „X`Files” Chrisa Cartera, z którym zresztą... W każdym razie to jest coś, co zasługuje na miano jednej z najbardziej wiarygodnych historii związanej ze zjawiskami niewyjaśnionymi, z jaką kiedykolwiek się zetknąłem. A widziałem już niejedno – zaręczam. PJ: Co oznacza ten znak? RB: To starożytny symbol, prymat ducha nad materią... Mówi on mniej więcej tyle, że czas wrócić do istoty rzeczy. Żyjemy w matriksie materii, którą jest najmniej ważną częścią rzeczywistości, którą nazywamy Uniwersum. Coś mówi nam „już czas na prawdę o świecie”, już czas poznać reguły gry... Ten symbol jest wyjątkowo ważny w całej naszej przygodzie ze zjawiskami niewyjaśnionymi, w całym fascynującym rejsie Nautilusem, w którym uczestniczę od 10 lat. Myślę, że to jest w ogóle mądrzejsza sprawa niż to całe nasze gadanie Piotrek... To jest coś, przy czym bledną te nasze filmy z obiektami UFO, zdjęcia X czy nawet zakopane skrzynie z czasów II wojny światowej, które będziemy wkrótce próbowali odkopać... To jest zupełnie inna liga, inna półka. PJ: Wyższa? RB: A i to jest niewłaściwe słowo...

Komentarze: 0
Wyświetleń: 6803x | Ocen: 0

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 0/5


Sob, 31 gru 2005 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

EMILCIN - materiał archiwalny

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.