Wt, 16 maj 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Tajemnicze zaginięcia w czasie i przestrzeni to temat często podejmowany przez filmowców. Ale to nie fikcja - takie zaginięcia zdarzają się naprawdę!
Od tysięcy lat ludzie przekazują sobie nawzajem historie o tym, jak ktoś wręcz zapadł się pod ziemię. Oczywiście część z nich dotyczy zwykłych pomyłek. Ludzie bowiem ulegają wypadkom, popełniają samobójstwa lub są mordowani przez innych ludzi. Jest jednak pokaźna grupa przypadków tajemniczych zaginięć, które w żaden sposób wyjaśnić się nie dadzą. Dostałem w ramach Fundacji zadanie zapoznania się z tymi historiami i przyznam, że kilka z nich wprawiło mnie w zdumienie. Oczywiście można założyć, że nie wiemy wszystkiego i nie potrafimy w ten sposób stworzyć właściwego obrazu danego wydarzenia, ale i tak katalog FN z hasłem „Niewyjaśnione Zaginięcia” jest bodaj jednym z najciekawszych zbiorów, z jakimi się spotkałem. Przedstawię Wam dwie takie historie. O jednej z nich poinformował ostatnio Less (nasz człowiek ze Szczecina).
...ten sam człowiek opowiedział mi historię o swoim wujku. Człowiek ten był chory na raka i zostało mu kilka miesięcy życia. On o tym dokładnie nie wiedział, że koniec jest tak bliski. Rodzina wychodziła z nim do lasu, na różne wypady, aby być jeszcze razem przez ten czas. Człowiek ten był zupełnie świadomy i pozbawiony ułomności psychicznych czy emocjonalnych. Któregoś razu grupą kilku osób wybrali się do lasu. Było słonecznie i ciepło. Wszyscy chodzili sobie luzem, lecz blisko siebie. W pewnym momencie wujek zniknął, tzn. przepadł nie wiadomo gdzie. Nikt się nie rozchodził Bóg wie gdzie, lecz też nikt przesadnie na siebie nie patrzył. Jak mówi Piotr: jedna z osób mówiła, że widziała go jakieś pół minuty wcześniej razem z innymi. Gdyby się oddalał byłoby słychać lub widać. Wszyscy zaczęli nawoływać i rozeszli się szybko w różne strony, aby go znaleźć, lecz bez skutku. Nikt do dzisiaj nie wie, jak i co się stało.
Podobnych do tej historii znalazłem więcej. Czy opisywany przez Lessa przypadek można wyjaśnić tym, że ów chory człowiek postanowił popełnić samobójstwo? Czy może uległ fenomenowi „zaginięcia w przestrzeni”, choć określenie to nie jest chyba najwłaściwsze. Podobna historia wydarzyła się w 1963 roku, a opis pochodzi od bardzo wiarygodnego świadka, bezpośredniej rodziny bohatera tej opowieści. Jest to mail, który Fundacja NAUTILUS otrzymała w 2002 roku.
„...ale nie wiem, czy Was interesują właśnie sprawy zaginięć. Nie chodzi o takie wynikające z tego, że ktoś uciekł z domu, ale o prawdziwe zagadki. Piszę o tym, bo sam miałem okazję na własne oczy przekonać się, że takie rzeczy się zdarzają. W 1963 roku byłem na wakacjach u mojej cioci w małej miejscowości niedaleko Karpacza, miałem wtedy 13 lat. Moja rodzina była wstrząśnięta wydarzeniem sprzed roku, kiedy to wracając do domu doszło do niecodziennego wypadku. Brat mojego ojca wracał do domu, towarzyszył mu sąsiad. Mężczyźni szli pieszo, była piękna pogoda, letni i ciepły dzień. Pamiętam, że wujek opowiadał, że w pewnym momencie zaczął wiać bardzo silny wiatr, drzewa wręcz uginały się pod siłą wiatru. Ten silny wiatr ustał równie nagle, jak się rozpoczął. I wtedy wujek zorientował się, że nie ma jego towarzysza podróży. Po prostu zniknął, zapadł się pod ziemię. Na nic się zdało szukanie jego po okolicznych zaroślach, ani nawoływania. Milicja rozpoczęła poszukiwania, a jedną z wersji wyjaśniających tę historię była taka, że brat mojego ojca... zamordował tego człowieka. Został nawet zatrzymany przez milicję i jeśli wam zależy, to mogę dotrzeć do jakiś dokumentów, które przecież muszą gdzieś być. Ta sprawa jest najciekawsza dopiero wtedy, kiedy poznamy zakończenie tej historii. Dokładnie 2 miesiące później ten człowiek się znalazł. Był tak samo ubrany jak wtedy, kiedy zaginął. Wrócił z lasu, nie pamiętał nic, co robił przez te dwa miesiące! Pamiętał tylko ów wiatr, a potem zobaczył, że nie ma brata mojego ojca. Zaczął go szukać, ale po godzinie postanowił o jego zaginięciu zawiadomić milicję i rodzinę. Był wielce zdziwiony, że w tym czasie minęły dwa miesiące! Nie wiem, co o tym myśleć, ale sprawa jest wiarygodna. Możecie zresztą to sprawdzić, trzeba by jednak trochę poszukać w dokumentach policyjnych. Wiem, że prokuratura rozpoczęła śledztwo w tej sprawie, które potem zostało umorzone. Ja miałem wtedy 13 lat, ale dokładnie pamiętam, co wtedy mówili ciocia i wujek, opowiadali o tym potem także moi rodzice. W każdym razie przesyłam wam opis tego przypadku.
Z poważaniem
Marek S.
Niedługo zamieszczę na łamach Nautilusa relację o zaginięciu całej rodziny. Ten przypadek zasługuje jednak na oddzielne omówienie, co też zrobię wkrótce.
Wt, 16 maj 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.