Dziś jest:
Piątek, 29 listopada 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 6344x | Ocen: 1

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 4/5


Pon, 21 sie 2006 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   

ZDANY – to jest przełom!

Na ten tekst czeka naprawdę wiele osób na całym świecie. Po opublikowaniu pierwszych informacji o wydarzeniu w Zdanach otrzymaliśmy taką ilość maili, że od razu było jasne, że mamy do czynienia z wydarzeniem wyjątkowym. Ludzie byli poruszeni i nie miało to znaczenia, czy byli to nasi czytelnicy z Australii czy Gdańska – takich zdjęć po prostu jeszcze nie było. Po raz pierwszy można było zobaczyć obiekt, od którego powierzchni odbijają się szczegóły krajobrazu. I nie było to jedno zdjęcie, lecz cała seria 5-ciu zapierających dech w piersiach fotografii! Zdjęcia były zbyt dobre nawet jak na wytrzymałość znawców tematu. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że zdjęcia UFO to niewyraźne plamki, jakieś dyskusyjne podłużne ciapki, które zresztą także prezentujemy często na naszych łamach. Takie zdjęcia są kwestionowane przez świat nauki i prawdę mówiąc trudno się temu dziwić. Zawsze zadawanych jest nam kilka pytań w stylu: Dlaczego tego obiektu nie było widać? Dlaczego świadek wykonał tylko jedno zdjęcie? Dlaczego świadek (czasami się tak zdarza) aż przebiera nogami, żeby zainteresować się „jego zdjęciem”? I tak dalej – przyzwyczailiśmy się do tego typu pytań. Na pokładzie NAUTILUS-a często rozmawialiśmy o tym, że czekamy na historię, którą będzie można śmiało pokazać każdemu (także naukowcom i ekspertom od lotnictwa) i po prostu będzie absolutnie niepodważalna. Mamy w tej chwili tysiące zdjęć potencjalnych UFO (nie ma chętnego, żeby to wszystko policzyć) i w kilku przypadkach spełniały one niektóre z postawionych przez nas warunków – nigdy wszystkie. Kiedy jednak pojawiły się zdjęcia ze Zdanów, zaniemówiliśmy z wrażenia. To było 5 zdjęć, które praktycznie natychmiast mogły być uznane za jedne z najlepszych na świecie. Zdjęcia to jednak tylko połowa sprawy – równie ważną sprawą są świadkowie. Kiedy na własne oczy zobaczyliśmy miejsce wydarzenia, a zwłaszcza kiedy porozmawialiśmy ze świadkiem – wtedy dotarła do nas porażająca informacja – to się po prostu zdarzyło. Mamy historię, na którą czekaliśmy wiele lat. To jest materiał, który może być uznany za dowód zamykający dyskusję o tym, czy UFO jest faktem.. Zaczęliśmy działać, kilkanaście osób z Fundacji zaangażowało się tylko w ten projekt. To była sprawa numer jeden. I było warto. Co wiedzieliśmy od początku Sprawa Zdanów jest w tej chwili tak obszernym materiałem, że pełna jego publikacja oznaczałaby wydanie odrębnej książki poświęconej tylko temu przypadkowi (co zresztą planujemy). Już na samym początku ustaliliśmy kilka warunków brzegowych, które pozwoliły na ustalenie dalszego kierunku w dokumentowaniu tego wydarzenia. Spróbujmy je wymienić: To nie jest fotomontaż Ustalenie tego było najłatwiejsze, ale także niezwykle ważne. Wszystko dzięki temu, że mieliśmy oryginalne pliki z aparatu, które posiadały tzw. EXIF, czyli zapis najważniejszych parametrów zdjęcia. Na szczęście w tej sprawie zaoferowali pomoc także nasi przyjaciele z USA, którzy poddali te pliki szczegółowej analizie. Praktycznie natychmiast otrzymaliśmy informację, która tylko potwierdziła naszą pracę: zdjęcia ze Zdanów nie są fotomontażem! Nikt nie „majstrował przy zdjęciach”, nie kombinował na programie graficznym, nie próbował nic wklejać lub „nanosić”. Są specjalne programy, które bardzo szybko wykrywają wszelkie kombinacje na pikselach. Tu był jasny werdykt – zdjęcia ze Zdanów to 100% oryginały wykonane aparatem OLYMPUS. To był początek długiej drogi, ale już na początku ustalenie tego faktu było niezwykle istotne. W grę wchodziły tylko dwie możliwości: albo jest to autentyczny niezidentyfikowany obiekt latający, albo „ktoś rzucał dwiema sklejonymi miskami”. Ten „ktoś” od razu był zidentyfikowany, bo natychmiast dotarliśmy do świadka, który musiałby być „zamieszany” w sprawę mistyfikacji. I to był prawdziwy szok. Wiarygodność świadka Żeby zrozumieć, dlaczego świadek pan Maciej T. jest wiarygodny, nie wystarczy zobaczyć jego zdjęcie. Nie jest wystarczające nawet to, żeby jego posłuchać. Tego człowieka trzeba poznać i na własne oczy przekonać się, że tak wiarygodnego świadka manifestacji UFO nie mieliśmy okazji spotkać od czasów wydarzeń w Emilcinie w 1978 roku. Sposób wysławiania się, niechęć do opowiadania tej historii, kompletny brak zainteresowania tym, co się dzieje „ze zdjęciami ze Zdanów”. Pan Maciej praktycznie w każdej kwestii może być podawany za wzór wiarygodnego świadka. Podczas pierwszego spotkania z Fundacją większość czasu zajęło opisywanie tego, jak potworne wypadki zdarzają się w „czarnym punkcie na drodze Nr 2 (E30)” i dlaczego 8 stycznia 2006 roku on jak najszybciej chciał stamtąd odjechać. Praktycznie nie mówił nic o zdjęciach i widać było wyraźnie, że nie przywiązuje do nich żadnej wagi. O wiele ważniejsze było dla niego to, że on widział to „coś” latające wokół jego samochodu i nie był w stanie uruchomić silnika. Dla osób, które wtedy pojechały z naszą ekspedycją na miejsce stało się jasne, że ten człowiek opisuje wydarzenie autentyczne i na pewno nie jest kimś, kto „rzucał miskami”. Pozostała wtedy jedyna możliwa hipoteza: oto obaj mężczyźni chodzą wokół unieruchomionego samochodu, a ktoś wyrzuca obiekt z ustawionej niedaleko wyrzutni, rodzaju katapulty (zupełnie poważnie taką hipotezę przedstawił nam jeden z zaprzyjaźnionych z nami fotografów). I tę hipotezę także wzięliśmy pod uwagę, choć traktowaliśmy ją jako mało prawdopodobną. Od tej historii minęło już pół roku, a tymczasem zachowanie świadków i kolejne z nimi spotkania tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że ich wiarygodność to bodaj drugi (po analizie zdjęć) najmocniejszy punkt tej historii. Pięć fotografii Na samym początku dotarło do nas pięć zdjęć. Świadek sugerował, że prawdopodobnie tych zdjęć może być nawet kilkanaście, gdyż fotograf cały czas chodził wokół samochodu i od czasu do czasu robił zdjęcie (w tym zdjęcia mężczyzn, którzy próbowali uruchomić oba pojazdy). Wybrał jednak siedem fotografii, nagrał je na dysk i przekazał panu Maciejowi. To CD trafiło do dziennikarza FAKTU, który następnie wykorzystał jedno zdjęcie (o tym, jak Fundacja NAUTILUS zdobyła te fotografie będzie w dalszej części tej publikacji). Według dziennikarza FAKTU zdjęć było 7, my od początku mieliśmy tylko 5. Miały one następujące numery: P1080002 P1080003 P1080004A P1080006 P1080007 Były to numery, które automatycznie nadawał system operacyjny aparatu. Łatwo można więc było ustalić, jak przebiegało to zdarzenie. Zdjęcie o numerze P1080004A pokazywało obiekt, który był wykadrowany przez autora zdjęcia (to opcja dostępna we wszystkich zaawansowanych cyfrówkach). Spójrzmy teraz na czasy, w których te zdjęcia były wykonywane: P1080002 Data wykonania zdjęcia: 2006-01-08 12:34:57 P1080003 Data wykonania zdjęcia: 2006-01-08 12:35:55 P1080004A Data wykonania zdjęcia: 2006-01-08 12:37:17 P1080006 Data wykonania zdjęcia: 2006-01-08 12:41:55 P1080007 Data wykonania zdjęcia: 2006-01-08 12:43:55 Warto także pokazać pełen EXIF, jako przykład podamy EXIF zdjęcia oznaczonego numerem P1080007 Szerokość 2048 pikseli Wysokość 1536 pikseli Rozdzielczość w poziomie 72 dpi Głębia w bitach 24 Liczba klatek 1 Marka sprzętu OLYMPUS CORPORATION Model aparatu OLYMPUS X100, D54OZ, C310Z Oprogramowanie do tworzenia v775u-78 Odwzorowanie kolorów sRGB Tryb lampy błyskowej (brak) Długość ogniskowej 6 mm Liczba F F/4,1 Czas naświetlania 1/2000 s Szybkość ISO ISO-50 Tryb odmierzania Deseń Źródło światła Nieznany Program naświetlania Normalny Kompensacja naświetlania 0 krok Data zrobienia zdjęcia 2006-01-08 12:43 Brakowało zdjęcia oznaczonego numerem 5 (autor zdjęcia nie umieścił jego na płytce CD, którą wręczył drugiemu świadkowi wydarzenia), a także brakowało zdjęcia oznaczonego numerem P1080004, z którego zostało cyfrowo w aparacie stworzone zbliżenie tego obiektu, które jest oznaczone numerem P1080004A. Na początku można było bez trudu ustalić następujące fakty: • Zdjęcia są numerowane w kolejności przez aparat. I tu pojawił się pierwszy element pozwalający kompletnie wykluczyć hipotezę, że ktoś „rzucał zlepionymi”. Każde zdjęcie było bowiem udane, co jest niemożliwe w momencie, kiedy się rzuca w górę jakimś obiektem, który następnie próbuje się uchwycić w kadrze (przerobiliśmy tę bolesną lekcję 15 sierpnia). W przypadku zainscenizowania rzutów jakimkolwiek przedmiotem udaje się w miarę dobrze uchwycić obiekt na co 5-tym zdjęciu! Tu był absolut. • Wielkość obiektu wykluczała użycie małych kuchennych misek, a jeśli już mieliśmy do czynienia z oszustwem, to ktoś musiał niezwykle starannie przygotować potężny gabarytowo obiekt. Jeżeli ktoś w szkole podstawowej nie był „skończonym matołem” i ma minimalne pojęcie o geometrii przestrzennej dość łatwo na podstawie zdjęć mógł policzyć, że przemieszczający się obiekt miał co najmniej 2 metry średnicy, gdyż w innym wypadku zdjęcia pokazywałyby mały niewyraźny punkt. Ten zaskakujący efekt „kurczenia się obiektów w otwartej przestrzeni” pokazaliśmy robiąc eksperyment 15 sierpnia /czytaj dalej/. Ważny był także opis świadka, który widział, jak obiekt przeleciał obok niego w odległości około 20 metrów. Świadek Maciej T. podkreślał, że był on wielkości małego samochodu. W grę wchodziło więc tylko oszustwo polegające na tym, że ktoś specjalnie wykonał makietę obiektu (solidna konstrukcja, nieprawdopodobnie wypolerowana powierzchnia obiektu), którą katapultował z ustawionej w znacznej odległości wyrzutni. Ta hipoteza także została wykluczona, gdyż powtórne załadowanie katapulty (wyczyszczenie obiektu z ubrudzeń po upadku na ziemię, naciągnięcie lin) zabrało by znacznie dłużej czasu niż 21 sekund, a tyle czasy było pomiędzy wykonaniem zdjęcia numer 7 i 8, o czym jeszcze będzie w tekście. • Na śniegu jest brak jakichkolwiek śladów stóp, które musiały być zrobione w momencie, gdyby ktoś rzucał obiektem. Do tego przedmiotu należałoby podejść, ustawić się itp. Tymczasem pole na zdjęciach jest pokryte śniegiem, na którym widać tylko w jednym miejscu ślad po tym, jak przez pole przebiegał kot albo lis. Doświadczenie, które wykonaliśmy 15 sierpnia pokazało ponad wszelką wątpliwość, że nawet kilka rzutów obiektem wymaga wydeptania dość znacznego obszaru. O tym, żeby wykonać dwa udane zdjęcia z rzędu, nie ma nawet sensu mówić... to jest niewykonalne. O tym argumencie mówili nam nasi amerykańscy znajomi jako koronnym w sprawie tego, czy ktoś na polu „czymkolwiek rzucał”. • Zdjęcie P1080006 pokazuje obiekt na wysokości kilkudziesięciu metrów, który – zgodnie z opisem świadka – poleciał w kierunku samolotu ciągnącego za sobą smugę kondensacyjną. Mimo znacznej wysokości widać nadal obręcz wokół obiektu, co pokazuje, jak duże (!) musiał on mieć rozmiary. Rzucenie jakimkolwiek przedmiotem na wysokość 50 metrów (na tyle szacujemy wysokość, na której znajduje się obiekt) przekracza możliwości człowieka, a jest pewnie możliwe za pomocą specjalistycznych wyrzutni. Jest to wysokość 20 piętrowego budynku. • Istotnym elementem analizy tego przypadku jest także to, że na kilku zdjęciach od jego powierzchni odbija się dokładnie otoczenie, w tym niebo, słońce, samochód, droga, drzewo, układ pola itp. Jest to sytuacja zupełnie niespotykana na świecie i nie ma nawet podobnego przypadku, aby można było się do niego odnieść. Obiekt także odbija się od maski samochodu, jak również na innym zdjęciu od szyby (mówimy tutaj zdjęciu, które 15 sierpnia przekazał Fundacji NAUTILUS Andrzej Woźniak). • Miejsce wydarzenia (prawie samo południe, na trasie o super wysokim natężeniu ruchu ) jest wyjątkowo paskudnie wybrane na miejsce mistyfikacji, jeśli by założyć, że ona miała miejsce. Fundacja NAUTILUS w Zdanach Przyjazd Fundacji NAUTILUS do Zdanów był planowany od dawna, a głównym celem było zrobienie szeregu fotografii z użyciem dwóch sklejonych misek, które kupiliśmy w hipermarkecie. Tego typu doświadczenie było nam potrzebne do pełnej dokumentacji tego wydarzenia, a przeprowadzić je można było wyłącznie w Zdanach. Ważnym punktem naszej ekspedycji było także przeprowadzenie eksperymentu z użyciem w nocy silnych świateł stroboskopowych. 14 sierpnia do Zdanów przyjechaliśmy w składzie: Łukasz Bartecki, Mikołaj Jastrzębski, Tadeusz Piątek, Robert Bernatowicz i Rafał Nowicki, który dojechał na miejsce z Inowrocławia. Na ranem dołączyła do nas Małgorzata Żółtowska z FN. Około godziny 23.30 uruchomiliśmy agregat prądotwórczy i rozpoczęliśmy eksperyment „światła w Zdanach”. Dwa stroboskopy zostały ustawione tak, że światło było skierowane w kierunku drogi. Zastanawiające, że żaden z samochodów się nie zatrzymał mimo, że cała operacja musiała być widoczna dla kierowców. Wnioski z tego eksperymentu pokazują, że kierowcy samochodów wykazują zerowe zainteresowanie wydarzeniami na polu nawet, jeśli widać nietypowe światła. Około drugiej w nocy w naszej ruchomej bazie (pojeździe NAUTILUS) odbyliśmy naradę, którą zarejestrowaliśmy w postaci pliku MP3. Dotarł do nas także dziennikarz FAKTU Andrzej Woźniak, z którym także został nagrany wywiad. Nad ranem redaktor Woźniak przywiózł pozostałe zdjęcia z incydentu z 8 stycznia. Okazało się, że są to w sumie trzy zdjęcia. Zatrzymamy się na chwilę przy każdym z nich. Nowe zdjęcie: P1080001 Pierwsze zdjęcie z całej posiadanej przez nas serii. Zostało ono wykonane o 12:34:36 Jest to zdjęcie, na którym obiekt jest najbliżej osoby wykonującej zdjęcie. Na jego powierzchni dokładnie odbija się horyzont, droga i samochody, które stoją na poboczu trasy.. Jest to zdjęcie fenomenalnie ważne, gdyż pokazuje ono bardzo wyraźnie nienaruszoną warstwę śniegu na polu. Widać ślady łapek pozostawione przez kota lub lisa, ale nie ma w ogóle śladów stóp. Jeśli ktoś rzucałby jakimkolwiek przedmiotem, wtedy ślady na śniegu byłyby po prostu oczywistością. Tymczasem pole jest w stanie idealnym! Warto także zwrócić uwagę na refleks słońca, który powstał na krawędzi obiektu. Dzięki temu można było przeprowadzić bardzo dokładne pozycjonowanie obiektu w przestrzeni, o czym poinformujemy w następnym tekście poświęconemu przypadkowi w Zdanach. Nowe zdjęcie: P1080004 To zdjęcie, z którego autor zrobił powiększenie, które jest w naszym katalogu pod identyfikacją P1080004A. Widać, że obiekt jest na znacznej wysokości nad drutami wysokiego napięcia. Zostało wykonane o godzinie 12:37:17 Mimo dużego oddalenia od osoby wykonującej zdjęcie nadal po zbliżeniu można odróżnić elementy otoczenia, które odbijają się od jego powierzchni! Na pierwszym planie widać Poloneza należącego do Macieja T. I tu kolejna ważna obserwacja: obiekt UFO odbija się w szybie samochodu! Jest on bardzo wyraźny w postaci jasnego punktu. Analiza rozkładu świateł na szybie pokazuje, że obiekt znajduje się na znacznej wysokości (szacujemy, że około 20 metrów). To kolejne zdjęcie, na którym można dokładnie przyjrzeć się warstwie śniegu na polu i zanotować brak jakichkolwiek śladów. Nowe zdjęcie: P1080008 To zdjęcie jest „perłą w koronie”. Zacznijmy od podstaw, czyli czasu. Zostało wykonane o 12:44:16. I to jest niezwykle ważna informacja, bo pomiędzy czasem wykonania zdjęcia P1080007, a zdjęciem P1080008 jest … 21 sekund ! Co to oznacza? Że jeśli byłaby to mistyfikacja, to ktoś musiałby w ciągu 21 sekund podnieść przedmiot, ustawić się, zamachnąć i posłać na wysokość kilkunastu metrów! Jest to po prostu niemożliwe i to zamyka dyskusję na temat hipotezy o „rzucaniu miskami”. Sprawę zweryfikowaliśmy empirycznie wykonując szereg doświadczeń na polu i prób rzutów miskami. Wracając do zdjęcia oznaczonego numerem P1080008, to trzeba zauważyć, że pomiędzy obiektem a osobą fotografującą znajdują się gałęzie drzewa, co pokazuje wyraźnie, że obiekt jest w znacznej odległości od aparatu fotograficznego. Zabawne, że na zdjęciu jest widoczny Maciej T., który dokładnie patrzy się w kierunku obiektu. Kąt, pod którym patrzy jest także dobrą wskazówką do tego, żeby właściwie spozycjonować obiekt. Podobnie jak w przypadku pozostałych zdjęć obiektu od jego powierzchni odbija się cały horyzont. Mimo gałęzi drzew jego elementy są bardzo widoczne. PODSUMOWANIE Mamy w tej chwili 7 zdjęć niezidentyfikowanego obiektu latającego, z których każde nie ma sobie równych jeśli chodzi o posiadane przez nas fotografie. Patrząc na fakt, że zdjęć jest siedem stawiamy wniosek (który popierają nasi amerykańscy partnerzy), że w Polsce 8 stycznia 2006 wykonano jedne z najlepszych, najbardziej wiarygodnych i najlepiej udokumentowanych zdjęć obiektu UFO na świecie. Rzucanie miskami... czyli totalny szok! Ten element naszego pobytu w Zdanach był chyba największą niespodzianką. Szykowaliśmy się na wykonanie szeregu zdjęć unoszących się w powietrzu sklejonych misek, którymi naprzemian rzucali Łukasz Bartecki i Mikołaj Jastrzębski. Okazało się, że sprawa nie jest prosta, a w zasadzie całe rzucanie było jednym pasmem klęsk. Ta sprawa powróci jeszcze w opisach uczestników tego eksperymentu, ale juz teraz spróbujmy uporządkować wnioski. • Obiekt złożony z misek o średnicy 21 centymetrów praktycznie już w odległości 10 metrów od osoby fotografującej niesamowicie „karlał” i był widoczny jako plamka. • Fatalna technika rzutów sprawiała, że „obiekt” często rył bruzdy w ziemi, zaś posłanie go na wysokość przekraczającą kilka metrów było niemożliwe. Z próby na próbę było coraz gorzej. Na usprawiedliwienie obu eksperymentatorów trzeba przyznać, że te dwie sklejone miski trudno było właściwie schwycić za kołnierz i zdecydowanie łatwiej byłoby ciskać jedną miską (ze względu na właściwości lotne). • Rzucane miski były niemiłosiernie umazane ziemią, w którą dość mocno uderzały. Na koniec było na nich wiele śladów po spotkaniu z „ziemią”. Ani Łukasz, ani Mikołaj nie poradzili sobie z zadaniem rzucania misek zza kadru, gdyż nie byli w stanie dorzucić je na tyle blisko, aby można było zrobić zdjęcie. I jeszcze jedna uwaga: kadrowanie podobne jak w przypadku zdjęć z 8 stycznia 2006 roku szybko straciło sens, bo obiektu... prawie nie było widać! Obiekt złożony z dwóch misek o średnicy 21 centymetrów po prostu był małą jasną plamką na ciemnym tle i ten element był bodaj największym zaskoczeniem dla uczestników eksperymentu. • Obaj „rzucacze” mimo apeli, dobrych rad i wskazówek nie byli w stanie wykonać nawet jednego rzutu tak, aby zlepione miski zachowywały w powietrzu poziomy lot. Rzucanie kantem w stylu „talerz freezby” dawało efekt taki, ęe co prawda miski leciały wyżej, ale za to cały obiekt zawsze ustawiał się „bokiem” i rył w ziemię krawędzią. • Pomiędzy rzutem, dobiegnięciem do miski, wytarciem ją szmatą z ziemi i ponownym rzutem skoordynowanym za pomocą krótkofalówek z fotografem zajmowało kilka minut! Wykonanie takiego rzutu w czasie 21 lub 15 sekund przekraczało wyraźnie możliwości obu panów. • Zawodziła koordynacja z aparatem. Najpierw „rzucacz posyłał” w powietrze miski (na początku głównie w ziemię, ale to inna sprawa), a wtedy okazywało się, że fotograf naciskał przycisk na aparacie za późno lub za wcześnie. Z pomocą przyszły dopiero krótkofalówki i głośne „1... 2... 3... teraz!”. Jednak żenujące efekty tej zabawy nie nadają się nawet na publikację na stronach Nautilusa. Nie ma wątpliwości, że nasza ekipa rzucająca musi w przyszłości popracować, żeby można było wykonać przyzwoite zdjęcia. • Zadziwiały proporcje. Na kilkanaście wykonanych zdjęć jedno się w miarę udawało. Cała operacja „rzucania miskami” była jednym wielkim pasmem żenujących klęsk i pokazów wyjątkowej nieudaczności „rzucaczy” mimo, że naprawdę bardzo się starali. Trzeba jednak przyznać, że dwie sklejone ze sobą miski są wyjątkowo nieporęczne do tego typu operacji, zaś ich właściwości lotne są fatalne. Mimo wszystko efekty rzucania 15 sierpnia były dla nas wielkim zaskoczeniem! • Cała nasza ekipa przez kilkadziesiąt minut robiła ogromne zamieszanie na drodze NR 2 (ludzie biegający w tę i z powrotem po polu, ludzie z radiotelefonami chodzący po poboczu i machający rękami do ludzi na polu itp.). Kierowcy zwalniali widząc zamieszanie na drodze i praktycznie ze 100% pewnością można założyć, że zostaliśmy „namierzeni” przez przejeżdżających kierowców. Trzeba przyznać jedno: ten odcinek trasy NR 2 to chyba najgorsze miejsce z możliwych na przeprowadzenie takich eksperymentów. To nie jest koniec dokumentowania sprawy Zdanów. Na miejscu podzieliliśmy się zadaniami i będziemy na stronach przedstawiali Wam kolejne materiały dotyczące tego przypadku. Już teraz zebrana dokumentacja jest na tyle obszerna, że pozwoli nam zwrócić się do polskich jednostek badawczych, które zostaną przez Fundację NAUTILUS poproszone o zabranie stanowiska w tej sprawie. Zamierzamy także zawiadomić Polską Akademię Nauk, z którą zresztą już nawiązaliśmy kontakt. Na koniec jeszcze dwie rzeczy. Zaczniemy od tego, że każdy uczestnik ekspedycji został poproszony o napisanie własnej oceny (kilku zdań) zebranego materiału. Chcemy Wam to przedstawić. TADEUSZ PIĄTEK– raport Zdany 14/15 sierpnia 2006 Najważniejszym punktem wg mnie była akcja "stroboskop". Podczas kiedy kapitan uruchomił owe lampy stałem z noktowizorem na polu, nad którym znajdował się obiekt w dniu 08.01.br. Moja pozycja wypadła pomiędzy drogą a lasem, wykonywałem powolny obrót o 360 stopni obserwując niebo poprzez w/w noktowizor, lecz niczego co by nas interesowało nie zauważyłem. Pod koniec naszej akcji wyłączyła się bateria w mojej krótkofalówce, ale spowodowane było to nie przez obcych, ale z prostej przyczyny, krótkiego czasu pracy baterii. Tego samego dnia o godz.9,30 przeprowadziłem krótką rozmowę z rolnikiem ze wsi Zdany, którego posesja graniczy poprzez drogę Nr 2 z polem gdzie doszło do obserwacji UFO. Niestety w dniu wydarzenia nic nie widział, a o samym wydarzeniu mówił z wyraźnym rozbawieniem. Dodał ponadto abyśmy we wsi nie rozpytywali o to zdarzenie ponieważ dziennik" Fakt" już to opisał i jest to wielka bzdura. Kiedy mojemu rozmówcy przedstawiłem konkretne fakty tj. wyłączenie silników w pojazdach różnych typów (benzynowy i diesel) ponadto wspomniałem, że kierujący Polonezem jest z zawodu mechanikiem samochodowym i posiada własny warsztat, a mimo to nie mógł uruchomić samochodu, zainteresował się tym przypadkiem. Co ciekawe potraktował nas już bardziej poważnie i opowiadał o wydarzeniach ze swojego życia, które nadają się do naszego archiwum. Po naszym spotkaniu z dziennikarzem "Faktu" i otrzymaniu nowych zdjęć, jak również z relacji świadków, wiem że TO WYDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ. Mam świadomość, że nasze eksperymenty przemawiają na potwierdzenie autentyczności tego zjawiska, jakim jest UFO! Mikołaj Jastrzębski – raport Zdany 14/15 sierpnia 2006 Dnia 14 sierpnia 2006 roku około godziny 18 wyruszyliśmy samochodem Fundacji NAUTILUS (w składzie: Robert Bernatowicz, Łukasz Bartecki, Tadeusz Piątek i ja) w kierunku miejscowości Zdany, mieszczącej się w pobliżu Siedlec. Ósmego stycznia bieżącego roku nad polem, w tej niewielkiej wsi miał miejsce przelot niezidentyfikowanego obiektu latającego. Dziwny lśniący, metalowy obiekt unieruchomił dwa samochody i przez ponad 10 minut latał nad tutejszymi polami. Sam przelot obserwowała grupa osób, a obiekt został uwieczniony na serii zdjęć wykonywanych w różnych odstępach czasu przez pasażera jednego z pojazdów. Zdjęcia te są wyjątkowo wyraźne, obiekt wyjątkowo bliski, a na jego powierzchni dostrzec można zarówno odbicie pola znajdującego się po przeciwnej stronie fotografującego, jak i zarys drzew, a także ośnieżonego podłoża. Sam obiekt wyglądem przypomina dwie zlepione ze sobą metalowe miski, i właśnie z tego względu od razu nasuwa myśl o fałszerstwie. Zdjęcia są nieporównywalne do „zwyczajnych” zdjęć UFO, gdzie obiekt jest najczęściej mały i ledwie dostrzegalny, często rozmyty. Tutaj wszystko jest wyraźne, wręcz „zbyt wyraźne”. Planowaliśmy wykonać eksperymenty, które pozwoliłyby przekonać się, co to znaczy „rzucać miskami”. Podróż na miejsce zajęła nam około trzech godzin. Okolica Badania rozpoczęliśmy od obchodu terenu. Drogą przy której miał miejsce styczniowy „przelot” ciągle jeździły samochody – nie było praktycznie momentu aby nic nie jechało na horyzoncie. Kilkadziesiąt metrów od nas widniał „czarny punkt” - według oficjalnych statystyk zginęło tutaj 17 osób, a 23 zostały ranne – wiemy od miejscowego gospodarza, że było ich znacznie więcej... Warunki atmosferyczne Zaczęliśmy obserwację – na horyzoncie raz za razem coś błyskało – zawsze w innym miejscu, pomimo tego, że niebo nie było w ogóle zachmurzone. Powietrze było chłodne, a na trawach osiadła już rosa. W pewnym momencie niebo przeciął lecący „błysk” – być może meteor, albo spadająca gwiazda. Po chwili sytuacja się powtórzyła. Niedługo później znów coś przeleciało, a w oddali coś znów błysnęło na niebiesko. Najprawdopodobniej odległa burza... Łukasz wskazał palcem coś na niebie – punkt wielkości gwiazdy leciał powoli mijając kolejne gwiazdozbiory. /satelita przyp. Red./ Spotkanie z Panem Andrzejem Niedługo później przyjechał pan Andrzej – dziennikarz z „Faktu”. To właśnie on miał w swoich rękach zdjęcia ze Zdanów i to właśnie dzięki niemu mieszkańcy tej miejscowości z taką niechęcią i ironią mówią o ósmym stycznia tego roku... Pan Andrzej opowiedział nam to w jaki sposób zdjęcia do niego dotarły, udzielił wywiadu, który został nagrany przez Roberta i obiecał nam, że przeszuka swoje archiwa – każde pozostałe zdjęcie ze Zdanów było na wagę złota! Pan Andrzej pojechał obiecując, że wróci rankiem. Dojazd Rafała Około godziny 23 jakiś samochód zjechał z drogi i zaparkował obok nas. Przywitaliśmy Rafała Nowickiego, który przejechał aż 300km aby być z nami tej nocy. Zmieniliśmy miejsce obozowiska – tym razem, po drugiej stronie szosy było dokładnie to samo pole, które widnieje na zimowych fotografiach, znaleźliśmy nawet to samo drzewo obok którego przelatywał obiekt. Pierwszy eksperyment Rozpoczęliśmy pierwszy eksperyment – przed samochodem ustawiliśmy na stoliku dwa stroboskopy i podłączyliśmy do agregatu. Każdy z nas poszedł w inny sektor – my z Tadeuszem wybraliśmy się na to pole, nad którym miał miejsce styczniowy przelot, Łukasz stanął przy drodze, daleko od samochodu, Robert stał przy bazie – Rafał po stronie Roberta.. Żaden z samochodów na drodze nie zareagował na pulsujące światła, żaden nawet nie zwolnił, chociaż na polu obok działo się coś niecodziennego! Robiłem zdjęcia pola w nocy (najczęściej w ustawieniach 1/30, flash, autofocus, ISO 400). Oprócz kilku orbsów nie zarejestrowałem niczego. W pewnym momencie chciałem nadać coś do Łukasza. Nacisnąłem guzik na krótkofalówce, usłyszałem charakterystyczne „piknięcie” i... krótkofalówka się wyłączyła. Włączyłem ją – miała pełną baterię. Spróbowałem jeszcze raz. Krótkofalówka zgasła. Chwilę później to samo stało się z krótkofalówką Tadeusza. Eksperyment został zakończony. Przez ulicę przejechał kolejny samochód. Nie zgadzało się jedynie to, że jechał złym pasem. Bardzo zastanawiające jest dlaczego w tym właśnie miejscu ginie tyle osób – prosta, równa droga. Czy spowodowane jest to jedynie przez lekkomyślność, czy rzeczywiście coś „wisi” nad tym odcinkiem drogi? Dochodząc do naszej bazy spróbowałem włączyć latarkę – po kilku sekundach jej światło zrobiło się pomarańczowe i ona również zgasła. Drugi eksperyment Następnego dnia wyruszyliśmy wykonać ostatni z zaplanowanych eksperymentów. Posiadając oryginalne zdjęcia z ósmego stycznia na bazie naszej analizy i analizy niezależnego amerykańskiego ośrodka, mogliśmy stwierdzić, że nikt nie „grzebał w samych plikach”. Pozostawała jedynie możliwość oszustwa, polegającego na rzucaniu zlepionymi ze sobą miskami (co sugerowało wiele osób oburzonych tym, że można przyjmować te zdjęcia za autentyczne). Mieliśmy ze sobą dwa obiekty wykonane z misek o średnicach 21cm i 13cm. Po pomiarze pola i zaznaczeniu każdych 10m przystąpiliśmy do punktu kulminacyjnego – zdjęć. Najpierw ja i Łukasz, trzymając obie miski stanęliśmy na kolejnych oznaczeniach – 10, 20, 30, 40 i 50m. Na każdym wykonano zdjęcia, aby porównać naszą miską z obiektem z fotografii. Później zaczęliśmy rzucać miskami. Efekt był porażający! Po pierwsze niezwykle trudno było uchwycić w sposób stabilny zlepione ze sobą miski. Po drugie nawet mając krótkofalówki, zsynchronizowanie wyrzucenia misek i naciśnięcia guzika aparatu w odpowiedniej chwili nie było łatwe. Jednak najważniejszym wnioskiem jaki wyniosłem z tego doświadczenia było to, że niezależnie od tego, czy ja rzucałem naszym „obiektem”, czy silniejszy ode mnie Łukasz, miski latały jak chciały – przyjmowały rotację według własnych nastrojów i równie przypadkowy tor lotu. Obiekt na prawdziwych zdjęciach ma przeważnie „pierścień” równolegle do podłoża – u nas „pierścień” był we wszystkich kierunkach w tym przeważnie pionowo. „Czy nie możecie rzucić mocniej?!” – spytał Robert przez krótkofalówkę. Niezależnie od włożonej siły, miski latały w sposób dowolny, w tym podrzucenie na wysokość większą niż wysokość kabli wysokiego napięcia było nie lada wyczynem. Najlepsze zdjęcia misek wyszły podczas gdy Łukasz rzucał nimi spomiędzy kolan pionowo do góry. Nawet przy wyrzuceniu przeze mnie miski, poczekaniu na zdjęcie i pobiegnięciu po nią sprintem, wraz z powrotem i ponownym rzutem zajmowało to około 2 minut. A pomiędzy tamtymi dwoma pierwszymi zdjęciami różnica wynosiła 15 sekund! Tam wszystkie kolejne zdjęcia były udane – u nas jedno na 5. Tam w kadrze oprócz obiektu jest drzewo i pole nie niepokojone śladami ludzkich nóg – u nas przede wszystkim na zdjęciach wychodziliśmy my, drzewo i pole. I to co, pokazało nam jedną dość ciekawą rzecz – obiekt ze styczniowych zdjęć ma gładką, metaliczną powłokę w której odbija się horyzont, drzewa i bruzdy ziemi. Na naszej misce tego zupełnie nie widać – nie widać ani powierzchni, ani tym bardziej żadnego odbicia. Nasz obiekt na odległości 20 czy 30 metrów stał się małą plamką z niewyraźnym kolorem – obiekt ze Zdanów musiał zatem być naprawdę pokaźnych rozmiarów... Warto dodać, że Pan Andrzej wywiązał się z obietnicy i dostarczył nam resztę zdjęć (ze Zdanów) w których był posiadaniu. Na jednym z nich widać odbicie obiektu na masce samochodu oraz na szybie. Wnioski: Moim zdaniem zdjęcia, które trafiły do nas, wykonane w Zdanach i datowane według EXIF na 08.01.2006 są zdjęciami autentycznymi. Świadczy o tym nie tylko nasz czas rzutu falsyfikatem, biegu po niego i ponownego rzutu (który przekracza ośmiokrotnie czas w oryginalnych zdjęciach). Świadczy o tym również szereg innych własności tych fotografii. Możemy wykluczyć wykonanie takich zdjęć poprzez rzucanie obiektem – jest to niewykonalne, co stwierdziliśmy doświadczalnie. Obiekt musiał być znacznie (!) większy niż 21cm, czego również dowodzi nasz eksperyment. Najpewniej jego przelot w Zdanach 08.01.2006 o godzinie 12:34 był przypadkowy (tzn. to miejsce nie było celowe). Wniosek ostateczny: Dnia 08.01.2006 o godzinie 12:34 nad miejscowością Zdany nastąpił przelot pojazdu, który był Niezidentyfikowanym Obiektem Latającym. Wszystkie zdjęcia tamtego obiektu, w których jesteśmy posiadaniu są autentyczne. Robert Bernatowicz – raport Zdany 14/15 sierpnia 2006 Historia ze Zdanów przypomina książkę, której kolejne rozdziały wypełniają się treścią. I zachwycają swoją wiarygodnością. Do czasu odkrycia tej historii nie wyobrażałem sobie, że mogę kiedykolwiek analizować zdjęcia obiektu, które zostały wykonane z tak bliskiej odległości. To precedens w skali światowej, że od powierzchni obiektu odbija się otoczenie i można ustalić szczegóły krajobrazu, elementy planu itp.. Więcej – widać wyraźnie, że ów kołnierz otaczający kulę (bo ten obiekt jest tak naprawdę potężną kulą z metalowym kołnierzem) ma wyraźne elementy, widać na nim trójkąt, jakieś znaki itp. Żeby dostrzec te szczegóły trzeba mieć zdjęcia wysokiej rozdzielczości, a na szczęście są to właśnie takie zdjęcia. Ta historia ma także jeszcze jeden element, który ją nieprawdopodobnie uwiarygadnia. To sposób, w jaki te zdjęcia trafiły do Fundacji NAUTILUS. Była to prawdziwa batalia o to, żeby te zdjęcia najpierw otrzymać, a następnie ustalić dokładnie przebieg zdarzenia i świadków. Ogromną rolę odegrał w tym wszystkim dziennikarz Faktu, Andrzej Woźniak. Otrzymał te zdjęcia od człowieka, który mieszka na tej samej ulicy w Siedlcach i wiedział tylko, że „pan Andrzej to dziennikarz jakieś gazety”. Dał mu płytkę CD ze zdjęciami najlepszymi na świecie na zasadzie „pan redaktor zobaczy, jakie cudo latało. Widział Pan coś takiego?!”. Andrzej Woźniak to dojrzały mężczyzna, traktujący swoją profesję dziennikarską jako źródło utrzymania siebie i rodziny. Jego stosunek do zdjęć UFO ze Zdanów przypominał emocjonalnie zaangażowanie w zdjęcia z wypadku samochodowego czy kota, który nie chciał zejść z drzewa i ściągała go straż pożarna – po prostu zero zainteresowania. Były to kolejne zdjęcia, które mógł zamieścić w Fakcie i za które mógł otrzymać pieniądze. I tak się stało – pojawiło się na łamach tej gazety zdjęcie, do którego pan Andrzej wymyślił tekst. Prawdziwa była tylko – o dziwo – nazwa miejscowości, czyli Zdany. Ostatnio powiedziałem mu, że szkoda, że nie wsadził w ten tekst jakieś zupełnie wymyślonej nazwy miejscowości, gdyż wtedy my nie mielibyśmy kłopotów z dokumentowaniem tej sprawy. Po tej publikacji zdjęcia ze Zdanów przepadłyby już na zawsze na dysku dziennikarza Faktu wśród tysięcy innych zdjęć, gdyby nie heroiczny upór i po prostu walka w tej sprawie. Kiedy zobaczyłem zdjęcie w Fakcie pierwszą myślą było „jak oni zrobili tak wspaniały fotomontaż”. Uznałem, że muszę tę sprawę wyjaśnić do końca. Pamiętam tych kilka dni, kiedy codziennie wykonywałem kilka trudnych rozmów z redakcją Faktu. Na szczęście mamy tam kilku przyjaciół, którzy pomogli uratować tę historię. Tu muszę zaznaczyć, że wtedy byłem przekonany, że zdjęcie (nie wiedziałem o istnieniu innych zdjęć) jest fałszerstwem. Pamiętam wreszcie moment, kiedy jedna z pracownic sekretariatu redakcji Faktu wysłała mi maila, chyba na zasadzie, abym się „wreszcie odczepił”. Mail miał w załączniku pięć zdjęć, dość potężnych rozmiarów. Pamiętam, jak po otworzeniu tych zdjęć na komputerze po prostu na kilkanaście minut przerwałem pracę i oniemiały patrzyłem się na coś, co przekraczało moją wyobraźnię... Redakcja Faktu nie interesowała się tym, czy zdjęcia są prawdziwe czy też nie. Było, minęło, ludzie się „nadziwowali” i sprawa dla redakcji tabloidu jest zamknięta. O Zdanach ukazało się kilka tekstów, które były po prostu... nie chcę używać słów, które po prostu cisną mi się na usta. Szanuję pracę Pana Andrzeja, rozumiem jego sytuację i nie chcę moralizować czy pouczać – tak jest i przyjmuję to, choć mam prawo się z tym nie zgadzać. Pamiętam wreszcie moment mojej pierwszej rozmowy z Andrzejem Woźniakiem i zdanie wypowiedziane obojętnym tonem „Co panie Robercie, chodzi Panu o te zdjęcia?! One są prawdziwe proszę pana, tak... Dostałem je. Prawdziwe są. Nie mam teraz czasu o tym gadać, niech Pan zadzwoni kiedy indziej, to panu opowiem”. Od tego momentu rozpoczęła się historia, która zapisze się – jestem tego pewien – do historii odkrywania tajemnic naszego świata. Jeszcze raz okazało się, że warto być upartym. O tym, jak przebiegała walka z redakcją Faktu wiedzą moi najbliżsi współpracownicy z Fundacji, którzy obserwowali kolejne etapy zwodzenia mnie w tej sprawie... Teraz, z perspektywy oceniam, że akurat ta historia pokazywała, jakie są kulisy powstawania tekstów w Fakcie i chyba było nie po drodze ujawniać je koledze „z branży dziennikarskiej”. W tej sprawie od samego początku współpracuję z naszymi przyjaciółmi z USA. Zdjęcia zostały przekazane do pierwszej ligi amerykańskich „specjalistów od zdjęć UFO”. Informacje płynące zza oceanu były od samego początku budujące. Po pierwsze można było natychmiast odrzucić możliwość, że obiekt był sztucznie wprowadzany w kompozycję, gdyż mamy oryginalne pliki i wszelkie „grzebania” w grafice zostawiają trwały ślad w pliku. Tutaj nie było najmniejszego śladu pracy na pikselach, a sprawę ułatwiała okoliczność, że zdjęć było 5! Jedno ze zdjęć pokazywało obiekt, który został w aparacie autora zdjęcia sztucznie wykadrowany z innego zdjęcia, którego nie mieliśmy (teraz już je mamy), ale i tak było to zdjęcie bardzo cenne. Zresztą, co tu kryć, każde z tych zdjęć jest na wagę złota. Specjaliści ze Stanów Zjednoczonych szacowali także wymiary obiektu i tu była pełna zgodność z tym, jak wielkość obiektu oceniał świadek, pan Maciej. Obiekt miał około 2-3 metrów średnicy i od samego początku nie mieliśmy nawet przez chwilę wątpliwości, że jest to prawidłowa ocena. Pan Maciej przyznał zresztą, że obiekt przeleciał w pewnym momencie bardzo blisko, najwyżej kilkanaście metrów od niego. Czuł wtedy bardzo silny powiew wiatru i szum, rodzaj delikatnego gwizdu. Przyjrzał się jednak temu obiektowi i ocenił, że był on potężny i na pewno „nie zmieściłby się do pojazdu NAUTILUS-a”. A my przyjechaliśmy na miejsce małą ciężarówką, którą tak naprawdę jest nasz 5-tonowy Mercedes. Osoba, która zna podstawy geometrii przestrzennej na poziomie szkoły podstawowej, może bez trudu oszacować wielkość obiektu. Jest tutaj dość zabawna sprawa, której zresztą wiele osób nie jest świadoma. Otóż obiekt trzymany w rękach, który wydaje się „całkiem spory” w pewnym oddaleniu błyskawicznie karleje do rozmiarów małej kropki. Widać to wyraźnie na zdjęciach z eksperymentu, który wykonaliśmy w Zdanach. Oto w rękach Łukasza jest miska o przyzwoitej średnicy 21 centymetrów. Ale kiedy zrobiłem zdjęcie „Łukasza z tą miską w rękach” z odległości 10 metrów, ta sama – wydawać by się mogło – spora miska zamieniła się w niewyraźną plameczkę o metalicznym kolorze. Następne zdjęcie, kiedy Łukasz i Mikołaj stali w odległości 20 metrów od aparatu, jest już klasycznym przykładem „tracenia wymiarów w perspektywie”. Nie tylko nie widać szczegółów obiektu, ale nawet nie jest jasne, co obaj panowie trzymają – to są już tylko plamki... Opisał to dokładnie Less, który w sprawie Zdanów przysłał niezwykle ciekawy list. Poinformował on w nim o zaskakującym spostrzeżeniu, którego dokonał ustawiając tablice reklamowe. Dwumetrowa tablica, która w domu wydawała się potężna, ustawiona na poboczu drogi z odległości kilkunastu metrów „karlała i raziła w oczy swoją małością”. Niestety – perspektywa obiektu w otwartym terenie to sprawa okrutna dla pracowników działu reklamy „out-door”. 15 sierpnia udało nam się wreszcie rzucać miskami, co było doświadczeniem zadziwiającym. Po pierwsze okazało się, że kiedy rzucający był w odległości powyżej 10 metrów od fotografującego nasze „miski” były niewyraźne, zamieniały się w punkcik i nijak nie chciało się od ich powierzchni odbijać cokolwiek z otoczenia! Zdjęcia były robione przy użyciu trybu rodzielczości lepszej niż ta, której używał autor zdjęć z 8 stycznia. Mimo to obiekty były pozbawione szczegółów, a przecież powinna być widoczna chociażby taśma warsztatowa, którą zlepiliśmy miski. Nie było widać absolutnie nic – to było naprawdę duże zaskoczenie. Jaki jest z tego wniosek? Być może popełniliśmy błąd, prawdopodobnie nawet nasze szacunki średnicy obiektu (2-3 metry) są zaniżone. Mówił mi zresztą o tym świadek pan Maciej, który porównywał ów obiekt do samochodu osobowego, a widział go przecież z bliskiej odległości. Nasz wyjazd do Zdanów okazał się także przełomem dlatego, że wreszcie udało nam się zmobilizować Andrzeja Woźniaka do przeszukania swoich zasobów zdjęciowych na dysku komputera i przekazaniu Fundacji NAUTILUS wszystkich zdjęć, które dostał na CD od pana Macieja. Oczywiście jest to materiał do szczegółowej analizy (w zasadzie brakuje słów, żeby opisać te zdjęcia), ale ja zapamiętam jeden moment. Rozmawiam z panem Andrzejem i pytam, dlaczego tyle czasu zajęło nam błaganie go o przekazanie nam wszystkich zdjęć. Odpowiedź była rozbrajająca: - Ale panie Robercie, te zdjęcia były tak podobne do siebie... Co to za różnica? Mówię, były bardzo podobne, więc pomyślałem, że wystarczy to, co przesłałem Panu. Chcecie usłyszeć jakiś komentarz? Nie będzie go. Sprawy jednak mają się inaczej i dziś Andrzej Woźniak już wie, że przez jego ręce przeszły zdjęcia, które mogą okazać się kamieniem milowym na drodze do uświadamiania ludzi o tym, że w naszej przestrzeni powietrznej poruszają się obiekty nie zrobione ręką ludzką. Pobyt w Zdanach 15 sierpnia był także fenomenalnie ważny z jeszcze jednego powodu. Pozwolił on bowiem pokazać, jak pokracznie obaj panowie (Łukasz i Mikołaj) radzili sobie z rzucaniem zlepionymi miskami. Najpierw mimo szczerych chęci i tytanicznego wysiłku nie potrafili właściwie rzucić „nasze UFO” i zamiast wysoko w górę, cały czas ciskali miskami w glebę. Po prostu nie potrafili znaleźć właściwego sposobu, techniki rzutu. Kiedy wreszcie udało im się w miarę opanować „rzut zlepionymi miskami”, robili to tak nieudacznie i zabawnie, że ten widok zapamiętam już zawsze... Zauważyłem, że miski są po prostu utytłane niemiłosiernie w ziemi, zaś cały teren rzucania przypomina wydeptane klepisko. Znacznie zawiodłem się na Łukaszu, gdyż liczyłem, że ze względu na większą masę niż nasz drogi Mikołaj uda mu się cisnąć miskami na wysokość drutów wysokiego napięcia (ok. 7 metrów). Tymczasem Łukasz rzucał miskami fatalnie, nie potrafił nimi cisnąć dostatecznie wysoko, aby można było zrobić przyzwoite zdjęcie. Co gorsza, kiedy robiłem fotografie w podobnej kompozycji jak oryginalne zdjęcia ze Zdanów, obiektu praktycznie nie było widać. Potem zastanawiałem się, że gdyby Łukasz miał do rzucania zwykłą miskę (a nie zlepione taśmą dwie miski), wtedy mógłby rzucić taką miską w podobny sposób, jak rzuca się talerzem „freezby”. Być może – kto wie – udało by mu się posłać taki obiekt na wysokość 10 metrów, choć oczywiście wymaga to jeszcze przeprowadzenia odpowiednich prób. Pamiętam, że kiedyś robiliśmy zawody, na jaką wysokość uda się dorzucić śnieżką na ścianą dziesięciopiętrowego budynku. Rekordziści dorzucali na wysokość szóstego piętra, czyli ok. 15 metrów, bo na takiej wysokości pozostawały białe ślady uderzenia śnieżek. Być może metalowym talerzem można rzucić na wysokość 20-25 metrów (to także warto sprawdzić), ale na pewno poza zasięgiem jest wysokość, na której na jednym ze zdjęć znajduje się obiekt. Jest to zdjęcie, na którym UFO jest najmniejsze i leci w kierunku samolotu pozostawiającego smugę. Oceniam – powtarzam jednak, że są to tylko szacunki – że obiekt znajduje się na wysokości co najmniej 50 metrów. Mogę to oszacować dopiero po tym, jak na własne oczy przekonałem się, co to znaczy „perspektywa otwartej przestrzeni”. Nigdy nie przypuszczałem, że przedmioty, które wydawały się całkiem spore, tak dramatycznie tracą wymiary w perspektywie. Tu jednak muszę wspomnieć o bardzo istotnej kwestii, którą odkryliśmy niejako „przy okazji”. Otóż rzucając naszymi miskami obaj panowie, jak już wspomniałem, zamienili ładny kawałek pola w wydeptane klepisko. A to się któryś z nich przewrócił, a to cisnął miskami zamiast w niebo to w glebę, a to wykręcił pirueta starając się „posłać miski hen w niebo” ze skutkiem zerowym... I tak wszędzie widać było ślady, pełno śladów. Tymczasem na zdjęciach ze Zdanów widać wyraźnie, że na śniegu leżącym na polu nie ma żadnych śladów! Jest to wręcz fenomenalnie widoczne na zdjęciu oznaczonym numerem jeden, gdzie widać doskonale pole. Dostrzegliśmy tam jedynie ślady kota, który przebiegł przez bruzdę i zostawił charakterystyczny ślad „kocich łapek”. Poza tym nie ma asbolutnie nic! Oczywiście wobec pozostałych elementów tej historii to ledwie drobiazg, ale on także pokazuje, że w tej sprawie „po prostu nie ma się do czego przyczepić”. W piątek 18 sierpnia odbyłem bardzo długą telefoniczną rozmowę z Nancy Talbott z USA. Powiedziała ona dokładnie to samo. Zdjęcia trafiły do ludzi, którzy analizują zdjęcia dla znanego serwisu rense.com Nancy powiedziała, że bardzo im zależało, żeby „znaleźć choć jedną rzecz”. _ Robert, oni robili dosłownie wszystko z tymi plikami, prawdziwe cuda... Analiza barw, cieni, śladów na śniegu, rozłożenia refleksów słońca na obiekcie, wszystko, wszystko... Słuchaj, oni nie znaleźli nic! Rozumiesz? Zupełne zero! Kiedy Nancy mówiła te słowa nie wiedziała o tym, że mamy kolejne zdjęcia ze Zdanów. W chwilę potem powiedziała chyba najkrótszy komentarz, który jednak dobrze oddaje całą tę zabawną w sumie sytuację. Zacytuję go w całości. - Oh my God! A przecież jest jeszcze sprawa związana z odbiciem tego obiektu na masce samochodu, na innym zdjęciu ten obiekt odbija się na szybie Poloneza. No i ostatnie zdjęcie, kiedy ten obiekt jest widoczny, lecz pomiędzy obiektem a aparatem, są gałęzie drzewa. Po prostu brakuje słów. Warto tutaj wspomnieć, że pan Maciej (a to on jest na zdjęciu) dokładnie pokazuje spojrzeniem, pod jakim kątem znajduje się obiekt w przestrzeni! Na koniec mojej oceny poświecę kilka słów świadkom. O fotografie nie chcę w tej chwili pisać, bo jest jeszcze na to zbyt wcześnie. Ów mężczyzna jest bardzo niechętnie nastawiony do wszystkich, którzy „chcą mu zawracać głowę tymi zdjęciami i w ogóle czymkolwiek”. To oczywiście zamyka dyskusję, czy „zależało mu na zrobieniu mistyfikacji”, bo w tej sytuacji w ogóle nie wchodzi to w grę. Nie zmienia to jednak faktu, że z tym człowiekiem będziemy prowadzili rozmowy i bardzo liczę tutaj na Tadeusza Piątka z naszej ekipy, dojrzałego mężczyznę, pilota śmigłowca, który podjął się misji wytłumaczenia autorowi zdjęć, co tak naprawdę się stało 8 stycznia 2006 roku. Nie jest to łatwe, gdyż ten człowiek ma duże kłopoty osobiste i tego typu historia mogłaby tylko wpłynąć na... ale zostawmy to na później (wierzę, że poradzisz sobie z tym Tadeusz!). Pan Maciej, czyli kierowca samochodu, także wykazuje obojętność, ale przynajmniej jest gotowy z nami współpracować. Nie zastrzegł swojego nazwiska, ale uznaliśmy, że będzie to „przyjazny krok w jego kierunku”, jeśli na razie nie podamy publicznie jego personaliów. Czy Pan Maciej jest wiarygodny? Jak by to powiedzieć... zajmuje się czynnie dziennikarstwem od 16 lat i na 10 punktów wiarygodności ten człowiek zdobywa 10, a nawet dostaje „premię za odcinek specjalny”, jakim było słownictwo, którym opisywał „to latające w powietrzu coś”. Po prostu 100%. Na koniec refleksja osobista. Czekałem na taką historię wiele lat i nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał o nią walczyć, a świadkowie będą zupełnie na nią obojętni. Myślałem, ze będą krzyczeć, opowiadać, tłuc się do mediów, a tymczasem okazało się, że „taka historia” jest integralnie związana z ciszą... I ta cisza była dla mnie chyba największą, lecz bardzo miłą niespodzianką. Teraz kolej na nas. Mamy plan, mamy możliwości, mamy wreszcie materiał, który poraża siłą i wiarygodnością. Teraz czas, żeby z tym „materiałem” zmierzyli się ci, którzy powinni się tym zająć na poważnie, a sprawa ta powinna ostatecznie trafić do podręczników szkolnych. Bo nam po prostu nie wolno o tym milczeć! Obiecuję Wam, że historia o wydarzeniu ze Zdanów zmieni poglądy milionów ludzi na całym świecie na otaczającą ich rzeczywistość. Fundacja NAUTILUS to w tej chwili potężna maszyna, która pracuje w tej sprawie na pełnych obrotach. Nie zatrzymamy się! Łukasz Bartecki – raport Zdany 14/15 sierpnia 2006 Próbując opisać wydarzenie z 8 stycznia 2006 roku trzeba się skupić na wielu wątkach i aspektach tej sprawy. Pod uwagę należy brać takie drobnostki jak zachowanie się i wiarygodność świadków, realność okoliczności zdarzenia, spójność opowiadanej wielokrotnie historii czy też wątek poboczny, jakim jest ukazanie się zdjęć w ogólnopolskim brukowcu. Mam okazję śledzić badania nad tą sprawą od samego początku, a w pewnej mierze sam w nich uczestniczyłem. Dlatego mam pełny obraz wydarzeń z miejscowości Zdany i krok po kroku chciałbym przedstawić argumenty przemawiające za prawdziwością zdarzenia. Wszystko zaczęło się od publikacji w brukowcu, gdzie była mowa o zaniku energii i w tle była fotografia ciemnego obiektu. Autor artykułu sugerował, że to właśnie ten obiekt odpowiadał za zanik energii w miejscowości Zdany. Kiedy Robertowi Bernatowiczowi udało się z redakcji brukowca uzyskać zdjęcia okazało się, że jest ich dużo więcej, a te nie opublikowane są zaskakująco wyraźne , do tego stopnia, że zgodnie myśleliśmy o prowokacji. Na szczęście udało się skontaktować z autorem artykułu, który zapewnił, że zdjęcia są prawdziwe i zostały zrobione na trasie NR 2 (E30) w kierunku Terespola za Siedlcami, właśnie na wysokości miejscowości Zdany. Oznaczało to, że jak najszybciej musimy się tam udać i tak też zrobiliśmy. Pierwszy wyjazd okazał się dosyć owocny, ponieważ udało się porozmawiać z jednym ze świadków tych wydarzeń ( panem Maciejem ) i z autorem artykułu . Cały wywiad został nagrany i ze zdziwieniem słuchaliśmy jak pan Maciej, mechanik, marynarz łodzi podwodnej, opowiada ze strachem w oczach o całym zdarzeniu. Wtedy powoli zaczęliśmy nabierać pewności, że to wydarzenie miało miejsce i nie jest ono prowokacją ogólnopolskiego brukowca. Wtedy także, dziennikarz, wytłumaczył nam, że zdjęcia zostały połączone z treścią artykułu tylko na potrzeby wiarygodności tekstu. Zapewniał także, że zanik prądu w tej miejscowości również miał miejsce i potwierdzają go mieszkańcy. Fotografie dostał od sąsiada, właśnie pana Macieja. Kolejny wyjazd ukazał wiele aspektów sprawy. Mianowicie, całe wydarzenie miało miejsce na bardzo ruchliwej trasie w kierunku przejścia granicznego z Białorusią . W dodatku, na odcinku, na wysokości którego są Zdany, znajduje się znak tzw „ Czarny Punkt” który jest stawiany w miejscach bardzo niebezpiecznych, gdzie w wypadkach zginęło bardzo dużo osób ( na 2003 rok kiedy go stawiano było 13 zabitych i 23 osoby ranne ) . Tablice rozstawione są na długości 5 kilometrów i właśnie przed końcem tego odcinka znajduje się pole gdzie latał obiekt. Tutaj zwróciłem uwagę na ślady po wypadkach, które potwierdzają statystyki policyjne. Na prośbę Małgorzaty Żółtowskiej, Komenda Główna w Radomiu przysłała nam pełne statystyki dotyczące 5 kilometrowego odcinka oznaczonych znakami „czarnego punktu”. Obejmowały one lata 2002 – 2005 włącznie i mimo iż były rozpisane bardzo dokładnie nie wykazały prawidłowości w wypadkach. Jeden z mieszkańców Zdan twierdził, że wszystkie wypadki spowodowane są nieostrożnością kierowców. Policyjne zapisy mówiły, że bardzo dużo wypadków powstała w wyniku uderzenia w drzewo, potrącenia osoby idącej na poboczu czy zderzenia czołowego. Bardzo to mnie zdziwiło, gdyż odcinek ma po dwa szerokie pasy w każdą stronę i bardzo duże pobocze. Nie ma na nim żadnych zakrętów ani wzniesień, co tym bardziej zastanowiło mnie jak to możliwe, by na takim odcinku do 2005 roku włącznie zginęło kilkadziesiąt osób i tyle samo zostało rannych. Podczas gdy oglądaliśmy miejsce zdarzenia uderzyła mnie ogromna ilość krzyży na poboczu oraz przyczepione tablice rejestracyjne na drzewach. W trakcie rozmowy, pan Maciej, świadek wydarzenia, zasugerował, że pewna część kierowców traci świadomość na tym odcinku drogi i stąd te wypadki. Statystyki policyjne nie uwzględniają takiej przyczyny wypadku i dlatego nie udało się potwierdzić jego słów. Trzeba zaznaczyć jednak, że do fundacji przyszedł mail, w którym mieszkaniec Siedlec opisuje zdarzenia, kiedy przejeżdżając drogą na wysokości Zdan, samochód zaczynało dziwnie ściągać na bok i nie był to przypadek jednostkowy. Od dziennikarza dowiedziałem się, że podczas przebudowy tego odcinka, bardzo dokładnie zbadano ten teren ponieważ już wtedy na tym prostym odcinku drogi, odnotowano wzrost wypadków. Przyszła kolej na analizę historii i całego zdarzenia w Zdanach. Całość miała miejsce 8 stycznia w godzinach od 12:30 do prawie 13. Dane te można określić na podstawie godziny zapisanej w zdjęciach. Uzyskane zdjęcia wraz z nowymi z dnia 15 sierpnia, mają dane z EXIF: Z danych tych wynika, że pomiędzy zdjęciami są różne odstępy czasu. Od kilkunastu sekund do ponad 2 minut. Obecnie brakuje nam zdjęcia numer 5, które jest w posiadaniu autora zdjęć. Przykładowo, różnica czasu pomiędzy zdj 1 i zdj 2 wynosi 15 sekund. Oznacza to, że w przypadku prowokacji ktoś po wykonanym rzucie, musiałby podbiec na pole, wziąć „miski”, wrócić i wykonać ponownie rzut. Niestety przy naszych próbach nigdy nie udało się uzyskać tak krótkiego czasu . Kolejna sprawa związana z „miskami”. Jest to dobrze pokazane na filmie, który zamieścimy w serwisie ( ciągle nad nim pracujemy ). Pozornie łatwe w rzucie miski jest bardzo trudno złapać za brzeg w taki sposób aby rzut był odpowiednio wysoki i wiarygodny. Rzuty odbywały się do 30 metrów odległości od fotografa ( czyli do drutów widocznych na zdjęciach ) . Na żadnym nie uzyskaliśmy choćby zbliżonego efektu pod względem wielkości, nie mówiąc już o odbiciu od powierzchni metalicznej obiektu, którego nawet w bliskiej odległości nie mogliśmy uzyskać. W odbiciu obiektu można bez problemu dostrzec odbicie drogi, pola oraz nieba i jest to bardzo szeroki obraz horyzontu co przeczy teorii, że obiekt został rzucony lub zawieszony blisko aparatu i fotografa. Kolejnym ciekawym zjawiskiem jest fakt odbijania się obrazu obiektu na masce samochodu. Odbicie takie występuje na dwóch zdjęciach i doskonale ukazuje jak wysoko w stosunku do drutów był obiekt. W drodze konsultacji z grafikiem oraz sprawdzeniu ich w USA wykluczyliśmy obróbkę komputerową, co jak niektórzy zasugerowali. Eksperymenty i podsumowanie. 15 Sierpnia 2006 roku przeprowadziliśmy w Zdanach szereg eksperymentów. Na podstawie zdjęć ustaliliśmy co do metra miejsce zdarzenia i mniej więcej kąt pod jakim były robione zdjęcia w stosunku do lasu i charakterystycznej przestrzeni pomiędzy nimi. Muszę zaznaczyć, że pomimo święta państwowego i kościelnego ruch był na tyle duży, że przebywanie w pobliżu drogi było bardzo niebezpieczne. Pierwszym, nocnym eksperymentem było wywołanie światłami stroboskopów możliwie największego zamieszania. Celem było wzbudzenie zainteresowania. Chcę jednak zwrócić na jedną rzecz uwagę. Podczas eksperymentu stałem bardzo blisko drogi E30 naprzeciwko pola na którym miało miejsce zdarzenie. Ruch samochodów ciężarowych był bardzo duży i to po części wprawiło mnie w zdumienie. Kierowcy w ogóle nie zwracali uwagi na to, że po ich lewej stronie pulsują bardzo mocne światła , które w dodatku zmieniają częstotliwość pulsowania. Żaden nie wykazał się nie tyle odwagą co ciekawością by zatrzymać się i sprawdzić co się dzieje. Eksperyment zakończył się tuż po 1 w nocy nie przyniósł żadnych obserwacji niezidentyfikowanych obiektów. Kolejnym porannym eksperymentem była próba podrobienia zdjęć. Odmierzyliśmy dokładnie kolejne odcinki po 10 metrów ( 30 metrów to poziom drutów ) do odcinka w odległości 50 metrów. Wraz z Mikołajem ustawialiśmy przygotowane wcześniej sklejone miski w wyznaczonych odległościach aby ustalić jak wielkość misek zmienia się wraz z odległością od fotografującego. Sprawa wydała się oczywista, 21 i 13 centymetrowe miski malały do kropek na odległości 50 metrów. Następnie przyszła pora na rzucanie miskami. Od razu zaznaczam, że rzut miską o 2 centymetrowym brzegu jest bardzo trudny. Miski bardzo rzadko udało się wyrzucić na kilka metrów ponad druty. Na filmie, który kręcił Rafał Nowicki, widać wyraźnie jak ja z Mikołajem jesteśmy mali w stosunku do słupa pomimo iż mam ponad 1,8 metra wzrostu. Próbowałem także rzucić miskę poziomo, tak aby brzeg ułożył się tak jak na oryginałach z 8 stycznia. Kiedy mi się to udawało, miska leciała albo zbyt nisko, albo przechylała się i lądowała z wielkim hukiem na ziemi. Po zakończonych rzutach, bardzo byłem ciekawy jak się ma sprawa odbicia od powierzchni misek. Otóż na zdjęciach wyraźnie widać było, że miski praktycznie za każdym razem wchodziły w ruch wirowy co powodowało rozmazanie obrazu. Tam, gdzie obraz był na tyle ostry okazywało się że… nic kompletnie się nie odbija. Choć miałem cichą nadzieje, że uzyskamy podobny efekt. Ale jednak nie. I tak drodzy panie i panowie. Jeśli macie jakieś wątpliwości polecam sklejenie dwóch misek i trasę E30 gdzie na wysokości miejscowości Zdany można spróbować swoich sił. Jeśli Wam się uda. Dajcie znać. Małgorzata Żółtowska – raport Zdany 14/15 sierpnia Po pierwsze wykonaliśmy pomiary odległości od pobocza, gdzie w styczniu br. stał samochód pana Macieja . Linie energetyczne znajdują się 30 metrów od szosy, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Sądziłam, że ta odległość wynosi 12-15 metrów. Byliśmy ciekawi, jak prezentują się „nasze miski” w odległości 10, 20, 30, 40 i 50 m od obiektywu aparatu. Mieliśmy dwa komplety misek (po dwie sztuki, sklejone mocną taśmą) – jedne miały ok. 13 cm średnicy, drugie 21. Okazało się, że w odległości 30 m od obiektywu, miseczki są już ledwie widoczne. Próbne rzuty naszych spreparowanych misek doprowadziły do następujących wniosków: wykonanie rzutu nie jest rzeczą prostą – brzeg jest dość wąski i trudno uchwycić miski, tak aby leżały dobrze w dłoniach. Za każdą próbą, w obiektywie pojawiał się nie tylko „obiekt”, ale także osoba rzucająca. Pomiędzy kolejnymi rzutami koledzy musieli podbiec kilkanaście metrów do opadłego „obiektu”, podnieść go, wrócić na miejsce i rzucić kolejny raz. Czas wykonania kolejnych zdjęć można porównać w zapisach exif. Podkreślam tu, że na oryginalnych zdjęciach ze stycznia br., przerwy pomiędzy poszczególnymi zdjęciami były bardzo krótkie. Np. zdjęcia nr 1 i 2 zostały wykonane w przeciągu 15 sekund. Nie muszę chyba wyjaśniać, że nie jest możliwe, aby rzucony obiekt stał tak długo w powietrzu. Dodatkowo, porównaliśmy charakterystyczny fragment jego powierzchni, który w obu przypadkach znajdował się prawie dokładnie w tym samym miejscu. Kolejne zdjęcia były wykonywane również w krótkich odstępach czasu. Teoretycznie istnieje możliwość, że ktoś robił zdjęcia z bardzo bliska. Wtedy mógł oczywiście znajdować się poza kadrem obiektywu. Ale i tak nie miał szans na błyskawiczne zabranie „miski” i ponowne jej rzucenie. A już zupełnie nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności byłoby, jeśli „obiekt” zostałby sfotografowany prawie dokładnie w takim samym położeniu. Seria zdjęć ze Zdanów jest wykonana w pewnym porządku logicznym. Na poszczególnych fotografiach widać, w jakich kierunkach porusza się fotografujący. To jest właściwie niemożliwe do wykonania w warunkach, kiedy biegamy po polu, chcąc jak najszybciej rzucić ponownie „miskę” i wykonać kolejne zdjęcie. Jeśli fotografie byłyby wykonane z bliskiej odległości pojawia się kolejny problem- na styczniowych oryginałach widać, jak od powierzchni obiektu odbija się fragment krajobrazu, w tym pole z widocznymi brunatnymi bruzdami lekko przysypanymi śniegiem. Przy bliskiej odległości obiektu od fotografującego, na powierzchni „misek” powinien się znaleźć fragment postaci lub też samochodu. A tego nie widać na żadnym ze zdjęć. Rafał Nowicki – raport Zdany 14/15 sierpnia 2006 Dzień 8 stycznia 2006 roku niczym wyjątkowym sie nie wyróżnia, jednak dla kilku osób (jeżeli wierzyć ich relacjom) stanowił o czymś niezwykłym. Miejscowość Zdany jest położona przy trasie NR 2 (E30) ok 10 km za Siedlcami w kierunku na Terespol. Jest tam prosty odcinek drogi na którym zdarza się bardzo dużo wypadków, dlatego oznaczony jest tzw „czarnym punktem”. Pod koniec tego odcinka (ok 80 metrów przed tablicą oznaczającą koniec „czarnego punktu”), ósmego stycznia zaobserwowano i sfotografowano coś niezwykłego. Dla tych którzy nie znają relacji, streszczę ja w kilku zdaniach. Dokładnie kilkanaście minut po dwunastej przejeżdża tą trasą polonez (dwie osoby). Nagle z niewiadomych przyczyn, auto zatrzymuje sie. Kierowca mówi, ze samochód sam zahamował, silnik się wyłączył i zgasły wszystkie kontrolki. Nie wiadomo jaka jest tego przyczyna, a kierowca będący mechanikiem samochodowym próbuje ustalić przyczynę awarii. Wychodzi z samochodu, a za nim stoi furgonetka na „wschodnich”

Komentarze: 0
Wyświetleń: 6344x | Ocen: 1

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 4/5


Pon, 21 sie 2006 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

EMILCIN - materiał archiwalny

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.