Wt, 21 lis 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Dostajemy od Was prawdziwe skarby - wspaniałe historie dotyczące znaków od osób, które odeszły w "stronę światła".
Publikowanie listów od naszych czytelników sprawia nam zawsze dużą przyjemność, a i cieszy się uznaniem internautów, więc... zaczynamy od opowieści Doroty o swoim śnie.
Serdecznie witam!
Mam na imię Dorota i jestem studentką. Mam 25 lat. Od dłuższego
czasu noszę się z zamiarem podzielenia się z Państwem swoją historią, która miała miejsce 4 lata temu. Jednak zanim do tego
przejdę, muszę wspomnieć, że jestem Państwa stałą czytelniczką od
jakiegoś roku. I pewnie wiele razy już to czytaliście, ale muszę to
napisać. To, co robicie jest naprawdę niesamowite. Może to zabrzmi
jak banał, ale odmieniliście moje życie. Wcześniej panicznie bałam
się śmierci. Nie widziałam sensu życia i często wpadałam z tego
powodu w depresje. Bo po co żyć, skoro i tak prędzej czy później
obrócę się w niebyt, w próżnię? Nie byłam stuprocentową ateistką,
ale trudno było mi uwierzyć w życie po śmierci. Brakowało mi
niepodważalnych dowodów, zaś to, co znajdowałam było jedynie
poszlakami. Owszem, dużo czytałam na ten temat, także o
reinkarnacji, ale to mnie nie przekonywało do końca. Przecież
ludzkie ciało kryje jeszcze tyle tajemnic, zwłaszcza mózg. Więc
pewnie to wszystko można naukowo wyjaśnić. Tak myślałam do niedawna.
Teraz jest inaczej. Wasze artykuły dostarczyły mi tych dowodów.
Teraz wiem, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią. Dzięki tej
wiedzy jestem uśmiechniętą, pełną życia osobą. Zaś śmierć już mnie
nie przeraża. Właściwie jestem zupełnie inną Dorotą. Wybaczcie mi
ten zbyt długi wstęp, ale musiałam się z Wami tym podzielić.
Przejdę jednak do sedna sprawy. Otóż, czytałam kiedyś państwa
artykuł o proroczych snach. Miałam kiedyś taki sen i chciałabym o
tym opowiedzieć. Zaznaczę przy tym, że w mojej rodzinie takie sny
nie są niczym niezwykłym. Dla jasności, muszę jednak nieco przybliżyć okoliczności tego
zdarzenia. Tak więc, na początku 2002 roku przyjechałam do Warszawy
studiować i zamieszkałam wraz z siostrą u pewnej staruszki – pani
Reni. Była to bardzo schorowana kobieta, która nie mogła chodzić.
Leżała cały czas w łóżku. Mimo to, zachowała optymizm i pogodę
ducha. Zajmowałyśmy się nią, sprzątałyśmy mieszkanie, gotowałyśmy
itd. Mniej więcej po roku pani Renia zaczęła się źle czuć. Niestety
starała się to przed nami ukryć, gdyż panicznie bała się szpitala.
Miała w przeszłości złe doświadczenia. Mimo to, zauważyłyśmy, że
coś jest nie tak. W końcu bóle tak się nasiliły, że pani Renia nie
zdołała ich ukryć. Pewnego dnia wbrew jej woli wezwałyśmy pogotowie.
Mimo próśb, staruszka nie wyjaśniła lekarzowi, co jej dokładnie
dolega. Na skutek jej błagań nie została zabrana do szpitala.
Lekarz przepisał jedynie jakieś leki.
Tymczasem w dniu tego wydarzenia miałam w nocy taki oto sen. Śni mi
się bieżąca sytuacja dotycząca pani Reni. Potrzebna jest recepta na
lekarstwa, więc wybieram się do przychodni. Siostra chce mi
koniecznie towarzyszyć, więc udajemy się obie. Po powrocie zastajemy
panią Renię martwą. Do dziś mam przed oczami ten straszny widok ze
snu. Jej biała twarz jest wykrzywiona strasznym grymasem bólu. W tym
czasie po jej pokoju kręcą się jacyś obcy ludzie. Jednak ich
obecność mnie nie dziwi, jest mi właściwie obojętna.
Ten straszny sen obudził mnie. Długo nie mogłam się uspokoić. Ale
słysząc rytmiczny oddech śpiącej pani Reni przetłumaczyłam sobie, że
to tylko zwykły sen spowodowany ostatnimi wydarzeniami. Po pewnym
czasie zasnęłam ponownie. I oto dzieje się coś dziwnego. Znów śni mi
się dokładnie ten sam sen. Zupełnie jakby ktoś przewinął do tyłu
taśmę i puścił sen od początku. Znów się obudziłam i tym razem
zrozumiałam, że jutro wydarzy się coś niedobrego i że ten sen się
sprawdzi.
Następnego dnia stan chorej nie poprawił się. I oto późnym
popołudniem wszystko zaczęło przebiegać według scenariuszu ze snu.
Musiałam iść do przychodni po receptę (dokładnie jak we śnie).
Siostra bardzo chciała iść ze mną, żeby zaczerpnąć świeżego
powietrza i odreagować stres związany z chorobą pani Reni. Jednak ja
się nie zgodziłam mając na uwadze mój złowieszczy sen. Poszłam sama.
Po powrocie okazało się, że podczas mojej nieobecności stan pani
Reni bardzo się pogorszył i zapewne gdyby pomoc mojej siostry,
wizja ze snu mogłaby się spełnić. Po pewnym czasie sytuacja stała
się tak groźna, że musiałyśmy wezwać pogotowie. Przyjechał lekarz i
dwaj sanitariusze (obcy ludzie we śnie). Niestety pani Renia zmarła
jeszcze w karetce.
Nie umiem jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego przyśnił mi się ten sen.
Myślę jednak, że było to ostrzeżenie. Przecież gdybyśmy poszły obie
do przychodni i zastały po powrocie panią Renię martwą; nigdy byśmy
sobie tego nie darowały. Miałybyśmy wyrzuty sumienia do końca życia.
Jednak najdziwniejsze jest to, że ten sam sen przyśnił mi się dwa
razy. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło i nie słyszałam o takim
przypadku. Zupełnie jakby ktoś chciał podkreślić wagę tego snu, dać
mi do zrozumienia, że to nie są zwykłe senne majaki.
Przy tej okazji chcę jeszcze wspomnieć o innym małym incydencie
mającym z tym wszystkim związek. Niestety nie pamiętam czy miało to
miejsce tego samego czy też drugiego dnia po śmierci pani Reni.
Pamiętam, że późnym wieczorem siedziałyśmy sobie z siostrą w pokoju
pani Reni wspominając staruszkę i ostatnie wydarzenia. W pewnym
momencie z kuchni dobiegł nas odgłos, jakby spadł na podłogę
papierek. Nie wiem dlaczego, ale obie spojrzałyśmy jednocześnie na
zegar. Wskazywał dokładnie północ - co do minuty. Poszłyśmy do
kuchni i okazało się, że faktycznie z kosza na śmieci wypadła
zgnieciona kartka papieru. O ile dobrze pamiętam kosz był prawie
pełny. Obie jednak poczułyśmy zgodnie, że to pani Reni dała nam znak
z zaświatów, że jest już po tamtej stronie. Pamiętam, że zawsze
strasznie bała się śmierci i ciągle pytała nas czy po śmierci jest
jeszcze coś czy tylko nicość. Zawsze odpowiadałyśmy twierdząco, choć
ja osobiście miałam wtedy wiele wątpliwości.
Przepraszam jeśli mój list był trochę zbyt długi, ale naprawdę
krócej nie umiałam.
Pozdrawiam serdecznie całą ekipę Nautilusa.
Stała czytelniczka Dorota
I jeszcze jeden list, od p. Tadeusza z Warszawy.
Witam Nautilusa.
Moja mama umierała b. długo cierpiąc przy tym strasznie. W zasadzie pod koniec życia była juz od tygodni nieprzytomna i nie można było z nią nawiazac żadnego kontaktu. Ponieważ opiekowała się nią moja siostra, siłą rzeczy, przychodziłem do niej do domu z wizytami, aby mame zobaczyć. Były to kontakty jednostronne gdyż mama nie rozpoznawała juź w zasadzie nikogo. To spowodowało, ze oprócz mojej siostry opiekę nad nią sprawowała moja żona, która tam przebywała po kilka godzin dziennie. Ja wpadałem i wypadałem do mamy na krotko. Doszliśmy w końcu do wniosku, że ja mając obowiązki zawodowe nie mam potrzeby przesiadywania godzinami przy łóżku osoby nieprzytomnej, a żona mając więcej czasu wzięła ten ciężar na siebie. Doprowadziło to do takiej sytuacji, że (z przykrością muszę stwierdzić) pojawiałem się u mamy krótko i coraz rzadziej. Taki stan rzeczy trwał tygodniami. Miałem wyrzuty sumienia, ale codzienne obowiązki je wygłuszały. Otoż pewnego późnego wieczora siedziałem w domu pracując przy komputerze, a moja żona była jak zwykle w tym czasie w mieszkaniu siostry, by sprawować opiekę nad nieprzytomną matką. W pewnym momencie zadzwonił mój tel. komórkowy. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła żona. Gdy go odebrałem, nikt się nie odezwał natomiast słyszałem tylko w słuchawce dziwne metaliczne dzwięki. Ponieważ na moje wołanie nikt nie odpowiadał rozłączyłem się i ponownie tym razem ja zadzwoniłem do mojej żony. Po chwili usłyszałem jej głos. Na pytanie, dlaczego telefonowała - usłyszałem odpowiedz, ze nic takiego nie robiła, tym bardziej, że tel. komórkowy leżał pozostawiony w pokoju nieprzytomnej mamy. Poprosiłem, aby wobec tego sprawdziła do kogo było wykonane ostatnie połączenie z jej telefonu. Ze zdumieniem stwierdziła, ze i owszem do mnie, i o godzinie dokładnie tej o której mówię, ale ona absolutnie nie telefonowała. Zaznaczam, że oprócz niej i chorej matki nikogo w tym czasie w mieszkaniu siostry nie było. Zatkało nas oboje, gdyż nie dosyć, ze mama była nieprzytomna, to takie wynalazki jak telefon komórkowy były w jej życiu całkowicie obce i niezrozumiałe i nawet w przypadku chwilowego powrotu świadomości nie potrafiłaby go obsługiwać. Miała trudności z obsługą telewizora. Poczułem się strasznie, gdyż zrozumiałem, ze umierająca mama przypomina mi o sobie i o tym, że ją zaniedbuję. Tego i następnego wieczoru pełen wyrzutów sumienia i złych przeczuć spałem przy jej łóżku. Dzien później - umarła. Pozdrawiam. TB – Warszawa
Na koniec kilka historii o „zwiastunach śmierci”, tajemniczym zjawisku, któremu poświęcamy sporo miejsca w naszym serwisie.
Droga Redakcjo!!!
Bedąc małym dzieckiem usłyszałem pewną podobną historię, która wydarzyła się w mojej rodzinie. Zmarł mój dziadek ponad 20 lat temu, tutaj w mojej miejscowości pod Krakowem w której mieszkał. Jedna z jego córek mieszkała już wówczas z mężem nad morzem w Gdyni.
W chwili śmierci dziadka mój wujek z nad morza się golił. W pewnej chwili pękło lustro, które przez wiele lat było w stanie nienaruszonym. Dodam, iż jest to potwierdzone co do czasu z dokładną godziną, lusto pękło po przekątnej, było umocowane śrubami do ściany,
nigdy nie mieli z nim żadnych problemów. Więc, to wszystko daje do myślenia. Ja sam po dzień dzisiejszy się zastanawiam, co to było.
Sądzę, że był to znak od zmarłego dla dalekiej rodziny, że on już odszedł, wiadomość dla nich.
Z wyrazami uszanowania Paweł z okolic Krakowa
Pozdrowienie dla całej redakcji NAUTILUSA:)
Dostaliśmy mail z filmem dotyczącym autostopowicza widma. Film jest... hmmm... pokażemy go Wam na dniach! Na razie mail wyraźnie zainspirowany naszym tekstem o autostopowiczu-widmie.
Pozdrawiam całą Załogę.
Po przeczytaniu artykułów "Autostopowicze-widma" i "Ludzie widma" chciałbym opisać historię, którą znam tylko z opowiadań mojej babci. Otóż w okresie międzywojennym, w 1935 roku moja babcia miała 12 lat i mieszkała w domku z klepiskiem w miejscowości Wodna koło Trzebini, obecnie woj. Małopolskie. W przysiółku Bory koło Jaworzna, czyli w odległości 20 km, mieszkali rodzice jej mamy. Pewnego wieczoru wisząca na dużym, zakrzywionym haku lampa naftowa nagle spadła z wysokości powały na ubite klepisko. Nie rozbiła się i paliła się nadal spokojnym płomieniem. Niemożliwe żeby sama się zsunęła z haka a kabłąk lampy, który był zaczepiony na haku, był nieuszkodzony. Nazajutrz po południu przyszła do nich ciotka mojej babci, która mieszkała z rodzicami w Borach i przyniosła wiadomość, że ojciec (mój prapradziadek) zmarł dzień wcześniej wieczorem. Pora zgadzała się mniej więcej z upadkiem lampy.
Bolesław Brzózka, Trzebinia.
P.S. Zgadzam się na zamieszczenie treści tej wiadomości na łamach strony Nautilusa.
Pękające szyby, lustra, dziwne huki w pustych pomieszczeniach - takich relacji mamy naprawdę setki. Ale zdarzają się także "znaki" nietypowe, a taki właśnie jest opisany w tym liście.
Witam.
Mam na imię Maciek i jestem świeżo po waszym artykule na temat tych, co przychodzą w snach i na jawie do swoich bliskich by powiedzieć im że odchodzą. Przypadki, które akurat opisaliście zdarzyły się we śnie, ja jednak mam dla was coś, co zdarzyło się na jawie.
Pierwsze "odwiedziny" zdarzyły się dawno temu, jakieś 8 lub 9 lat temu. Wszyscy domownicy spali, ja także, jedynie moja mama wstała wcześniej i w kuchni czytała sobie gazetę. Nagle kątem oka spostrzegła, że ktoś wyraźnie stoi za szklaną szybą drzwi wejściowych do kuchni. Pomyślała że to moja młodsza siostra, więc zawołała do niej by weszła do środka. Postać jednak nie reagowała, trochę jakby się poruszyła, ale nic ponadto. Zawołała jeszcze raz, ale bez efektu. W końcu zamknęła gazetę i odłożyła ją na bok, tracąc w ten sposób na pół sekundy całkowity kontakt wzrokowy z tym kimś. Potem spojrzała w stronę drzwi, ale nikogo już tam nie było. Wstała, wyszła z kuchni i rozejrzała się po przedpokoju, który był zupełnie pusty i cichy. Zajrzała do pokoju mojej siostry, a także do pozostałych sprawdzając czy wszyscy śpimy i rzeczywiście wszyscy spaliśmy. Mniej więcej godzinę później, gdy nadal jeszcze nikt się nie obudził zadzwonił telefon. Okazało się dziadek mojej matki zmarł tego ranka. Mama do dziś wierzy, że jej dziadek przed śmiercią przyszedł ją zobaczyć jeszcze ten jeden raz.
Kolejna historia przydarzyła mi się tym razem mi samemu i to w przeciągu kilku ostatnich miesięcy tego roku. Nikt mnie jednak nie odwiedzał, miałem coś chyba w rodzaju wizji, nie wiem, bo nie mam pojęcia jak wygląda prawdziwa wizja, nigdy żadnej nie doświadczyłem. W każdym razie mniej więcej od czerwca, zaczęły mnie nawiedzać niepokojące myśli. Umysł przekonująco podpowiadał mi że tym razem ojciec mojej matki, a mój dziadek wkrótce odejdzie. Nie widziałem żadnych obrazów w głowie przedstawiających sposób, w jaki przyjdzie mu umrzeć czy kiedy, ale niemal codziennie coś dawało mi do zrozumienia że dziadek wkrótce nas opuści. Nikomu o tym nie mówiłem, starałem się nawet to ignorować, po za tym dziadek był osobą jak na swój wiek bardzo energiczną (codziennie długo pracował na swojej daleko położonej działce, na którą dojeżdżał rowerem) i pogodną, nic nie zapowiadało najgorszego. W końcu jednak przyszedł październik, a mój dziadek wylądował w szpitalu. W jego płucach zbierała się woda czy coś, badania wykazały złośliwą odmianę raka i dziadek zmarł na dzień po pierwszej chemii. "Prorocze" myśli momentalnie zniknęły. Może gdybym coś powiedział, dał jakiś znak że coś się dzieje.. choć przecież choroba i tak była już w zaawansowanym stadium, ale i tak nie daje mi to czasem spokoju. Najgorsze jest jednak to, że pojawiły się nowe myśli, jeszcze bardzo słabe jak te w czerwcu, ale od czasu do czasu mnie nawiedzające. Teraz dotyczy to mojej babci. Boję się, okazało się że niedawno była u neurologa, a jej samopoczucie przez ostatni czas się znacznie pogorszyło, ale może tym razem to tylko moja wyobraźnia.. mam nadzieję.
Na koniec dodam, że choć interesuję się życiem po śmierci, rozwojem duchowym, Bogiem itp sprawami to nigdy nie doświadczyłem czegoś naprawdę niezwykłego, a umysł choć otwarty zawsze pozostawiam czujny i ostrożny na różne niezwykłe zjawiska.
Pozdrawiam.
Poczta mailowa Fundacji NAUTILUS to fascynująca lektura, a nawet przygoda... Nasza popularność sprawia, że codziennie wiele tysięcy osób w Polsce i na świecie „sprawdza na stronach Fundacji” czy pojawiło się coś ciekawego... Cieszy nas to, choć jednocześnie korespondencja napływająca na nasz adres nautilus@nautilus.org.pl pokazuje, jak bardzo masowym jest zjawisko „kontaktu z drugą rzeczywistością”, o której mówimy już tyle lat. I to rzeczywistością o niebo ważniejszą niż ta, którą możemy dotknąć ręką, zmierzyć, zważyć i przypiąć szpilką do tablicy w Sali lekcyjnej szkoły podstawowej. Odkrywanie tej rzeczywistości to przygoda, która dostarcza nam wielu wrażeń każdego dnia. Wśród naszych informacji i publikowanych zdjęć nie można zatracić tej najważniejszej z ważnych informacji, która staramy się Wam przekazywać każdego dnia. Brzmi ona mniej więcej tak: „jest inny świat, choć go pozornie nie widzicie, gdy rozejrzycie się wokół... Trzeba być ślepym, żeby tego nie dostrzec!”
Wt, 21 lis 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.