Czw, 22 luty 2007 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Jak wygląda tunel, którym po śmierci ciała fizycznego poruszamy się w stronę światła?
Śmierć jest dla każdego niespodzianką. Prowadzimy tyle spraw, tyle rzeczy mamy jeszcze „do załatwienia”, telefonów „do wykonania”. Wydaje się nam, że jesteśmy nieśmiertelni, że ten problem dotyczy wszystkich. Jeśli dopada nas śmiertelna choroba, wtedy można się oswajać z problemem odejścia. Gorzej, jeśli śmierć spada na nas gwałtownie. Wypadek samochodowy, wylew krwi do mózgu lub zawał – tu godzina „zero” dopada nagle człowieka jak dzikie zwierzę. Ludzie reagują różnie. Oto opis p. Zbigniewa, który przeżył śmierć kliniczną w roku 1993.
„...Oglądałem mój samochód. Był kompletnie zniszczony, dymił i wyciekały z niego wszystkie płyny. Zobaczyłem, że w środku jest uwięziona moja żona i chciałem wołać po pomoc, ale chyba jeszcze byłem w szoku, bo postanowiłem jeszcze raz obejść samochód dookoła. Czułem się wspaniale, lecz nie byłem w stanie sobie tego uświadomić i nie pomyślałem wtedy, dlaczego nie czuję żadnego bólu. Wtedy zatrzymał się czerwony Cuinqecento, z którego wybiegł młody mężczyzna. Zacząłem do niego krzyczeć, żeby ratował moją żonę, która jest w samochodzie. Byłem zdumiony, bo on w ogóle mnie nie słyszał! Podszedłem do niego, a on przeszedł przeze mnie! Po prostu. Wtedy pomyślałem, że coś jest ze mną nie tak. Podbiegłem do mojego samochodu, w którym leżała żona. Była nieprzytomna, ale ruszała się. Obok za kierownicą w stercie pozginanego żelastwa zobaczyłem jakąś sylwetkę. Kiedy podszedłem bliżej zrozumiałem, że tam jest ktoś bardzo podobny do mnie, tylko miał zmasakrowaną całą twarz. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mojej świadomości, że chyba nie mam zwykłego ciała. To dziwne, ale wcale nie bałem się tego i przyjąłem to jako coś najzupełniej normalnego. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale właśnie tak było. Wtedy zobaczyłem to coś...”
Ludzie czasami są w takim szoku, że nie chcą pogodzić się z myślą, że nie żyją. Zdarza się, że konsekwentnie próbują zawiadomić wszystkich wokół o swojej obecności. „Przecież ja żyję... czy ty mnie nie widzisz?!” – osoby w nowym ciele podchodzą do swoich bliskich, a także innych osób. W ciele astralnym są niewidzialni przez ludzi, co ich irytuje. To czasami jest powodem wszelkim „nawiedzeń”, że ktoś nie może i nie chce pogodzić się z faktem, że przyszedł na niego czas zmiany. Najgorzej jest wtedy, kiedy człowiek przywiązał się do jakiejś rzeczy czy domu i nie zamierza „odpuścić”. Wtedy zaczyna się dramat. Wytłumaczy to kolejny list.
„... Ta historia jest powtarzana w mojej rodzinie od lat, a miała miejsce w latach 50-tych. Po śmierci wujka ciotka przeżywała najgorszy okres w swoim życiu, ale sama postanowiła zająć się ich ukochanym domem. Potrafiła godzinami sprzątać go, ścierać kurze, podlewać kwiaty. Ten dom został przez nich zbudowany kosztem ogromnych wyrzeczeń i był najcenniejszą rzeczą, jaką posiadali. Mijały lata, a nasz kontakt z ciocią osłabł. Widywaliśmy się tylko podczas spotkań rodzinnych, na które ona przychodziła niechętnie. W mojej rodzinie mówiono, że bardzo zdziwaczała. Umarła trzy lata temu i ponieważ nie miała dzieci, jej dom przeszedł na najbliższą rodzinę, czyli jej siostrę, a moją babcię. Dom ten został sprzedany, kupili go młodzi ludzie, którzy praktycznie od razu w nim zamieszkali. Po miesiącu moja babcia otrzymała list od nowych właścicieli z prośbą, aby się z nimi skontaktowała (wtedy mało kto miał telefon). Przyjechała do nich i usłyszała najdziwniejszą historię, której główną bohaterką była jej siostra. Okazało się, że chodzi po domu i nie daje spać nowym domownikom. W nocy słychać kroki, także przesuwania mebli i różne odgłosy. Jedna ze starych kobiet uważana była za medium i babcia poprosiła ją o to, żeby skontaktowała się z ciocią. Doszło do seansu spirytystycznego, w czasie którego ta kobieta skontaktowała się z ciocią. Okazało się, że ona nie życzy sobie, aby ktoś był w domu, który był własnością jej i jej męża. Była bardzo agresywna, oskarżała wszystkich wokół o to, że są złodziejami. Bardzo długo zajęło medium przekonanie ducha do tego, żeby odeszła w stronę światła. Po kilku tygodniach duch ciotki przekazał informację, że jest gotowy pójść do światła, ale prosi o modlitwę.Wszyscy obecni na seansie zmówili modlitwę i nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno. Potem już nigdy więcej nie było słychać żadnych kroków, a ta rodzina mieszka w tym domu do dziś.”
Ludzie przywiązani do życia materialnego czasami mają tak silne więzy z doczesnością, że nawet kiedy pojawia się światło i tunel, nie zamierzają się do niego udawać. Wtedy światło się zamyka, a dany „człowiek” w postaci ciała astralnego zaczyna błąkać się po naszym świecie i potrzebuje pomocy. Ponieważ tam nie istnieje pojęcie „czasu”, więc jego wędrówka w zawieszeniu między „światem zmarłych i żywych” może trwać setki lat. Sprawy komplikują się w momencie, kiedy ktoś decyduje się na samobójstwo. Na podstawie kilku znanych nam relacji wtedy zakłócony jest jakiś naturalny bieg życia i śmierci, co powoduje komplikacje (nie sposób jednak dokładnie ustalić, jakie). Samobójstwo nie jest nikomu pisane i wiadomo, że znaczna część biednych istot poruszających się w ciałach astralnych po ziemi to właśnie samobójcy. Tak naprawdę oczekują oni momentu, kiedy ponownie pojawi się tunel i światło na jego końcu, ale jego pojawienie się w ich przypadku też jest obwarowane kilkoma warunkami. Wniosek jest jeden – samobójstwo jest najgorszym złem i dlatego jest potępiane przez wszystkie wierzenia i religie. I bardzo słusznie! To nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale go tylko odsuwa w czasie. Zdarza się, że człowiek musi zaczekać na ziemi przez czas, który dzieli datę jego samobójstwa do momentu śmierci, który był mu pisany. Są to sprawy, o których bardzo trudno jest mówić z przekonaniem, gdyż wiele z tych zasad jest ustalanych przez nas na podstawie opisów osób, które przeżyły śmierć kliniczną albo takich, którzy skutecznie skontaktowali się z bytami po śmierci.
Tunel ze światłem na końcu – to pojawia się w wielu opisach. Oto fragment relacji osoby, która przeżyła śmierć kliniczną w momencie operacji.
„Zobaczyłam, że tą osobą leżącą na stole jestem ja. Pochylali się nade mną lekarz i pielęgniarki, ale mi było to obojętne. Miałam ochotę im powiedzieć, żeby przestali się zajmować tym czymś, co leży na stole, bo ja – naprawdę ja – jestem tutaj. Wtedy nagle zrobiło się ciemno, a ja poruszałam się w tunelu ze światłem na końcu. Było ono bardzo silne, ale zupełnie nie raziło. Tak bardzo chciałam do niego się dostać, było ono tak cudowne! W tym tunelu poruszałam się jako jakiś punkt, bardzo trudno jest mi to opisać. Czułam jednak, że ze mną jest ktoś jeszcze”
Tu prośba – zbieramy relacje o owym tunelu i drodze w kierunku światła. Jeżeli w Waszej rodzinie są powtarzane takie historie, opiszcie nam je. Nasz adres:
nautilus@nautilus.org.pl
Na koniec sprawa, która bardzo nas interesuje, czyli tak zwane „telefony z zaświatów”. Najlepiej wyjaśni to przykład.
Dwudziestego czwartego września (niedziela) 2006r. zmarła moja nieodżałowanej pamięci Mama. Gasła powoluteńku jak dopalająca się świeca, od jakiegoś czasu liczyłem się z Jej nieuchronnym odejściem - ale równocześnie nie dopuszczałem tego do świadomości. W piątek w południe, widząc znaczne pogorszenie się stanu Mamy, wezwałem pogotowie - Mama trafiła do szpitala.
Za życia Mamy często prowadziliśmy długie rozmowy o zaświatach, znakach dawanych przez umarłych, telepatii i prekognicji... Mama pochodziła z wielodzietnej rodziny, więc jeszcze jako dziecko od Babci i sióstr oraz dalszych krewnych ułyszała niejedną dziwna i niesamowitą historię... A pamięć miała świetną do ostatnich dni życia. Miewała także tzw. "prorocze sny", które zwykle się spełniały. Nie raz, dzięki płynącym z nich ostrzeżeniom, i Ona i ja uniknęliśmy różnych niebezpieczeństw.
Ponieważ miałem z Nią bardzo silną więź emocjonalną i uczuciową, na długo przedtem, kiedy jeszcze czuła się w miarę dobrze, poprosiłem Ją o danie mi jakiegoś znaku stamtąd.
W sobotę Mama w szpitalu straciła przytomność - widać było, że coraz szybciej nadchodzi kres Jej ziemskiej drogi...
Siedziałem przy szpitalnym łóżku do około 21:00. Pierwotnie zamierzałem spędzić w szpitalu całą noc, ale lekarz dyżurny stwierdził, że pozostałe pacjentki chcą mieć spokój - zwijająca się z bólu Mama uniemożliwiła im sen z piątku na sobotę. Pojechałem więc do domu...
Noc miałem bardzo niespokojną, sen - a właściwie płytką drzemkę - co rusz przerywałem to wyglądaniem przez okno na parking bądź włączaniem radia albo telewizora, przewracaniem się z boku na bok... Prośbami do Stwórcy o poprawę maminego zdrowia. Lekarze stwierdzili autorytatywnie, że to już agonia, inna sprawa, że medyczna ich "pomoc" ograniczyła się do serii kroplówek z soli fizjologicznej i podawania dawek morfiny uśmierzających ból - dopiero w dobę od przywiezienia do szpitala. Zaproponowali operację brzuszną (podejrzewali rozległy zator tętnicy krezkowej) z 1% szansą uratowania Mamy... Odmówiłem - świadoma z początku Mama też sobie tego nie życzyła.
Przysnąłem gdzieś około godziny 2:45 - 3:05.
W pewnym momencie pojawił się bardzo realistyczny senny majak: "usłyszałem" dzwoniącą komórkę. "Odebrałem" połączenie, w słuchawce zabrzmiał głos Mamy - mocniejszy niż dotychczas, rześki. Stwierdziła, że teraz czuje się dużo lepiej, żebym się już o Nią nie martwił. Moją zapowiedź, że zjawię się w szpitalu o ósmej rano skwitowała krótkim "dobrze, przyjdź".
W tym momencie ocknąłem się rzucając okiem na jarzący się w ciemnościach displej zegara: 3:22, odwróciłem się do ściany, znowu półobrót i ponowne spojrzenie na zegar: 3:28... Usnąłem... Komórka leżała obok komputera - tam, gdzie ją położyłem po powrocie ze szpitala...
Rano, około 6:30 ze snu wyrwał mnie dźwięk prawdziwej już komórki: lekarz dyżurny powiadomił mnie o odejściu Mamy o godzinie 3:25.
Jak Jej we śnie obiecałem tak zrobiłem, w szpitalu zjawiłem się nieco później - około 9 rano, po Mamine rzeczy, niestety.
Przed opuszczeniem oddziału jeszcze raz wszedłem do pokoju, żeby przynajmniej rzucić okiem na puste już łóżko, w którym zakończyła życie Mama: od dwóch leżących w sali pacjentek dowiedziałem się, że słabnący powoli oddech u Mamy ustał ostatecznie o godzinie 3:22.
Nad wejściem do każdej ze szpitalnych sal znajduje się telewizor z wyświetlaczem nru programu/zegara - stąd tak precyzyjne określenie godziny Mamy zgonu przez pozostałe panie.
W dwa, trzy dnie - jeszcze przed pogrzebem - przyśniła mi się Mama: półleżała na wersalce w pokoju swego mieszkania, dużo młodsza, wypoczęta, odprężona, w swej zielonej kamizelce, która zwykła zawsze nosić. Patrzyła na mnie z uśmiechem w swoich łagodnych, matczynych oczach... Ale nic już nie mówiła...
To tyle...
Przesyłam serdeczne pozdrowienia - Zoltan, Gliwice
To nie jedyna relacja mówiąca o tym, że zmarli wykorzystują... telefon! Oto relacja, która trafiła do Nautilus w tym tygodniu.
Historia, którą opowiem zdarzyła się pod koniec ubiegłego wieku.
Moja koleżanka z klasy z lat sześćdziesiątych, dowiedziała się, że ma raka wątroby. Miała do wyboru: leczyć się w Polsce, czy pojechać do Niemiec na operację. Wybrała to drugie. Powiedziała mi, że po powrocie zadzwoni do mnie i się spotkamy. Z 12 na 13 sierpnia 1999 , roku miałam sen , że jestem w Niemczech w towarzystwie koleżanek i kolegów.Jest zima , jedziemy czarną, długą limuzyną serpentyną w górach.W pewnym momencie mówię do nich, że tam w dole jest klinika gdzie robią operacje plastyczne.
Po obudzeniu nie wiedziałam co to miało znaczyć,ale długo nie musiałam czekać bo wieczorem moi przyjaciele kamieniarze poinformowali mnie, że X zmarła w trakcie operacji i muszą przygotować grób.Zwłoki przywieziono czarną limuzyną w lodówce.
Ale to nie koniec historii.
Koleżanka przed operacją brała pod uwagę, że może umrzeć i dała rodzinie różne dyspozycje.Między innymi takie,że na pogrzebie ma być obecna tylko najbliższa rodzina.Nie wiedziałam o tym i gdy tylko dowiedziałam się o jej śmierci powiadomiłam koleżanki i kolegów. Zebrało się osiem osób najbliżej mieszkających chętnych pożegnać koleżankę.Mąż zmarłej, gdy powiedziałam, że będziemy na pogrzebie nie wiedział co powiedzieć, przecież miał spełnić życzenie żony. Byłam nieugięta, Będziemy na pogrzebie mimo wszystko.
Pogrzeb odbył się 20 sierpnia. Mentalnie nawiązałam kontakt ze zmarłą, prosiłam,żeby dała znać, że się nie gniewa za naszą obecność w brew jej woli.
Po pogrzebie zaprosiłam tych osiem osób do siebie na wspominki o zmarłej koleżance. Oglądaliśmy zdjęcia,popijali kawusię do ciasta,które upiekłam. W pewnym momencie cichutko, nienormalnie zabrzęczał telefon .Wzięłam do ręki słuchawkę - cisza - i ku zdumieniu wszystkich powiedziałam:- słuchajcie, to ona daje nam znać, że jest tu znami i że nie gniewa się na nas za obecność na pogrzebie. Dopiero wtedy powiedziałam wszystkim, że na pogrzebie miała być tylko najbliższa rodzina.
Ale to nie koniec tej historii.
Upłynął równo miesiąc.13 września, rano, spojrzałam na kalendarz i powiedziałam głośno do siebie, że coś się napewno dzisiaj wydarzy, ale nie mogłam siedzieć bezczynnie i czekać na to coś, więc zabrałam się za sprzątanie mieszkania. Prawie kończyłam jak zadzwonił telefon. Usłyszałam głos zmarłej koleżanki:- słuchaj u mnie wszystko w porządku, ja żyję. Taaaak-powiedziałam , a włosy stanęły mi dęba.
Byłam tak podekscytowana, że zaraz poszłam do przyjaciółki opowiedzieć o tym zdarzeniu.
Pozdrawiam. Barbara
Obiecujemy, że tematyka „życia po śmierci” będzie częściej trafiała na łamy Nautilusa. Dziękujemy za wszystkie listy i maile!
Czw, 22 luty 2007 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.