Historia ze Zdanów jest pod każdym względem wyjątkowa i tak naprawdę dopiero dzięki ciągnącemu się ponad rok śledztwu zrozumieliśmy, jak żmudne jest wyjaśnienie okoliczności wykonania tych kilku zdjęć. Wyjątkowość zdjęć ze Zdanów polega jednak na tym, że po pierwsze są one fenomenalnej jakości i jest ich siedem, co jest rzadkością. Po drugie wiemy wszystko o uczestnikach tego wydarzenia, znamy ich nazwiska, a nawet szczegóły ich życia prywatnego. Po trzecie wreszcie – znamy wszelkie kulisy dotarcia tych zdjęć do redakcji FAKTu, nie mówiąc już o tym, jak te zdjęcia trafiły do nas. Z fotografiami z obiektami UFO jest zawsze trudno, a wynika to z prostego faktu - przysyłane do naszej redakcji zdjęcia są przez nas co prawda publikowane, ale nigdy nie możemy stwierdzić, czy nie są one przypadkiem efektem pracy na programie graficznym, złośliwej manipulacji czy błędnego odczytania naturalnego zjawiska jako obserwacji UFO. Publikujemy je jednak z pełną świadomością, że mogę być fałszywe – to jest niejako wliczone w rachunek, stanowi ryzyko publikacji zdjęć. Inaczej w ogóle byśmy zamienili się w wymarły, nudny portal, który publikowałby materiały raz na kilka miesięcy, a oglądało by tego martwego internetowego „trupa” kilkaset najbardziej wytrwałych osób... Nie chcemy tego i uważamy zdjęcia za ważny element poznawania „tajemnicy”, stąd będziemy publikować zdjęcia, choćby i wątpliwej wiarygodności. To ostatnie w ogóle nam nie przeszkadza. ;) Zostawiamy ocenę internautom i to w zupełności wystarcza.
Inaczej jest wtedy, kiedy jakaś sprawa nas zainteresuje. Kiedy pojawiają się zdjęcia wyjątkowo ciekawe, których autor jest znany, ma świadków (jak chociażby te z warszawskiej Chomiczówki przyp. Red.). Wtedy spotykamy się ze świadkami, sporządzamy notatki, pytamy o szczegóły. Taka rozmowa trwa najwyżej kilka godzin i przeważnie uważamy sprawę za zdokumentowaną wystarczająco (na więcej brakuje czasu), ale... zdarzył się wyjątek.
Historia, która wydarzyła się w Zdanach, jest zupełnie inna. Tym razem przez cały rok odbyliśmy tyle spotkań z uczestnikami tego wydarzenia, mieliśmy okazję zobaczyć ich w domu, podczas spotkania z nami, zdenerwowanych i spokojnych, śpieszących się i mających dużo wolnego czasu, rozbawionych i znudzonych naszą obecnością, a także poznaliśmy przeróżne szczegóły ich życia. Nasze śledztwo szło w dwóch kierunkach. Pierwszy dotyczył mieszkańców Siedlec, czyli Macieja Talachy i Andrzeja Woźniaka. Drugi dotyczył redakcji dziennika FAKT. W tej drugiej sprawie udało nam się ustalić praktycznie wszystko, a więc jak te zdjęcia trafiły do tej redakcji, który fotoedytor je odebrał i przesłał do kolaudacji dla szefa działu, kto w Fakcie zajmuje się wykonywaniem „żartów i fotomontaży”, jak to robi, ile za nie dostaje, jak często wykonują „oszukańcze fotki” i na jakim poziomie. Bardzo pomogli nam tutaj byli pracownicy FAKT-u (dziękujemy zwłaszcza „Smokowi”!), a także Ci, z którymi teraz współpracujemy (tu pomógł nam najbardziej Grzesiek!).
Oczywiście robiliśmy to na potrzeby książki o tej historii (która pewnie kiedyś będzie musiała powstać), ale w pewien sposób pozwoliło nam to sobie wyrobić opinię o technice pracy FAKT-u. Wiele osób, które w styczniu 2006 roku widziało w redakcji te zdjęcia już nie pracuje i... do nich także dotarliśmy. Zaskoczyła nas obojętność i brak jakiegokolwiek zainteresowania tym, co przesłał do redakcji Andrzej Woźniak... Te zdjęcia, podobnie jak te z grudnia 2005 roku pokazujące potężny obiekt w kształcie spodka (fotografie były wykonane praktycznie w tym samym miejscu!) zniknęły w potoku setek fotografii, które codziennie przechodzą przez tę redakcję. Kiedyś opublikujemy wywiady z dziennikarzami Faktu, których wypowiedzi wprawią Was w osłupienie. Przykład? Proszę bardzo!
Mówi fotoedytor:
„Co pomyślałem o tych zdjęciach? No... że ciekawe... faktycznie wszystko co przysyłał AW to było do... do niczego, ale... ale one były inne, to prawda. Obejrzałem je, ale nie interesowało mnie to zbytnio. Dlaczego tym się nie zainteresowałem? Nie wiem, nie było jakiegoś powodu... czasu nie mam na takie tam rzeczy. Nie wierzę w takie historie, ale zdjęcia wyglądały na prawdziwe... mało mnie to zresztą interesuje. Mam i tak dużo pracy”
To tylko przykład tego, co słyszeliśmy od dziennikarzy FAKT-u. W tej chwili możemy śmiało napisać pracę doktorską na temat tego, kto robi zdjęcia dla tej gazety, dlaczego i jak, ile zarabia, kiedy robią „fałszywki” i ile czasu na to poświęcają, a także jaką drogę zdjęcia przechodzą w redakcji... Jest to obraz raczej przygnębiający (wszystko jest robione „na kolanie” i bez klasy), ale jedno dało się ustalić ponad wszelką wątpliwość – nikt z tej redakcji nie uczestniczył w procesie wykonania zdjęć ze Zdanów.
W grę wchodził tylko jeszcze jeden „dziennikarz FAKTu”, a raczej jego siedlecki współpracownik - walczący z otyłością, podstarzały były policjant, siedzący non-stop na komendzie w poszukiwaniu „tematów” Andrzej Woźniak i jego bliski kompan z sąsiedztwa i z dawnych lat, Maciej Talacha.
Poruszaliśmy się „na granicy”, gdyż zarówno Woźniak, jak i Talacha byli przez nas nękani ciągłymi wizytami. Ich reakcje świadczyły o bardzo dużym zniecierpliwieniu i z czasem zmęczeniu. Nie jest to bowiem przyjemne, kiedy ktoś co chwila przyjeżdża do domu i pyta o najbardziej drobne szczegóły, prosi o wyjaśnianie nieścisłości, pyta o aspekty prywatnego życia, mówiąc krótko „zawraca głowę”. To trwało cały rok i tak naprawdę było możliwe dzięki cierpliwości jednego człowieka, Rafała Nowickiego. Jest on przykładem osoby, która kosztem własnego czasu i życia osobistego zdecydowała się poznać wszystkie szczegóły sprawy Zdanów, tego kto wykonał te zdjęcia, w jakich okolicznościach i... jakie jest tło „obyczajowe” całej historii, które okazało się kluczem do wyjaśnienia całej sprawy. Naprawdę byliśmy pełni podziwu dla Rafała, który wynajmował pokój w hotelu pod Siedlcami i prowadził wielogodzinne rozmowy z Talachą, i któremu wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń niezależnie od siebie ujawnili prawdę o brakujących elementach tej układanki. Rafał Nowicki jest tym spośród nas, który ma prawo wypowiadać się na temat Zdanów, gdyż poświęcił badaniu tej historii najwięcej czasu i własnej energii. Dlaczego to robił? Tu mamy różne opinie, ale w jednym jesteśmy zgodni – Rafał chciał sam poznać prawdę o tej historii mimo tego, że wymagało to z jego strony poświęcenia. Był moment, kiedy stało się absolutnie jasne, że zdjęcia ze Zdanów są prawdziwe i nawet pokrętne tłumaczenia świadków dotyczące celu „sobotniej wycieczki Polonezem” jedynie uwiarygodniły tę sprawę.
Nie mamy szans (i dość czasu), aby każde zdjęcia UFO, które są do nas przysyłane, dokumentować tak jak Zdany, czyli odbywać „wielogodzinne maratony” polegające na rozmowach ze świadkami, porównywaniu poszczególnych elementów tych rozmów i.t.d. Dlatego tak rzadko o jakieś fotografii możemy powiedzieć „tak, to zdjęcie jest absolutnie prawdziwe”. I tu też jest wyjątek! W przypadku Zdanów możemy to powiedzieć i tylko szkoda, że brakuje nam możliwości sprawdzenia w ten sposób wszystkich innych przypadków obserwacji UFO czy zdjęć, czy filmów, które trafiają do Fundacji NAUTILUS. Gdybyśmy każdej sprawie poświęcali tyle samo czasu co Zdanom, to nic innego byśmy nie robili, musielibyśmy rzucić pracę, zapomnieć o naszych rodzinach... Sprawa Zdanów pokazała nam jeszcze jedno. Kiedy po tytanicznej pracy Rafała (i całego zespołu też) prawdziwość zdjęć okazała się poza dyskusją, wyszła żałosna „mizeria” dotychczasowych metod i oceny prawdziwości zdjęć z obiektami UFO. Słuchaliśmy w osłupieniu bredni wygłaszanych przez kilku zapiekłych znawców „zdjęć UFO wszelkiej maści”, którzy na szali kładli swoje autorytety... To było naprawdę zabawne ;)
Fotografie ze Zdanów zostały wyśmiane, obtrąbione oszustwem, oplute i wytupane, niektórzy na pograniczu obsesji poświęcali mnóstwo czasu na udowadnianie, jak bardzo te zdjęcia „są fałszywe”. Inne mizerie milczały na temat zdjęć ze Zdanów tak, jakby ich w ogóle nie było... Przyglądaliśmy się temu z zadumą, ale i z rozbawieniem. Długie i pseudonaukowe „wywody” dotyczące fałszywości zdjęć ciągnęli ludzie, którzy o sprawie nie mieli bladego pojęcia, a świadka znali, owszem, ale... ze stron Nautilusa ;)
W kilku przypadkach wyczuwało się, że kłamią z obłudy i zawiści (naszym zdaniem negowali historie ze Zdanów tylko z tego powodu, że wszystkim zajmował się znienawidzony Nautilus), ale także okazało się, ile prawdy jest w stwierdzeniu „są tylko dwie rzeczy nieskończone – wszechświat i ludzka głupota”.
Chyba najwięcej zabawy sprawiało nam czytanie tekstów „demaskujących ewidentne oszustwo ze Zdanów”, bo znając wszystkie szczegóły tej sprawy naprawdę trudno było się nie uśmiechać z prawdziwej wiedzy autorów tych epistołów... Było, minęło.
Cała historia tych zdjęć i tego przypadku (łącznie z osobami, które w oparciu o swoje autorytety i wieloletnią wiedzę dotyczącą zdjęć UFO zdemaskowały oszustów ;) zasłużyła na to, żeby trafić na karty książki. W zasadzie jest ona już gotowa, bo nawet treść materiałów opublikowanych na naszych stronach to kilkadziesiąt stron tekstu!
Na pewno najważniejsze miejsce w całej sprawie zdjęć ze Zdanów należy się Rafałowi Nowickiemu i to on... powinien taką książkę sygnować swoim nazwiskiem. Problem polega jednak na tym, że cały czas nie znamy jej zakończenia. Bowiem historia ze Zdanów ma swój ciąg dalszy, choć tym tekstem zamykamy sprawę zdjęć z 8 stycznia 2006 roku. Następne teksty będą także dotyczyły Zdanów, ale już zupełnie innych zdjęć...
„TERAZ WIEM WSZYSTKO!” – wywiad z Rafałem Nowickim.
NAUTILUS /N/: Rafał, pojawiasz się często na naszych stronach, jesteś jednym z nas... Wielu czytelników stron Nautilusa chętnie dowiedziałoby się czegoś o Tobie. Powiedz kilka słów o sobie!
Rafał Nowicki /RN/:
No cóż... Mieszkam w Inowrocławiu, mam trzydzieści kilka lat, prowadzę własną firmę. Interesuję się rzeczami ścisłymi – komputerami, techniką, no i też zjawiskami UFO, oraz innymi równie niezwykłymi i niewyjaśnionymi.
N: Znamy się już tyle lat, trudno w to uwierzyć... Który to był rok? 2003?
RN:
Tak, byłem w Wylatowie w latach wcześniejszych. Ale byłem tam jako zwykły obserwator, natomiast nie rozmawiałem z nikim z ekipy Nautilusa choć wiem, ze byliście tam już wcześniej. W 2003 roku poznaliśmy się bliżej. Pamiętam ten moment. Pamiętam, że był to czas przygotowywania monitoringu, ustawianie kamer, organizacja sprzętu…
N: Czy pamiętasz, że potrzebowaliśmy trzeciego magnetowidu? A Ty taki miałeś i nam go pożyczyłeś...
RN:
Tak, akurat miałem taki magnetowid, który mogłem wam dostarczyć i z tego co pamiętam jeszcze UPS, który miał w razie czego zabezpieczyć przed brakiem prądu. Także te dwie rzeczy chyba wtedy przywiozłem. Chyba nic więcej. Już nie pamiętam dokładnie.
N: Od tego czasu jesteśmy w ciągłym kontakcie, spotykamy się, masz dostęp do naszych „nautilusowych tajemnic”, znasz nas wszystkich jak mało kto... Rafał, przez te wszystkie lata... stałeś się jednym z nas! Cztery lata! A przecież to było wczoraj, to było wczoraj... jak ten czas leci...
RN:
No, trochę już jest tego czasu, można się poznać.
F: Rafał, czy pamiętasz rok 2003? Czy od początku wierzyłeś, że prawdziwe piktogramy nie są dziełem człowieka?
RN:
Tak, rok 2003 - to był dla mnie przełom. Pojawiły się te piktogramy wcześniej i w zasadzie tutaj, gdzie ja mieszkam chodziła taka fama przyniesiona przez ludzi z Wylatowa, że było to wydeptywanie deską. Za bardzo nie chciałem się tym zajmować, bo takie po prostu były pogłoski. Przed rokiem 2003 piktogramu oglądałem zawsze po kilku dniach – już rozdeptane i nie robiły wtedy na mnie wrażenia. Dopiero w roku 2003, kiedy zacząłem sie bliżej interesować zjawiskiem kręgów i przyjechałem do Wylatowa zanim powstały piktogramy, sprawa zaczęła dla mnie wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy poznałem bliżej ludzi, to uznałem, że to nie może być tak. Oni przecież przyjeżdżają, pilnują nocami. Budzą się o czwartej w nocy, wsiadają na rowery, patrolują pola. No i mieli sobie sami wydeptywać kręgi? To nie jest tak jak to się mówi. Coś tu nie pasuje – to musi być po prostu inaczej.
F: Ale pewny nie byłeś...
RN:
No i długo nie musiałem czekać. Za kilka dni powstał piktogram. Był to jeden z najładniejszych piktogramów. Powstał po drugiej stronie drogi. Tej nocy była tan mgła i to był jeden z najładniejszych piktogramów. Jak zobaczyłem to i to dość szybko, bo po kilku godzinach, to stwierdziłem, że to jest niemożliwe, żeby to zrobił człowiek. Byłem na miejscu do późnych godzin nocnych. Potem pojechałem do domu, a rano dowiaduje się , że jest piktogram i to w miejscu, gdzie przed kilkoma godzinami byłem. Gdzie w nocy ekipa Nautiliusa patrolowała regularnie pola. Kto mógł by to zrobić? No, to po prostu mnie przekonało, że trzeba się tym zająć.
F: Byłeś w naszej Bazie NAUTILUS-a w 2003 roku w domu Jerzego Szpuleckiego praktycznie cały czas i uczestniczyłeś we wszystkim co tam się działo i potem zacząłeś przyjeżdżać na nasze spotkania, aż wreszcie... Wszystkie sprawy z Twojego rejonu trafiały do Ciebie, bo wszyscy darzyli Ciebie największym zaufaniem. Wiadomo było, że jak się czymś zajmie Rafał Nowicki, to można być o to spokojnym...
RN:
Tak, wstąpiłem jakby do Nautilusa, zacząłem przyjeżdżać często. Łączy nas podejście do tych spraw. Otwartość, jakiś sposób spojrzenia. Ludzie się tym jakoś nie interesują. Właściwie z niewiadomych mi przyczyn. Uważam, że każdy w zasadzie powinien się tym interesować. A jest tak, że jest tak nas mało. Tak to czuję. A ta odmienność to łączy nas.
F: No i Wylatowo, bo masz tam najbliżej z nas...
RN:
Tak, od tego czasu kiedy to poznałem bliżej jak to tam się dzieje, to po prostu jestem tam dosyć często. Mam w sumie niedaleko, także mogę dostatecznie często tam bywać.
F: Rafał, czy... czy zdarzyło Ci się samemu coś wiedzieć? Coś dziwnego?
RN:
Tak, to było właśnie wtedy. Kiedy pierwszy raz zostałem na całą noc, kiedy w Wylatowie… to było dla mnie tak niesamowite, że nikomu o tym nie mówiłem. Bo w zasadzie nie wiedziałem, czy to co widziałem to jest coś dziwnego, czy nie jest. Wtedy nie miałem żadnego doświadczenia w tych sprawach. W zasadzie nikomu się tym nie chwaliłem. A później, z tego co obserwowałem, to stwierdziłem, że faktycznie musiało to być coś dziwnego. Dziś jestem przekonany, że to musiało być coś nie związane z naszymi samolotami, czy też światłami naturalnymi. Były to po prostu trzy silne światła, które poruszały się równolegle jednostajnym ruchem do góry i potem w dół. Wyglądało to jak światła pociągu – lokomotywy, tylko, że ta lokomotywa musiałaby unieść się ponad horyzont drzew w Wylatowie. Trwało to bardzo krótko, ale myślę, że to było coś niezwykłego. Natomiast nie zdążyłem tego zarejestrować. Trwało to kilka sekund. Dziś wiem, że to mogło być to!
F: Tak, ale... przejdźmy do sprawy, która kosztowała Ciebie cały rok pracy. Czy nie masz wyrzutów sumienia, że przez te zdjęcia straciłeś tyle czasu? Benzyna, telefony, to są w końcu koszty, których nikt Ci nie zwróci...
RN:
Ja cały czas miałem nadzieję, że będą takie historie! Ale ta historia jest jak dotychczas, najbardziej dogłębnie badana, ciekawa. Poza tym mamy tutaj bardzo dobre zdjęcia. Nie widziałem dotąd tak dobrych zdjęć. W zasadzie nie przypominam sobie, żeby ktoś miał tak ostre, z takiej odległości robione zdjęcia.. Do tego kilka sztuk.. I po prostu one są niesamowite. Niesamowite jest też to, co się dzieje wokół tych wydarzeń, które miały miejsce. Ta cała układanka jest bardzo zawiła.
F: A ten pierwszy raz, pierwszy raz, kiedy zobaczyłeś zdjęcia... Czy podobnie jak my wszyscy pomyślałeś „ktoś nieźle się napracował i rzucał modelem”?! Pamiętasz ten pierwszy moment, jak zobaczyłeś zdjęcia? Kiedy to było... chyba wtedy, jak przesłaliśmy Ci te 5 zdjęć z takim trudem wydobytych z Faktu.
RN:
Pierwszy moment to było takie wrażenie, że … zobaczyłem te zdjęcia i pomyślałem, że jest to jakiś kawał, który zaraz się wyjaśni. Ktoś zrobił kawał, mistyfikację. Rzucił czymś, czy coś zmontował w komputerze. Że to po prostu są za dobre zdjęcia a do tego pojawiło się to w jakimś „Fakcie” . To musiała być jakaś afera, oszustwo. Tak sobie pomyślałem. I miałem wrażenie, że zaraz, za kilka dni będzie jakaś informacja, że to jednak było coś zupełnie normalnego. Tak to w pierwszym momencie odczułem.
N: Czyli podejrzewałeś, że jest to dobrze zrobiona mistyfikacja...
RN:
Tak, coś w tym rodzaju.
N: Czy myślałeś, kto zrobił to oszustwo? FAKT z Wożniakiem i jego kolegami, czy...
RN:
To znaczy nawet zbytnio się nie wgłębiałem. Po prostu myślałem, że jeśli się to wkrótce nie wyjaśni, to naprawdę … no to zdjęcia tak dobre, być może jest z tym związane jakieś wydarzenie. (…) Natomiast za kilka dni okazało się, że wszyscy mówią, że to są fałszywe zdjęcia. I to mnie zbiło z tropu. Natomiast pierwsze wrażenie to też było takie, ze faktycznie są to jakieś jaja.
N: Rafał, w sprawie Zdanów to właśnie Ty masz prawo zabierać głos, bo spędziłeś na badaniu tej historii najwięcej czasu.
RN:
No myślę, że w tej chwili to nikt więcej czasu tam nie spędził. Nie objeździł całego terenu i nie rozmawiał z tyloma ludźmi, co ja. Zajęło mi to wiele, wiele dni. To przecież były wyjazdy do Siedlec, na miejsce. Nie sądzę, żeby ktoś dłużej tam był. Żeby poświęcił czas na poznawanie tej historii. Myśle, że wiem najwięcej.
N: Kiedy poznałeś prawdę o wszystkich szczegółach tej historii, okolicznościach wykonania zdjęć, przeróżnych sprawach związanych z prywatnym życiem uczestników tej historii, to zrozumiałeś, że wszystkiego powiedzieć publicznie nie będziesz mógł, bo...
RN:
No niestety tak to jest. To jest taka historia. To jest też bardzo specyficzne, że tutaj niestety nie mogę wszystkiego powiedzieć. Miałem do wyboru: albo nie dowiedzieć wszystkiego i mieć wątpliwości co do niektórych szczegółów, albo zaręczyć, że informacje które uzyskam, nie ukażą sie w żadnej publikacji. Wybrałem to drugie.
N: Pierwsze zdjęcia, które wysłała do nas sekretarka z redakcji Faktu, miały zapisy w EXIF Andrzeja Woźniaka, co jeszcze wtedy nie było dla nas jasne... pamiętasz, te wątpliwości, które mieliśmy w marcu 2006 roku.
RN:
Tak, wiem... tak.... Ta kwestia została przeze mnie wyjaśniona. I wiem, że to były zdjęcia, które zostały wydobyte z redakcji „Faktu” i one miały takie wpisy. Z uwagi na to, że zdjęcia tam są podpisywane aby było wiadomo komu mają zapłacić. Tak to tam mają zorganizowane. Więc stąd się wzięły te wpisy. I to są wpisy tylko na pięciu zdjęciach. Myśmy już później dostali kolejne zdjęcia – bez wpisów. Ta sprawa została przeze mnie wyjaśniona. Wiem, jak to było.
N: W redakcji FAKT-u tylko kilka osób widziało te zdjęcia. Jednym z nich jest fotoedytor, do którego też dotarliśmy... On ledwo pamiętał te zdjęcia, ale pamiętał. W sumie też nam pomógł w wyjaśnieniu tej sprawy.
RN:
Tak, wiem, ze on jest pracownikiem „Faktu”. Że zajmuje się fotografiami w tej redakcji i on ma prawo je obrabiać.
N: Rafał, a przy okazji... Poznałeś kulisy pracy redakcji FAKT-u, byłeś w Warszawie, znasz... wiesz dużo o pracy dziennikarzy FAKTu. Czy... hmmm... nie byłeś trochę zdziwiony? /śmiech/
RN:
No, wiem jacy to są ludzie. Aż nie chce się o nich mówić. Po prostu (śmiech) dobrego słowa raczej powiedzieć nie można.
N: No wiesz, oni po prostu pracują w takim tempie, że na nic nie mają czasu i wszystko tak traktują... Ale teraz z tą całą wiedzą o tej historii załóżmy coś niedorzecznego, że to oni zrobili te zdjęcia celowo i że to mistyfikacja.
RN:
Ale nie ma sensu...
N: Zgoda, ale ja nie o tym. Wyobraź sobie, że to oni rzucali jakimś obiektem, wykonali zdjęcia bijące na łeb na szyję nasze wszystkie sesje „rzucania miskami”, udało im się nabrać Ciebie, nas wszystkich... Można tak założyć przecież, teoretycznie. I po takim numerze aż się prosi ujawnić prawdę o całej historii, zrobić wspaniały prześmiewczy materiał w gazecie. Rozkładówkę w wydaniu weekendowym! Taki numer praktycznie miałby w kieszeni nagrody dziennikarskie za udaną prowokację, z całej historii światek dziennikarski śmiał by się latami... Ale tak się nie stało i dobrze wiemy, że tak się nigdy nie stanie! /śmiech/ I to jest kolejny dowód na to, że FAKT nie miał ze sprawą nic wspólnego. Wykorzystaliby tę historię na całą szpaltę, wykorzystaliby ją na maxa!
RN:
Gdyby oni…. Oni mieli to zrobić? no .. tak.... Gdyby faktycznie były to rzucane zdjęcia i to by udowodniono. W tej chwili wiem, że tak nie jest, ale faktycznie, gdyby wykonali te zdjęcia to trzeba by w to włożyć tak dużo pracy, że.... Bo to nie jest tak łatwo takie zdjęcia uzyskać. My próbowaliśmy to zrobić. Nie udało się.
N: Czy rzucanie... te wszystkie wyjazdy i całe operacje z bieganiem po polu i rzucaniem zlepionymi miskami, czy to wszystko... tak sobie to wyobrażałeś?
RN:
Myślałem, ze to będzie łatwiejsze. Okazało się, że jest to bardzo trudne. My pojechaliśmy na miejsce przygotowani do eksperymentu. Wiedzieliśmy jak to ma wyglądać. No, nie było łatwo rzucić, zgrać w jakimś odpowiednim czasie. Wnikając w te szczegóły, to odtworzenie tych wszystkich niuansów jest bardzo tutaj trudne. Albo inaczej - wprost niemożliwe!
N: Pamiętasz ten śmieszny wrzask, że NAUTILUS pokazał „ordynarne fałszerstwo”... Teraz z obecną wiedzą fajnie się tamte „ekspertyzy fachowców” czyta... Pamiętasz tę pewność w ocenie zdjęć jako fałszerstwo? Wyroki tych „znawców zdjęć”, opinii "ekspertów"? /śmiech/
RN:
Tak, wiem, że pojawiły się te zdjęcia i zaraz krótko potem wszyscy orzekli, że to są zdjęcia fałszywe, że po prostu to jest mistyfikacja. Pamiętam, że to było chyba w maju na jednym z cyklicznych spotkań ufologicznych pytałem się po kolei takich badaczy, którzy tam byli – co to za zdjęcia, co o nich sądzą. To wszyscy po kolei mówili, że to są fałszywki. I że to na pewno jest jakaś afera. Ja się pytam – a skąd wiecie? – A bo to ktoś powiedział inny. No to podszedłem do tego innego. I on też mówił to samo, że to są fałszywki. Ale nikt nie wiedział skąd wiadomo, że to są fałszywki. Każdy wskazywał na jakąś osobę. A nikt z nich nie powiedział – „Ja to zbadałem, zdjęcia są fałszywe bo to, bo tamto…”. Tylko każdy mówił że są fałszywe, ale nie wiedział skąd się wzięła taka informacja. Taka chodziła ogólna wieść. Ale tak naprawdę nikt nic nie wiedział. Dlatego ja nawet przypuszczałem, że ktoś z tych ludzi to zrobił i po prostu jest takie pewne dla nich, że to są fałszywki, bo oni je zrobili. Nikt do tego się nie przyznał. Nikt nie chciał powiedzieć, skąd wie, że są to fałszywki. To było dla mnie jakieś dziwne. Ale tak było...
N: Rafał, a kiedy zdecydowałeś się całkowicie poświęcić na zbadanie tej historii... Czy to było po tej pierwszej próbie wykonania zdjęć w Zdanach? Po tych rzutach byliśmy wszyscy zaskoczeni, że to jest po prostu nie do zrobienia... pamiętasz przecież, jakie te nasze zdjęcia były... beznadziejne w porównaniu do tych z 8 stycznia!
RN:
To znaczy - krótko jakoś po tym spotkaniu czy nawet na drugi dzień pojawił się na stronie kolejny artykul o Zdanach, w którym był, zamieszczony wywiad, pierwszy wywiad z kierowcą, panem Talachą. No i jak usłyszałem ten wywiad to stwierdziłem , że to jakaś jest inna historia niż tam opowiadają ci wszyscy znawcy Zdanów, co nigdy nawet nie byli na miejscu. Niż ci wszyscy ludzie, którzy twierdzą, że to jest fałszywe, to oni chyba się mylą. Albo po prostu nie wiedza o czym mówią.
N: Od czego zacząłeś?
RN:
Próbowałem dojść kto jest źródłem tych informacji i nie udało mi się tego ustalić. Wtedy w rozmowach z tymi co ośmieszali Zdany nie wiedziałem, skąd mają takie pewne informacje... Wszyscy traktowali to jako pewnik, że jest to jest fałszerstwo! Ale nie wiedziałem, gdzie jest źródło. Kto to badał? kto to sprawdzał?! Nie udało mi się tego ustalić.
N: Czy pamiętasz analizę Waldka? Jemu wyszło, że obiekt był bardzo mały i że ta informacja jest dyskwalifikująca cały przypadek... Tak, jakby UFO musiało mieć wymiary szafy, bo jak mniejsze, to już nie UFO lecz miska albo talerz... Absurd kompletny.
RN:
Tak, Waldek przyczynił się do tego, tylko już nie pamiętam teraz dokładnie... Ale wydaje mi się , że faktycznie - jego analiza tu była brana jako wypowiedź eksperta, który się mylić nie może . Ale jak się później okazało, się pomylił. Do czego się zresztą przyznał. Wiec tutaj te wyliczenia jego pierwotne , które mówiły, że obiekt ma 34 cm średnicy w ogóle okazały się być błędem i to dużym. Bo on sam wyliczył później, że jest ponad 3 razy większy. Ale wcześniej, niechcący przyczynił się do utwierdzenia wszystkich w tym, ze jest to fałsz. Niektórym to nawet bardzo pasowało, że to tak wyszło. Tę informację bardzo chętnie rozdawali dalej. I tak to się rozniosło po ludziach, którzy... Ale jak mówiłem, nie umiałem dojść gdzie jest źródło tych informacji.
N: Wtedy jeszcze jeździłeś do Siedlec i Zdanów z nami, a potem zacząłeś już jeździć sam...
RN:
Tamten wywiad, który był zamieszczony na stronie spowodował, że stwierdziłem , że jest to zdarzenie nie tak płytkie. Nie jest to jakieś zdjęcie, które się gdzieś pojawiło, do którego nie ma żadnej historii, że ktoś tam gdzieś, szedł na piwo i przy okazji strzelił zdjęcie. A tu jest historia taka, że należy jej się przyjrzeć dokładniej i dowiedzieć się jak to było ze szczegółami. Poza tym ta wypowiedź tego kierowcy bardzo to uwiarygodnia. Wydaje się to wszystko logiczne.
N: A pamiętasz, jak nagle zrozumieliśmy, skąd są te wpisy w parametrach zdjęć?
RN:
Na zdjęciach w sensie na wpisach exif, tak?
N: Tak. W sumie to tylko dzięki temu, że nie odpuściłeś i cały czas jeździłeś do Woźniaka... Tak, ustaliłeś to bardzo szybko.
RN:
To udało się ustalić w miarę dokładnie, że po prostu te zdjęcia najpierw były nam przegrywane z serwera redakcji i stąd te wpisy w exifach. Natomiast później podczas następnego spotkania dostaliśmy już uzupełnioną serię zdjęć o te pięć wcześniejszych i następne dwa w których już widać było, że nie ma żadnych wpisów, absolutnie żadnych. Są to zdjęcia zgrane z karty aparatu i są oryginalne. Nia ma żadnych wpisów świadczących o zmianach lub manipulacji. Są to pierwotne zdjęcia z aparatu. Mamy jakby dwie serie zdjęć. Jedną z wpisami, drugą bez. Różnią się tym, że te pierwsze są skopiowane już z serwera FAKTu, gdzie był zaznaczony autor zdjęć, a właściwie osoba, która miała otrzymać pieniądze za te zdjęcia.
N: Czyli Andrzej Woźniak...
RN:
Tak.
N: Jego osoba...pamiętasz, jakim zaskoczeniem było dla nas, jak traktują go w redakcji FAKTu? Leniwy, walczący z otyłością, ciągle przez cały tydzień przesiadujący na komendzie ze swoimi dawnymi kompanami z dawnych lat, którzy dają mu tematy do tekstów... /śmiech/
RN:
No, nie jest sportowcem wyczynowym (śmiech) i ciężko by mu było tak sprawnie poruszać się z tymi miskami po polu . Tutaj zaznaczmy, że podczas gdy robione były te zdjęcia to była zima. Był wtedy silny mróz, na pewno poniżej 10 stopni i nie wiem czy ktoś próbował robić zdjęcia w takich warunkach. Ja próbowałem. Po kilku minutach ręce sztywnieją, a w rękawiczkach robienie zdjęć jest bardzo niewygodne, jeśli aparat jest mały. Więc nawet robienie samych zdjęć jest tutaj wyczynem, a co dopiero zrobić w ileś tam minut siedem zdjęć, które wyjdą poprawnie itd. To nie jest lato, gdzie mamy inną pogodę. Poza tym ruch, który jest na tej ulicy. Trzeba także pamiętać, ze jeżeli szykuje się taką mistyfikację, to należałoby zadbać, aby zbytnio nas nikt nie widział.
N: Latem jakoś też nam nie wyszło... No i ślady na śniegu. Na zdjęciach widać, że na śniegu nie ma żadnych śladów. Kiedy my robiliśmy próby z rzutami zlepionych misek, to całe pole wygnietliśmy jak klepisko... /śmiech/
RN:
Żeby wnikać w te szczegóły, które są na zdjęciach, to warto powiedzieć, że po pierwsze jest zimno i jest straszny ruch na drodze. Przecież ta miska jeśli spadała na pole to musiała się pobrudzić. Tych śladów na tej misce nie ma. Ktoś może powiedzieć, że można mieć 20 misek i rzucać wszystkimi po kolei. No pewnie. Można mieć wyrzutnię, katapultę i jeszcze nie wiadomo co. Ale patrzmy na to realnie. Nakład pracy i środków jaki by się pojawił trochę mijałby się z celem. Trzeba to brać realnie.
N: Rafał, znasz wszystkie szczegóły tych wydarzeń. Wiesz, kto jechał tym Polonezem, dokąd i skąd panowie wracali, no i kto robił zdjęcia... Wiesz dzisiaj wszystko. Masz satysfakcję, że doszedłeś do prawdy?
RN:
Nie chciałbym tworzyć odrębnej historii bo nie będę mógł jej do końca opowiedzieć. Ja myślę, że należy zostawić tę historię tak jak ona pierwotnie została pokazana… Właściwie nie ma to znaczenia czy jechali oni z wesela czy na wesele, czy też jechali na PKS odwozić, czy na PKP. To w zasadzie nie ma znaczenia dla całej historii. Wiem gdzie oni jechali, natomiast nie mogę wszystkiego powiedzieć. Nie chce tworzyć następnej historii, która znowu będzie niedopowiedziana. Więc chyba lepiej zostawić ją tak jak była do tej pory przedstawiana.
N: Kiedy pojechałeś po Talachę i w pokoju wydobyłeś od niego cel podróży, to zrozumiałeś, skąd są zapisy na zdjęciach i te czasy...
RN:
Tak, tutaj wszystko się zgadza. Tam była podniesiona kwestia godzin w jakich zdjęcia były drukowane i jak dostały się do redakcji. Wszystko się zgadza. Jeśli ktoś będzie się upierał, że można w ileś tam minut gdzieś dojechać to zostawmy to już. Można dojechać, można wydrukować. To wszystko się zgadza.
N: Wiesz, kto zrobił zdjęcia obiektu, gdzie pojechał, co i kiedy komu powiedział, jak je wysłał do FAKTu i kiedy, na co liczył, czego powiedzieć nie mógł... zabawne, że ustaliłeś tyle szczegółów w sumie z życia prywatnego kilku panów... /śmiech/
RN:
To się zgadza. Wiemy kto je miał, kiedy, jak to było.
N: Czy tą najważniejszą informację wyciągnąłeś od Talachy, jak poszedłeś do niego do domu?
RN:
To nie był dokładnie w domu. Myśmy rozmawiali w hotelu. Natomiast od Talachy uzyskałem informacje, które w zasadzie powiedziały mi wszystko. Analiza tej ostatniej rozmowy ujawniła szczegóły, które dawały już wysnuć ostateczne wnioski. Musiałem się jeszcze tylko upewnić. Upewnił mnie natomiast ktoś inny, człowiek który od początku był zagadką. - autor zdjęć. Jednak kto nim jest musi zostać tajemnicą.
N: Powiedziałeś, że oni tego publicznie nigdy nie powiedzą, to jest jasne... , że to jakies sprawy bardzo osobiste, w sumie obdarzyli Ciebie ogromnym zaufaniem. Jeżeli powierzyli Ci jakąś sprawę osobistą, to faktycznie lepiej zostaw to dla siebie... Inaczej byłoby to sprzeczne z zasadami. Czysto ludzkimi zasadami...
RN:
To można powiedzieć z całą pewnością – informacje, które mam nie zostaną upublicznione. Nawet, jeśliby ktoś chciał dotrzeć do tych informacji to ich nie otrzyma. Dlatego, że nie sądzę, żeby ktoś zdobył się drugi raz na chęć rozmowy o tym. Mówienie tego co wiem, też w zasadzie nic nie przyniesie, bo gdybyśmy to nawet opisali, to oni by temu zaprzeczyli.
N: Czy ta część historii, która nie może być ujawniona, nie podważa prawdziwości tego zdarzenia? Bo nigdy ta sprawa nie była przez nas poruszana, a tak przecież jest...
RN:
To, że sprawa została w ogóle poruszona na łamach gazety mimo, że część tej historii jest bardzo nie na rękę aby o niej pisać, uwiarygadnia w dużym stopniu całe zdarzenie. Nie chce tu mówić o tym co jest tutaj tą tajemnicą, jednak mogę jedynie powiedzieć, ze nie chodzi o „facetów w czerni”.
N: I teraz dobrze wiesz, dlaczego ich obojętność wobec tych zdjęć jest tak ogromna... dlaczego im wcale nie zależy, żeby wokół tych zdjęć było szum, bo wtedy oni...
RN:
Tak, kiedy się dowiedziałem wszystkich okoliczności, to stwierdziłem, ze to wcale nie jest dziwne, ze oni się o to nie starali. Wszystko się wyjaśniło w tym momencie. Cała ta układanka pasuje i zaczyna się rozumieć nawet to, dlaczego „Fakt” takie bzdury pisał w tym artykule. Nawet to pasuje.
N: Rafał, po prostu Woźniak nie mógł napisać w Fakcie, jak było naprawdę... /śmiech/
RN:
To było tak, że nie można było napisać prawdy. Trzeba było coś wymyślić. I to tak wygląda. I faktycznie, jak się tak próbowałem postawić, znając tę całą historię, na miejscu Woźniaka to nie miałbym co napisać w tym artykule. Pewnie wymyśliłbym coś równie głupiego. Wcale się tak temu nie dziwię już. Tak to wyszło.
N: Ta publikacja kończy nasze dokumentowanie wydarzeń z 8 stycznia 2006 roku. Zaczynamy zupełnie nową historię, i bijącą tamtą na głowę! Wiesz, o czym...
RN:
Tak. Właściwie przypadkiem udało nam się ustalić, że działy się tam pewne rzeczy już trochę wcześniej. Pół miesiąca wcześniej też tam byli reporterzy „Faktu” i okazało się, ze zrobiono również zdjęcia. „Fakt” otrzymał fotografie, które mogą być jeszcze ciekawsze niż te, które pokazaliśmy do tej pory. O tyle ciekawsze, ze robione przez kogoś, kogo chyba będziemy mogli ujawnić. Te zdjęcia zawierają cos wiecej, coś, co jest prawdopodobnie częścią tego co mamy dotychczas na zdjęciach. Jest to bardzo, bardzo duży obiekt. Nieporównywalny z jakims metrem czy dwoma. Był dużo większy. I mamy też do tego pewną historię, która jest podobna. Nie jest ona jeszcze zweryfikowana. Nie możemy podać szczegółów. Ale myslę, że jest bardzo podobna do wydarzeń ze stycznia.
N: Gdyby ktoś Ciebie poprosił o ocenę wiarygodność tych zdjęć, to... co byś powiedział?
RN:
Ze wszystkich przypadków jakie znam, oczywiście nie wszystkie weryfikowałem, czy z gazet czy innych doniesień, to te są najbardziej wiarygodne.
N: No tak, ale ustalenie wszystkich szczegółów kosztowało Ciebie rok pracy...
RN:
No niestety mogę śmiało powiedzieć, ze jeśli ktoś chce mieć dobre zdjęcie UFO, to jest to zdjęcie ze Zdanów. Jest to coś niezwykłego. Obiekt, który niewiadomo czym jest, skąd przyleciał, nie wiadomo skąd taka technika. Po prostu jest na naszym świecie.
N: I jeszcze taka delikatna kwestia, czy oni nie mieli Ciebie już tak zwyczajnie po ludzku dosyć? Bo przecież Ty byłeś tam tyle razy... jak znosił to Talacha?
RN:
Mówił co prawda co jakiś czas o tym samym, ale nie było to nic takiego, żeby jakoś nie mógł tego ścierpieć. Rozmawialiśmy sobie jak kolega z kolegą, czy jak to nazwać, po prostu była to normalna rozmowa, całkiem sympatyczna. Zresztą jest zarejestrowana na nośnikach. Wiedział, że rozmawiamy sobie swobodnie, natomiast ta weryfikacja przez kilkakrotną rozmowę o tym samym daje bardzo dużo. Mamy pewne doświadczenie, jak można wyłuskać pewne informacja z takich rozmów. Dla tych którzy twierdzą, że te zdjęcia są fałszywe powiem tylko tyle, że ze wszystkich zebranych przeze mnie informacji wynika, że one są prawdziwe, że tutaj nie ma jakiegoś manipulowania. Ze cały wątek dotyczący robienia zdjęć jest prawdziwy. I tutaj nie ma żadnych zakłamań. Żadnych!
N: Są ludzie, dla których Zdany stoją ością w gardle... one muszą okazać się falszywe, bo to wystawia te ich wszystkie wcześniejsze buńczuczne twierdzenia na pośmiewisko, podważa ich "nieomylne" autorytety. Gorzej, bo daje nawet jako takie pojęcie o ich prawdziwej wiedzy o zdjęciach UFO... /śmiech/
RN:
Jest mi tylko żal, że nadal niektórzy tkwią w takiej niewiedzy i przegapili tak ciekawą historię, która nie zdarza się codziennie. I tylko mogą żałować tego, że tak podchodzą do sprawy. Ze świecą szukać takich historii, takich zdjęć. Jeżeli nie chcą się tym zainteresować, to ja na siłę nie będę ciągnął. Natomiast mogę powiedzieć, że tylko jest mi żal ze tak to po prostu potraktowali.
N: Pamiętasz, jak na początku czekaliśmy, aż ujawnią się autorzy mistyfikacji? No bo ujawnienie byłoby czymś naturalnym, po tak wspaniale udanym numerze... pamiętasz wiosnę 2006?
RN:
To jest tez pewien pośredni dowód na to, że te zdjęcia są prawdziwe. Bo jeżeliby miała być tam jakaś mistyfikacja, to najwyższy już czas by te osoby się ujawniły i pokazały – słuchajcie tutaj wkopaliście się totalnie – zobaczcie, to było tak i tak. Nikt nic takiego nie mówił. Nikt się do tego nie przyznaje. Nie znalazł się też ktoś, kto powiedział – „słuchajcie, ja tutaj widziałem jak oni te zdjęcia robili.” Przecież wokół jest kilka budynków. Jeździ mnóstwo samochodów. Nikt nie powiedział, że widział jak Talacha rzuca miską. Byłem praktycznie wszędzie w okolicy i nic takiego nie było. Każdy może jechać i to sprawdzić, nie ma sprawy. Dla mnie to jest też pewien pośredni dowód, ze te zdjęcia są prawdziwe.
N: Ani Talachy, ani Woźniaka, ani pozostałych uczestników tamtych wydarzeń nie ma sensu więcej męczyć... zgodzisz się z tym, prawda?
RN:
Tak, ich o rola się tu wyczerpała. Może tylko opowiedzieć, że te zdjęcia mamy w „Fakcie”, który za nie zapłacił i opublikował. Natomiast musimy tę historię pozostawić przedstawioną tak jak ona mniej więcej jest. Niektórych dowodów pokazać nie możemy. To jest trudna sytuacja dla nas, że wiemy jak to było, a nie możemy wszystkiego powiedzieć. Te informacje dostaliśmy, przynajmniej ja dostałem, w pewnym zaufaniu i nie mogę ich ujawnić.
N: Ale zachowałeś sobie te taśmy?
RN:
Te informacje są zarejestrowane, są dowodem, którego nie mogę pokazać. I tak to musi zostać. Nie ma innego wyjścia.
N: No dobrze... dość o Zdanach. Wystarczy! Rafał, Ty prowadzisz taką stronę www.wylatowo.org.pl Możesz coś o niej powiedzieć?
RN:
Tak, jest to strona która jest już drugi rok, natomiast ostatnio zmieniło się jej przeznaczenie. Kiedyś na tej stronie było coś innego, w tej chwili są tam informacje związane z takimi działaniami, które wykonujemy na bieżąco. Nie ma tam spraw, które wydarzyły się dawniej, np. z czasów Roswell. Natomiast są bieżące sprawy sprzed roku, dwóch, gdzie tymi sprawami zajmuję się osobiście. Informacje, które tam są, pochodzą z pierwszej ręki od ludzi, z którymi bezpośrednio się spotykam, z którymi zawsze się mogę skontaktować żeby zweryfikować każdą informacje. To tak wygląda na tej stronie.
N: Miałeś okazję przeczytać najnowsze informacje o wydarzeniach z Emilcina, które nami tak bardzo wstrząsnęły. Dotyczą one co prawda pewnych wydarzeń sprzed lat, ale mają także związek z tym, co będzie się działo w przyszłości. Jaka była Twoja reakcja, jak czytałeś ten tekst?!
RN:
No cóż, jest to pewna zapowiedź wydarzeń które prawdopodobnie wydarzą się niedługo. Jeżeli faktycznie się sprawdzą, to będzie to temat ciekawy jak Zdany, a może wynikną z tego jeszcze ciekawsze rzeczy. To ma już ciąg od iluś lat. Będzie to potwierdzeniem zdarzeń, jakie były kiedyś. Będzie to niezwykle ciekawe, jeśli się sprawdzi.
N: Czy przypuszczałeś, że powróci historia sprzed 30 lat? Czy nie jest to wspaniałe?!
RN:
Myślałem, że ta historia jest skończona, że wiemy już wszystko na ten temat. Nikt nie wiedział, ze po tylu latach coś się wydarzy. Coś w tej materii ruszy i po prostu pojawią się nowe rzeczy. To pełne zaskoczenie, ale ponieważ Emilcin jako taki jest bardzo wiarygodny, to jeżeli coś pojawia się związanego z tą historią to jest to bardzo ekscytujące.
N: Rafał, jest dla nas naprawdę wspaniałą sprawą, że jesteś z nami od tylu lat...
RN:
Ja też się z tego cieszę. Pozdrowienia dla wszystkich z załogi! /śmiech/
ZOBACZ CAŁĄ HISTORIĘ PROJEKTU „ZDANY”
ZOBACZ PROJEKT ZDANY
Wszystkich chętnych Rafał Nowicki zachęca do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami na temat Zdanów, Rafał czeka na Wasze opinie!