Wt, 17 kwi 2007 00:00
Autor: FN, źródło: FN
III Rzesza na Antarktydzie
WOJTEK BOBILEWICZ - to kolejna osoba z Fundacji NAUTILUS, która w naszym zespole odgrywa fundamentalną rolę. Wojtek pojawił się na pokładzie okrętu z banderą "N" (ciężko uwierzyć, że to było tak dawno) w 2002 roku i spędził pamiętne wakacje w Bazie NAUTILUSA w Wylatowie. Od tego czasu jest z nami na dobre i na złe i trudno nam sobie wyobrazić, jak moglibyśmy dać sobie radę z zagranicznymi projektami bez jego cierpliwości i spokoju... Od kilku lat Wojtek wyspecjalizował się w zagranicznych ekspedycjach, które przeprowadza jako Fundacja NAUTILUS. To zdumiewające, jak udało mu się dotrzeć do miejsc, które wydawały się zamknięte dla zwykłych turystów. Próbkę jego możliwości możecie poznać w raporcie "Zapiski z Egiptu", który jest na naszej stronie. Wojtek Bobilewicz jest w naszej Fundacji osobą odpowiedzialną za kontakty zagraniczne. I ma jedną, unikalną cechę - jest w stanie tłumaczyć z polskiego na angielski w taki sposób, że nawet rodowici anglosasi nie są w stanie rozpoznać, że piękny literacki tekst w języku Szekspira wyszedł spod pióra naszego człowieka... Dzięki temu będziemy w stanie wydać książki po angielsku na zachodzie, co wkrótce planujemy. O Wojtku i jego planach więcej już niedługo na stronach www.nautilus.org.pl!
WOJTEK BOBILEWICZ: "Witam wszystkich! Oto artykuł, jaki pozwoliłem sobie przetłumaczyć z czasopisma "World Explorer", które zaprenumerowałem i które wydawane jest przez The World Explorers Club. Artykuł jest o tzw. Włóczni Longinusa, która ponoć była ostatnio w posiadaniu Hitlera oraz o tajnych bazach nazistów na Antarktydzie i produkowanych przez nich tajnych broniach, w tym latających talerzach. Przy okazji tego tekstu prosiłbym o przeprosiny dla Igora Witkowskiego - miał rację: U-boot z rtęcią został zatopiony w cieśninie Malakka, a zatem na wschodnim Oceanie Indyjskim! ;)
Natomiast ma południowym Atlantyku pomiędzy październikiem 1942 a wrześniem 1944 roku rzeczywiście zatopiono 16 U-bootów, ale nie jestem pewien, czy któryś z nich posiadał ładunek rtęci. Wszystkim czytelnikom stron NAUTILUS-a życzę miłej lektury!
III Rzesza na Antarktydzie
Ostateczny sekret Świętej Włóczni
Jerry Smith i George Piccard
Czym jest Święta Włócznia?
Wedle Ewangelii Św. Jana (19:31-37), kiedy Jezus wisiał na Krzyżu rzymski centurion przebił Jego bok włócznią. Chrześcijańska tradycja nadała później owemu żołnierzowi imię Gaius Cassius Longinus. W ciągu wieków przedmiot, o którym twierdzono, iż jest tą właśnie Świętą Włócznią stawał się własnością niektórych z najbardziej wpływowych przywódców, w tym Konstantyna, Justyniana, Karola Wielkiego, Ottona Wielkiego, cesarzy z rodu Habsburgów, a w nowszych czasach Adolfa Hitlera. Powstała legenda, wedle której „ktokolwiek posiada ową Świętą Włócznię i rozumie moce, którym służy, trzyma w swych rękach losy świata – dobre lub złe”.
Zwana także Włócznią Przeznaczenia, Włócznią Longinusa oraz Włócznią Chrystusa, owa dziwna relikwia Pasji Chrystusa opisywana była przez ostatnie dwa tysiące lat. Euzebiusz z Cezarei, który został duchowym doradcą Konstantyna tak opisywał Świętą Włócznię, która ponoć sprzyjała potędze cesarza w czwartym wieku n.e.:
Była to długa włócznia, wykładana złotem. Na wierzchołku przymocowany był złoty wieniec i szlachetne kamienie, a w jego środku symbole imienia Zbawcy, dwie litery, wskazujące na imię Chrystusa poprzez jego początkowe znaki – te właśnie litery cesarz miał w zwyczaju nosić na swym hełmie w późniejszym czasie. Na włóczni zawieszony był też kawałek materiału, iście królewski przedmiot, niezwykle bogato wyszywany i wysadzany najbardziej lśniącymi szlachetnymi kamieniami, który, zdobiony także złotą nicią, na patrzącym wywierał wrażenie nieopisanie piękne. Cesarz nieustannie używał tego symbolu zbawienia, chroniąc się przed wszelakimi negatywnymi i wrogimi mocami i rozkazał, by włócznię nosić na czele swej armii.
Uwagę świata przykuło opublikowane w roku 1972 dzieło Trevora Ravenscrofta, zatytułowane The Spear of Destiny, the Occult Power Behind the Spear Which Pierced the Side of Christ (Włócznia Przeznaczenia, Okultystyczne moce, związane z włócznią, która przebiła bok Chrystusa) . W książce swej opisywał głównie uprzednie życia najściślejszego kręgu nazistowskich przywódców. Skonstatował on, iż w jedenastym wieku używali oni Włóczni Przeznaczenia do odprawiania czarnej magii i że znów się tym zajmują – Druga Wojna Światowa stanowiła bitwę czarnoksiężników pomiędzy siłami zła i dobra. Większość książki zawierają „dowody” na to, iż główni gracze w dramacie, rozgrywającym się w latach 30-tych i 40-tych stanowili reinkarnację naprawdę żyjących osób, które stanowiły wzór postaci z wagnerowskiej opery Parsifal. Od tego czasu Włócznia Przeznaczenia stała się najważniejszym przedmiotem wielu powieści, opracowań naukowych, programów telewizyjnych (fabularnych i dokumentalnych) a nawet komiksów. Zaliczyć do nich można takie pozycje, jak Indiana Jones and the Spear of Destiny (Indiana Jones i Włócznia Przeznaczenia) , Hellboy czy Hellblazer (któremu zawdzięczamy wyprodukowany w roku 2005 film Constantine z Keanu Reevesem).
Ravenscroft nie był jedynym powojennym profesorem college’u, który pisał o micie Świętej Włóczni, dodając nieco od siebie. W latach 1988-89 Dr Howard A. Buechner, profesor medycyny w Tulane i potem na LSU (Uniwersytecie Stanowym w Luizjanie), do tej opowieści dopisał nowy rozdział, pisząc swe dwie książki, Hitler’s Ashes – Seeds of a New Reich (Popioły Hitlera – nasiona nowej Rzeszy) oraz Adolph Hitler and the Secrets of the Holy Lance (Adolf Hitler i zagadki Świętej Włóczni) . Doktor Buechner był emerytowanym pułkownikiem armii amerykańskiej, który podczas II Wojny Światowej służył jako lekarz (chirurg) polowy w batalionie. W połowie lat 80-tych skontaktował się z nim posługujący się pseudonimem „kapitan Wilhelm Bernhart”, który twierdził, że jest dawnym marynarzem z niemieckiego U-boota, który brał udział w przewiezieniu Świętej Włóczni na Antarktydę w roku 1945 oraz dopomógł grupie niemieckich biznesmenów w jej odzyskaniu w roku 1979. Przedstawił on Buechnerowi księgę, która – jak twierdził – stanowiła dziennik z tzw. „Ekspedycji Hartmanna” z roku 1979 i zawierała m.in. odręcznie napisany list, potwierdzający autentyczność obiektów, podpisany przez Hartmanna, a także fotografie niektórych z wydobytych przedmiotów.
Wedle Buchnera ów niegdysiejszy nazistowski marynarz twierdził, iż może udowodnić, że słynna Włócznia Przeznaczenia, wystawiana obecnie w Schatzkammer Museum w Wiedniu jest podrobiona. Przed wojną Heinrich Himmler, który później został szefem Biura ds. Okultyzmu w SS, utworzył krąg Rycerzy, służących Świętej Włóczni i nazwany Wielką Radą Rycerską. Słyszało się często doniesienia, iż w celowo wyznaczonym do tego celu zamku Wewelsburg, który dziś wita turystów lubiących grozę, używali oni Świętej Włóczni do odprawiania skomplikowanych ceremonii z zakresu czarnej magii. „Kapitan Bernhart” twierdził, że podczas wojny Himmler nakazał sprowadzić z Japonii do Niemiec najświetniejszego płatnerza, a ten sporządził drugą i jeszcze doskonalszą replikę włóczni. Ową „perfekcyjną” kopię wystawiano potem w Norymberdze, skąd powróciła pod koniec wojny do władz austriackich, podczas gdy nad prawdziwą włócznią pieczę sprawował Himmler – aż na rozkaz Hitlera została wysłana na Antarktydę.
W ostatnich godzinach wojny, wedle słów owego marynarza, Hitler osobiście wyznaczył człowieka, którego później nazywano „pułkownikiem Maximillianem Hartmannem” i który miał dopilnować, żeby niektóre z jego najbardziej cennych skarbów, w tym Włócznia Przeznaczenia, zostały przewiezione łodzią podwodną na Antarktydę – tą samą łodzią, na której wedle swych zeznań służył Bernhart. Ponadto pułkownik Hartmann miał ponoć w roku 1979 odzyskać prawdziwą Włócznię Przeznaczenia, znowu z pomocą Benrnharta. Wedle słów Buechnera i Bernharda Święta Włócznia ukryta jest obecnie gdzieś w Europie i jest w posiadaniu reaktywowanego zakonu rycerzy Himmlera, zwanego teraz Rycerzami Świętej Włóczni.
Skontaktowawszy się z większością rzekomych członków Ekspedycji Hartmanna z roku 1979 oraz innymi osobami zaangażowanymi w tamto przedsięwzięcie, w tym z niegdysiejszymi wyższymi rangą urzędnikami nazistowskimi oraz bliskimi współpracownikami Adolfa Hitlera, na przykład z przywódcą Hitlerjugend, Arturem Axmannem, pułkownik Buechner nabył przekonania, że opowieści marynarza były prawdą. Albo był ofiarą niezwykle złożonego i skomplikowanego żartu czy oszustwa, albo też Włócznia Przeznaczenia naprawdę przez jakiś czas złożona była na Antarktydzie i może się znajdować w rękach grupy osób, które wierzą, iż posiada ona moc kierowania losami ludzkości – i odprawiają właśnie teraz z jej pomocą magiczne rytuały!
Opowieść pułkownika Buechnera zbadali i częściowo potwierdzili autorzy niniejszego artykułu w swej książce napisanej dla i wydanej przez Adventures Unlimited Press (AUP), zatytułowanej Secrets of the Holy Lance: The Spear of Destany In History & Legend (Sekrety Świętej Włóczni. Włócznia Przeznaczenia w historii i legendzie) . Zdrowy rozsądek skłania się zapewne ku odrzuceniu tak nieprawdopodobnej opowieści. A jednak wciąż i wciąż przekonujemy się, że prawda zaiste dziwniejsza jest od fikcji. Choć przychylaliśmy się do twierdzenia, że Buechner stał się ofiarą oszustwa czy żartu, zgodziliśmy się, że historię tę z całą pewnością warto zawrzeć w książce, dotyczącej legend, jakimi obrosła Święta Włócznia – a pewne elementy z opowieści Buechnera były zaskakująco bliskie prawdy! Oto zatem, czego udało nam się dowiedzieć w trakcie badań nad tym ostatecznym sekretem Świętej Włóczni…
Niemiecka Antarktyda
Główny Południk, czyli Południk Zerowy, przebiega od bieguna do bieguna, przechodząc przez Greenwich w Anglii, zachodnią Francję, wschodnią Hiszpanię, Afrykę Zachodnią oraz Południowy Atlantyk, a następnie przez Antarktydę w regionie znanym dziś jako Ziemia Królowej Maud. Został tak nazwany w roku 1930 przez Norwega Riiser-Larsena, by uczcić Królową Norwegii.
W roku 1939 Niemcy i Norwegia wysunęły roszczenia terytorialne, dosłownie w odstępie kilku dni, do tego przybrzeżnego obszaru Antarktydy. Niemiecka Ekspedycja Antarktyczna z lat 1938-39 dokonała przelotów nad niemal jedną-piątą kontynentu, robiąc około 11.000 fotografii. Z samolotu ekspedycji zrzucono także kilka tysięcy malutkich nazistowskich flag oraz specjalnych metalowych słupków z insygniami ekspedycji i swastyką, roszcząc prawo Niemiec do tych ziem.
Nazwano ten region Nową Szwabią (po niemiecku Neuschwabenland), biorąc nazwę od współczesnej Szwabii, stanowiącej jedno z pierwotnych księstw Królestwa Niemieckiego. Szwabia była domem dla jednej z najpotężniejszych europejskich monarchii, Dynastii Hohenstaufenów, która rządziła Świętym Imperium Rzymskim w XII i XIII wieku. Największym z władców dynastii był Fryderyk Rudobrody (Barbarossa), w którego posiadaniu znajdowała się Święta Włócznia. Wedle doniesień sam Hitler wierzył w to, że jest reinkarnacją Barbarossy. Nazwał od imienia króla jeden ze swych domów, a inwazję na Rosję opatrzył kryptonimem Operacja Barbarossa.
Niemiecka Ekspedycja Antarktyczna z lat 1938-1939 odkryła w głębi swego terytorium kilka wolnych od lodu regionów z jeziorami i śladami wegetacji (głównie mchy i porosty). Geolodzy z ekspedycji stwierdzili, że dzieje się tak za sprawą gorących źródeł lub innych zjawisk geotermalnych. Odkrycie to, jak się twierdzi, skłoniło Reichsfuhrera-SS Heinricha Himmlera to opracowania śmiałego planu budowy stałej bazy na Antarktydzie. Od ponad 60 lat plotki o bazie, opatrzonej kryptonimem „Stacja 211” urzekają historyków i badaczy. Czy to możliwe, że istotnie została zbudowana i obsadzona załogą w ramach trwającego całą wojnę projektu? Być może Kontradmirał Karl Doenitz ogłosił jego zakończenie kiedy w roku 1943 powiedział: „Niemiecka flota łodzi podwodnych dumna jest ze zbudowania dla Fuhrera w innej części świata Szangri-La na lądzie, niezwyciężoną fortecę”.
Większość z pogłosek zgodna jest co do tego, że Stacja 211, jeśli istniała naprawdę, znajdowała się wewnątrz wyraźnie widocznej góry w łańcuchu Muhlig-Hofmann w Nowej Szwabii (Ziemi Królowej Maud). W latach 1946-47 Admirał Byrd, cieszący się w Ameryce największą renomą badacz regionów polarnych, szukał być może Stacji 211. W ramach tak zwanej Operacji Highjump miał do swej dyspozycji największą armadę, jaką kiedykolwiek wysłano na Antarktydę. Stany Zjednoczone wysłały na Antarktydę 13 okrętów i 4.700 ludzi (w tym lotniskowiec, łódź podwodną, dwa niszczyciele, ponad dwa tuziny samolotów i ok. 3.500 Marines w pełnym rynsztunku bojowym), oficjalnie tłumacząc wszystko „misją szkoleniową”. A jednak uporczywe pogłoski niestrudzenie twierdzą, że prawdziwym celem operacji było odnalezienie nazistowskiej fortecy. Nie jest jasne, czy Byrdowi udało się kiedykolwiek odnaleźć „Szangri-La” Fuhrera – o ile oczywiście istotnie się tu znajdowało i o ile rzeczywiście go tu szukano.
W okresie pomiędzy rokiem 1956 a 1960 norweska ekspedycja naniosła na mapy większość Ziemi Królowej Maud, bazując na pomiarach geodezyjnych na ziemi oraz fotografiach lotniczych. Zwodniczym może wydać się fakt, iż istotnie odnaleziono wolną od lodu górę, która pasowała do opisu z pogłosek o Stacji 211. Nazwali ją Svarthamaren (Czarny Młot). Jeśli to istotnie położenie Stacji 211, jej sekret zostanie zachowany i w XXI wieku, albowiem teren ten ogłoszono „Specjalnie Chronionym Obszarem Antarktycznym oraz Strefą Szczególnego Zainteresowania Naukowego” zgodnie z postanowieniami Ustawy o ochronie Antarktydy z roku 1978. Miał to być obszar ochrony przyrody, który znalazł się na liście „wyjątkowych naturalnych laboratoriów przyrody, służących badaniom nad petrelem antarktycznym (Thalassoica Antarctica), petrelem białym (Pagodroma nivea) oraz wydrzykiem antarktycznym (Catharacta maccormicki) oraz ich adaptacją do rozmnażania w głębi kontynentu antarktycznego”. Dostęp ograniczony jest wyłącznie dla garstki specjalnie wyselekcjonowanych naukowców. Jeśli to podstęp, to przez długie jeszcze lata nikt, kto mógłby być uważany za niebezpiecznego ze względu na posiadaną wiedzę odnośnie prawdziwych wydarzeń nie zostanie dopuszczony zbyt blisko tego obszaru.
Pułkownik Buechner oraz kapitan Bernhart unikają jednakże wzmianek o Stacji 211, być może w celu zachowania tajemnicy, co zgadzałoby się z ogólnym wydźwiękiem ich dwóch książek. W istocie przyznają oni, że nazwiska wszystkich członków ekspedycji z 1979 roku podane w książkach są fikcyjne i zostały użyte w celu ochrony ich tożsamości. Jest oczywiste, że Buechner nie mówi nam wszystkiego, co wie.
Zamiast tego, Buechner i Bernhart mówią nam, że załoga łodzi podwodnej w roku 1945 umieściła skarb Hitlera u stóp nie posiadającego nazwy lodowca w górach Muhlig-Hofmann; skarb wkopany był w lód i chroniony stalowymi płytami. Oznacza to, że musiano by znaleźć jeden z niewielu odcinków wybrzeża nie odcięty od morza kilometrami lodu szelfowego, a potem zejść na ląd i maszerować po lodzie ponad 160 kilometrów w głąb kontynentu, z ładunkiem stali ważącym tonę lub więcej! Wydało nam się to najmniej prawdopodobnym kawałkiem tej całej szalonej układanki. W niektórych rejonach Antarktydy w ciągu roku spada 18 metrów śniegu. Jak głęboko musiałby znajdować się skarb po ponad 30 latach? I w jakim celu maszerowano by w poszukiwaniu wolnej od lodu przestrzeni po to tylko, by zakopać skarb w lodzie? Nie, odrzuciliśmy tę bajeczkę Buechnera, mając nieomal pewność, że gdyby cokolwiek z tego było prawdą, to zaniesiono by raczej Świętą Włócznię gdzieś, skąd łatwo byłoby ją odzyskać – do Stacji 211.
Stacja 211
To zadziwiające, ale odkryliśmy dowody na to, że prawa ręka Hitlera, Rudolf Hess, został obarczony odpowiedzialnością za koordynację działań, mających na celu zbudowanie Stacji 211. Historycy często uznają Hessa za nazistowskiego figuranta, który doszedł do wysokiego stanowiska wyłącznie dzięki swemu całkowitemu wiernopoddaństwu Fuhrerowi, lecz być może w istocie stało się tak dlatego, iż jego prawdziwa rola była tak doskonale ukryta.
Jeśli tak, to Hess musiał poprosić o pomoc Reichsfuhrera-SS Heinricha Himmlera. Himmler odrzucił chrześcijaństwo, podobnie jak wielu z najwyższych rangą funkcjonariuszy nazistowskich, wierzył zaś w dziwną germańską wersję neopogańskiego New Age. Był oddany niemieckiemu okultyście Drowi Friedrichowi Wichtlowi, który specjalizował się w tradycji masońskiej oraz teoriach o „światowym spisku”. Po upadku Cesarstwa Austro-Węgierskiego w roku 1918 pod koniec I Wojny Światowej, Dr Wichtl napisał swój bestseller, zatytułowany Weltfreimaurerei, Weltrevolution, Weltrepublik („Światowa masoneria, światowa rewolucja, światowa republika”). Himmler zafascynował się okultyzmem, gdy w roku 1919 przeczytał książkę Dra Wichtla, będąc kadetem na rekonwalescencji po poważnej chorobie żołądka.
Ostatecznie Himmler stał się zwolennikiem hinduistycznej koncepcji światowych epok, zwanych yugami. Wierzył, że obecna epoka, Kali Yuga, zakończy się globalnym kataklizmem, dając tym samym początek nowej epoce, zwanej Satya Yuga. Zakładając nazistowską kolonię na Antarktydzie, Himmler wierzył, iż w ten sposób przyczynia się do tego, by pozostałości „czystej rasy aryjskiej” przetrwały nadchodzący kataklizm z nietkniętą strukturą społeczną i kulturalną. Wierzył, że ocalali przejmą Antarktydę na własność, gdy kataklizm spowoduje stopienie czapy lodowej na biegunie południowym.
Niemcy zbudowały podczas wojny ponad dwa tuziny „superłodzi podwodnych”. Każda miała wielkość lotniskowca, lecz nie skonstruowano ich jako okręty wojenne, były one podwodnymi transportowcami. Początkowo wykorzystywano je do dostarczania zaopatrzenia grup bojowych łodzi podwodnych, zwanych „stadami wilków”. Potem, jak się zdaje, zostały zmuszone do przewożenia narzędzi, sprzętu, surowców, a być może także niewolniczej siły roboczej do bazy na biegunie południowym. Dowody wskazują, że kursy U-bootów w stronę Neuschwabenland trwały nawet po kapitulacji Niemiec w roku 1945, jak to za chwilę zobaczymy.
W czasie wojny w tym olbrzymim przedsięwzięciu uczestniczyły także okręty nawodne, lecz w miarę jak szala zwycięstwa przechylała się na stronę aliantów, znakomita część zadań transportowych przypadła U-bootom i ich załogom. Pewne pojęcie o wielkości i natężeniu ruchu na Antarktydę i z powrotem daje fakt, że pomiędzy październikiem roku 1942 a wrześniem roku 1944 na południowym Atlantyku zatopiono 16 niemieckich U-bootów.
Kilka ze statków nawodnych zdawało się pełnić funkcje jednostek nadzorujących, zaopatrując łodzie podwodne i trzymając w odpowiedniej odległości aliantów. Dla przykładu ścigacz Atlantis, pod dowództwem kapitana Bernharda Rogge, pomiędzy rokiem 1939 a 1941 przebył bardzo długą trasę po południowym Atlantyku oraz po Oceanie Indyjskim i południowym Pacyfiku, między grudniem roku 1940 a styczniem roku 1941 odwiedzając Wyspy Kergulena (w którym to czasie pochowano kapitana w Bassin de la Gazelle). Okręt przybrał wówczas nowy kształt i pływał jako Tamesis, dopóki 22 listopada 1941 roku nie zatopił go niedaleko Wyspy Wniebowstąpienia HMS Devonshire.
Innym ścigaczem był Pinguin, pod dowództwem kapitana Ernsta-Felixa Krudera. Jego obszarem działania był głównie Ocean Indyjski. W styczniu 1941 roku przechwycił on norweską flotę wielorybniczą (statki-przetwórnie Ole Wegger oraz Pelagos, a także statek transportowy Solglimt i jedenaście kutrów myśliwskich) na szerokości ok. 59ºS i długości ok. 02º30W. Jeden z tych kutrów przemianowano na Adjutant. Pozostał na Oceanie Indyjskim jako okup, natomiast pozostałe norweskie statki wysłano do okupowanej Francji. 8 maja 1941 roku Pinguin został zatopiony u wybrzeży Zatoki Perskiej przez HMS Cornwall, po tym, jak przejął 136.550 ton towarów brytyjskich i sił sprzymierzonych.
Jeszcze innym ścigaczem był Komet, dowodzony przez kapitana Roberta Eyssena. Działał na oceanach Spokojnym i Indyjskim i wsławił się m.in. żeglugą w lutym 1941 roku wzdłuż wybrzeża Antarktydy od Przylądka Adare aż po Lodowiec Szelfowy Shackletona w poszukiwaniu statków wielorybniczych. Tam spotkał się ze ścigaczem Pinguin oraz z transportowcami Alstertor i Adjutant. Kometa zatopiono u wybrzeży Cherbourga w roku 1942.
Pośredni dowód na antarktyczny projekt konstrukcyjny stanowić może historia łodzi podwodnej U-859. 4 kwietnia 1944 roku, o godzinie 04:40, wypłynęła ona z portu z nieznaną misją, wioząc 67 ludzi i 33 tony rtęci w zaplombowanych szklanych butlach, umieszczonych w wodoszczelnych blaszanych skrzyniach. Później, 23 września tego samego roku, łódź została zatopiona w Cieśninie Malakka przez HMS Trenchant. Choć zginęło 47 członków załogi, to jednak 20 ocalało. Jakieś 30 lat później jeden z ocalałych opowiedział otwarcie o przewożonym ładunku, a nurkowie potwierdzili następnie tę opowieść, znajdując rtęć. Znaczenie tego odkrycia polega na tym, iż rtęci używa się jako paliwa w pewnych odmianach napędu kosmicznego, o czym wkrótce opowiemy. Po cóż niemiecka łódź podwodna miałaby transportować tego typu ładunek tak daleko od domu? Podejrzewamy, że płynęła ona w kierunku Stacji 211, mając na pokładzie „paliwo” do pewnego rodzaju specjalistycznych pojazdów powietrznych o kształcie dysku!
Dalsze dowody na to, że Stacja 211 istniała i była zamieszkana także po zakończeniu wojny znaleźć można w doniesieniach, dotyczących aktywności niemieckiej floty po upadku Berlina. Dla przykładu w dniu 10 lipca 1945 roku, ponad dwa miesiące po ustaniu oficjalnych działań wojennych, niemiecka łódź podwodna U-530 poddała się władzom argentyńskim w porcie Mar del Plata, jednej z najbliższych Antarktydy przystani w Argentynie. W podobnych okolicznościach w miesiąc później – 17 sierpnia – do Mar del Plata przybyła łódź U-977. Były to tylko dwie z łodzi, które, jak się uważa, stanowiły konwój „Ostatecznej Armii Fuhrera”. Informator pułkownika Buechnera, „kapitan Bernhart”, służył ponoć na jednym z tych U-bootów, lecz aby ukryć prawdziwą tożsamość tego człowieka nie wspomina się ni razu, na którym.
Przez dość długi czas po zakończeniu wojny napływały doniesienia o aktywności niemieckiej. Francuska Agence France Press z dnia 25 września 1946 roku stwierdza: „powtarzające się pogłoski o aktywności niemieckich U-bootów w rejonie Ziemi Ognistej pomiędzy najbardziej na południe wysuniętym punktem Ameryki a Antarktydą oparte są na prawdziwych wydarzeniach”.
Potem zaś francuska gazeta France Soir, zamieściła następujące sprawozdanie ze spotkania z niemieckim U-botem:
Prawie półtora roku po zaprzestaniu działań wojennych w Europie islandzki statek wielorybniczy Juliana został zatrzymany przez dużego niemieckiego U-boota. Juliana znajdowała się w rejonie antarktycznym niedaleko Malwinów [Falklandów], kiedy wynurzyła się niemiecka łódź podwodna i wciągnęła na maszt oficjalną niemiecką flagę żałobną – czerwoną z czarnym obrzeżem.
Dowódca łodzi wysłał grupę marynarzy, która przypłynęła do Juliany gumowym pontonem, a po wejściu na pokład statku wielorybniczego zażądała od kapitana Hekli części zapasów świeżej żywności. Prośbę wypowiedziano zdecydowanym i nie znoszącym sprzeciwu tonem, z którego wynikało, że opór byłby niemądry.
Niemiecki oficer mówił poprawnym angielskim i zapłacił za towar amerykańskimi dolarami, dając kapitanowi wielorybnika prowizję w wysokości 10 USD za każdego członka załogi Juliany. W czasie załadunku towarów na łódź podwodną jej dowódca poinformował kapitana Heklę o dokładnym położeniu dużego stada wielorybów. Juliana odnalazła potem to stado precyzyjnie we wskazanym miejscu.
Czy to możliwe, że po zakończeniu wojny oprócz U-530 i U-977 w tamtym rejonie operowały także inne U-booty? Francuskie sprawozdanie zdaje się wskazywać, że tak właśnie było. Nie istnieją żadne oficjalne potwierdzenia takiej działalności, wiadomo wszakże, iż w czasie wojny „zaginęły” 54 niemieckie U-booty, z których zaledwie w przypadku 11 istnieje prawdopodobieństwo kolizji z minami.
Wydaje się rozsądnym przypuszczenie, że po ukończeniu pierwszych etapów budowy Stacji 211 przeniesiono tu kilka programów badawczo-rozwojowych nowych, eksperymentalnych rodzajów broni. Wiadomo dość dobrze, iż Najwyższe Dowództwo nie pogodziło się z kapitulacją, wierząc, że nowe bronie odwrócą przebieg wojny na korzyść Niemiec. Przy nasilających się bombardowaniach alianckich i armiach nacierających na Niemcy od wschodu, zachodu i południa, wydawało się roztropnym przeniesienie swych najcenniejszych projektów w jakieś miejsce, znajdujące się poza zasięgiem działań wojennych – a jakież z nich mogło znajdować się dalej od aliantów, niż Antarktyda?
Nazistowskie NOLe
Pod koniec 1944 roku SS Himmlera przejęło całkowitą kontrolę nad wszelkimi projektami zaawansowanych broni i nad dużą częścią ich produkcji. Dotyczyło to także projektów tzw. superbroni (takich jak rakiety V-2 i odrzutowe myśliwce) oraz licznych podziemnych kompleksów w Niemczech i gdzie indziej, a także związanych z nimi obozów pracy przymusowej.
Ideologii nazistowskiej nie ograniczały ustalone i konwencjonalne nauki, jakich nauczano w amerykańskich szkołach. Jest oczywiste, że nazistowskie programy technologiczne także cieszyły się dużą swobodą. Programy owe stanowiły fuzję nazistowskiego szaleństwa z mobilizacją pozornie niewyczerpanych zasobów produkcyjnych Niemiec i radykalnymi koncepcjami.
Jeden taki program, nadzorowany przez inżyniera zajmującego się implozją, Viktora Schaubergera, przyniósł w rezultacie latające talerze i lewitujące dyski. Schauberger (1885-1958) był pionierem nowego pojmowania Nauk Przyrodniczych, odkrywając pierwotne prawa i reguły, których nie uznawała ówczesna nauka. Tego, co odkrył można się dowiedzieć w jednej z najnowszych książek wydanych przez Adventures Unlimited Press (AUP), Hidden Nature: The Startling Insights of Viktor Schauberger („Ukryta natura: zadziwiające spostrzeżenia Viktora Schaubergera”) [nie przetłumaczona na polski – przyp. tłumacza].
Alianci już po wojnie natknęli się na dowody potwierdzające prace badawcze nad latającymi talerzami. W fabryce i wyrzutni rakiet w Peenemuende, zarządzanej przez przyszłego szefa NASA, Wernhera von Brauna, alianci odkryli kilka fotografii talerzy. Oglądali zdjęcia napędzanego rtęcią Flugkriesel oraz świecących tajemniczych sfer, na które napotykali się alianccy piloci, nazywając je „foo-fighters”. Opublikowany w maju 1980 roku w Neue Presse artykuł zawiera wspomnienia inżyniera z Peenemuende, który pracował przy projekcie, mającym na celu opracowanie przypominającego latający talerz uzbrojonego pojazdu, zdolnego do załogowych lotów z prędkością 3000 km/h. Zbiegłszy po wojnie do Stanów Zjednoczonych, inżynier zgłosił patent na latający talerz według swego własnego projektu. W ciągu ostatnich kilku lat AUP opublikowało kilka książek na ten temat, w tym [żadna z nich nie została przetłumaczona na polski – przyp. tłumacza] Man-Made UFOs 1944-1994: Fifty Years of Supression („NOLe wyprodukowane przez ludzi 1944-1994: pięćdziesiąt lat milczenia”) Renato Vesco i Davida Hatchera Childressa oraz Hitler’s Flying Saucers: A Guide to German Flying Discs of the Second World War („Latające talerze Hitlera: przewodnik po niemieckich latających dyskach z Drugiej Wojny Światowej”) Henry’ego Stevensa.
Pomiędzy rokiem 1947 a 17 grudnia roku 1969 Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych prowadziły intensywne dochodzenie w sprawie doniesień i obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających (NOLi). Program ten objęto kryptonimem Blue Book (Błękitna Księga). Centralą programu była baza Sił Powietrznych Wright-Patterson. Po zamknięciu Projektu Błękitna Księga Siły Powietrzne USA nie wyraziły oficjalnie żadnego dalszego zainteresowania obserwacjami NOLi. Odpowiedzialny za Projekt Błękitna Księga kapitan Edward Ruppert [w istocie jego nazwisko brzmiało Ruppelt – przyp. tłumacza], powiedział w roku 1956: „Gdy zakończyła się II Wojna Światowa, Niemcy byli na etapie rozwoju kilku rewolucyjnych pojazdów latających oraz rakiet samonaprowadzających. Większość z tych projektów znajdowała się w początkowych fazach, niemniej były to jedyne znane rodzaje pojazdów, które mogły choćby tylko zbliżyć się do możliwości technicznych obserwowanych obiektów UFO”.
Po przeanalizowaniu dowodów istnienia niemieckich programów badawczych nad bronią eksperymentalną alianci poczuli, że mieli wiele szczęścia, pokonując w porę Niemców. Sir Roy Feddon, któremu Brytyjczycy powierzyli śledztwo w sprawie produkcji nazistowskich maszyn latających, powiedział: „Widziałem wystarczająco wiele z ich projektów i planów produkcyjnych, by zdać sobie sprawę z tego, że gdyby udało im się przedłużyć wojnę o kilka miesięcy, to zostalibyśmy skonfrontowani z zupełnie nowymi i śmiertelnymi rodzajami broni powietrznej”.
Wczesny model latającego talerza, długodystansowy pojazd zwiadowczy, zwany Vril-ya RFZ-2, został sfotografowany, jak towarzyszy statkowi Atlantis na Oceanie Atlantyckim. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, iż niektóre z tych długodystansowych dysków wykorzystano jako osłonę w późniejszych misjach U-bootów. Przed wyprodukowaniem Elektroboota – łodzi podwodnej napędzanej silnikiem elektrycznym – U-booty musiały wynurzać się na tankowanie. Porty przyjazne niemieckim łodziom podwodnym w drodze na Biegun Południowy znajdowały się na Ziemi Ognistej oraz niedaleko Przylądka Dobrej Nadziei w Południowej Afryce. Od samego początku rozwoju Nowej Szwabii, wokół tych portów widziano bardzo dużo UFO, a w Ameryce Południowej obserwacje takie trwały jeszcze przez dziesięciolecia.
Po nieudanej misji pokojowej Hessa w Anglii, w wyniku której resztę życia spędził za kratkami, admirał Doenitz mógł przejąć rolę Hessa jako szef projektu antarktycznego. Wygłaszając inauguracyjne przemówienie dla kończących szkołę morską kadetów w roku 1944 admirał czynił złowieszcze przechwałki: „Niemiecka marynarka wojenna ma wciąż do odegrania wielką rolę w przyszłości. Niemiecka flota zna wszystkie miejsca ukrycia, do których można by ewakuować Fuhrera, gdyby zaszła taka potrzeba. Może tam w całkowitym spokoju dokończyć swą życiową pracę”.
Czy miejscem był Neuberlin na Antarktydzie? W naszych badaniach tego epizodu w trwającej dwa tysiąclecia zawiłej drodze Włóczni poprzez chrześcijańską świadomość natknęliśmy się szaloną, nieuniknioną mieszaninę otrzeźwiającej prawdy historycznej z zabawną Miejską Legendą rodem z brukowców.
Neuberlin
Jeśli latem 1942 roku byłeś żołnierzem Wehrmachtu na zbombardowanej stacji kolejowej w Połtawie, mieście na Ukrainie, mogłeś zaobserwować niezwykle dziwacznie wyglądającą maszerującą jednostkę wojskową, zmierzającą ku oczekującemu pociągowi pasażerskiemu. Jednostka ta składała się z kobiet, z których wszystkie były błękitnookimi blondynkami w wieku pomiędzy 17 a 24 lata, wysokimi i smukłymi, a ich zachwycające figury przykrywały dziwaczne mundury w kolorze błękitnego nieba. Każda z kobiet miała na sobie czapkę wojskową we włoskim stylu, bluzkę o kształcie litery A, sięgającą poniżej kolana oraz podobną z kształtu i pasującą do bluzki kurtkę z insygniami SS. Zdawać by się mogło, że SS zwerbowało właśnie pluton luksusowych panienek do wynajęcia, lecz prawda była o wiele dziwaczniejsza. Patrzyłeś właśnie na najnowszy wymysł Reichsfuhrera-SS Heinricha Himmlera – Antarctisches Seidlungensfrauen [Antarktyczne Osadniczki albo ASF].
Tymi słowami pisał rosyjski ufolog Konstantin Iwanienko na łamach magazynu UFO Roundup, wol. 9, numer 3, z 21 stycznia 2004 roku. Iwanienko twierdził, iż należące do SS Rasse und Seidlungshauptamt (Biuro ds. rasy i osadnictwa, inaczej RuSHA) było agencją, odpowiedzialną za dobór kobiet do Antarktisches Seidlungensfrauen. Mniej więcej połowa z tych „rekrutek” stanowiły Volksdeutschki – etniczne Niemki, których przodkowie osiedli na Ukrainie w XVII i XVIII wieku. Inne zaś były rdzennymi Ukrainkami, które RuSHA „awansowała” do statusu rasy aryjskiej w procesie zwanym Eindeutschung (zniemczaniem). Pisał, że nawet do 10.000 Ukrainek o dopuszczalnej czystości rasowej (spośród ponad pół miliona deportowanych podczas wojny) zostało przetransportowanych nie do przymusowej pracy w niemieckich fabrykach amunicji, lecz na niemiecką część Antarktydy!
Iwanienko twierdził dalej, że kobiety z ASF wysyłane były w takiej ilości, że „cztery Ukrainki przypadały na jednego Niemca”. Jeśli to prawda, oznaczałoby to, że do Neuschwabenland, jak nazywano terytorium Antarktydy, do którego prawa rościły sobie Niemcy, udało się około 2500 mężczyzn. Niektórzy z nich mogli być naukowcami i inżynierami, wysłanymi do pracy nad zaawansowanymi systemami broni, wielu z nich jednak musiało być dość niezwykłymi żołnierzami – tak zwanym „Ostatnim Batalionem”. Być może byli członkami himmlerowskiego Waffen-SS? Żołnierzami, którzy sprawdzili się w walce, na przykład na Froncie Wschodnim? Rety! Cztery dziewczęta na jednego mężczyznę to lepsze, niż Surf City Beach Boysów!
Niektórzy wierzą, iż kolonia Neuschwabenland przetrwała nie tylko koniec II Wojny Światowej, ale także wielką bitwę z 3500 Marines oraz samolotami podczas operacji Highjump, jak wkrótce opowiemy.
Jakby wszystko to nie było wystarczająco niewiarygodne, Iwanienko napisał dalej: „Całkowita liczba nazistów na Antarktydzie przekracza obecnie dwa miliony, a […] wielu z nich poddało się operacji plastycznej, aby z większą łatwością móc przemieszczać się po Ameryce Południowej i przeprowadzać wszelkiego rodzaju transakcje biznesowe”. Nazwał on Rzeszę Antarktyczną „jednym z najpotężniejszych militarnie państw świata, ponieważ jest w stanie kilkakrotnie unicestwić USA, wykorzystując wystrzeliwane z łodzi podwodnych pociski nuklearne, jednocześnie pozostając zabezpieczonym przed nuklearnym kontratakiem amerykańskim ze względu na grubą na ponad trzy kilometry pokrywę lodową”.
Twierdził dalej, iż miasto zwane Neuberlin (Nowy Berlin), stolica kolonii, rozciąga się wzdłuż „wąskich, wydrążonych pod lodem tuneli”, znajdujących się pod nie wymienionym z nazwy łańcuchem górskim, a ogrzewane jest poprzez „wulkanicznego pochodzenia otwory wentylacyjne”. Całkowicie już dając upust wyobraźni, dodaje też, że Neuberlin przylega do „prehistorycznych ruin miasta Kadath, które mogło być zbudowane przez osadników z zagubionego kontynentu, Atlantydy, grubo ponad 100.000 lat temu”.
Przeszukanie Internetu pokazuje, iż wielu innych badaczy spoza oficjalnego kręgu także twierdzi, iż pod lodami Antarktydy odnaleziono – a być może nawet ponownie zasiedlono – ruiny Atlantydy. Niektórzy mówią, że Atlantyda znajduje się przy jednym z ok. 70 ciepłych jezior, które odkryto na głębokości wielu kilometrów pod powierzchnią polarnej czapy lodowej, jak na przykład Jezioro Wostok (Wschód) przy rosyjskiej bazie niedaleko Bieguna Niedostępności.
Innym z często czynionych twierdzeń odnośnie Neuberlina jest to, wedle którego w mieście znajduje się Dzielnica Obcych, w której mieszkają Plejadanie, Zeta Reticulanie, Reptoidzi, Aldebaranowie, Ludzie w Czerni i inni gwiezdni przybysze. Jak już wspomnieliśmy, naziści pracowali nad niezwykle zaawansowanymi maszynami latającymi, z których część mogła opuszczać ziemską atmosferę. Niektórzy badacze są przekonani, że nazistom istotnie udało się polecieć na księżyc, a nawet na Marsa. Czy po opuszczeniu ziemi nawiązali kontakt z przybyszami z kosmosu? Czy też może ich rakiety, pojazdy „foo-fighter” i latające dyski sprowokowały obcych do odwiedzin na ziemi?
Naszym ulubionym przypadkiem daleko posuniętej kuriozalności rodem z brukowców jest dziwna sekta religijna, zwana Redempcjonistami. Wierzą oni, iż w roku 1954 Hitler odbył podróż na księżyc na pokładzie zbudowanego przez nazistów latającego talerza, gdzie spotkał się z obcymi z Aldebarana, najjaśniejszej gwiazdy w konstelacji Byka. Owi obcy, na istnienie których brak naturalnie jakichkolwiek dowodów, zabrali potem Adolfa do swego świata. Lecz, mówią wyznawcy kultu, wkrótce powróci na mostku flagowego okrętu olbrzymiej kosmicznej armady z Aldebarana i „odkupi” Ziemię!
We współczesnej ustnej tradycji ufologicznej krąży opowieść, jakoby latem 1936 roku w Szwarcwaldzie rozbił się pozaziemski statek kosmiczny o napędzie antygrawitacyjnym, odnaleziony przez nazistów i dokładnie przez ich zbadany, co wyjaśniałoby ich program rozwoju latających talerzy. Przypomina to bardzo opowieści o podobnie wydobytym wraku rozbitego „spodka” niedaleko Roswell w stanie Nowy Meksyk w roku 1947, prace badawcze nad którym doprowadziły w efekcie do odkrycia tranzystora (opatentowanego przez Bell Laboratories w kolejnym roku), światłowodów i innych egzotycznych technologii.
Wedle Iwanienki w ostatnich latach „idea ‘Germańsko-Słowiańskiej Antarktycznej Rzeszy’ zyskuje coraz większą popularność”. Twierdzi on, że o Rzeszy Antarktycznej „mówi się coraz częściej” w Rosji, Polsce, na Ukrainie, Białorusi i w innych krajach Europy Wschodniej. W numerze gazety Frankfurter Allgemeine z 10 maja 2003 roku polski dziennikarz A. Stagjuk [przypuszczalnie zniekształcone nazwisko – przyp. tłumacza] krytykuje decyzję Polski o wysłaniu oddziałów do Iraku w ramach pomocy Amerykanom w ich okupacji tego kraju. Pod koniec artykułu stwierdza on: „następny rząd Polski podpisze traktat z Antarktydą i wypowie wojnę USA”. W tym samym tygodniu słowa Stagjuka nadała operująca na falach krótkich stacja Deutsche Welle.
Czy rzeczywiście pod lodem znajduje się miasto, zamieszkane przez wnuki i prawnuki pierwotnych osadników-esesmanów; czy też jest to jedynie Miejska Legenda, a Ziemię królowej Maud zamieszkują jedynie ptaki i naukowcy o trzeźwych umysłach? Czy też może prawda leży gdzieś pośrodku? Na co – jeśli w ogóle – natknął się admirał Byrd w roku 1947?
Bitwa o Neuschwabenland
Jak to już wcześniej odnotowano, w latach 1946-47 admirał Byrd mógł poszukiwać Stacji 211. Podczas działań oficjalnie określonych jako „szkoleniowe”, w ciągu ponad miesięcznego okresu tuzin okrętów z prowadzonej przez Byrda w trakcie operacji Highjump („Skok z wysoka”) flotylli przybył do trzech różnych punktów zbornych na oceanie południowym wewnątrz kręgu polarnego, a pierwszy z nich zarzucił kotwicę w dniu 30 grudnia 1946 roku. Uporczywe pogłoski twierdzą niezmiennie, iż prawdziwym celem operacji było odnalezienie Stacji 211 i – jeśli była zamieszkana – nawiązanie walki z nazistami w ich fortecy.
Wedle planu większa część ludzi i sprzętu, tzw. Grupa Centralna, miała udać się do antarktycznego „domu” Byrda, Małej Ameryki na Lodowcu Szelfowym Rossa, gdzie planowano założyć główną bazę. Były jeszcze dwie grupy okrętów, z których każda składała się z pomocniczego statku przewożącego hydroplany, niszczyciela i tankowca. Jedna z grup miała rozpocząć operację na wschód od Grupy Centralnej, a druga – na zachód od niej.
Grupa Wschodnia, pod dowództwem kapitana George’a J. Dufeka, miała rozpocząć przemieszczanie się po przeciwnej stronie kontynentu, niż obóz bazowy w Małej Ameryce. Grupa Wschodnia rozpoczęła swą misję od rekonesansu na Ziemi Królowej Maud (zwanej przez Niemców Neuschwabenland), a następnie przemieściła się na zachód i wykonała w tym czasie w dużej ilości dokładne zdjęcia Niemieckiej Antarktydy. Z kolei Grupa Zachodnia, dowodzona przez kapitana Charlesa A. Bonda, rozpoczęła od środka i zakończyła swą trasę w połowie drogi wokół kontynentu, na Ziemi Królowej Maud, tym samym zamykając koło.
Tyły osłaniał całkiem nowy lotniskowiec, The Philippine Sea („Morze filipińskie”) z admirałem Byrdem na pokładzie. Statek właśnie kończył próbny rejs niedaleko Zatoki Guantanamo na Kubie, kiedy nadeszły rozkazy, że ma on uczestniczyć w operacji Highjump. Pospieszna podróż na północ przywiodła go do portu Bazy Marynarki Wojennej w Norfolk w stanie Wirginia. Zakończenie przygotowań do liczącej 10.000 mil morskich trasy zajęło miesiąc.
Ponieważ statek miał przepływać Kanałem Panamskim, należało dokonać zmian w strukturze kadłuba oraz pokładu głównego. Kanał został skonstruowany na początku XX wieku i może zmieścić tylko jednostki niewielkich, względnie średnich rozmiarów. Współczesne giganty mórz – supertankowce, kontenerowce i pływające miasta, jakimi są nowoczesne transportowce – zmuszone są, jak ich żaglowi poprzednicy przed wiekami – do opływania Przylądka Horn.
Wkrótce doki wokół Philippine Sea zapełniły się skrzyniami, pełnymi ważącego ponad sto ton wszelakiego rodzaju sprzętu i zapasów, czekających na załadunek. Na głównym pokładzie wylądowało kilka śmigłowców, które zabezpieczono i przymocowano na czas podróży.
Potem zaś pojawił się największy problem, czyli sześć transportowców R4D. Były to wojskowe wersje słynnych DC3. Były zdecydowanie za duże, by móc samodzielnie wylądować na pokładzie lotniskowca z czasów II Wojny Światowej, a ich start z takiego lotniskowca możliwy był jedynie przy wykorzystaniu przymocowanych do boków silników rakietowych. Lądowisko dla tych samolotów znajdowało się o ponad milę od doku, tak więc przez sam środek bazy morskiej trzeba było przebić pas, biegnący od lądowiska do nabrzeża. Piloci musieli przejechać każdym z samolotów przez tę wąską ścieżkę; na końcach skrzydeł siedzieli marynarze, co niwelowało ewentualność poderwania samolotu do góry przy silnych podmuchach wiatru i rzucenia nim o ściany budynków, płoty czy maszyny. Niejednokrotnie czubki skrzydeł znajdowały się o cale od katastrofy.
Na sam koniec na pokładzie Philippine Sea zjawił się admirał Byrd, który przybył na zaledwie kilka godzin przed odpłynięciem. Tuż po południu 2 stycznia 1947 roku, z admirałem Byrdem stojącym na mostku, Philippine Sea powoli zaczął oddalać się od mola przy dźwiękach grającej orkiestry i salutującym dowództwie lokalnej bazy.
Grupa Centralna dotarła do umówionego punktu zbornego na Antarktydzie trzy dni przed opuszczeniem portu przez Philippine Sea, przybywając na Wyspę Scotta 30 grudnia 1946 roku. A właściwie cała Grupa z wyjątkiem lodołamacza Burton Island. On także odbywał swój dziewiczy rejs próbny, kiedy załoga otrzymała rozkaz uczestnictwa w misji. Burton Island odpłynął ze swej bazy na zachodnim wybrzeżu późno i na ocean południowy przybył jako ostatni – w istocie dopłynął tam właśnie w chwili, kiedy ogłoszono pospieszny odwrót, jak za chwilę zobaczymy.
Pierwszą „ofiarą” Wojny Byrda była łódź podwodna USS Sennet. Okręty Grupy Centralnej podążały za lodołamaczem Northwind poprzez lodowy pak ku otwartym wodom Morza Rossa. Wedle oficjalnej historii lód okazał się zbyt niebezpieczny dla łodzi podwodnej, którą odholowano z powrotem na Wyspę Scotta. Niektórzy badacze spekulowali, że w istocie natknęła się ona na niemieckie linie obrony przeciw łodziom podwodnym. Z Morza Rossa łódź odpłynęła na Nową Zelandię w celu dokonania remontu, a potem udała się do swej bazy w strefie Kanału. Pozostała część grupy dotarła do Zatoki Wielorybów 15 stycznia.
W ciągu następnych dwóch dni grupy żołnierzy zeszły na stały ląd i wybrały lokalizację obozu bazowego. Gdy już dokonano wyboru budowa Małej Ameryki IV rozpoczęła się natychmiast. Wkrótce rozładowano szereg różnych pojazdów, które wykorzystano przy budowie trzech pasów startowych ze ubitego śniegu i jednego krótkiego pasa ze stalowych mat, a także przy przygotowaniu powierzchni lodu na budowę miasteczka namiotowego (które również mogło się pochwalić jedną wykonaną z blachy falistej chatą typu Quonset). Ciężka maszyneria, użyta przy wykonywaniu tych zadań to m.in. traktory, jeepy, pojazdy typu „łasica”, buldożery inny sprzęt gąsienicowy.
Drugi wypadek, przy tym pierwszy fatalny (oficjalnie), miał miejsce 21 stycznia. Ofiarą był młody marynarz, Vance Woodall, ze statku zaopatrzeniowego Yancey. Wedle jednego z opisów zajścia:
Traktory D6 okazały się zbyt ciężkie, by jechać po śniegu, pokrywającym powierzchnię lodu w zatoce. Aby uzyskać wystarczającą moc ciągnienia, kierowcy musieli rozjeżdżać śnieg poruszającymi się stalowymi gąsienicami, aż osiągnęły one poziom twardego lodu. Często zdarzało się wówczas, że jedna gąsienica „chwytała” lód wcześniej, niż druga, sprawiając, że traktorem gwałtownie miotało na boki, dopóki obie gąsienice nie sięgnęły lodu. Oficjalny raport z wypadku stwierdza, że Woodall uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, gdy jego prawe ramię i głowa dostały się pomiędzy gąsienicę a jedno z kół kiedy traktorem nagle targnęło w przód. Kręgosłup Woodalla był połamany „wysoko w części szyjnej” i marynarz, który służył w wojsku od zaledwie siedmiu miesięcy, zmarł na miejscu.
Cztery dni później przybył wielce niezadowolony admirał Byrd. Philippine Sea spotkał się z Grupą Centralną 25 stycznia niedaleko Wyspy Scotta. Cztery dni potem, 29 stycznia, szczęśliwie wystartowały dwa pierwsze R4D, odbywając niebezpieczny lot do Małej Ameryki – na pokładzie pierwszego z nich, lecącego wyżej, znajdował się admirał Byrd. Do 30 stycznia przybyło bezpiecznie wszystkich sześć samolotów R4D. Tym samym skończyło się zadanie lotniskowca. Zbyt duże, by powrócić na pokład statku, R4D miały być po prostu pozostawione na Antarktydzie po zakończeniu misji. Philippine Sea natychmiast zawrócił i czym prędzej udał się w stronę domu, przybywając do Quonset Point na Rhode Island 28 lutego.
Ze swej bazy w Małej Ameryce sześć samolotów R4D odbyło dziesiątki lotów fotogrametrycznych mających na celu wykonanie zdjęć zamarzniętego wnętrza kontynentu, w tym także samego Bieguna Południowego. W tym czasie koledzy pilotów w „latających łodziach” PBM, które wystartowały ze statku pomocniczego w Grupie Wschodniej i Zachodniej, latali z podobnymi misjami wzdłuż całego wybrzeża Antarktydy.
W sumie wykonano ponad 73.000 fotografii. Lecz to, co mogło być marzeniem kartografa okazało się kartograficznym koszmarem. Ze względu na brak odpowiednich punktów odniesienia na lądzie wartość miało tylko kilka tysięcy zdjęć. Bez znajomości lokalizacji, do których odnosiły się zdjęcia nie było możliwe złożenie z nich mozaiki i stanowiły one tylko pozbawione znaczenia obrazy lodu. A przynajmniej tak twierdzono.
W kolejnym roku zorganizowano znacznie mniejszą ekspedycję, nazwaną operacją Windmill („Wiatrak”), utrzymując, że jej celem miało być właśnie zebranie tych punktów odniesienia. Niektórzy badacze utrzymują, że prawdziwym celem operacji Windmill było stwierdzenie, czy Stacja 211 jest wciąż zamieszkana.
Nie znaczy to wcale, iż projekt mapowania Antarktydy podczas operacji Highjump przebiegał bezproblemowo. Wszystkie trzy grupy nękała zła pogoda: mgły, niski pułap chmur, gęste chmury w wyższych warstwach atmosfery, silne wiatry itp.; jednakże najgorsze warunki miała Grupa Zachodnia, spędzając całe tygodnie bez startu choćby jednego samolotu.
Najbardziej zdumiewającym wydarzeniem dla Grupy Zachodniej było odkrycie „Oazy Bungera”. Jak zapisał jeden z kronikarzy wyprawy:
30 stycznia lub 1 lutego (zapisy nie są jasne) pilot PBM porucznik David E. Bunger wzniósł się nad zatoką i poleciał na południe w kierunku oddalonego o jakieś sto mil kontynentu. W tym samym czasie USS Currituck znajdował się niedaleko Szelfu Lodowego Shackletona na Wybrzeżu Królowej Marii, części Ziemi Wilkesa. Docierając do brzegu Bunger przeleciał w kierunku zachodnim, a jego kamery wciąż pracowały. Nagle ludzie w kokpicie zauważyli, jak znad nagiego, białego horyzontu pojawia się ciemny punkt, a gdy się doń zbliżyli, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Byrd opisał to później jako „ziemię pełną błękitnych i zielonych jezior oraz brązowych wzgórz pośród nieskończonych przestrzeni lodu”. Bunger i jego ludzie uważnie przyjrzeli się temu obszarowi, a potem pospieszyli w stronę statku, by opowiedzieć innym o swym odkryciu. Kilka dni później Bunger wraz z załogą powrócili, by jeszcze raz rzucić okiem na swe odkrycie i stwierdzili, że jedno z jezior jest wystarczająco duże, by na nim lądować. Bunger wylądował ostrożnie swą „latającą łodzią” i powoli się zatrzymał. Jak na Antarktydę woda była dość ciepła, miała bowiem około 30º wedle ocen ludzi, którzy zanurzali w niej ręce po łokieć. Jezioro wypełniały czerwone, błękitne i zielone algi, które nadawały jeziorom charakterystyczną barwę. Zdawało się, że chłopcy „przenieśli się z dwudziestego wieku w krajobraz sprzed tysiąca lat, kiedy to ziemia dopiero zaczynała się wyłaniać spod jednego z największych zlodowaceń”, jak później pisał Byrd. Byrd nazwał to odkrycie „jak dotąd najważniejszym, w każdym razie na tyle, na ile opinia publiczna interesowała się ekspedycją”.
Dr Paul Siple, najbliższy przyjaciel admirała Byrda, który towarzyszył mu we wszystkich jego polarnych ekspedycjach, także i w tej, skomentował później to odkrycie mówiąc, że ledwie wśród naukowców biorących udział w ekspedycji zaczęły się dyskusje na temat natury „Oazy Bungera”, „a już jedenastu przedstawicieli prasy na pokładzie USS Mount Olympus wysłało w świat depesze, opisujące oazę jako ‘Szangri-la’ i sugerujące, że ogrzewane jest ono tajemniczym źródłem ciepła i zdolne do podtrzymywania życia roślinnego”. Czy terminy „Szangri-la” oraz „tajemnicze źródło ciepła” brzmią znajomo? Oficjalnie, ze względu na słony posmak wody z próbki pobranej przez Bungera, „Oazę Bungera” uznano po prostu za niewielką zatokę morską.
Grupa Wschodnia, przelatująca nad Neuschwabenland, była tą, która jako następna poniosła (zanotowane oficjalnie jako ostatnie) straty. Oficjalna wersja głosiła, iż jedna z ich „latających łodzi” PBM, zwana George One, uderzyła w wierzchołek góry i spadła, schodząc niżej i zabijając trzy osoby. Tamte wydarzenia zapisał jeden z rozbitków, radiooperator Jim Robbins:
Mój radar nie wyłapywał nic, prócz wierzchołków górskich szczytów, posiadających szorstką powierzchnię o dobrych właściwościach odbijających. Wedle wskazań radaru znajdowały się one 25 kilometrów ode mnie. Zgadzało się to z naszymi obdarzonymi wielkim błędem mapami, a byliśmy wciąż spowici mgłą i lataliśmy na wysokości 240 metrów (prawie zawsze poniżej pułapu złej pogody); mieliśmy właśnie zawracać, gdyż nie mieliśmy nieograniczonego pułapu i widoczności nad wybrzeżem, jak zanotowała załoga podczas wcześniejszego lotu George One. Zanim zdążyliśmy zawrócić, uderzyliśmy o wzniesienie, co spowodowało eksplozję. W kadłubie i znajdującym się w nim zbiorniku paliwa mieliśmy wyrwaną dziurę, co sprawiło, że 145-oktanowe paliwo zaczęło wylewać się na zewnątrz. Płomienie z dyszy silnika natychmiast spowodowały jego zapłon. Była to zapewne największa eksplozja lotnicza w dziejach, już wówczas w roku 1946! Cały kadłub po prostu uległ całkowitej dezintegracji! Większość z nas została zmieciona z pokładu w tym samym kierunku. Dwóch dostało się pomiędzy łopatki śmigła i natychmiast zginęło.
Wychodząca w miejscowości Duluth w stanie Minnesota gazeta News-Tribune z dnia 2 stycznia 2005 roku zamieściła na stronie 7A artykuł, zatytułowany „Marynarka wojenna próbuje odnaleźć samolot pozostawiony na Antarktydzie 58 lat temu”, w którym czytamy m.in.:
27 listopada 2004 roku marynarka odbyła wstępny lot […], którego celem było odnalezienie wraku George’a 1, samolotu, który rozbił się w roku 1946. Ekipa poszukiwawcza, lecąca na pokładzie samolotu Orion P-3, należącego do Chilijskiej Marynarki Wojennej, składała się z chilijskiej załogi wojskowej oraz naukowców z NASA, współpracujących ze sobą w tej misji. […]
Podczas trwającego 11 godzin lotu w obie strony – z i do Puenta Arenas, najbardziej na południe wysuniętego miejsca w Chile – samolot poszukiwawczy obniżył się aż do pułapu 500 stóp (150 metrów) nad Wyspą Thurstona, aby umożliwić naukowcom wykorzystanie radaru oraz promieni lasera w celu zlokalizowania pozostałości należącego do Marynarki Stanów Zjednoczonych hydroplanu PBM (Martin) Marines. […]
Choć nieznani szerokiemu ogółowi, trzej mężczyźni, którzy zginęli w wypadku (w 1946 roku) – Wendell K. Hendersin, Maxwell Lopez oraz Frederick Williams – wciąż uważani są na Antarktydzie za bohaterów.
W amerykańskiej stacji badawczej McMurdo, znajdującej się na krawędzi Szelfu Lodowego Rossa, znajduje się tablica, upamiętniająca czterech mężczyzn, którzy zginęli podczas Operacji Highjump i którzy byli pierwszymi Amerykanami, jacy kiedykolwiek zginęli podczas wielu ekspedycji, organizowanych przez Byrda.
Przyznać należy, iż oficjalne sprawozdania z operacji nie brzmią jak raporty z działań wojennych. Istnieją jednak uporczywe pogłoski o zażartych bojach, wielkiej ilości ofiar, zestrzelonych samolotach itp. Czy wszystko to są tylko zmyślone opowieści? Jeśli tak, czemu Byrd stał na czele istnej armady i 3.500 Marines? I dlaczego kapitan Richard H. Cruzen, dowódca operacyjny ekspedycji, nakazał nagłe zakończenie misji po zaledwie ośmiu tygodniach, choć ich zaopatrzenie wyliczone było na trwający 6 do 8 miesięcy pobyt w regionach polarnych? Czemu ludzie, którzy zginęli w „wypadkach” zostali zapamiętani jako bohaterowie wojenni?
Czy Byrd, a być może także załoga George One, natknęli się na nazistowski latający talerz? Niektórzy uważają za dowód, że tak się właśnie stało wypowiedź admirała dla chilijskiej gazety Brisant, jaki poczynił na pokładzie statku Mount Olympus w drodze do domu: „USA musiały podjąć działania defensywne przeciw wrogim myśliwcom, nadlatującym z regionów polarnych. […] Myśliwcom, które zdolne są przelecieć z jednego bieguna na drugi z niewiarygodną prędkością”.
Wedle słów badacza spraw paranormalnych, Alana DeWaltona:
Jedną z rzeczy, którą stwierdził admirał Byrd podczas konferencji prasowej po porażce na Antarktydzie, było to, że cały kontynent antarktyczny należy otoczyć „murem instalacji obronnych, ponieważ stanowi on ostatnią linię obrony dla Ameryki”. Choć podczas wojny USA i Rosja byli sprzymierzeńcami, nagle powstała „Żelazna Kurtyna”, a wówczas Rosjanie i my staliśmy się wrogami.
Zarówno Sowieci, jak i Stany Zjednoczone otoczyli bieguny bazami obronnymi i wczesnego wykrywania, a pomiędzy nimi znajdował się nagi pas ziemi niczyjej, na której nie mieszkał absolutnie nikt, ale czy rzeczywiście? Czy to możliwe, że udawaliśmy, że bronimy się przed Rosjanami, a Rosjanie udawali, że bronią się przed nami, a w istocie zarówno my, jak i oni obwialiśmy się tego, co było pomiędzy nami – Ostatniego Batalionu nazistów?
Inną rzeczą, którą twierdzili niektórzy badacze, choć pierwotne źródło tej pogłoski trudno odnaleźć, był fakt, że po powrocie do Stanów admirał Byrd wpadł w szał przed Prezydentem i Połączonym Dowództwem Sztabu (według niektórych wersji tej historii zeznawał on przed Kongresem) i nie znoszącym sprzeciwu tonem, silnie „zasugerował”, by z Antarktydy uczynić pole testowe broni termonuklearnej. Miejskie Legendy dodają, że wkrótce po żądaniach Byrda, by zbombardować nazistów na Antarktydzie bombami nuklearnymi, nad Kapitolem pojawiły się NOLe. Snuto przypuszczenia, że niektóre z owych NOLi były nazistowskimi pojazdami z Antarktydy, ostrzegającymi USA przed możliwością działań odwetowych, gdyby posłuchano rekomendacji Byrda.
Proszę nam wierzyć, usilnie próbowaliśmy udowodnić powyższe! Nie znaleźliśmy żadnego śladu domniemanego zeznania Byrda przed Kongresem, ale udało nam się ustalić, że został wysłuchany przez Prezydenta, a zapiski z tego spotkania są wciąż do tej pory utajnione. W istocie dwukrotnie nad Kapitolem widziano UFO, raz za dnia, a nieco później także nocą. Były obserwowane przez tysiące ludzi, a krajowej prasie pojawiły się odpowiednie reportaże. Niestety do obserwacji tych doszło w roku 1951, na długo po powrocie Byrda do USA, i prawie dwa lata po zakończeniu operacji Windmill. Nie wydaje się nam prawdopodobne, aby pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami istniał jakiś związek.
Po operacjach Highjump i Windmill na Antarktydę udały się dosłownie dziesiątki ekspedycji. Choć przez następną dekadę Amerykanie trzymali się z daleka od tego kontynentu, w ciągu następnych kilku lat ekspedycje zorganizował ponad tuzin różnych narodowości. Wspólna opinia autorów niniejszego opracowania jest taka, że jeśli istniała Stacja 211, to z całą pewnością została porzucona na długo przed ogłoszeniem Międzynarodowego Roku Geofizycznego (1958-59), kiedy to Antarktydę odwiedziła rekordowa liczba zwiedzających i badaczy spoza Niemiec.
Ekspedycja Hartmanna
Nasza opowieść o legendzie Włóczni Przeznaczenia, opisanej w książce Secrets of the Holy Lance („Zagadki Świętej Włóczni”) rozpoczęła się i zakończyła w roku 1979, wraz z odzyskaniem Świętej Włóczni z lodów Antarktydy przez „Ekspedycję Hartmanna”. Nasza próba odtworzenia tej historii była, jak przyznajemy, fikcją i łączyła materiał z książek pułkownika Buechnera i kapitana Bernharta z rezultatami naszych własnych badań odnośnie Stacji 211. Rozpoczęliśmy i zakończyliśmy historię włóczni w roku 1979 ponieważ, o ile przekazy są choć po części prawdziwe, Włócznia Przeznaczenia nie jest eksponatem, wystawionym w jakimś muzeum albo schowanym głęboko w skarbcach jakiegoś kościoła, lecz w istocie odgrywa aktywną rolę na arenie światowej. „Przeznaczenie świata na dobre lub na złe” znów może znajdować się w rękach jednego człowieka!
W książce Adolph Hitler and the Secrets of the Holy Lance („Adolf Hitler i zagadki Świętej Włóczni”) pułkownik Buechner i kapitan Bernhart opowiadają ze szczegółami, jak doszło do ekspedycji Hartmanna. Wszystko zaczęło się, jak piszą, w roku 1969, kiedy to Rudolfa Hessa zabrano do brytyjskiego szpitala, by tam leczyć jego wrzody. Kilka dni później były członek załogi U-boota 530, jednej z łodzi podwodnych, które poddały się w Mar del Plata po zakończeniu wojny, otrzymał klucz do skrytki bankowej w Szwajcarii. W skrytce znajdowały się wskazówki do innej skrytki, w której znaleziono pewną ilość zapieczętowanych kopert oraz znaczną ilość ukrytych płynnych aktywów.
Zapieczętowane koperty w szwajcarskim banku otworzył były członek załogi łodzi U-530. Poinstruowano go, by skontaktować się i przekazać zawartość skrytki człowiekowi, któremu Hitler osobiście powierzył przetransportowanie swego najbardziej cennego dobytku, w tym Świętej Włóczni, na Antarktydę. W książkach Buechnera i Bernharta identyfikowany jest on jedynie jako „pułkownik Maximilian Hartmann” i sami przyznają, że nie jest to nazwisko prawdziwe. Hartmann nie opuścił Niemiec pod koniec wojny, lecz dopilnował, by w ostatnich dniach wojny wysocy rangą urzędnicy, tacy jak Martin Bormann, osobisty sekretarz Hitlera, a także skarb Rzeszy, który powierzył mu Hitler wydostali się z kraju dwiema lub większą ilością łodzi podwodnych. Ta grupa łodzi podwodnych, licząca sobie pomiędzy 3 a 12 jednostek, nazywana była często „Konwojem Fuhrera”. Była to część północnego tzw. projektu „Rat Line” („Linia Szczura”), która umożliwiła nazistom ucieczkę – a być może nawet samemu Fuhrerowi!
Marynarz zrobił tak, jak mu nakazano, przekazując koperty pułkownikowi Hartmannowi. W pierwszej z nich Hartmann odnalazł zakodowaną wiadomość od profesora Karla Haushofera. Haushofer był tym dla Trzeciej Rzeszy, czym dla ostatnich kilku prezydentów USA był Wielebny Billy Graham. Był nie tylko powiernikiem i spowiednikiem, lecz także aktywnie kształtował sposób myślenia najwyższego dowództwa nazistowskiego. Jego wierzenia zmotywowały po części nazistów do poszukiwania Arki Przymierza i Agarthy, mistycznego królestwa oświeconych istot, mieszkających wewnątrz pustej w środku ziemi! Odszyfrowana wiadomość przekazywała dokładne położenie skrzyń z brązu, które tyle lat temu Hartmann wysłał na Antarktydę na pokładzie łodzi podwodnej.
Druga koperta zawierała instrukcje dla Hartmanna, by odtworzył Wielką Radę Rycerską Himmlera, lecz tym razem rycerze mieli poświęcić siebie, a także wykorzystywać moc Świętej Włóczni, w celu zaprowadzenia pokoju na świecie. Organizacja miała być także znana pod nową nazwą, Rycerze Świętej Włóczni.
Trzecia koperta zawierała bardzo znaczną sumę pieniędzy. Dzięki nim Hartmann rozpoczął tworzenie zakonu Rycerzy Świętej Włóczni oraz przygotowania do odzyskania ich mistycznego talizmanu, Włóczni Przeznaczenia. Jak napisali Buechner i „Bernhart”:
W roku 1974 Zakon Rycerzy został zreorganizowany przez byłego oficera armii niemie
Wt, 17 kwi 2007 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.