Czw, 10 sty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
My też mieliśmy własną „Katastrofę Tunguską”, chociaż w mikroskali... To już piętnaście lat minęło od chwili, gdy błogą ciszę panującą w Jerzmanowicach rozdarł odgłos potężnej eksplozji. Powróćmy na chwilę do tego wydarzenia.
Czy w Polsce mieliśmy wydarzenie przypominające w mikroskali "Katastrofę Tunguską"? O sprawie przypomniał nam Robert Buchta, który opisał tę historię. Widocznie uderzenie musiało być wyjątkowe, skoro do dzisiaj jest wspominane przez okoliczną ludność. Pozostaje tylko pytanie: co tam naprawdę się stało?
Wszystko wydarzyło się 14 stycznia 1993 roku w Babią Skałę (493.5 m n.p.m.). Powszechnie przyjęło się uważać, że w szczyt góry uderzył piorun, ale... naukowcy wówczas okazali się być bardziej powściągliwi w swych wypowiedziach. Przybywszy wtedy na miejsce szybko ustalili, iż wapienna skała została oderwana wzdłuż naturalnych szczelin, silnie rozdrobniona i rozrzucona we wszystkich kierunkach.
Ogromna energia wygenerowana w trakcie incydentu wyrzuciła w powietrze 2.5 metra sześciennego fragmentów skał o łącznym ciężarze 5 - 6 ton.
Opadając, dokonały dzieła prawdziwego zniszczenia w promieniu 150 - 200 metrów. Podziurawiły zwrócone ku wapiennemu ostańcowi dachy domów i budynków gospodarczych. Uszkodziły tynki, rynny, parapety, wybiły szyby w oknach. Nie podarowały nawet roślinom rosnącym wokół.
Bardziej szczegółowe oględziny Babiej Skały ujawniły obecność głębokich bruzd o przebiegu zygzakowatym na powierzchni terenu, charakterystycznych dla miejsc silnych wyładowań atmosferycznych na wilgotnych powierzchniach. Ponadto natrafiono na ślady przebicia wypukłości terenu zakończone tunelami o średnicy kilku centymetrów. Nie
znaleziono natomiast nic, co wskazywałyby na uderzenie z zewnątrz przez meteoryt, żadnego leja czy krateru. Dlatego część naukowców założyła, że przytoczone wydarzenia były wywołane bardzo silnym liniowym wyładowaniem atmosferycznym - tzw. piorunem gigantycznym.
Statystyczny rozkład energetyczny wyładowań liniowych dopuszcza możliwość sporadycznego wyładowania o energii przekraczającej wartość średnią. Te pioruny
gigantyczne są przyczyną dużych spustoszeń. Nie chronią przed nimi żadne zabezpieczenia techniczne. Na nasze szczęście w skali całego globu rejestruje się ich zaledwie kilka w ciągu roku.
Trudno powiedzieć czy w Jerzmanowicach mieliśmy do czynienia z tak unikalnym zjawiskiem. Prawdą jest, że wówczas nad okolicą przemieszczał się front chłodny w asyście wyładowań elektrycznych. Pozostaje tylko zapytać: skoro wiemy, że wyładowania atmosferyczne preferują wyniosłości terenu, dlaczego owej styczniowej nocy piorun nie obrał sobie za cel najwyższego ostańca w okolicy - Skałki 502?. Oczywiście takie i podobne
pytania można by stawiać bez końca.
Wielkim wyładowaniom mogą towarzyszyć pioruny kuliste, choć pojawiają się także w innych, nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Z tego powodu, uwzględniając liczne relacje świadków (o których za chwilę) przyjąć wypadałoby, że wpierw nastąpiło bezpośrednie uderzenie pioruna liniowego w skałę, a potem doszło do powstania piorunów kulistych.
Sam piorun kulisty to dopiero rzecz zagadkowa. Naukowcy podejrzewają, że w jego wnętrzu mamy do czynienia z mieszaniną różnorodnych gazów, otoczoną błoną o dużym napięciu powierzchniowym, dzięki której przyjmuje postać zbliżoną do kulistej. Średnica kuli może wynosić kilkanaście
centymetrów, ale równie dobrze sięgać kilkunastu metrów. Potrafi zniknąć bez śladu, ale też zakończyć swój żywot efektowną eksplozją. Najczęściej dzieje się tak przy zderzeniu z jakąś przeszkodą zbudowaną z materiału źle przewodzącego prąd. Dotyczy to zwłaszcza terenów wysokogórskich, gdzie może dojść w ten sposób do oderwania pewnych partii skał.
Nie potrafimy na razie w laboratorium uzyskać pioruna kulistego, choć obecnie szybkie kamery rejestrują jak zagęstki plazmy odrywają się od kanału głównego wytworzonego w czasie wyładowania elektrycznego. Naukowcy są zdania, iż w ten sposób właśnie w naturze mogą się one rodzić. Żywią nadzieję, że już wkrótce uda się wygenerować w warunkach laboratoryjnych zjawisko zwane piorunem kulistym i dokładnie je zbadać.
Być może tym samym znaleźć klucz do rozwiązania jerzmanowickiej zagadki...
Jest także coś, o czym warto przy okazji powiedzieć. W 2003 roku William Valine i Philip Kirder z Uniwersytetu Arizony rejestrowali za pomocą kamery wyładowania atmosferyczne. Okazało się, że co trzeci piorun na wysokości kilkudziesięciu metrów nad ziemią rozdziela się i uderza w więcej niż jednym punkcie. W ślad za tymi wynikami badań można by przyjąć, iż analogiczna sytuacja zaistniała w Jerzmanowicach; jedna z odnóg trafiła w ostaniec, a druga - załóżmy - w przewód linii energetycznej. I w zasadzie byłoby po sprawie. Byłoby, gdyby nie wspomniana kula świetlna, opisywana w tak licznych relacjach.
Kula i reszta
Motyw kuli pojawia się w bardzo wielu opowieściach. Najdziwniejsze jest to, że pierwsze relacje świadków o niecodziennych obserwacjach pojawiają się na długo przed eksplozją na Babiej Skale. Ta najwcześniejsza (z godz. 17.00) pochodzi z odległej o niemal 70 kilometrów od Jerzmanowic Zawoi i mówi o smudze widzianej na niebie. Kolejną, w chronologicznym porządku, jest relacja pozyskana w Skawinie. Tutaj już pojawia się wątek
kuli lecącej od strony Nowej Huty. Interesująca jest też wypowiedź szefa kontrolerów ruchu lotniczego z podkrakowskich Balic. Na kwadrans przed eksplozją na Babiej Skale zaobserwował on coś, co przypominało zawieszone w powietrzu światło, niby światło reflektora śmigłowca, mimo że o tej porze w tym miejscu nie powinno było być żadnego statku powietrznego.
Im bliżej godziny 19.00, tym liczba niezwykłych opowieści lawinowo wzrasta. Ostatni świadkowie zdarzenia widzieli jasną kulę światła pozostawiającą za sobą smugę, która znika za zabudowaniami. Jeszcze inni słyszeli jakby szum pracujących silników lotniczych. Wtedy to niezwykle silny rozbłysk o barwie niebieskawej rozświetlił mroki nocy, a ciszę panującą wokół Jerzmanowic rozdarł silny wybuch. W gospodarstwach położonych najbliżej wapiennego ostańca przepaleniu uległy instalacje elektryczne, zatrzymał się zegar wahadłowy właśnie na godzinie 18.57, odnotowano uszkodzenia mechaniczne. Jeden ze świadków stwierdził, że tuż po eksplozji ujrzał dwa świecące obiekty uciekające w stronę Krakowa. Ni stąd, ni zowąd zerwał się silny wiatr i spadł grad. Po kilku minutach wiatr jednak ucichł tak nagle, jak począł wiać.
Inne hipotezy
Na podstawie niektórych relacji zebranych tuż po incydencie jerzmanowickim, pokuszono się o sformułowanie hipotezy bolidowej. Efekty akustyczne i świetlne opisywane przez świadków (wystąpienie szeregu
dźwięków przypominających pracę silników samolotu) - zdaniem jej zwolenników - mają doskonale wpasowywać się w powyższą teorię. Tak się składa, że bolid przemierzający ziemską atmosferę otacza się kulą plazmy. Silnie nagrzany obiekt staje się źródłem zmiennego pola elektromagnetycznego, które indukuje duże prądy w znajdujących się w
jego pobliżu przewodnikach. Pole to może być również pochłaniane przez tkanki i interpretowane przez nasz narząd słuchu jako działanie fali dźwiękowej. Jest to przykład elektrofonowego słyszenia silnego zmiennego pola elektromagnetycznego. Przyjmuje się, że bezpośrednie słyszenie pola elektromagnetycznego jest możliwe dzięki ekspansji termoakustycznej w obrębie ślimaka ucha. W przypadku dużych częstotliwości słyszeniu
podlega obwiednia sygnału. Dzięki zjawisku elektrofonowemu słyszymy m.in. bezpośrednio bliskie wyładowanie atmosferyczne; najpierw elektrofonowy trzask, zaś chwilę później dopiero dociera akustyczny.
Dzieje się tak dlatego, że ten „trzask” pędzi ku nam z prędkością światła. Niewykluczone, iż w ten sposób przybliżyliśmy się do rozwiązania zagadki tajemniczego dźwięku przypominającego pracę silników samolotu.
Słabą stroną hipotezy bolidowej stał się i nadal pozostaje brak samego meteorytu lub jego szczątków i, co więcej, brak stosownego śladu sejsmicznego wydarzenia, które wstrząsnęło całą okolicą. Naturalnie podjęto próbę uzupełnienia owych luk w teorii. Na pierwszy ogień poszedł zarzut braku materialnych śladów meteorytu. Tutaj podkreślono ze szczególnym naciskiem, że nie można od razu wykluczać znalezienia jego szczątków w terminie późniejszym. Z kolei brak śladu na sejsmografach próbowano uzasadniać zbyt krótkim impulsem dla stałej czasowej tych urządzeń w Ojcowie. Rozważano też możliwość rozpylenia lub wyparowania meteorytu w ostatniej fazie zjawiska i dojścia do skały jedynie
powietrznej fali uderzeniowej.
Opowiadając o teorii bolidowej nie można przemilczeć faktu, że nieliczni badacze zasugerowali, iż w Jerzmanowicach eksplodował meteoryt węglisty, w znakomitej większości zbudowany ze związków węgla. Efekt końcowy byłby wtedy taki jak w przypadku wybuchu bomby grafitowej - mnogie przepięcia i zwarcia w sieci energetycznej.
Z czasem zainteresowanie incydentem osłabło. Być może naukowcy wzięli sobie do serca stanowisko geologów, którzy orzekli, iż mieliśmy do czynienia z nieznanym jeszcze nam zjawiskiem.
Dla dociekliwych
Kilka lat po incydencie autorzy Przeglądu Geofizycznego (zeszyt 4 z 1995 roku) zebrali wyniki badań całego sztabu naukowców. W zeszycie znaleźć można szczegółową analizę ruchu obiektu jerzmanowickiego w atmosferze. Zapoznać się z założeniami hipotezy, zgodnie z którą w spadku niedużego (0.5kg) meteorytu z prędkością powyżej 2 km/s zaczęto
upatrywać głównego winowajcy całego zamieszania. A także skąd wzięły się wzmianki o rozwiązaniach wymagających jego niecodziennego składu (np. złota lub irydu) lub niezwykłego kształtu, które być może stały się magnesem dla poszukiwaczy złota. Wreszcie, poznać przesłanki, w oparciu o jakie naukowcy dopuścili możliwość zderzenia się 14 stycznia Ziemi z fragmentem jądra komety Dunlopa. Specjalny numer Przeglądu Geofizycznego
dostarcza nam również artykuł grupy badaczy, którzy rozważają ewentualność wejścia w atmosferę fragmentu zaginionej przed laty planetki typu Apollo, oznaczonej symbolem 6344 P-L.
Nie zabrakło też szczegółowych wyników badań próbek skał oraz cząstek pyłów pobranych z pobliżu epicentrum wybuchu przeprowadzonych przez laboratorium Zakładu Mineralogii i Geochemii AGH. W zebranym materiale stwierdzono dominację cząstek pochodzenia antropogenicznego, przy braku śladów meteorytów, jak też tektytów. Jednakże w grupie kulistych cząstek glinokrzemianowych zawierających żelazo natrafiono na pojedyncze cząstki o składzie nieco odmiennym od szkliw antropogenicznych, zawierające
krzem, glin, żelazo, magnez, wapń, podrzędnie potas, które można by wiązać z ablacją meteorytu węglistego.
W niektórych publikacjach mowa jest o dziwnych aluminiowych kuleczkach
z domieszką żelaza znalezionych w pobliżu ostańca, co mogłoby wskazywać na sztuczne pochodzenie obiektu, który wywołał zamieszanie w Jerzmanowicach. Idąc tym tropem niechybnie doszlibyśmy do wniosku, że wojsko nie przybyło do Jerzmanowic na próżno.
Sejsmogram prawdę powie (albo i nie)
Jest jeszcze jeden aspekt całego wydarzenia, na który warto zwrócić uwagę. W odległości nieco ponad 3 km od Babiej Skały (Jaskinia Koziarnia) znajduje się Obserwatorium Sejsmologiczne Instytutu Geofizyki PAN. Kilka sejsmometrów nieustannie rejestruje ruchy gruntu. Owej nocy zgodnie zareagowały na pierwszy rozbłysk w atmosferze wszystkie urządzenia. Ale po godzinie 18.59 zdolne do rejestracji były tylko dwa.
Pozostałe przeżyły szok elektromagnetyczny, który ponoć nie jest niczym niezwykłym w momencie, gdy obok przechodzi burza z wyładowaniami elektrycznymi. Naukowcy utrzymują, że to, co zostało uchwycone na archiwalnym sejsmogramie stanowi efekt wywołany dojściem czoła fali akustycznej do bloku skalnego skrywającego w sobie Jaskinię Koziarnia.
Sprawa jest o tyle ciekawa, że sami pracownicy podkreślali, iż tuż po wybuchu odnosiło się wrażenie, jakby cała willa, w której mieści się Obserwatorium zadrżała, a mimo to nic takiego nie zostało zanotowane na sejsmogramach. W promieniu 110 kilometrów od ostańca znajdują się jeszcze 2 stacje sejsmologiczne, które wtenczas pracowały, ale i one nie zarejestrowały żadnego impulsu.
Gdzie się ukryła prawda?
Do akcji wkroczył także prokurator, ale dochodzenie w sprawie całego wydarzenia zostało umorzone z uwagi na brak znamion działalności ludzkiej. Akta odłożone na półkę już dawno pokrył kurz. Jeszcze raz okazało się, że Natura zakpiła z naszych osiągnięć nauki i techniki.
Zresztą bawi się całkiem nieźle i dziś, o czym najlepiej wiedzą badacze kręgów zbożowych. Incydent jerzmanowicki jest doskonałym przykładem, że rzeczywistość, która nas otacza okazuje się być bardziej skomplikowana niż to sobie wyobrażaliśmy. Oczywiście pod warunkiem, iż prawda o tym wydarzeniu nie odgrodziła się od nas wysokim murem poobwieszanym tabliczkami z napisem : TEREN WOJSKOWY. WSTĘP WZBRONIONY
Robert Buchta
Czw, 10 sty 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.