Chiny to jeden z największych krajów świata. Jego powierzchnia to niemal 10 milionów km kwadratowych, a jego ukształtowanie zawiera niemal wszystkie formy terenu. Gęściej zaludniona jest część wschodnia i północno-wschodnia kraju, a zachód i południe to głównie wysokie góry, stepy i półpustynie. Wiadomo też, że choć w ostatnich kilkunastu latach Chiny otworzyły się znacznie na świat, a gospodarcze reformy wysuwają to państwo do pozycji jednego z „Azjatyckich tygrysów”, wciąż jeszcze oficjalnie panujący ustrój sprawia, iż w dużej mierze skrywa ono wiele ze swych sekretów.
Trudno się zatem dziwić, że o dziwnych miejscach, znaleziskach czy obserwacjach, dziejących lub znajdujących się w Chinach reszta świata wie niewiele, a duża część z owych opowieści jest trudna do zweryfikowania, albowiem rejony, w których rozgrywają lub rozgrywały się opisywane wydarzenia są bardzo trudno dostępne, czy to z powodu ukształtowania terenu i klimatu, czy też ze względu na istnienie zamkniętych (najczęściej zmilitaryzowanych), niedostępnych dla zwiedzających stref.
Historia przedstawiona w napisanej w roku 1974 książce niejakiego Karyla Robin-Evansa, „Sungods In Exile”, należy do takich właśnie trudnych czy wręcz niemożliwych do weryfikacji.
Zacznijmy jednak od początku.
Kiedy w latach 30. XX wieku grupa chińskich archeologów przeprowadzała swe badania w wysokich górach Bayan Kara-Ula na pograniczu chińsko-tybetańskim, natknęła się w tamtejszych jaskiniach na serię grobów, zawierających bardzo dziwne szkielety, o niezwykle szczupłych i małych ciałach oraz nieproporcjonalnie wielkich głowach. Jedna z wczesnych teorii głosiła, że znaleziono oto szczątki nieznanego gatunku małpy. Naturalnie bardzo szybko odrzucono tę hipotezę, bowiem czy słyszał kto o tym, by małpy posiadały rytuały grzebalne i do tego chowały swych zmarłych w grobach?
Zespół archeologów pod kierownictwem profesora Chi Pu Tei'a odnalazł także wkrótce w jednym z grobów duży, kamienny dysk, na wpół zagrzebany w pyle jaskini. Dysk przypominał zupełnie „płytę gramofonową z epoki kamienia”. W środku znajdował się otwór, a ku krawędzi biegł maleńki spiralny rowek. Ów rowek okazał się w rzeczywistości ciągłą linią maleńkich znaków, zapisanych jeden przy drugim. Obiekt ten istotnie wydawał się być jakimś zapisem - i to w więcej, niż jednym znaczeniu. Wówczas, w roku 1938, nikt nie był w stanie odcyfrować intrygującego tekstu.
Przez 20 lat wielu ekspertów głowiło się nad odczytaniem dziwnych znaków, lecz żadnemu z nich się nie powiodło. Sztuka ta udała się dopiero innemu profesorowi, doktorowi Tsum Um Nui'owi. Złamał on kod i właśnie wówczas zdano sobie sprawę z niesamowitych implikacji tego odkrycia. Dla większości świata odkrycie to jednak pozostawało całkowicie nieznane. Wnioski wysunięte przez profesora po odczytaniu inskrypcji były tak niewiarygodne, że większość naukowców odwróciła się od niego, a Pekińska Akademia Prehistorii zakazała mu publikacji swych konkluzji. Ostatecznie jednak w roku 1965 pozwolono mu opublikować wyniki badań. Oprócz wspomnianego już dysku odkryto nieco później w jaskiniach jeszcze 716 takich „talerzy”, a każdy posiadał spiralny rowek z zapisem. Historia zapisana na dyskach opowiadała o próbniku kosmicznym, wystrzelonym przez mieszkańców innej planety, którego misja zakończyła się katastrofą w górach Bayan Kara Ula. Pokojowo nastawieni „obcy zostali wzięci za intruzów lub demony i wielu z nich zostało zabitych przez członków plemienia Ham, które mieszkało w sąsiednich jaskiniach.
W roku 1947 na scenę wkracza jedna z głównych postaci w całej tej opowieści, autor książki „Sungods In Exile”, przetłumaczonej przez Wojtka i wydanej w 2007 roku pod tytułem „Gwiezdni rozbitkowie”, Dr Karyl Robin-Evans. Jest on angielskim naukowcem i badaczem. Wkrótce po II wojnie światowej profesor polskiego pochodzenia, niejaki Siergiej Lolladoff, będący w posiadaniu jednego z dysków, pokazuje go Robin-Evansowi. Lolladoff twierdzi, że nabył dysk w Mussorie w północnych Indiach i że pochodzi on od tajemniczego ludu, zwanego „Dzopa”, który używał „talerza” w swych ceremoniach religijnych.
Reszty historii dowiedzą się Państwo po przeczytaniu książki – opowieści Dra Robin-Evansa o jego pobycie wśród jednego z najbardziej tajemniczych ludów świata. Książka ukazała się we wrześniu 2007 roku nakładem wydawnictwa MyBook pod tytułem „Gwiezdni rozbitkowie”. Oczywiście jest to publikacja kontrowersyjna, albowiem jej prawdziwym autorem nie jest w istocie Karyl Robin-Evans, lecz niejaki David Gamon, który w latach 90-tych XX wieku przyznał w wywiadzie dla czasopisma „Fortean Times”, że wymyślił całą tę historię. Pojawia się jednak jedno małe ale: prawdziwe dyski, prawdziwe plemię małych ludzi w wiosce Huilong w Chinach (odkryte w 1995 roku) i parę jeszcze innych rzeczy, o których m.in. piszą Hartwig Husdorf i Peter Krassa w swych książkach „Biała piramida” i „Satelity bogów”...
Warto odnotować, że Hausdorf i Krassa odnaleźli dyrektora muzeum Banpo w Chinach, który miał pieczę nad wszystkimi eksponatami. Ów człowiek, wykształcony profesor akademicki, bynajmniej nie zaprzeczył, że w drugiej połowie lat 70-tych dyski owe znajdowały się w gablotach, dostępne zwiedzającym. Kiedy Hausdorf z nim rozmawiał, ten stwierdził, że dyski nie są zgodne tematycznie z resztą ekspozycji i jako takie zostały przeniesione. Na uwagę zasługuje, że niektórzy tłumaczą fakt ich istnienia tym, iż były to tzw. „dyski Bi”, ceremonialne krążki wkładane dobrze urodzonym do trumny. Rzeczą znamienną jest jednak to, że podczas swego pobytu w Chinach niejednokrotnie widziałem na wystawach dyski Bi – nie były one schowane w muzealnych przepastnych piwnicach, lecz znajdowały się na widoku. Czemuż więc, jeśli „dyski Dropa” były jedynie dyskami Bi, tak szybko pozbyto się ich z ekspozycji w Muzeum Banpo? Rodzi się też pytanie, czym są i jaki jest rodowód dysków Bi, bo nie do końca wyjaśniono mi, jakiemu kultowi służyć miałyby owe obiekty. Przecież mogłyby być wykonane z gliny, jak reszta obiektów w Banpo, albo z innego nieskomplikowanego surowca, nawet z papier mache. Struktura chemiczna dysków Bi każe się jednak zastanowić, po co w produkcji obiektów nie służących ponoć innemu celowi, jak „kultyczny” stosowano taką szczegółowość i wyrafinowanie.
Dyski Bi nie różnią się wiele od legendarnych dysków Dzopa, które austriacki inżynier, Ernst Wegerer, sfotografował w roku 1974 w muzeum Banpo (choć w istocie nie są identyczne). Podobnie do „talerzy” Dropów, mają one ok. 12-20 cm średnicy, duży otwór w środku, są gładkie po jednej stronie i pokryte jakimiś znakami po drugiej. Prawdą jest, iż owe znaki nie przypominają żadnego systemu zapisu i znalazły się na dyskach prawdopodobnie tylko dla celów dekoracyjnych, jednak pochodzenie dysków wydaje się niezbadane. Zarówno Muzeum Historyczne Prowincji Xaanxi, jak i Muzeum Mao Ling, gdzie przechowywane są niektóre z takich eksponatów, nie wykraczają poza tradycyjne wyjaśnienie, iż są to „obiekty rytualne” lub „artefakty religijne”. Służące jakim rytuałom? Jakiej religii? Skąd wziął się ten rytuał? Czy nie od starożytnych dysków Dropów, czczonych jako modele statków kosmicznych? Mamy jedynie nazwę: dyski Bi. Niewiele więcej.
Jeśli dyski Bi były rzeczywiści obiektami kultycznymi/rytualnymi/ceremonialnymi/religijnymi, czemu nie wykonano ich ze zwykłej ceramiki, kamienia, gliny, metalu czy drewna? Przy jednej z takich ekspozycji w Muzeum Mao Ling (fotografie zabronione, prosimy zatem wybaczyć jakość zdjęcia, które zostało nieco – dla poprawienia ostrości – zmniejszone; zdjęcie jest nieostre, albowiem trzeba je było wykonać szybko i niepostrzeżenie dla strażnika, a zatem nie można było bawić się w ustawienia parametrów w aparacie) wisi przedziwna tablica, która wymienia wszystkie pierwiastki, z jakich składa się ów niewyjaśniony dysk Bi. W jakim celu wywieszono tego typu informację? Czyżby skład chemiczny tego obiektu był na tyle zadziwiający i niecodzienny, że należało go wywiesić w gablocie? W istocie osiągnięcie tak dokładnej proporcji pierwiastków musiało być w tamtych czasach sporym osiągnięciem, chyba, że założymy, iż posiedli starożytną wiedzę od znacznie wyżej w rozwoju stojących istot?...
Oto skład chemiczny pokazywanego dysku:
Pd (>10)
Ba >2 (10)
Na <2 (10)
Si >10
Sn 0.003
Ag 0.007
B 0.005
Sr 1.2
Mn <0.01 (0.005)
Ti 0.02
Cu 0.3
Bi 0.02
Ni <0.005
Mo 0.0005
V <0.001
Zr <0.001
K <1
Al 0.2
Fe 0.3
Ca 1
Mg 1.5
Sb 0.08
Kolejna przesłanka za przynajmniej częściową prawdziwością historii o Dropach (czyli w sposób co najmniej pośredni potwierdzającą, że historia opisana w książce Karyla Robin-Evansa w najgorszym razie opiera się na faktach, nawet jeśli jest zmyślona) to fakt odkrycia w roku 1995 całej wioski skarłowaciałych ludzi, z których najmniejszy miał zaledwie 65 cm wzrostu! Oficjalnie władze chińskie za ten zahamowany wzrost obarczają skażenie gleby rtęcią. Problem polega jednak na tym, że te same chińskie władze oficjalnie przyznają, że cała gleba otaczająca grobowiec-piramidę cesarza Qin Shi Hanga także charakteryzuje się podwyższoną ilością rtęci, jednak nikt z okolicznych mieszkańców z tego powodu nie skarłowaciał… Co ciekawe, ambasada Chin w Niemczech potwierdziła w liście do Hausdorfa istnienie takiej wioski, lecz dodano, że cały ten region jest STREFĄ ZAMKNIETĄ i niedostępną dla przybyszów z zagranicy…
Nie twierdzimy, że „Gwiezdni rozbitkowie” są od początku do końca prawdziwą historią i nie ma powodu, by nie wierzyć Davidowi Gamonowi. Lecz istnieją podstawy, by sądzić, że – nawet jeśli zmyślone – opowiadanie opiera się na kilku co najmniej niewyjaśnionych i kontrowersyjnych przesłankach.
Karyl Robin-Evans (lub David Gamon) – „Gwiezdni rozbitkowie”, wydawnictwo My Book, 163 strony, okładka miękka, tłum. Wojciech Bobilewicz.
UWAGA. Ważna i pozytywna informacja dla przyjaciół, zwolenników i załogantów Nautilusa, którzy chcieliby się zaopatrzyć w książkę „Gwiezdni rozbitkowie”. Cena rynkowa książki, choć nie oszałamiająca, nie jest mała – kosztuje 28,50 zł. Cena ta wynika z kilku czynników. Po pierwsze oryginalna książka jest już coraz trudniej dostępna, a jeśli nawet – to po dość wysokich cenach. Tłumacząc tę książkę Wojtek poniósł koszty zakupu oryginału. Po drugie Wojtek dźwiga wszelkie ciężary finansowe związane z edycją, projektem okładki i wydaniem książki. Po trzecie ewentualne zyski ze sprzedaży dzielone są pomiędzy Wojtka a autora publikacji. Ale specjalnie dla Was mamy dwie dobre wiadomości: dla Was specjalnie książka kosztować będzie 22,80 zł, a ponadto nie ponosicie kosztów przesyłki. Tylko tu, w Nautilusie, tylko teraz, w specjalnej promocji. Polecamy.
Aby nabyć książkę lub zadać Wojtkowi pytanie, prosimy pisać na jego prywatny adres mailowy, czyli rafiki_yako@poczta.onet.pl. Prosimy także o wyrozumiałość i cierpliwość – jak każdy z nas, Wojtek też ma pracę zawodową i nie jest w stanie odpowiadać od razu. Ponadto należy uwzględnić i fakt, iż czas, jaki musi upłynąć od złożenia przez Wojtka zamówienia u dostawcy do fizycznej wysyłki książki wynosić może do 7 dni.