To było kilkanaście dni po Świętach Wielkanocnych w 1998 roku. Na stronach internetowych Radia Zet pojawił się odnośnik do stron audycji, którą ukazywała się na antenie już od dwóch lat i niczym burza zdobyła niebywałą popularność w całej Polsce. Nosiła nazwę
„Nautilus Radia Zet” i dla wielu osób oznaczała zmianę sposobu postrzegania świata. Od tego czasu – choć trudno w to uwierzyć – minęło właśnie 10 lat!
Tak wyglądały pierwsze strony Nautilusa w sieci.
Wszystkich stałych czytelników stron FN zachęcamy do przeczytania wywiadu o początkach istnienia Nautilusa w sieci internetowej.
„Marzenia się spełniają!” – wywiad z prezesem Fundacji NAUTILUS Robertem Bernatowiczem.
JMZ:
Dlaczego tak długo musiałam Ciebie namawiać na ten wywiad?
RB: Naprawdę tak długo? Nie przesadzaj... To jest dla mnie w końcu bardzo ważna sprawa. Tyle lat minęło, mój Boże, aż trudno w to uwierzyć... /śmiech/
JMZ:
Ale dziennikarze skarżą się dzwoniąc na telefon fundacyjny, że namówienie Ciebie na wypowiedź czy wywiad w mediach w sprawach związanych ze zjawiskami niewyjaśnionymi graniczy z cudem! Tymczasem ich czytelnicy, słuchacze czy widzowie programów chcą Ciebie Robert i dobrze o tym wiesz, jak trudno jest to dziennikarzom...
RB: No tak Gosiu, tylko oni nie wiedzą, jaka jest moja sytuacja zawodowa i nie znają jeszcze kilku innych rzeczy. Dziennikarstwo to najcudowniejszy zawód na świecie, który zapewnia oprócz niezwykle ciekawego życia także naprawdę godziwe zarobki, ale jak to bywa w życiu, jest „coś za coś”. Ja mam podpisane przeróżne umowy, które... hmmm... powiedzmy „regulują” moje wystąpienia w innych mediach niż moja obecna telewizja. Tak się w moim życiu złożyło, że obecnie jako dziennikarz zajmuję się głównie gospodarką w skali makro i polityką, rozmawiam z najważniejszymi ludźmi w naszym kraju, znam ich, spotykam się z nimi praktycznie każdego dnia. Dziennikarze domagający się ode mnie wypowiedzi na ten czy inny temat nie zdają sobie sprawy z tego, jakie ma to dla mnie konsekwencje. Wyrażam zgodę tylko w wyjątkowych sytuacjach i wiem, że to zostało zaakceptowane. To się kiedyś zmieni jestem tego pewien, ale na razie z przyczyn zawodowych muszę często odmawiać, co...
JMZ:
..co wzbudza protesty dziennikarzy, z którymi ja muszę potem rozmawiać i im tłumaczyć, dlaczego ty się nie zgadzasz. W tej chwili będziesz uczestniczył od nowa w powstawaniu nowej stacji telewizyjnej, dobrze mówię?
RB: Tak. Po raz kolejny mam możliwość przeżywania takiej zawodowej przygody, a przecież już raz byłem w teamie, który uruchamiał zupełnie nieznaną stację radiową, która najpierw nazywała się „Radiogazeta”, a potem zmieniła nazwę na Radio Zet... Piękne czasy. Natomiast o nowym projekcie nie mogę mówić, gdyż do tego zobowiązuje mnie moja umowa z Polsatem. Zdradzę tylko, że już wkrótce widzowie w całej Polsce zobaczą mnie w nowej roli... /śmiech/ Ale obiecuję, że sprawy związane z Nautilusem także pojawią się w mojej nowej formule medialnej, choć będzie to się wiązało z pewnym ciekawym pomysłem... W każdym razie w nowej stacji pojawię się jako jeden z głównych prowadzących.
JMZ:
Ale to nie będzie miało nic wspólnego z tematyką Nautilusa, naszym ukochanym okrętem z banderą N?!
RB: Oczywiście nie, ale... słuchaj, na wszystko przyjdzie czas. Zapewniam Ciebie Gosiu, że czas Nautilusa dopiero nadejdzie, zawsze to powtarzam. Z roku na rok jesteśmy coraz lepiej przygotowani do tego, co się wydarzy. To, czy stanie się to za 5 lat czy za 25 lat jest drugorzędne. Ważne jest, że wydarzy się na pewno.
JMZ:
Dobrze, wróćmy do tego, o czym tak naprawdę miała być ta rozmowa, czyli o początkach Nautilusa w sieci. Kiedy słyszysz, że to wszystko zaczęło się prawie 12 lat temu, to... jak to traktujesz?
RB: Nie mogę w to uwierzyć... Naprawdę mija 12 lat?!
JMZ:
No tak, bo audycja „Nautilus Radia Zet” ruszyła na jesieni 1996 roku. Ja przyznam się, że nigdy tej audycji nie słuchałam, bo nie słuchałam „zetki”, ale wielokrotnie mogłam się przekonać, że ta audycja wstrząsnęła całą Polską. I to się naprawdę zaczęło 12 lat temu Robert...
RB: Pamiętam dokładnie wszystko, jakby to było wczoraj. Nieżyjący mój wielki mistrz zawodu Andrzej Woyciechowski przekonywał mnie cały czas, że powinienem przestać zajmować się reporterką, a usiąść przed mikrofonem. Dawał mi zresztą pełną swobodę, jaki program chcę prowadzić... Mało osób jednak wie o tym, że Andrzej był wielkim fanem zjawiska UFO! Kiedyś to opiszę dokładniej w książce o tamtym okresie, ale wracając do początków tej audycji, to cały czas mam przed oczami spotkanie w gabinecie szefa, kiedy wspólnie mieliśmy podjąć decyzję, jak będzie się nazywał program.
JMZ:
Masz na myśli gabinet Woyciechowskiego?
RB: Tak. Jego marzeniem była audycja o zjawiskach uważanych za sprzeczne z dogmatami współczesnej nauki, ten facet bardzo lubił iść „pod prąd” i to był chyba jeden z powodów, że doszedł na sam szczyt tego zawodu. W każdym razie podczas tego spotkania trzymałem kartkę, na której napisałem sobie kilkanaście nazw, z których mieliśmy wybrać tę jedną, którą miała wkrótce poznać cała Polska. Mojego faworyta zostawiłem oczywiście na końcu...
JMZ:
Czy wśród nich było „Nie do Wiary”?
RB: Nie Gosiu, nie... , kiedy tworzyłem ten program w TVN proponowałem nazwę prostą „Strefa 11”, tamtą nazwę wymyślił chyba Mariusz Walter, ale... o niezwykle ciekawych kulisach tworzenia tamtego programu opowiem innym razem.
JMZ:
Racja! Powróćmy do Twojego spotkania z Woyciechowskim. Więc jakie to były propozycje?
RB: Różne, niektóre podwórkowe i szczeniackie. Jakaś tam „Godzina Tajemnic”, „Pod napięciem” czy wyjątkowo dzieciuchowata „Na krawędzi tajemnicy”, która zresztą rozbawiła Andrzeja do łez...
JMZ:
...?...
RB: Powiedział, że o krawędź to sobie można co najwyżej zęby wybić... /śmiech/ Andrzej chciał, żeby nazwa była krótka, zapadająca w pamięć, niepokojąca, żeby była niczym hasło, które natychmiast daje sygnał dla słuchaczy, że nie mają do czynienia ze szczeniactwem i podwórkiem. I wtedy na koniec powiedziałem „Nautilus Radia Zet”. Andrzej spoważniał, zamyślił się i po dłuższej chwili w milczeniu pokiwał głową. To było to!
JMZ:
Porozmawiajmy o internecie, ale Robert... obiecujesz, że na jesieni dasz się namówić na dłuższy wywiad na nasze strony o początkach audycji?
RB: Obiecuję, obiecuję...
JMZ:
No dobrze, internet. Kiedy po raz pierwszy pojawiło się hasło „NAUTILUS” w sieci?
RB: Może powiedzmy sobie od razu, że to były początki polskiego internetu. Kiedy wystartowała audycja, wtedy jeszcze nie było wielkich polskich portali. Internet był dla fanatyków, znawców tematu. Nikt nie przypuszczał, że to się kiedyś tak rozwinie. W każdej firmie byli tzw. „komputerowcy”, którzy w czasie wolnym coś tam kombinowali ze stronami, które wyglądały tak, że szkoda gadać. Tak też było wtedy w naszej redakcji. Pamiętam, że strony Radia Zet powstały tuż po tym, jak ruszył onet, czyli pod koniec 1996 roku. Wtedy była zamieszczona ramówka Radia Zet, na której w niedzielę o godzinie 16.10 była zamieszczona pozycja „Nautilus Radia Zet”. Ja mam nawet gdzieś ramówkę z czwartku, gdzie audycja została przeniesiona ze względu na gigantyczną słuchalność...
JMZ:
Możesz ją odszukać?
RB: Nie obiecuję, ale spróbuję.
JMZ:
Czy wtedy przychodziły e-maile od słuchaczy?
RB: Na początku prawie wcale. Ludzie mieli już komputery, ale mało kto wiedział, jak się podłączyć do sieci i w sumie po co. Ja też nie pamiętam, kiedy pierwszy raz podałem adres e-mail... W każdym razie chyba wtedy, kiedy ruszyły takie prawdziwe strony Nautilusa na stronach Radia Zet.
JMZ:
Właśnie chciałam o to zapytać... Jak do tego doszło?
RB: Od samego początku ta audycja podbiła serca Polaków. W tej chwili to nawet nie ma z czym porównywać bo media się zmieniły, jest ogromna różnorodność, ale akurat „Nautilusa” po prostu słuchali chyba wszyscy. Pamiętam, że po wyjściu z redakcji poszedłem do restauracji na obiad, a przy wejściu usłyszałem fragment dyskusji portiera z szatniarzem o tym, czy przypadek małego Marcinka pamiętającego swoje poprzednie wcielenie jest prawdziwy, bo o tym było przed chwilą w Nautilusie... To było naprawdę fenomenalne! I wtedy zadzwonił do mnie jakiś przedsiębiorca z Gdańska, że on słucha, jest fanem i że chętnie zrobi strony.
JMZ:
Pamiętasz, jak się nazywał?
RB: Niestety nie! Szukałem w Bazie Nautilusa jego adresu, ale może się odezwie po tym tekście. W każdym razie pamiętny obrazek okrętu Nautilus którym często posługujecie się w ubarwianiu tekstów stworzył jeden z grafików z firmy tego człowieka. Nie ukrywam, że właśnie ten obrazek darzę ze wszystkich największym sentymentem!
JMZ:
Jeżeli dobrze rozumiem, to strony Nautilusa były podczepione pod główną witrynę Radia Zet?
RB: Dokładnie tak. Były ubogie, bardzo proste, a kolejny fan audycji Janek Anisimowicz został webmasterem strony. I tak dzięki kilku ludziom dobrej woli Nautilus z eteru wpłynął także w sieć www. Zaczęło być ciekawie dopiero wtedy, kiedy internet zyskał na popularności...
JZM:
Wybacz Robert, że jeszcze na chwilę powrócę do tego początku. Kiedy dokładnie pojawiła się ta pierwsza witryna Nautilusa?
RB: Kiedy? Dokładnie nie pamiętam, ale to było tak jakoś tuż po świętach Wielkiej Nocy w 1998 roku. Wcześniej była tylko krótka wzmianka o audycji i adres e-mailowy.
JMZ:
I wtedy zaczęło się to szaleństwo z ilością zgłoszeń do audycji?
RB: To następowało powoli. Na początku internet mało mnie interesował, traktowałem poważnie tylko ten „super power”, jaki dawała ogólnopolska antena radiowa. Z czasem zauważyłem jednak, że oprócz listów i telefonicznych zgłoszeń o obserwacji dziwnych zjawisk na terenie Polski ludzie coraz częściej korzystają z internetu. Ba, nawet zaczęli przysyłać zdjęcia czy rysunki tego, co udało im się zobaczyć. I tak zacząłem zapisywać już słynne bruliony, które leżą w Bazie Nautilusa i które na każdym robią piorunujące wrażenie... /śmiech/
JMZ:
A które są bogactwem informacji o tym, co dziwnego przeżyli Polacy i czym cały czas nie mamy się czasu dokładnie zająć...
RB: Tak, tak... ale z czasem nie miałem siły już prowadzić tych zapisków, a zacząłem przechowywać te e-maile w postaci elektronicznej. Ten efekt ponad 600 audycji z serii „Nautilus Radia Zet” jest imponujący i tak naprawdę potrzebujemy zupełnie oddzielnego działu w Fundacji Nautilus z ludźmi, którzy zajmą się tylko i wyłącznie katalogowaniem tamtego materiału. Nam brakuje na wszystko czasu, jest tyle spraw, fascynujących spraw bieżących... zresztą sama o tym dobrze wiesz.
JMZ:
Jak teraz oceniasz tamten okres?
RB: Wspaniale. Widzisz, z oceną każdego zjawiska kulturowego, a takim na pewno była ta audycja, trzeba trochę poczekać. Postawy, siłę i moc widać dopiero z perspektywy wielu lat. I to nie dwóch, trzech, ale dziesięciu. Wielokrotnie rozmawiamy na pokładzie Nautilusa o tym, co się działo kilka czy kilkanaście lat temu i coś wydającego się nam wtedy sprawą istotną dziś ma wymiar anegdotyczny... zgodzisz się ze mną?
JMZ:
Tak, to prawda. Czas weryfikuje wiele rzeczy, fajnie się z perspektywy kilku lat patrzy na minione wydarzenia...
RB: Dokładnie o to mi chodzi. Teraz widzę, co tak naprawdę wtedy się stało i jakie konsekwencje dla dziesiątek tysięcy ludzi miała ta audycja, a może nawet setek tysięcy. Wiele osób zaczęło inaczej patrzeć na świat, do dziś na każdym kroku spotykają mnie niezwykłe sytuacje... Podam przykład z ostatnich dni. W telewizji, gdzie pracuję, prowadzę bardzo poważne rozmowy z ludźmi z pierwszym stron gazet. Wielu już znam prywatnie, ale staram się nigdy nie rozmawiać na tematy związane z tematyką Nautilusa. Oni jednak znakomicie wiedzą, na czym polega moja prawdziwa pasja. Jeden z polskich byłych premierów po rozmowie ze mną w studiu, kiedy postanowiłem go odprowadzić do samochodu i pożegnać, poprosił o chwilę rozmowy „zupełnie private”. I wtedy patrząc mi się w oczy powiedział „Panie Robercie, nie wyobraża Pan sobie, co widziała moja żona kiedyś na niebie... muszę Panu o tym opowiedzieć! Ja jej wierzę, jak Boga kocham!” /śmiech/ Uwielbiam takie sytuacje, a właśnie teraz wróciłem z Wrocławia ze spotkania zarządów spółek giełdowych, które prowadziłem i gdzie miałem prawie taką samą rozmowę z innym polskim VIP-em...
JMZ:
Robert, ja myślę sobie czasami, że Ty jesteś jednym z tych ludzi, którym spełniają się marzenia. Naprawdę tak myślę!
RB: Marzenia? Wiesz, że coś w tym jest. Kiedyś marzyłem o tym, żeby mieć ciekawe życie, aby poznawać największe tajemnice świata, także zbliżać się do odpowiedzi na te największe pytania, jakie może sobie postawić człowiek. Z czasem, kiedy audycja stała się potęgą gdzieś w skrytości ducha miałem takie pomysły, aby kiedyś być w jakieś oficjalnej instytucji, która będzie zajmowała się badaniem tych fascynujących i prawdziwych zjawisk, wokół których jest takie zabawne milczenie. Teraz, kiedy Fundacja Nautilus stała się prawdziwą fabryką informacji dokładnie jest tak, jak to sobie kiedyś wymarzyłem. Pamiętam, że kiedyś pojawił się pomysł stworzenia Bazy Nautilusa, posiadania budynku, gdzie było by miejsce do spotkań, przechowywania materiałów i nagle okazało się, że taki budynek trafił w moje ręce... Pamiętasz, jak było z Naut-Mobile? Tak samo!
JMZ:
To prawda. Teraz jednak marzysz o czymś innym, czy.... zdradzisz coś czytelnikom stron FN? Bo wiem, że akurat ten projekt filmowy trzymasz w tajemnicy i nie wiem, czy się zgodzisz...
RB: Nie chcę zapeszać zwłaszcza, że jak wiesz jestem świeżo po podpisaniu umowy. W każdym razie od dawna uważam, że ludzi XXI wieku może poruszyć naprawdę tylko obraz i dźwięk. Czasy radia się praktycznie skończyły, internet jest cudownym i znakomitym medium, ale prawdziwą „pełną moc” ma dziś co innego...
JMZ:
Film?
RB: Oczywiście. Nie ciągnij mnie jednak za język, bo nie powiem o tym ani słowa więcej! /śmiech/
JMZ:
OK. Cieszą Ciebie zmiany, które nasz zespół szykuje w FN?
RB: Bardzo. Jesteśmy bardzo wyjątkową grupą ludzi i wszyscy czytelnicy stron FN intuicyjnie wyczuwają, że mają tutaj do czynienia z czymś innym. Nawet goście zagraniczni których gościliśmy w Polsce byli oczarowani tym, co znaleźli na pokładzie Nautilusa. Wielu próbuje nas usilnie kopiować, ale myślę, że fani Nautilusa dostrzegają, na czym polega idea Nautilusa, która wcale się nie ogranicza to „smarowania njusów na stronach”, bo to jest naprawdę tylko drobny fragment pewnej szerszej sprawy, jaką w tej chwili jest Nautilus. A to, że przy okazji pracy na pokładzie Nautilusa my wszyscy się świetnie bawimy? Ktoś napisał w opiniach pod jednym z tekstów, że Fundacja Nautilus z tą naszą Bazą, Naut-Mobilem i całą resztą jest jedną z ostatnich prawdziwych przygód w Polsce. Często myślę o tym, jak wiele prawdy kryje się w tych słowach.
JMZ:
My, ludzie z pokładu Nautilusa... fajnie do brzmi. :) Chcesz coś powiedzieć na koniec czytelnikom i fanom FN?
RB: Na koniec? No cóż, wszystkich gorąco pozdrawiam z pokładu Nautilusa i obiecuję, że wreszcie uporamy się z kilkoma projektami, które przez brak czasu i moje obowiązki zawodowe musiały być trochę przełożone w czasie. Czytelnicy muszą być jednak wyrozumiali, bo naprawdę cała machina FN pracuje pełną parą, choć przyznaję, że strony nie oddają całej prawdy o tym, czym się naprawdę zajmujemy. A tak naprawdę my jesteśmy grupą ludzi, którzy ze zdziwieniem oglądają świat wokół nas. Gosiu, jest taki rysunek z pierwszej francuskiej edycji książki Juliusza Verne`a „20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi”, który jest moim ulubionym. Na rysunku widzimy okręt Nautilus, który niepostrzeżenie podpływa do ludzi w dużym mieście, którzy w ogóle nie zdają sobie sprawy, że ktoś ich z ogromnym zdziwieniem ogląda... Ja codziennie patrząc na świat nie mogę wyjść ze zdumienia tym, że ludzie o tak wielu rzeczach nie wiedzą i uważają je za bzdury.
JMZ:
Ale Ty Robert często śmiejesz się z tych ludzi i powtarzasz, że nie ma sensu ich do tego przekonywać... czy nie jest tak?
RB: Owszem. Ale mogę być i zdziwiony, i rozbawiony?
JZM:
Jak najbardziej. Możemy pokazać czytelnikom ten rysunek Nautilusa z książki Verne`a?
RB: Oczywiście tak! On będzie znakomitą puentą naszej rozmowy.
Rozmawiała JMZ.