Sob, 28 cze 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Po publikacji "O co tu chodzi?" kilku czytelników stron FN postanowiło opowiedzieć o własnej historii zagubienia w przestrzeni.
"Zagubienie w dobrze znanej przestrzeni" - to zjawisko jest o wiele bardziej złożone i trudno jest zbyć wyjaśnieniem "po prostu ktoś zgubił drogę". Zdarzają się bowiem historie związane z tym, że ktoś próbuje iść w dowolnym kierunku i cały czas konsekwetnie natrafia na ten sam punkt w przestrzeni. Nie mówimy tutaj o ludziach odurzonych alkoholem, chorych psychicznie lub pod wpływem innych czynników zewnętrznych - jest co najmniej kilkanaście przypadków całkowicie zagadkowych.
Publikacja "O co tu chodzi?" spowodowała, że pojawiło się kilka opowieści właśnie z dziedziny "zagubienia w przestrzeni". Oto trzy wybrane historie:
Droga Fundacjo,
Po raz pierwszy postanowilam napisac do Was, mimo ze czytam artykuly od ponad 2 lat. Bardzo interesujace sprawy poruszacie.
Od 30 lat mieszkam w Szwajcarii. Dziecinstwo i mlodosc (do 20-ego roku zycia) spedzilam w Polsce. Mieszkalismy w lesniczowce.
Mnie rowniez przydazyl sie taki przypadek "zagubienia w przestrzeni". Bedac w jeszcze w liceum, nauczyciel biologi poprosil mnie abym przyniosla paprotke z lasu (z korzeniami, itd) na lekcje biologi.
Wybralam sie wiec do lasu obok naszego miejsca zamieszkania. Poniewaz, urodzilam sie tam, wiec nie ulega watpliwosci ze las byl mi raczej dobrze znany. Niemniej jednak, okazalo sie ze nie tak bardzo..
Po wycienciu paprotki (w miejscu gdzie byly zarosla i moczadla) chcialam wrocic do domu. Wybralam wiec droge do lesniczowki, nie myslac ani sekundy ze kierunek moze byc nie wlasciwy. Po jakims tam odcinku drogi, zauwazylam ze znowu wrocilam do tego samego nieprzyjemnego miejsca (moczadla i zarosla). Troche sie przestaraszylam, ale postanowilam opanowac sytuacje logicznym mysleniem : jezeli znowu wrocilam do tego miejsca, to znaczy ze kierunek wybrany byl zly i ze musze pojsc w przeciwna strone. I znowu ta sama sytuacja. Zaczelam wiec szukac wyjscia idace na prawo lub na lewo od tego miejsca, aby dotrzec przynajmniej do jakiejs drogi lesnej. Przez dlugi czas (nie pamietam ile to trwalo) wpadalam (objoetnie w ktora strone bym poszla) na te same moczadla i strasznie sie balam. Do dziszejszego dnia nie pamietam jakim cudem w koncu dotarlam do drogi lesnej et wrocilam do domu, panicznie przerazona. Mialam caly czas wrazenia ze te moczadla chca mnie otoczyc, wciagnac.... Nigdy potem juz tam nie wrocilam. Ale tez nigdy nawet nie zastanawialam sie nad istota tego przypadku. Dopiero dzisiaj czytajac Wasza historie, wspomnialam to zdarzenie (ktore pamietam tak jakby to bylo wczoraj).
Pozdrawiam.
A. S. (prosze o zachowanie danych personalnych dla wiadomosci redakcji). Droga redakcjo Fundacji Nautilus!
Mam do zaprezentowania dwie historie, obie, przynajmniej wg. mnie dość niezwykłe. Pierwsza przypomniała mi się po przeczytaniu artykułu "O co tu właściwie chodzi?" i jet to historia z dzieciństwa mojego dziadka. Kiedy był jeszcze młody (dokładnego wieku nie jest sobie w stanie przypomnieć ale miał wtedy prawdopodobnie nie więcej niż 16 lat) mieszkał na wsi. Pewnego wieczoru wracał jak zwykle z pola doskonale znaną sobie drogą. Słońce dopiero zachodziło i wtedy zaczęły się pojawiać niewielkie strzępy mgły. Ciemniej zrobiło się znacznie szybciej niż zwykle. Mój dziadek szedł jednak pewnie, drogę do domu znał świetnie.
Mimo to udało mu sie tam trafić dopiero dość późno w nocy. Był tym na tyle zdziwiony że następnego dnia z samego rana natychmiast poszedł na to pole, które okazało się dość małe a co ciekawe wokół niego rosły niewielkie laski. Dziadek dokładnie pamięta, że szedł tylko po polu i przez żaden las nie przechodził. I co o tym wszystkim sądzić?
/..../
Pozdrawiam
M. / Kielce/
I jeszcze jedna historia związana z fenomenem zagubienia w przestrzeni.
"...do mojej szkoły szedłem pieszo i zawsze miałem dwie możliwości, dłuższą przez pole i krótszą przez las. To były lata 50-te i wtedy dowóz dzieci do szkoły nie był tak dobrze zorganizowany jak obecnie. Kiedy szedłem przez pole drogą, wtedy było o jakieś pół kilometra dłużej niż wtedy, kiedy szedłem przez las. Byłem w szóstej klasie i moi rodzice pozwalali mi już wracać samemu do domu, a i tak zawsze szedłem z synem sąsiadów, moim najlepszym kolegą. Tego dnia wracaliśmy do domu przez las. Padał deszcz i pamiętam, że była bardzo zła pogoda. Kiedy wchodziliśmy do lasu zrobiło się bardzo ciemno, ale znaliśmy drogę znakomicie i nigdy do głowy mi nawet nie przyszło, że możemy się zgubić. W lesie była ścieżka, która miała taki charakterystyczny punkt, leje po bombach zrzuconych chyba przez przypadek w czasie wojny. Choć trudno w to uwierzyć, ale przez kilka godzin nie byliśmy wyjść z tego upiornego lasu!
Wiem, że wiele osób może mi nie uwierzyć, ale w którą stronę byśmy nie poszli, to i tak wracaliśmy do tego miejsca z lejami po bombach. Pamiętam, że chyba za piątym razem jak wróciliśmy w to samo miejsce mój kolega zdjął z szyi krzyżyk i zaczął go trzymać przed sobą. Byliśmy tak przerażeni, że nawet teraz cierpnie mi skóra na tamto wspomnienie. Wszysko też zakończyło się bardzo dziwnie. Nagle zerwał się tak potężny wiatr, że mnie przewrócił na ziemię, a warto przypomnieć, że był to las, gdzie silne podmuchy wiatru raczej nie występują. Potem zrobiło się niesamowicie cicho i natychmiast znikła ta upiorna ciemność, która jest czasami w czasie burzy.
W ciągu minuty bez najmniejszego problemu opuściliśmy las. Nasi rodzice byli przerażeni, że tak długo nas nie było. Najciekawsze było to, że według rodziców tego dnia przez cały dzień była bardzo dobra pogoda!
Nie pamiętają ani deszczu, ani ciemnych chmur. Nie wiem, co tam się zdarzyło naprawdę, ale możecie mi Państwo wierzyć, że na pewno nie było to szczeniackie zagubienie się w lesie. Nic z tych rzeczy.
Pozostaję z szacunkiem
M.
Sob, 28 cze 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.