Śr, 16 lip 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Najgorszy krok, jaki można zrobić! - tak trzeba nazwać decyzję o samobójstwie. Materiał zebrany przez Fundację Nautilus pozwala postawić jednoznacznie tezę - to droga donikąd!
Zdarza się czytać nam listy od osób, które zgubiły drogę. Są załamane, szukają sensu, pocieszenia, nadziei. Jedną z podstawowych zasad obowiązujących na pokładzie Nautilusa jest służenie ludziom pomocą i... staramy się pomóc tak, jak tylko potrafimy. Tlumaczymy wtedy, że tak naprawdę otaczający nas świat rozsypującej się materii jest tylko pewnym teatrem, który ma dać nam możliwość nauki i doskonalenia się. Jeśli spojrzy się na ów teatr z odpowiedniej perspektywy, a taką niewątpliwie daje pokład Nautilusa, wtedy naprawdę wszelkie załamania i depresje w "świecie maji zbudowanym z materii" nie mają sensu. Łatwo to jednak mówić, ale życie jest życiem. Wiele osób jest "na krawędzi", a zdarza się, że myślą o kroku desperackim, który w ich błędnym mniemaniu uwolni ich od kłopotów i trudnej sytuacji. Jest dokładnie odwrotnie (ta sama sytuacja powróci, gdyż nie istnieje "ucieczka z lekcji").
Spójrzcie na wielkie światowe religie. Są one nawzajem skłócone, a ich dogmaty wzajemnie się wykluczają. W zasadzie są zgodne tylko w jednym punkcie - potępiają śmierć samobójczą. Pomijając zupełną patologię w postaci muzułmańskich terrorystów (naszym zdaniem błędnie interpretują naukę Koranu o śmierci dla Boga, ale to inna sprawa) wszystkie ostrzegają przed popełnieniem błędu, który potem ma bardzo fatalne konsekwencje. Materiał zebrany przez Fundację Nautilus pozwala postawić tezę, że wielu samobójców targając się na własne życie doprowadza do zakłócenia jakiegoś boskiego prawa życia i śmierci, a efektem tego jest niepojawienie się "światła". Muszą oni później odczekać na ziemi kolejny okres czasu aż do momentu, kiedy ktoś im pomoże "ponownie stanąć przed światłem". Przytłaczająca ilość nawiedzonych domów czy miejsc jest właśnie "okupowana" przez duchy samobójców i tylko taka instytucja jak FN ma świadomość, jak ogromny jest to problem nie tylko dla owej biednej zabłąkanej istoty, ale także dla ludzi zmagających się z przypadkiem nawiedzenia. Wtedy można pomóc, ale wymaga to dużego nakładu sił i czasu.
Robert Buchta to autor, który już wiele razu pojawiał się na naszych stronach. Tym razem Robert napisał tekst poświęcony właśnie problemowi "zejścia ze sceny przed zakończeniem spektaklu". Tekst ten uważamy za ważny i wart tego, aby zapoznali się z nim wszyscy.
Szanowna Fundacjo,
W nocy z 11 na 12 maja bieżącego roku w miejscowości Bór k. Nowego
Targu dwie nastolatki powiesiły się w stodole. Informacja ta zaszokowała wiele osób.
Tymczasem dane statystyczne ujawniają, że rocznie młodzi ludzie
podejmują blisko 400 prób samobójczych. Niewiele ponad połowa z nich
kończy się tragicznie. Można odnieść wrażenie, że młodzi ludzie stawiani
wobec wyzwań ponad siły przy braku wsparcia w rodzinie, wybierają drogę
ucieczki z naszego świata do (jak by się wydawało) lepszej
rzeczywistości, pozbawionej wszelkich trosk i cierpienia.
Owszem, pobieżnie przeglądając popularne książki poruszające kwestie
życia po śmierci można dojść do takiego przekonania. Jednakże bliższe
zapoznanie się ze stosowną literaturą prowadzi do wniosku, że problem
jest bardziej złożony. Szczególnie mocno zaakcentował go Raymond Moody,
autor słynnej książki "Życie po życiu". Z relacji tych, którzy przeżyli
śmierć kliniczną i powrócili wynika bowiem, że akt samobójczy niczego
nie rozwiązuje, a podlega surowej karze. Więcej, pewna część winy
przerzucona zostaje na tych, którzy przyczynili się do samobójstwa.
Każdy, kto wrócił, przeszedł głęboką przemianę i zmienił swoje
nastawienie do życia. Powrócił z przekonaniem, iż ma na Ziemi do
wykonania jakieś zadanie, a samozagłada jest w pewnym sensie buntem
przeciw Stwórcy. Naturalną śmierć natomiast zaczął traktować jak
wypoczynek po znojnym dniu.
Podobne podejście reprezentuje zdecydowana większość religii. W religii
katolickiej dominuje szacunek dla życia, także własnego. Natomiast
samobójcy skazują siebie na wieczne cierpienie i potępienie. Koran wręcz
woła : "Nie zabijajcie się !" (Sura IV, w. 29). Religie Wschodu mówią,
że ucieczka przed problemami nic nie daje, a ten, kto ucieka będzie
musiał wrócić do tej sytuacji ponownie. To spojrzenie przez pryzmat
reinkarnacji. Z tym oczywiście nie każdy musi się godzić. Ale właśnie to
spojrzenie powinno dosyć skutecznie przeciwdziałać pokusie
samounicestwienia. Wizja nieustannych powrotów i zaczynania wszystkiego
od nowa, od żłobka, szkoły podstawowej...
Zatrzymując się jeszcze na chwilę w kręgu religii Dalekiego Wschodu
warto podkreślić, że w porównaniu z naszą literaturą opisującą drugą
stronę Tybetańska Księga Umarłych daleka jest od sielankowych obrazów
tamtego świata. Przy niej opowieści osób, które przeżyły śmierć
kliniczną i podzieliły się z nami wrażeniami na kartach Życia po życiu
po prostu bledną. Uświadamia nam, jak łatwo pogubić się po drugiej
stronie granicy oddzielającej życie od śmierci i ile zagrożeń czyha na
opuszczającą ciało duszę.
Przypomnieć wypada krótko, że Tybetańska Księga Umarłych to tekst
liczący sobie co najmniej siedem wieków. Jest lekturą trudną, lecz
wciągającą. Towarzyszymy zmarłemu w podróży poprzez przestrzeń
buddyjskiego nieba. Widzimy razem z nim główną światłość pojawiającą się
zaraz po przekroczeniu progu śmierci. Światłość wtórną. Przeżywamy
smutek związany z brakiem powodzenia przy podejmowaniu prób kontaktu z
żyjącymi. Przyglądamy się bezowocnym wysiłkom ponownego zasiedlenia
ciała, będącego już w zasadzie wyłącznie zlepkiem materii. Obserwujemy
wraz ze zmarłym wyłaniające się obrazy zjaw spokojnych, zaś nieco
później budzących grozę. I wreszcie moment, kiedy nie uchwyciwszy
żadnego z haków miłosierdzia nasz zmarły trafia w szprychy kołowrotu
egzystencji. W geście rozpaczy powodowanej przeżywanymi udrękami
zadawanymi przez krwiożercze zjawy ucieka, przyoblekając nowe ciało.
Kłopot w tym, że niekoniecznie ludzkie ciało.
Zgłębiając Tybetańską Księgę Umarłych czujemy, jak ulatuje z nas
wszelka ochota na opuszczanie tego świata, w którym się zadomowiliśmy,
urządziliśmy. Nawet, gdy mocno tkwimy w przekonaniu, że mamy dość tego
życia. Motywy pchające do samobójstwa Księga przesuwa na dalszy plan. W
ich miejsce pojawia się zalecenie położenia większego nacisku na życie
tu i teraz, bo przyszłość po przekroczeniu wrót śmierci wydaje się
niepewna. A stamtąd już nie ma powrotu.
Tym, którzy nie lubią bądź nie mają czasu czytać polecić można film
Vincenta Warda "What dreams may come" wyświetlany u nas pod tytułem
"Między piekłem a niebem". To w zasadzie opowieść o miłości silniejszej
niż śmierć, oprawiona w ramy achrześcijańskiego wyobrażenia tamtego
świata. Mamy tu bajecznie kolorowy obraz nieba, który zderza się z pełną
dramatu wizją piekła - miejsca, gdzie trafiają samobójcy. W piekle
odtwarzają swój świat. Pełen bólu i cierpienia, których nic nie może
przełamać. I trwają w nim niezmiennie przez wieki.
Ta cała masa niepokojących przesłanek nakazuje każdemu jeszcze raz
zastanowić się, ponownie przemyśleć pewne kwestie zanim podejmie się
pochopną decyzję. Pośpiech w żadnej sytuacji nie jest dobrym doradcą, a
szczególnie w stanie głębokiej depresji. Jeżeli na jednej szali
kładziona jest niezbyt ciekawa perspektywa na wieczność, a na drugiej
życie, w którym kłopoty są tylko przejściowe i zawsze istnieje szansa
spotkania kogoś, kto poda nam pomocną dłoń, to chyba wybór wydaje się
oczywisty. Cały czas czeka sztab psychologów gotowych nieść pomoc. Do
dyspozycji mają cały asortyment medykamentów od soli litu, najstarszego
związku począwszy, po ultranowoczesne środki antydepresyjne, terapie
poznawcze i interpersonalne, elektrosejsmoterapię, stymulację
elektromagnetyczną, jak też wyrafinowane programy komputerowe.
Reagować powinniśmy szybko: gdy znana nam osoba wpada w depresję po tym,
jak w szkole otrzymała gorsze oceny, w pracy narzeka na brak sensu życiai, czy wyraźnie traci
radość życia na rzecz wszechogarniającego nas smutku obarczonego ciężarem wstrętu do
istnienia. Mamy obowiązek wykorzystać każdą szansę aby pomóc takiej osobie, którą daje nam los
zanim ktokolwiek sięgnie po rozwiązania, które tak naprawdę jest dopiero początkiem problemów.
Zanim będzie za późno i z obranej drogi nie będzie można zawrócić.
Pozdrawiam!
Robert Buchta
Śr, 16 lip 2008 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.