Wszyscy słyszeli o statkach-widmach, które od wieków opisywali żeglarze. Jednym z nich statek widmo występujący w legendach żeglarskich statek z zaświatów, pojawiający się na morzu i znikający niespodziewanie, którego załogę stanowią duchy zmarłych marynarzy.
Tym mianem ludzie morza określają także występujący w legendach żeglarskich statek dryfujący po morzu. Jego załogę stanowią ludzie, którzy w wyniku klątwy, uroku, czarów lub kary bożej nie mogą opuścić jego pokładu i są skazani na wieczną tułaczkę. Najsłynniejszym legendarnym statkiem widmo tego typu jest Latający Holender
Statek widmo – występujący w świecie realnym statek lub okręt dryfujący po morzu lub oceanie bez załogi. Najbardziej znanym statkiem widmo tego typu był słynny bryg o nazwie "Mary Celeste".
Mary Celeste to był niewielki bryg, należący do szkockiego przedsiębiorstwa J.H. Winchester and Co. 5 listopada (wg innych źródeł – 7 listopada) 1872 wyszedł z portu w Nowym Jorku z ładunkiem 1701 beczek spirytusu. 4 grudnia został dostrzeżony około 400 mil od Gibraltaru – płynął już bez załogi, pierwotnie liczącej 10 osób.
Załoga statku Dei Gratia, która zauważyła dryfujący statek-widmo stwierdziła, iż wszystko znajduje się w niemal idealnym porządku, nie brakuje nawet szalupy ratunkowej, lecz nie było załogi. Po odprowadzeniu do Gibraltaru Mary Celeste została poddana szczegółowym oględzinom. Nie udało się jednak ustalić przyczyn zniknięcia załogi. Do dziś zostaje ono jedną z największych zagadek marynistyki.
A jednak pojazdy widma to nie tylko statki. Pracownicy pracujący na kolei powtarzają sobie historie o bardzo dziwnym zjawisku, które zdarza się niezwykle rzadko. Zaczyna się od tego, że słychać stukot kół, odgłosy parowozu lub lokomotywy, nawet czuć, jak drży ziemia. Ale nie widać, aby po torach poruszało się cokolwiek... Wydaje się, że po torach porusza się niewidzialny pociąg, niczym element z innego wymiaru zawieruszony w naszej rzeczywistości.
O sprawie dowiedzieliśmy się pierwszy raz wiele lat temu, ale przez cały czas bramkowało wiarygodnych relacji osób, które są pracownikami kolei. Wydawało się, że ta sprawa budzi zawstydzenie i jest skrywana gdzieś głęboko, gdyż naraziłaby każdego na śmieszność. Oto jedna z relacji:
„Mój ojciec pracował na kolei jako drużnik. Jego miejscem pracy była budka, z której obserwował przejazd kolejowy. To był mały węzeł kolejowy, połączony z nastawnią, który obsługiwał głównie składy towarowe. Przez wiele lat koledzy ojca opowiadali mu o pociągach widmach, które słychać, a których nie widać. Ojciec to bagatelizował i nie wierzył w tej historie, aż sam przeżył spotkanie z takim pociągiem. Była letnia noc, kiedy nagle usłyszał odgłos zbliżającego się pociągu. Wpadł w popłoch, gdyż żaden skład nie był przeznaczony do przejazdu, a tymczasem wyraźnie słyszał jadący pociąg! Razem z kolegą stali obok torów, po których poruszał się „niewidoczny skład”. Mówił, że nawet czuł powiew powietrza, który wytwarzają jadące wagony. Problem polegał na tym, że nie było widać żadnego pociągu, choć było go wyraźnie słychać. Nie wiem, czy macie podobne historie o pociągach widmach, chętnie dowiem się od Was czegoś w tej sprawie. Mój ojciec niestety nie żyje, ale dokładnie zapamiętałem jego słowa i pomyślałem, że to Was zainteresuje."
Mamy jeszcze jedną, ciekawą historię przysłaną na pokład okrętu Nautilus.
By
fundacjanautilus at 2009-03-09
Siostra koleżanki wracała wraz ze znajomymi z pracy z
Łeby, do domu, do Lęborka. Kiedy zbliżali się do przejazdu kolejowego,
kobieta zauważyła nagle pędzący torami oświetlony pociąg, szlaban był
podniesiony! Krzyknęła przerażona do kierowcy żeby hamował, bo wpadną
wprost pod koła, na co wszyscy spojrzeli na nią jak na niespełna rozumu,
ponieważ tory były zupełnie puste, nie było żadnego pędzącego
pociągu! Siostra koleżanki przysięga, że to, co widziała musiało być
pociągiem widmo.
Zaznaczam, że żadna z opisanych osób nie zażywa narkotyków, nie pije
alkoholu i nie snuje fantasmagorii.
Pozdrawiam. Inga.
Jednym z wyjaśnień tego zjawiska jest przesunięcie w czasoprzestrzeni, które pokazuje obraz z przyszłości lub przeszłości. Mówić w największym skrócie tego typu przejazd pociągu będzie miał miejsce za kilka lat, a jego obraz został przesunięty poprzez wymiary czasu i przestrzeni i dostrzeżony przez świadków.
By
fundacjanautilus at 2009-03-09
Czy jest możliwe, że można zobaczyć samolot-widmo, który uległ katastrofie w przeszłości, albo ulegnie jej dopiero... w przyszłości? Wydaje się, że tego typu dziwaczne wydarzenie mieli okazję obserwować mieszkańcy miejscowości Wołowe Lasy. To zagadkowe wydarzenie, które opisał lokalny dodatek Gazety Wyborczej.
GW, Szczecin
Jestem pewna, że to nie żart. To nie jest tego typu rodzina. Znam ich od lat. Nie są wyrachowani, żeby robić taką sensację - mówi pani Henryka. -
Teraz wszyscy się z nich wyśmiewają. Gdy przyjechali wozem zaprzężonym w konia do sklepu, ktoś pytał, czy wiozą skrzydło od samolotu...
By
fot. Andrzej Kulej at 2009-03-09
Widzieliśmy, jak samolot rozbił się w lesie - zapewniają (od lewej) Darek Jaworski, Emila Sobkowska-Łożyńska, Leszek Jaworski (pokazuje las, gdzie rozbił się samolot) i Agata RodakWołowe Lasy to położna wśród lasów Puszczy Noteckiej wieś między Trzcianką a Człopą - przy granicy województw zachodniopomorskiego i wielkopolskiego. Zabytkowy kościół, dwie knajpy, poczta. Dookoła las. Mieszka tu ok. 450 osób.
Głośno o tej miejscowości zrobiło się we wtorek, 12 sierpnia. Media obiegła wiadomość, że do pobliskiego lasu runął nocą mały samolot. Policjanci, strażacy i leśnicy - w sumie ok. 200 osób - przez kilkanaście godzin szukali wraku w lesie. Nic nie znaleźli.
Spadło coś, czy nie?
Do wsi jadę z Trzcianki - przez kilkanaście kilometrów tylko gęsty, mieszany las. Cały czas pada deszcz, zbliża się wieczór. Szare chmury wiszą nisko. Jak w "Miasteczku Twin Peaks". Zaglądam do minibaru Pod Lipką. W ciemnym pomieszczeniu siedzi sześciu mężczyzn. Piją piwo. Atmosfera senna. Towarzystwo ożywia się, gdy pytam o samolot.
-
Żadnego samolotu nie było. Przeszukaliśmy 50 ha lasu i nic - ucina siedzący przy barze Roman, strażak, który uczestniczył w akacji. -
Nie znaleźliśmy żadnych połamanych gałęzi czy elementów samolotu. Nie widzieliśmy ognia, a w nocy w lesie byłoby go dobrze widać.
Katastrofę samolotu policji zgłosiło dwóch mieszkańców wsi i dwie przyjezdne dziewczyny.
-
To Jaworscy, "Lelki". Wracając rano z poszukiwań poszliśmy do nich. Byliśmy wściekli i zrobiliśmy im przesłuchanie - opowiada drugi siedzący w barze strażak. -
Dalej upierali się przy swoim.
- Może rzeczywiście coś tam spadło? Nie wiem... - mięknie Roman.
Przy stoliku siedzi trzech młodych mężczyzn i jeden starszy. Ci młodzi pochodzą z Wołowych Lasów, ale mieszkają m.in. w Gdańsku i Niemczech. Przyjechali tu na urlop. - Samolot widział podobno też Killer [mieszkaniec wsi - red.], ale teraz to na pewno będzie pijany - mówi jeden z nich.
Widzieliśmy samolot!
Jadę do Jaworskich. Żeby do nich trafić, muszę wrócić w kierunku Trzcianki i jakieś trzy kilometry za wsią skręcić w las. Po kolejnym kilometrze dojeżdżam do polany, na której stoi zagroda.
-
To ja pierwsza zobaczyłam samolot. Około 22.15 wyszłam przed dom, żeby wypić herbatę: zawsze tak robię. Leciał od strony Wołowych Lasów, nisko nad samymi drzewami. Kołysał się, raz wyżej, raz niżej. Widziałam białe i czerwone światełka, ale nie słyszałam silnika - opowiada 18-letnia Emila Sobkowska-Łożyńska, dziewczyna Darka Jaworskiego. Mieszka we Wronkach, uczy się na kucharkę w zawodówce. -
Zawołałam resztę. Samolot poleciał w kierunku Trzcianki. Nagle zniknął nam z oczu.
-
Zobaczyliśmy nad lasem łunę. Nie wiedzieliśmy co robić. Dopiero jak około pół godziny później usłyszeliśmy jak ktoś woła, krzyczy: pomocy. Zadzwoniliśmy na policję - mówi 17-letni Leszek Jaworski, uczeń III klasy gimnazjum.
- Wiecie, że możecie mieć kłopoty i będziecie musieli zapłacić za tę akcję, jeżeli robicie sobie żarty? - pytam, bo w biurze prasowym komendy wojewódzkiej dowiedziałem się, że cała czwórka została przesłuchana pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań.
-
Wiemy. Ale to prawda: wiedzieliśmy ten samolot. Słyszeliśmy wołanie o pomoc - denerwuje się 22-letni Darek Jaworski (pracuje jako drwal). -
Przecież widząc tyle policji nie robilibyśmy sobie żartów. Od razu wtedy w nocy przez kilka godzin jeździliśmy razem ze strażakami po lesie i szukaliśmy tego samolotu.
Wszyscy się z nich śmieją
Wracam do wsi i idę do drugiego baru. Mimo że z dystrybutora można kupić niepasteryzowane piwo Noteckie z pobliskiego czarnkowskiego browaru (2,5 zł za pół litra), miejscowi piją Lecha. Przy stoliku siedzi pięcioro młodych ludzi.
-
Podobno ten samolot rozbił się w Trzciance - mówi Jacek. -
Ktoś go tam widział, ale nie wiem czy to prawda. Może to był jakiś dziki, niezgłoszony nigdzie lot?
-
To, że się rozbił, to chyba jakiś głupi dowcip. Ale... może ktoś kiedyś coś znajdzie - zastanawia się Mirek.
Według jednej z mieszkanek wsi, osób, które widziały samolot, było więcej. - Ale teraz wszyscy się śmieją z Jaworskich i reszta, a wśród nich wiele szanowanych u nas osób, boi się śmieszności - mówi pani Henryka (imię zmienione). - Jestem pewna, że to nie żart, bo to nie jest tego typu rodzina. Znam ich od lat. Nie ma tam pijaństwa. To dobrzy, biedni i prości ludzie, którym wiatr zawsze wieje w oczy. Teraz wszyscy się z nich wyśmiewają. Do tej pory też tak było: mówili na nich pogardliwie "Lelki", bo mieszkają w lesie i są inni. Śmieją się za plecami, gdy przyjeżdżają wozem zaprzężonym w konia do sklepu, teraz mają dodatkowy powód. Słyszałam, jak ktoś wołał, czy na wozie mają skrzydło od samolotu.
Szukali - i nic
Policja dostała zgłoszenie o rozbiciu samolotu we wtorek ok. godz. 23. Poszukiwania zaczęły się jeszcze tej samej nocy. W środę rano były kontynuowane. Brali w nich udział m.in. policjanci z Wałcza, kursanci ze Szkoły Policji w Pile, strażacy oraz leśnicy. Okolicę z góry przeszukiwał też policyjny śmigłowiec. Przeczesano ok. 50 ha lasu. Samolotu nie odnaleziono. Służby lotnicze, ani cywilne, ani wojskowe, nie potwierdziły, żeby w tym rejonie latał jakikolwiek samolot. Z lotnisk w Pile i Mirosławcu również nie startowały żadne jednostki. Nikt nie odebrał też sygnału SOS.