Dziś jest:
Niedziela, 2 czerwca 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 18356x | Ocen: 2

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Wt, 12 maj 2009 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   

Tajemnicze wydarzenie sprzed 50 lat do dzisiaj intryguje rosyjskich historyków. Czym była owa "tajemnicza siła"? Przypadek? Yeti... a może... obcy?

O sprawie przypomniał nam nasz oficer, Wojtek Bobilewicz. "W ciemno" zakładamy, że czytelnicy stron FN w przeważającej większości w ogóle nie słyszeli o tym przypadku. Korzystając z "wyjątkowej cierpliwości do tłumaczenia tekstów" Wojtka zamieszczamy ten artykuł. To: nautilus@nautilus.org.pl Subject: Dla Fundacji Witam, załączam tekst oraz zdjęcia, dotyczące tajemniczej śmierci radzieckich studentów w roku 1959, na stronę Nautilusa. Tekst przetłumaczyłem z numeru 245 czasopisma Fortean Times z lutego 2009 roku. Pozdrawiam wszystkich czytających te słowa Wojtek Bobilewicz, FN Wypadek na Przełęczy Diatłowa… W lutym 2009 roku upłynęło pięćdziesiąt lat od dnia, w którym dziewięcioro młodych radzieckich narciarzy wyruszyło na fatalną w skutkach ekspedycję w góry Uralu, zakończoną ich tajemniczą śmiercią, wywołaną „nieznaną siłą”. W numerze 245 czasopisma „Fortean Times” Swietłana Osadczuk oraz Kevin O’Flynn opisują ten mrożący krew w żyłach przypadek, którego do tej pory nie udało się rozwiązać. Image Hosted by ImageShack.us
By fundacjanautilus at 2009-05-12 Historia ta brzmi niczym scenariusz niskobudżetowego horroru: dziewięcioro młodych studentów wyjeżdża, by spędzić wakacje na nartach w górach Uralu, lecz z nich nie powraca. Ostatecznie udaje się odnaleźć ich ciała – pięcioro z nich zamarzło na śmierć w pobliżu swego namiotu, czworo pozostałych odniosło dziwaczne obrażenia – rozłupana głowa, brakujący język – i znaleziono ich w śniegu w nieco większej odległości. Najwyraźniej wszyscy rozpierzchli się w przerażeniu ze swego obozu w samym środku nocy. Porzucając narty, żywność i ciepłe kurtki, biegli co sił na łeb, na szyję, po zaśnieżonym zboczu ku gęstemu lasowi, w którym nie mieli szansy przetrwać w trzaskającym mrozie, wynoszącym około -30°C. Zdumieni śledczy przedstawili wówczas niczego nie wyjaśniającą hipotezę, wedle której członkowie grupy zmarli w wyniku działania „potężnej nieznanej siły” – a następnie po prostu zamknięto sprawę i opatrzono klauzulą „Ściśle Tajne”. Po upływie pół wieku tajemnica nadal pozostaje nierozwiązana. Jaka była natura owej śmiertelnej „nieznanej siły”? Czy radzieckie władze coś ukrywały? A jeśli tak, to co właściwie próbowały ukryć? W ciągu minionego półwiecza zasugerowano kilka rozmaitych wyjaśnień, od ataków wrogich plemion i odrażającego człowieka śniegu, aż po obcych i tajne technologie wojskowe. Image Hosted by ImageShack.us
By fundacjanautilus at 2009-05-12 – Gdybym miał możliwość zadania Bogu tylko jednego pytania, brzmiałoby ono: „Co naprawdę przydarzyło się moim przyjaciołom tamtej nocy?” – mówi Jurij Judin, dziesiąty członek tamtej ekspedycji, jedyny, który przeżył. Judin rozchorował się i zawrócił kilka dni po wyruszeniu w trasę. Los jego przyjaciół pozostaje bolesną tajemnicą, którą sam próbował zgłębić. EKSPEDYCJA Judin i jego dziewięcioro towarzyszy wyruszyli w swą podróż 23 stycznia 1959 roku, a ich celem była góra Otorten w północnym Uralu. Podobnie jak ośmioro uczestników wyprawy był on studentem Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu, mieście położonym w Regionie Swierdłowskim, 1900 kilometrów na wschód od Moskwy. W owym czasie miasto nazywało się jeszcze Swierdłowsk i znane było najbardziej jako miejsce, w którym podczas Rewolucji Październikowej brutalnie zamordowano Cara i jego rodzinę (nazwano je od nazwiska Jakowa Swierdłowa, odgrywającego kluczową rolę przy dokonywaniu tych mordów). W roku 1959 Związek Radziecki przechodził właśnie przez okres odwilży, która zaczęła się po dziesięcioleciach stalinowskich represji, a życie pod rządami Nikity Chruszczowa, nowego premiera, stawało się nieco bardziej wolne. W latach 50-tych XX wieku nastąpiła w Rosji eksplozja „turystyki sportowej” w miarę jak zaczęto odchodzić od powagi i spartańskości okresu powojennego. Stanowiąc połączenie narciarstwa, wspinaczki i przygody, turystyka sportowa była w Związku Radzieckim czymś więcej, niż tylko zajęciem sportowym; dla mieszkańców tego zamkniętego i skoszarowanego kraju był to sposób na ucieczkę od represyjnych struktur życia codziennego, na powrót do natury i na spędzenie czasu w gronie najbliższych przyjaciół, z dala od wszędobylskich oczu i uszu aparatu państwowego. Działalność taka była szczególnie popularna wśród studentów, którzy wyruszali na długie ekspedycje do najdzikszych i najodleglejszych zakątków Związku Radzieckiego. Grupa z Politechniki Uralskiej składała się z doświadczonych członków uczelnianego klubu turystyki sportowej, prowadzonego przez 23-letniego Igora Diatłowa, cieszącego się szacunkiem i uznaniem kolegów ze względu na swe dokonania w narciarstwie przełajowym i wspinaczce. Image Hosted by ImageShack.us
By fundacjanautilus, shot with DMC-FZ5 at 2009-05-12 Ich trasa na górę Otorten, wiodąca na wysokość 1100 metrów n.p.m., zaklasyfikowana została jako „Kategoria III” – najbardziej niebezpieczna na tę porę roku – lecz połączone doświadczenie i wiedza studentów oznaczały, że w podjęciu przez nich takiej ekspedycji nie było nic niezwykłego. Poza Diatłowem i Judinem członkami grupy byli: Gieorgij Kriwoniszczenko (24 l.), Jurij Doroszenko (24 l.), Zina Kołmogorowa (22 l.), Rustem Słobodin (23 l.), Nicolas Thibeaux-Brignollel (24 l.) Ludmiła Dubinina (21 l.), Aleksander Kolewatow (25 l.) oraz Aleksander Zołotariow (37 l.). Wszyscy byli studentami Politechniki za wyjątkiem dużo starszego Zołotariowa, który, wedle niektórych źródeł, stanowił dość dziwną postać i którego początkowo Diatłow niechętnie widział jako członka ekspedycji. Zołotariow jednakże okazał się bardzo doświadczonym turystą sportowym i dołączył do grupy po przedstawieniu przez przyjaciół Diatłowa referencji. Zatem 23 stycznia 10-osobowa grupa wyruszyła na przełajową ekspedycję sportowo-krajoznawczą, która w zamierzeniu miała trwać trzy tygodnie. 25 stycznia dojechali pociągiem do miejscowości Iwdiel, a dalej ciężarówką do miejscowości Wiżaj – ostatniej zamieszkanej osady przed ośnieżonym pustkowiem, dzielącym ich od góry Otorten. Trek rozpoczęli 27 stycznia. Jednakże 28 stycznia Judin zapadł na jakąś chorobę i musiał zawrócić, pozostawiając dziewiątkę swych towarzyszy. Wówczas po raz ostatni widział ich żywych. Przebieg wypadków po odejściu Judina zrekonstruować można wyłącznie na podstawie pamiętników i fotografii, pozostawionych przez resztę grupy i odnalezionych w okolicy, w której rozbili swój ostatni obóz. Pożegnawszy się z Judinem grupa wyruszyła na nartach przez niezamieszkane pustkowia i zamarznięte jeziora, przez cztery kolejne dni poruszając się szlakami, używanymi przez lokalne plemię Mansi. 31 stycznia osiągnęli oni rzekę Auspię, gdzie na krawędzi wzgórza rozbili obóz, pozostawiając w nim sprzęt i żywność, niezbędne przy podróży powrotnej. 1 lutego wyruszyli z obozu i zaczęli wspinać się przełęczą ku górze Otorten. Z jakiegoś powodu – zapewne ze względu na złe warunki pogodowe, które sprawiły, że grupa się zgubiła – znaleźli się na zboczach góry Kholat Siakhl na wysokości poniżej 1100 metrów. W tym właśnie miejscu, około godziny 17:00, rozbili na noc namiot, chociaż gdyby zeszli zaledwie 1,5 kilometra, to znaleźliby w lesie ochronę przed ostrym zimnem i wiatrem. Ich ostatnie wpisy w pamiętnikach świadczą o tym, że studenci byli w świetnych humorach; stworzyli nawet swa własną gazetkę – „Wieczornik Otorteński” – co stanowiło typowo radziecki sposób zacieśniania więzów. Następnego dnia zamierzali kontynuować wspinaczkę na górę, znajdująca się zaledwie o 10 kilometrów na północ, a potem powrócić do obozu-bazy. POSZUKIWANIA Grupa planowała powrócić do miejscowości Wiżaj do 12 lutego, skąd Diatłow miał wysłać telegram do klubu sportowego uczelni, informujący o ich bezpiecznym przybyciu. Nikt nie wydawał się szczególnie zaniepokojony, kiedy ustalonego dnia telegram nie dotarł; wszakże wszyscy byli doświadczonymi narciarzami. Dopiero 20 lutego – kiedy to zmartwieni krewni studentów wszczęli alarm – Politechnika zorganizowała składająca się z wykładowców i studentów ekspedycję poszukiwawczo-ratunkową, a w ich ślady wkrótce poszły milicja i wojsko, które wysłało samoloty i śmigłowce. Uczestniczący w akcji ochotnicy odnaleźli opuszczony obóz 26 lutego. –Stwierdziliśmy, że namiot był do połowy rozerwany i przykryty śniegiem. Był pusty, zostały w nim tylko wszystkie należące do grupy rzeczy oraz buty – powiedział Michaił Szarawin, student-ochotnik, który odnalazł namiot. Namiot był przecięty od środka, a cięcia były na tyle duże, by przedostać się przez eń mogła dorosła osoba. W głębokim na metr śniegu odkryto ślady, pozostawione przez ludzi ubranych w skarpetki, obutych w walonki (miękkie buty z filcu) lub tylko jeden but, albo które były całkiem bose. Ślady porównano z odciskami stóp członków grupy, choć pojawiły się wątpliwości, czy należą one do ośmiu lub dziewięciu osób; nie było żadnego dowodu na to, że ktokolwiek bił się czy walczył lub też na obecność oprócz członków grupy jakichkolwiek innych osób. Nigdzie w okolicy nie było też samych studentów. Ślady wiodły w dół zbocza ku lasowi, lecz znikały po 500 metrach. Półtora kilometra od namiotu odnaleziono pierwsze dwa ciała. Gieorgij Kriwoniszczenko i Jurij Doroszenko, bosi i w bieliźnie, leżeli na skraju lasu, pod potężną sosną. Mieli poparzone ręce, a niedaleko znajdowały się zwęglone szczątki ogniska. Gałęzie drzewa były połamane do wysokości 5 metrów, co sugerowałoby, że narciarz wdrapał się nań, by coś z oddali dojrzeć, inne natomiast połamane gałęzie leżały na śniegu. Image Hosted by ImageShack.us
By fundacjanautilus at 2009-05-12 O kolejne 300 metrów dalej znajdowało się ciało Diatłowa, leżące na plecach, z twarzą skierowaną w stronę obozu; w ręku Diatłow dzierżył odłamaną gałąź. 180 metrów dalej w stronę namiotu ekipa poszukiwawcza odkryła zwłoki Rustema Słobodina, a 150 metrów za nimi leżały zwłoki Ziny Kołmogorowej; wyglądało to tak, jakby obydwoje usiłowali resztkami sił wpełznąć do namiotu. Lekarze orzekli, iż cała piątka zmarła wskutek hipotermii. Oprócz poparzonych rąk jedynie Słobodin posiadał inne obrażenia ciała: miał pękniętą czaszkę, choć nie uznano tego za przyczynę śmierci. Dopiero po dwóch miesiącach udało się zlokalizować ciała pozostałej czwórki narciarzy. Odnaleziono je zagrzebane pod czterometrową warstwą śniegu w leśnym wąwozie 75 metrów od wspomnianej sosny. Wszystko wskazywało na to, że Nicolas Thibeaux-Brignollel, Ludmiła Dubinina, Aleksander Kolewatow oraz Aleksander Zołotariow doświadczyli straszliwej śmierci. Czaszka Thibeaux-Brignollela była zmiażdżona, a Dubinina i Zołotariew mieli liczne złamania żeber. U Dubininy stwierdzono także brak języka. Niemniej na ciałach nie były widoczne żadne zewnętrzne okaleczenia czy rany. Wedle opinii pisarza Igora Soboliowa, który badał przyczyny śmierci, było oczywistym, że niektórzy ściągnęli ubrania z tych, którzy zmarli przed nimi, aby się choć trochę ogrzać; niektóre z ubrań były przecięte, jak gdyby zostały zdjęte siłą. Zołotariow miał na sobie płaszcz i czapkę ze sztucznego futra, należące do Dubininy, natomiast stopa Dubininy owinięta była fragmentem wełnianych spodni Kriwoniszczenki. Na nadgarstku Thibeaux-Brignollela założone były dwa zegarki; jeden wskazywał godzinę 8:14 rano, a drugi – godzinę 8:39 rano. Pomimo wielu pytań bez odpowiedzi, pod koniec miesiąca zamknięto śledztwo, a dokumentację przypadku odesłano do tajnych archiwów. Co jeszcze dziwniejsze i bardziej tajemnicze, przez następne trzy lata narciarzom i innym łowcom przygód zabroniono wstępu na ten obszar. ŚLEDZTWOW owym czasie miałem 12 lat, lecz bardzo dobrze pamiętam, jakim rezonansem ów wypadek odbił się wśród opinii publicznej, pomimo wysiłków władz, by wymóc milczenie krewnych i śledczych – mówi Jurij Kuncewicz, szef mieszczącej się w Jekaterynburgu Fundacji Diatłowa, która próbuje dziś rozwikłać tę zagadkę. W ciągu wielu lat, które upłynęły od tragedii, wiele osób próbowało zrozumieć, co właściwie wydarzyło się owej nocy z 1 na 2 lutego na zboczu góry Kholat-Siakhyl. Niektórych, na przykład Igora Soboliowa, zafascynowała tragiczna śmierć młodych narciarzy. – Studenci z Uralu, którzy stali się legendą turystyki, odważnie uczestniczyli w nierównej walce z Nieznanym na wzgórzach Kholat-Siakhyl – pisał – i w walce tej wykazali najlepsze ludzkie cechy. Lecz jaka była natura owego „Nieznanego”, z którym walczyli i przegrali? Co sprawiło, że wybiegli z namiotu i dlaczego po ciemku próbowali do niego wrócić, pomimo faktu, że rozpalili ognisko w zupełnie innym miejscu? Czemu druga część grupy zagrzebana była pod czterometrową warstwą śniegu? Istnieje na ten temat kilka teorii. Jedną z pierwszych, którą brali pod uwagę śledczy, przybyli na miejsce zdarzenia, była ta, wedle której studenci zostali zamordowani przez lokalnych autochtonów, lud Mansi, za wkroczenie na ich święte ziemie. Istniał ku temu precedens, który mógł zapaść w pamięć śledczym: w latach 30-tych XX wieku szamani z plemienia Mansi utopili ponoć kobietę-geologa, która wdrapała się na górę, uważaną przez nich za zakazaną. W tym jednak przypadku, choć obie góry występują w folklorze Mansi, żadna z nich nie była uważana za świętą czy zakazaną. Przeszywający dreszczem zbieg okoliczności, że w języku Mansi Otorten, docelowe miejsce feralnej ekspedycji oznacza „nie chodź tam”, zaś Kholat-Siakhyl oznacza „Górę Zmarłych” przypisywać raczej należałoby faktowi, iż lud ten w ten sposób przestrzegał swoich przed samotnym zapuszczaniem się w te rejony, nie zaś jakiejkolwiek plemiennej klątwie. Ponadto najbliższa wioska Mansi znajdowała się o jakieś 80-100 kilometrów od miejsca zdarzenia; Mansi mieli raczej dobre relacje z Rosjanami i zimą nie chadzali raczej w pobliże Kholat-Siakhyl, kiedy to pogoda nie sprzyjała wypasowi jeleni i połowom ryb. W obliczu takiego braku dowodów wkrótce odrzucono teorię o morderczych Mansi. Wedle innych teorii grupa po prostu natknęła się na bandycki gang, działający w tym rejonie lub też została omyłkowo wzięta za zbiegłych więźniów przez strażników więziennych z pobliskiego obozu. Pojawiły się nawet pogłoski, że jakiś czas później słyszano, jak więźniowie w obozie śpiewają piosenkę ze słowami na podstawie wiersza Diatłowa. Fakt, że nic nie wiadomo, aby Diatłow pisał wiersze czyni to twierdzenie bezpodstawnym, a historia ta wydaje się być zniekształconą wersją autentycznego wydarzenia. Otóż podczas odpoczynku na nocleg w miejscowości Wiżaj studenci spotkali grupę geologów, od których nauczyli się kilku „zakazanych” piosenek, jak zapisała to w swym pamiętniku Ludmiła Dubinina. Nie jest jasne, czy były to piosenki polityczne, napisane i śpiewane w więzieniach, czy też „złodziejskie ballady”. W każdym razie wszystkie trzy teorie, zakładające kontakt z innymi ludźmi nie brały pod uwagę faktu, że wokół namiotu i zwłok nie znaleziono żadnych innych odcisków stóp, oprócz tych, które należały do studentów. Ponadto Dr Borys Wozrożdienny, który badał ciała, stwierdził, że nie sądzi, iż rany mogły zostać zadane przez człowieka ze względu na siłę uderzeń i brak uszkodzeń tkanki miękkiej. – Siła uderzeń była taka, jak w wypadku samochodowym – powiedział. Lecz jeśli za śmierć narciarzy nie byli odpowiedzialni ludzie, to cóż mogło być jej przyczyną? Wedle słów rosyjskiego krypto zoologa Michaiła Trakhtengerca owe tajemnicze obrażenia ciała, podobne do odnoszonych podczas wypadków samochodowych, wyglądały tak, „jakby ktoś ich uścisnął tak bardzo mocno”, a niektórzy fotelowi teoretycy spekulowali, że tym, co sprawiło, że grupa w przestrachu wybiegła z namiotu był widok wysokiego na trzy metry potwora, czyhającego w śniegu. Obserwacje „odrażającego człowieka śniegu” i stworzeń przypominających Yeti są w Rosji dość powszechne – wszak o ile stwory takie istnieją, to bezkresne połacie śniegu, jakie występują w tym kraju oferują mnóstwo miejsc, w których skryć się one mogą przed oczyma wścibskich ludzi. Trakhtengerc stwierdził także, że w swej „gazetce”, „Wieczorniku Otorteńskim”, studenci napisali dużymi literami: „Od tej chwili wiemy, że ludzie śniegu istnieją”. Być może jednak nie powinniśmy brać takiej deklaracji zbyt dosłownie; w tekście czytamy dalej: „Można ich spotkać w Północnym Uralu, niedaleko góry Otorten”. Biorąc pod uwagę humorystyczny charakter „gazetki”, jest dość prawdopodobne, że studenci z dowcipem mówili o sobie, nie zaś o prawdziwej obserwacji almasty. Jeszcze mniej prawdopodobna była sugestia czynione przez niektórych, jakoby grupa natknęła się na zamieszkujące podziemne światy rosyjskie gnomy. DOKUMENTACJA ŚLEDZTWA Dokumentację ze śledztwa odtajniono i udostępniono dopiero w latach 90-tych XX wieku. To, co zawierały sprawiło, że wydarzenia z lutego 1959 roku stały się jeszcze bardziej zagadkowe. Testy medyczne wykazały niezwykle wysoki poziom promieniowania, emanowanego przez ciała i ubrania czwórki narciarzy, jak gdyby przenosili radioaktywne materiały lub przebywali w radioaktywnie skażonym terenie. Szef oryginalnej grupy badawczej, Lew Iwanow, opisywał, że wziął ze sobą do obozu na zboczu góry licznik Geigera; w miarę zbliżania się do miejsca zdarzenia przyrząd zaczął gwałtownie i głośno klikać. Iwanow przyznał także, iż wyższe dowództwo regionu nakazało mu zamknąć sprawę i zaklasyfikować wyniki śledztwa jako tajne. Władze obawiały się raportów, pochodzących od wielu naocznych świadków, w tym także od służb meteorologicznych i od wojskowych, wedle których na tym obszarze zaobserwowano w lutym i marcu 1959 roku „jasne, latające kule”, a znacząca część owych doniesień pochodziła z 17 lutego. – W owym czasie podejrzewałem, a teraz jestem niemal pewien, że owe jasne, latające kule miały bezpośredni związek ze śmiercią grupy – powiedział Iwanow „Leninskiemu Puti”, niewielkiej kazachskiej gazecie. Dokumenty zawierały także zeznanie innej grupy śmiałków, studentów geografii, którzy tej samej nocy rozbili obóz około 50 kilometrów na południe od narciarzy. Przywódca owej grupy stwierdził, że widzieli oni tej nocy, w której zginęli narciarze dziwne pomarańczowe kule, inaczej „kule ognia”, wznoszące się na nocnym niebie w kierunku Kholat-Siakhl. Inny z nich napisał, że widzieli oni „błyszczący, okrągły obiekt, przemieszczający się po niebie ponad wsią z południowego zachodu na północny wschód. Błyszczący dysk był praktycznie wielkości księżyca w pełni i emitował błękitno-białe światło, otoczone błękitnawą poświatą. Poświata rozbłyskiwała jasno niczym światło odległych piorunów. Kiedy obiekt znikł za horyzontem, niebo w tym miejscu rozświetlone było jeszcze przez kilka minut”. Iwanow spekulował, że jeden z narciarzy mógł w środku nocy opuścić namiot, zobaczyć kulę i swymi krzykami zbudzić pozostałych, nawołując ich, by czym prędzej zbiegli po zboczu w stronę lasu. Później zaś, właśnie wówczas, gdy biegli, kula mogła eksplodować, zabijając czwórkę, która odniosła najpoważniejsze obrażenia i powodując pęknięcie czaszki u Słobodina. – Nie jestem w stanie powiedzieć, czym były owe kule: jakimś rodzajem broni, statkami obcych czy czymś jeszcze; jestem jednak pewien, że związane są one bezpośrednio ze śmiercią tych dziewcząt i chłopców. – Jurij Judin także uważa, że jego przyjaciół zabiła eksplozja. Poziom tajności, otaczający całe to zdarzenie sugerowałby wedle niego, że grupa mogła niechcący wkroczyć na teren tajnego militarnego poligonu testowego; teorię taką potwierdzałby fakt wykrycia promieniowania na ich ubraniu. Jurij Kuncewicz zgadza się z tą opinią, stwierdzając, iż innym śladem była niewytłumaczalna opalenizna. – Byłem na pogrzebie pierwszych pięciu ofiar i pamiętam, że ich twarze wyglądały tak, jakby były opalone na głęboki brąz – mówi. Niektóre raporty sugerują także, iż krewni studentów mówili o dziwacznej „pomarańczowej opaleniźnie” i o siwych włosach. Odtajniona dokumentacja nie czyniła żadnej wzmianki co do stanu organów wewnętrznych studentów. – Z całą pewnością wiem, że przesłano do badania specjalne pudełka z ich organami – potwierdza Judin. Jednakże w okolicach Kholat-Siakhl nie odnaleziono wszakże żadnych śladów eksplozji. Dwa lata przed zaginięciem studentów Związek Radziecki wystrzelił z Kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie swego pierwszego satelitę; dwa lata po ich śmierci, w roku 1961, Jurij Gagarin wystartuje z Bajkonuru i będzie pierwszym człowiekiem w kosmosie. Czyżby radziecki program kosmiczny miał jakikolwiek związek z zagadką? Chociaż istnieje pewna możliwość, że rakieta odpalona z Bajkonuru mogła dotrzeć do północnego Uralu, brak jest jakichkolwiek zapisów, potwierdzających odpalenie jakiejkolwiek rakiety w owym czasie, jak potwierdza Aleksander Zelezniakow, historyk, zajmujący się rakietami i pociskami oraz starszy oficer w Agencji ds. Rakiet i Przestrzeni Kosmicznej im. Koroliowa „Energia”. Drugi kosmodrom, znajdujący się na terenie Związku Radzieckiego, w Plesiecku, chociaż znajdował się bliżej Uralu, został otwarty dopiero pod koniec roku 1959; nie skonstruowano także jeszcze rakiet balistycznych typu ziemia-powietrze, które można było wystrzeliwać z obydwu kosmodromów. Jednakże w roku 2007 Jurij Kuncewicz dotarł wraz z grupą turystów do miejsca dawnej tragedii i odnaleźli „cmentarzysko” metalowych przedmiotów, co sugerowałoby, że w pewnym okresie wojsko przeprowadzało tu eksperymenty. – Nie jesteśmy pewni, jakiego rodzaju technologię wojskową testowano w tym miejscu, ale katastrofa z roku 1959 została spowodowana przez człowieka – twierdzi. Wedle teorii Jurija Judina wojskowi mogli odnaleźć namiot przed ratownikami-ochotnikami. Stwierdził, że poproszono go o zidentyfikowanie właściciela każdego przedmiotu, jaki tylko udało się znaleźć na miejscu tragedii i że nie zdołał do żadnego ze studentów dopasować kawałka materiału, który wyglądał, jakby pochodził z żołnierskiego płaszcza; tak samo nie udało mu się zidentyfikować właściciela okularów, pary nart oraz jednego odłamka narty. Judin widział także dokumenty, które kazały mu uwierzyć, że dochodzenie kryminalne wszczęto 6 lutego, na 14 dni przed odnalezieniem namiotu przez grupę poszukiwawczą. Inni zwolennicy teorii o „spisku wojskowym” idą jeszcze dalej, wierząc, że narciarzy zabito z premedytacją i celowo po tym, jak natknęli się oni na jakąś tajemnicę wojskową. Bez względu na to, co testowało wojsko – a być może przebieg testów okazał się tragiczny w skutkach – nie spodziewało się spotkać nikogo w tak odległych rejonach w samym środku zimy. Kiedy odkryto pojawienie się grupy turystów sportowych, nadrzędnym priorytetem stało się zachowanie tajemnicy poprzez eliminację wszystkich pozostałych przy życiu świadków. Jednakże turyści byli wszakże już martwi lub właśnie umierali. Eksplozja zabiła trójkę z nich na zboczu i dalsze dwie osoby przy ognisku. Czworo wciąż żyło, cierpieli jednak w wyniku napromieniowania; gdy stracili przytomność siła eksplozji wrzuciła ich do głębokiego jaru, powodując obrażenia, z którymi ich później znaleziono. Ich zwłoki przykryła potem gruba warstwa śniegu. Zwolennicy teorii konspiracji przyznają, że to wszystko brzmi zupełnie niewiarygodnie, powołują się jednak na przypadek kapitana Edwarda Ulmana, oficera armii rosyjskiej, służącego w Czeczenii w roku 2002. Na posterunku kontrolnym żołnierze znajdujący się pod jego dowództwem zaczęli strzelać do ciężarówki, wiozącej sześciu Czeczenów, zabijając jednego z nich. Kiedy zatelegrafował do swego dowództwa, rozkazano mu nie zostawiać żadnych świadków. Resztę Czeczenów zabito, a ich ciała spalono. Ulman został później postawiony w stan oskarżenia i skazany. Po raz kolejny jednak brak dodatkowych śladów na śniegu w całej okolicy czyni całą tę hipotezę trudną do zaakceptowania. Mojsiej Akselrod, przyjaciel Diatłowa, jest jednym z tych, którzy nieco bardziej trzeźwo patrzą na tajemniczą śmierć narciarzy. Sądzi on, że w środku nocy na ich namiot spadła lawina. Niektórzy ze studentów doznali obrażeń w chwili uderzenia mas śniegu w namiot, a ponieważ śnieg blokował wejście, musieli wyciąć w namiocie przejście, a następnie pędzić po zboczu w stronę lasu i bazy. Niestety udali się w złym kierunku. Rozpaliwszy ognisko, zdjęli ubrania, by oddać je rannym. Jewgienij Bujanow oraz Walentin Niekrasow, doświadczeni turyści sportowi, także podtrzymują jego wersję wydarzeń, twierdząc, że charakter uszkodzeń ciała wśród studentów zgodny jest ze spodziewanymi obrażeniami, jakie odnieść można na skutek uderzenia olbrzymich mas śniegu, które przyciskały ich do nart, których używali jako podłogi namiotu, a to wyjaśnia dlaczego nie doznali zewnętrznych skaleczeń czy otarć. Czaszka Thibeaux-Brignollela uległa pęknięciu na skutek uderzenia, Dubinina zaś mogła odgryźć sobie język. Sceptycy tej teorii wskazują na fakt, że narciarze opuścili obóz pieszo i przeszli ponad kilometr na mrozie, wynoszącym -30°C. Ze względu na pęknięcie czaszki Thibeaux-Brignollel był prawdopodobnie nieprzytomny, jednak przyjaciele mogli go nieść (śledczy nie byli w stanie określić, czy w śniegu znaleziono ślady ośmiu, czy dziewięciu osób). Dubinina i Zołotariew mogli maszerować ze złamanymi żebrami, chociaż natura ran Dubininy (jedno ze złamanych żeber przebiło się do serca, powodując wewnętrzny wylew) dawała jej 10-20 minut życia, co oznaczało, że w momencie dotarcia grupy do lasu byłaby już martwa. Jakże więc było możliwe, że jej dwóch towarzyszy, mężczyzn, zamarzło na śmierć przed nią? Po raz kolejny pojawia się więcej pytań, niż odpowiedzi. DZIEDZICTWO Odkąd w latach 90-tych XX wieku wyłoniło się więcej szczegółów tragedii, badacze wciąż poszukują odpowiedzi. Miejscowy dziennikarz z Jekaterynburga, Anatolij Gusczin, jeden z pierwszych ludzi, którzy badali oryginalne dokumenty, utrzymuje, że pewna liczba stron – oraz koperta, wspomniana na liście przedmiotów – w tajemniczy sposób zaginęły. W roku 1999 opublikował on książkę, zatytułowaną „Cena tajemnic państwowych opłacona dziewięcioma życiami”, w której opisuje swą teorię, dotyczącą tajnych testów nowych rodzajów broni oraz skrywane przez państwo tajemnice. Lew Iwanow nadał tej wersji wydarzeń głębszego znaczenia, kiedy publicznie ujawnił, że nakazano mu pogrzebać całą sprawę, chociaż Iwanow, który przeszedł na emeryturę, zamieszkał w Kazachstanie i tam zmarł, zawsze uważał, że za całą sprawą stało UFO i obce technologie. W roku 2000 regionalna stacja telewizyjna wyprodukowała film dokumentalny o całym zdarzeniu, a miejscowa autorka Anna Matwiejewa opublikowała na wpół fikcyjną opowieść o wydarzeniu, zatytułowaną „Przełęcz Diatłowa”. Później zaś w Jekaterynburgu powstała Fundacja Diatłowa, założona przez starego przyjaciela Diatłowa, Jurija Kuncewicza, aby uczcić zmarłych studentów i nakłonić władze do ponownego otwarcia sprawy. W ubiegłym roku [2008 – WB] sześciu członków oryginalnej grupy badawczej oraz 31 niezależnych ekspertów zebrało się w Jekaterynburgu na konferencji, zorganizowanej przez Państwową Politechnikę Uralską, Fundację Diatłowa oraz kilka organizacji pozarządowych. Doszli do wniosku, że na tamtym obszarze wojskowi przeprowadzali testy i że spowodowali oni niechcący śmierć studentów. Jednakże „wciąż brak nam dokumentacji i prosimy Ministerstwo Obrony, Rosyjską Agencję Kosmiczną oraz FSB o dostarczenie jej nam, abyśmy mogli uzyskać pełen obraz”, oświadczyli uczestnicy. Być może nigdy nie dowiemy się, co naprawdę zdarzyło się w nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku, lecz nie wydaje się, by w najbliższej przyszłości zapomniano o Diatłowie i jego towarzyszach. Obszar, na którym grupa rozbiła swój ostatni obóz został teraz oficjalnie nazwany „Przełęczą Diatłowa” SWIETŁANA OSADCZUK jest dziennikarką pisma „Moscow Times”. Wcześniej pracowała jako reporterka telewizyjna w Niżnym Nowgorodzie oraz jako redaktor naczelny codziennego programu radiowego w Moskwie. KEVIN O’FLYNN jest redaktorem artystycznym gazety „Moscow Times”. Pracuje jako dziennikarz w Rosji od roku 1996. Image Hosted by ImageShack.us
By fundacjanautilus at 2009-05-12

Komentarze: 0
Wyświetleń: 18356x | Ocen: 2

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Wt, 12 maj 2009 00:00   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

EMILCIN - materiał archiwalny

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.