Dziś jest:
Piątek, 22 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 12969x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
POKAZUJE SIĘ TUNEL I WIDZIMY FILM Z ŻYCIA
Aby zrozumieć, czym jest śmierć kliniczna, najlepiej ją poznać na jednym i konkretnym przykładzie. To historia zanotowana w Archiwum Fundacji Nautilus, która wydarzyła się w 1993 roku. Jej bohaterem jest człowiek, który jest dobrze nam znany, którego prawdziwość relacji można uznać za bezdyskusyjną.
Arek, 23-letni mieszkaniec Warszawy, był w 1993 roku studentem Wydziału Prawa UW i w zasadzie miał bardzo jasny pogląd na świat, który wyniósł z domu. Swoje poglądy na temat „życia po śmierci” zbudował sobie także na tym, co widział wokół i co uznawał za możliwe do zweryfikowania. Jaki to był pogląd? Wszelkie religie to „opium dla ludu”, nie ma ani żadnego „Dziadka z Brodą czyli Boga”, ani żadnej tam „duszy”. Wszystkie te idiotyzmy wymyślili kiedyś kapłani, żeby trzymać w ryzach biednych maluczkich i mamić ich chorymi wizjami. Istota ludzka jest jedynie biologiczną maszyną, trochę bardziej skomplikowaną od zaawansowanego tostera, zaś w mózgu jedynie są „prądy i bioprądy”, które dają wrażenie myślenia. Wszelkie nawiedzone głupki mówią o „niebie i piekle”, a tymczasem nic takiego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Po co się żyje? Chodzi głównie o to, aby napchać się kasą, trochę sobie użyć i nieźle się zabawić – to absolutnie najważniejsze – musi być „fun”, a generalnie trzeba „korzystać z życia ile wlezie”. Przemilczmy, co rozumiał pod tym sfomułowaniem, ale było to bardzo typowe do tego typu młodych ludzi, prymitywne i egoistyczne.
Był lipiec 1993 roku. Arek wracał do domu razem z kolegą po całonocnej zabawie w jednym z popularnych warszawskich klubów. Samochód prowadził jego kolega, a on siedział na miejscu pasażera. Twierdzi stanowczo, że tej nocy co prawda pił alkohol, ale była to raczej ilość umiarkowana. Jego kolega i kierowca samochodu był trzeźwy.
Była godzina 2:15 w nocy, kiedy nagle drogę zajechała im taksówka. Kierowca tego auta po prostu ich nie zauważył, gdyż jak potem ustaliła prokuratura – jego kolega zapomniał włączyć świateł w samochodzie. Pamięta dokładnie krzyk kolegi, który zorientował się, że na uniknięcie wypadku jest zbyt późno i zderzenie jest nieuchronne. Niestety, ich auto poruszało się bardzo szybko (ok. 110 km/h), stąd w tych ostatnich ułamkach sekundy przez głowę przeleciała mu myśl, że za chwilę wszystko w jego życiu się zmieni. Samego momentu zderzenia nie pamięta, a świadomość odzyskał na chwilę w szpitalu. Pamięta, że był wieziony jasnym korytarzem na łóżku chirurgicznym i zobaczył pielęgniarkę, która pochyliła się nad nim i zapytała, jak ma na imię. Potem nagle stało się coś zdumiewającego, co sprawiło, że do dziś uznaje ten moment za swoje „drugie urodziny”. Oto fragment jego relacji spisany przez FN w 1996 roku:
… Nagle zobaczyłem łóżko z leżącym na nim człowiekiem, do którego były podłączone jakieś rurki. Znajdowałem się nad nim na wysokości ok. 1 metra. Widziałem wszystko wyraźnie i ta sytuacja była nawet dla mnie zabawna, ale do czasu, kiedy nagle rozpoznałem rysy leżącego na łóżku człowieka. Byłem to bowiem ja sam, a może raczej moje ciało w którym mieszkałem, choć naprawdę nie czułem ani przerażenia, ani szczególnego smutku. Wtedy „ja” byłem nad tym łóżkiem, a to leżące na łóżku ciało było mi całkowicie obojętne. Wtedy nagle usłyszałem coś takiego jak brzęczenie pszczoły, choć ten dźwięk był jednak trochę inny. I w ułamku sekundy znalazłem się w ciemnym tunelu, na którego końcu było jasne światło. Zadałeś mi pytanie, czy miałem ciało, ale słowo daję nie potrafię na to odpowiedzieć. Słyszałem, widziałem i odczuwałem wszystko, więc jakieś ciało chyba miałem. W każdym razie to światło to było najbardziej wspaniałe światło, jakie w życiu widziałem. Emanowało takim uczuciem pełnego zrozumienia i akceptacji mojej osoby, a jednocześnie miałem poczucie, że już kiedyś tam byłem, a teraz jedynie wracam do domu. Nie do opisania ani słowami, ani żadnym obrazem czy graficznym szkicem.
Kiedy tak zbliżałem się do tego światła, w pewnym momencie zobaczyłem rzecz równie zadziwiającą, czyli różne sceny z mojego życia. Może to zabrzmi dziwnie, ale widziałem je oddzielnie i jednocześnie każdą z nich. Byłem niczym widz w teatrze, który ogląda na scenie aktorów, a jednym z nich byłem ja sam. To były różne sceny, pamiętam zwłaszcza jedną, kiedy pokłóciłem się z siostrą, która po moich słowach zaczęła płakać. Oglądając tę scenę miałem ochotę sam zapłakać, gdyż zrozumiałem, ile bólu jej wtedy zadały moje słowa. Nie była to jakaś bardzo ważna sprawa, ale ktoś, kto układał dla mnie ten film wyraźnie uznał, że ta scena z jakiegoś powodu jest dla mnie ważna.
Potem zobaczyłem moją mamę, która spała w naszym domu. Zrozumiałem, że to nie jest coś, co było, a co jest, czyli że widzę po prostu moją mamę w domu. Poczułem ogromny żal, że już nigdy jej nie zobaczę. I jednocześnie miałem niezwykłe uczucie, że obok mnie jest ktoś jeszcze, kto oglądał ze mną cały ten film i kto wie o mnie wszystko. Usłyszałem głos: „to nie jest jeszcze twój czas”, ale ja wcale nie chciałem tam wracać, do tego łóżka w szpitalu, gdyż tu gdzie byłem było mi bardzo dobrze. Ale ten głos powtórzył raz jeszcze to samo: „to nie jest jeszcze twój czas”. Pamiętam tylko, że nagle wszystko znikło, a ja nagle poczułem, że wróciłem do swojego fizycznego ciała. Odzyskałem na chwilę przytomność, ale rozmowy z pielęgniarką nie pamiętam, choć znam dokładnie jej przebieg. Powiedziałem jej podobno, że zobaczyłem tunel ze światłem i rozmawiałem z Bogiem. Jej relacja została potem powtórzona mojej matce. Za prawdziwość tych słów mogę tylko poręczyć, ale wiem, że i tak ludzie w to nie uwierzą. Ale wszystko to zdarzyło się naprawdę.
Warszawa, 12 marca 1996, ARCHIWUM FN
W najnowszym tygodniku „wSieci” jest duży tekst o śmierci klinicznej, w którym Fundacja Nautilus dorzuciła swoje „trzy grosze”. Oto fragment tego tekstu opublikowany na witrynie internetowej tygodnika.
Najsłynniejszy polski kaskader, Krzysztof Fus, umierał trzy razy. Pierwszy raz jeszcze w latach sześćdziesiątych, gdy z wysokości czterdziestu metrów skakał z kolejki na Kasprowy Wierch. Lecąc w dół, wiedział już, że się nie udało i jest bez szans.
Pamiętam pulsujące ściany tunelu, a na jego końcu światło. Obrazy z życia, a także sceny, które mogły się dopiero przydarzyć. Kiedy ocknąłem się w szpitalu, byłem zdziwiony, że żyję. Ale nie opowiadałem wtedy o swych doświadczeniach, to nie były takie czasy. A poza tym, komu miałem mówić? Tym dziewięciu dziewczynom, które mnie odwiedzały w szpitalu, a każda myślała, że jest moją narzeczoną? — opowiadał mi Krzysztof Fus.
Rozmawiałam z nim pisząc tekst „Ciepło wszechogarniającej miłości ” w najnowszym numerze „wSieci”. Relacje osób, które przeżyły śmierć kliniczną mają często pewien element identyczny: mówią o doznaniu jasności, ciepła i wszechogarniającej miłości.
Często towarzyszy temu uczucie unoszenia się nad ciałem, patrzenia na nie z innej perspektywy. Zdarza się, że widzi się sceny z życia, przewijają się jak film. Ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, odczuwają zwykle potrzebę, by mówić o swym niezwykłym doświadczeniu
Jednak bywa to kłopotliwe. Często spotykają się z niedowierzaniem nawet ze strony rodziny. A opowiadając o tym w gronie znajomych, mogą narazić się na drwiny lub wręcz skompromitować. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś, kto zajmuje eksponowane stanowisko, zwierzał się publicznie, że czuł, jak unosi się nad dachem szpitala.
Sceptycy twierdzą, że wszystkie odczucia towarzyszące śmierci klinicznej są tylko złudzeniem. Gasnący mózg produkuje iluzje i to, co bierze się za doświadczenia mistyczne, jest zwykłą reakcją biochemiczną.
Czy to wyjaśnia zagadkę śmierci klinicznej? Nie wiem. Nikt tego nie wie. Nauka nie wyjaśniła tego zjawiska — mówił mi prof. Tomasz Trojanowski, jeden z najwybitniejszych polskich neurochirurgów.
Sporo zamieszania w świecie nauki wywołała książka dr. Ebena Alexandra, neurochirurga i wykładowcy z Harvardu, który zapadł w śpiączkę. Gdy się wybudził, precyzyjnie i szczegółowo odtworzył obraz zaświatów, jaki widział przebywając w stanie bliskim śmierci. Twierdzi stanowczo, że nie mogło to być iluzją. Jego umysł nie był w stanie wytworzy iluzji, bakterie E-coli zaatakowały bowiem płat czołowy, wyłączając świadomość.
To doświadczenie kompletnie zmieniło jego światopogląd.
Ale nawet zdeklarowani ateiści w pewnych sytuacjach skłonni są wierzyć, że istnieje życie pozagrobowe. Z pozoru niezachwiane przekonania przegrywają, gdy w grę wchodzi śmierć najbliższej osoby. Jak opowiadają osoby pracujące w hospicjach domowych, zdarza się, że osoby niewierzące twierdzą, że mają wrażenie bliskości osoby zmarłej. Uważają, że mają kontakt ze zmarłym. Nie chcą myśleć, że to tylko złudzenia i gra wyobraźni wynikająca z tęsknoty.
Na koniec mamy dla wszystkich czytelników serwisu film, który jest jednym z najważniejszych i najlepiej pokazujących zjawisko „śmierci klinicznej”, czyli słynny „Życie po Życiu” z Raymondem Moody, który prezentuje sześć historii ze swojego gigantycznego archiwum.
ŻYCIE PO ŻYCIU - Archiwum FN from FundacjaNautilus on Vimeo.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 12969x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie