Dziś jest:
Niedziela, 24 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 10074x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
DUCHY UWIĘZIONE W NASZEJ RZECZYWISTOŚCI
„Bo ja tak kocham ten dom...” – słyszymy czasami w rozmowach z ludźmi, którzy całą życiową energię kierują na jeden cel, czyli upiększanie, remonty czy inne prace związane z własnym mieszkaniem czy domem. Oczywiście tacy ludzie zakładają, że może i nawet śmierć istnieje, od czasu do czasu „ten i ów” pożegnał się z życiem, gdyż dosięgła go śmiertelna choroba, ale przecież mnie to nie dotyczy i z pewnością będę żyć bardzo, bardzo długo! Tymczasem koniec pojawia się czasami niczym nieproszony gość.
Kiedy przychodzi śmierć i taki człowiek już po tamtej stronie nagle rozumie, że oddaje absolutnie wszystko włącznie z tym ukochanym lokum – często następuje bunt. Jak to? To ja harowałem/harowałam całe życie, ostatnie pieniądze zarobione z takim trudem były przeznaczane na remonty i udoskonalenia, a teraz efekt praktycznie całego mojego życia fizycznego jest przejmowany nawet nie przez moją najbliższą rodzinę, ale przez jakichś obcych ludzi? Egoistyczna, wręcz wariacka miłość do przedmiotów i domów sprawia, że okazuje się to silniejsze, niż przyciągająca moc światła, które pojawia się po śmierci. Tacy ludzie zostają na ziemi i tak powstaje często nawiedzony dom.
Ostatnio rozmawialiśmy na pokładzie Nautilusa o przypadku starej kobiety, która umarła po ciężkiej chorobie w całkowitej samotności w mieszkaniu, które było nie tylko jej całym majątkiem, ale także wyraźnie miłością jej życia. Po jej śmierci spadkobiercy (dalsza rodzina) już w następnym tygodniu sprzedali to mieszkanie, do którego wprowadzili się nowi ludzie. Kobieta już jako duch uznała, że oni nie mieli do tego prawa i postanowiła interweniować… bardzo ciekawa i pouczająca historia.
W tym tekście na koniec opublikujemy jedną z nadesłanych ostatnio historii o miejscu, w którym został duch. Opis jest na tyle dokładny, że można poznać szczegóły i poszczególne etapy powstawania „nawiedzonego miejsca”.
Witam.
Przedstawiona niżej historia miała miejsce w mojej rodzinie w okolicach roku 1930, w miejscowości, z której pochodzę, w poprzednim domu, gdzie na jego fundamentach zbudowano nowy. Ciąg wydarzeń zapoczątkowanych ponad osiemdziesiąt lat temu ma swoją kontynuację obecnie, mimo że główny bohater opowiadania umarł właśnie w owym 1930 roku. Umarł, ale zdaje się, że nigdzie nie odszedł.
Zainteresowanie tematem wzięło się od odwiedzin cmentarza. W tym dniu przechodziło się od jednej mogiły do drugiej, zaczynając od najbliższej rodziny, a na znajomych kończąc. Przypadkiem, poprzez luźną pogawędkę, trafiłam do pomnika osoby mocno związanej z losem kilku pokoleń swoich krewnych.
Moja prababcia Teosia pochodziła z zamożnej i religijnej rodziny. Miała trójkę rodzeństwa – dwóch braci i siostrę. Stach mieszkał ze swoją żoną i dziećmi u rodziców, drugi brat wyemigrował do Ameryki, a siostra w wieku 25 lat po wyjściu za mąż umarła w pierwszym bądź drugim trymestrze ciąży na powikłania po gruźlicy. Kiedy przyszedł czas na Teosię w kwestii usamodzielnienia się, doszło do małego zgrzytu z rodzicami. Z racji własnej pozycji materialnej nie chcieli zgodzić się na ślub najmłodszej córki z Piotrem, wywodzącym się z uboższej familii. Matka ostrzegała Teosię przed kiepską przyszłością, ale prababcia sugerowała się swoimi uczuciami, a nie ekonomiczną kalkulacją.
W 1927 Teosia i Piotr zostali małżeństwem. Wkrótce kupili działkę i zaczęli stawiać na niej dom. Urodziła się pierwsza córka i życie jakoś szło do przodu. Kiedy prababcia urodziła drugie dziecko, syna, nastąpił nagły zwrot w jej życiu. Stach pożyczył od niej pieniądze – pięćset złotych. W tamtych czasach była to spora kwota. Ponieważ pożyczka dotyczyła członka rodziny, Teosia nie podpisała żadnego weksla na dowód podarowanych terminowo pieniędzy.
Stach nie wywiązał się ze słownej umowy i nie chciał oddać gotówki, więc Teosia założyła sprawę w sądzie. Niestety bez podparcia prawdy materialnymi faktami instytucja nie mogła rozstrzygnąć sporu. Piotr postanowił sporządzić weksle i sfałszować podpis Stacha, aby wreszcie rozprawić się z problemem. Teosia bała się ryzyka, podsuwała możliwość zeznań pod religijną przysięgą (wówczas takowa istniała), ale mąż zdecydował o wyborze własnego pomysłu.
Podpis został tak dobrze podrobiony, że sąd uznał prawdziwość dokumentów. Jednak Stach nie zamierzał być przegranym. Wydał siedemset złotych na fałszywego świadka, który miał zeznać, iż Piotr zgłosił się do niego w celu podrobienia podpisu. I tak kwestia długu stanęła w miejscu, a Piotr trafił na sześć tygodni do więzienia.
Z powodu słabych płuc mąż prababci wrócił do domu schorowany. W niedługim czasie zmarł. Teosia podobno nawet nie zapłakała w momencie jego śmierci. Siedziała niedaleko Piotra i obserwowała, jak powoli ulatuje z niego życie. Miała mu za złe, że pogrążył ją i siebie sfałszowaniem podpisu oraz że zaciągnęli długi u lichwiarzy na sprawy sądowe, a w czasie choroby pozwolił jej rodzicom odebrać pieniądze z ubezpieczenia za spalenie podczas pożaru ich zboża, które przechowywali właśnie u nich. Piotr umarł odwrócony plecami do prababci. Ta została wdową w wieku 22 lat.
Kilka miesięcy później zmarł półroczny syn Teosi. Dom w połowie był niedokończony, na utrzymaniu córka, więc prababcia znalazła sobie drugiego męża (ten uciekł od niej po przekroczeniu czterdziestki). Z tego małżeństwa urodziła się między innymi moja babcia. Nie będę opisywać dalszego życia Teosi, bo ta część historii nie jest tutaj istotna. Warto nadmienić, że Stach aż do śmierci stwarzał kolejne konflikty z siostrą, wszystko to przez pazerność na pieniądze i bezwzględny egoizm. Mężczyzna dożył 90 lat, ale umarł w dość nietypowy sposób. Zachorował na raka ucha, które mu ucięto, jednak choroba postępowała dalej. Lekarze już stwierdzili zgon, zwłoki oddano do kostnicy i tam właśnie Stach „ożył”. Odnaleziono go obwiniętego prześcieradłem, skulonego obok łóżka. Na dobre Kostucha przyszła po niego trzy dni później. Ksiądz na pogrzebie nie zapomniał wypomnieć mu stare grzechy, które doprowadziły do śmierci niewinnego człowieka.
Dom wybudowany przez Piotra strawił ogień. Prababcia podpaliła go, gdy nie nadawał się już do remontu, aby zdobyć w ten sposób pieniądze z ubezpieczenia. Działka należała już wtedy do mojej babci. Razem z dziadkiem pobudowała nowy dom, w którym ja się urodziłam. Teosia zmarła w wieku 90 lat 25 lipca 1997 roku. Nie chciała być pochowana w grobie Piotra. Nie pozbyła się z siebie żalu do niego o wpędzenie jej w biedę, chociaż to Stach odegrał w całym epizodzie najczarniejszą rolę. Wbrew pozorom nie zakończyła żywota „na swoim”. Z powodu ciągłych kłótni z zięciem wyprowadziła się do swojej najmłodszej córki.
Fakt, że prababcia leży w innym miejscu niż Piotr spowodował, że odszukaliśmy pomnik naszego niedoszłego krewnego. Znajduje się on po przeciwnej stronie alejki, w bliskiej odległości od mogiły prababci. Zaskakujące, że Piotr umarł w wieku 30 lat 30 marca 1930 roku. Obecność „trójek” wydała się od razu podejrzana. Dodatkowo 3 dni występujące w wątku Stacha, niewykluczone, że syn Piotra zmarł 3 miesiące po nim. Data śmierci Teosi to: 2+5=7, siódmy miesiąc, siódemka w końcówce liczby składającej się na rok. Moment śmierci – 90 lat – można przedstawić jako 3*30 – wiek Piotra w chwili zgonu.
Dlaczego zwróciłam uwagę na historię Piotra? Kiedy stałam z babcią obok jego grobu, ta skomentowała na głos, że wystawiono mu mały pomnik, jak dla dziecka. Nie zauważyła, że w tym czasie podeszła jej siostrzenica i wszystko usłyszała. Po południu babcia dostała telefon od wujka, który zły wypomniał rzuconą uwagę i skwitował, że nie powinna w ogóle przychodzić pod grób Piotra. Sytuacja dla mnie śmieszna, bo robienie afery o wyrażenie swojego zdania, które zabolało ego wnuka Piotra, to gruba przesada, ale w tej rodzinie każdy patrzy na każdego spod byka.
Jestem pewna, że Piotr nie opuścił ziemskiego domu. Umarł w żalu, poczuciu niesprawiedliwości, poniżony, chory, bez poparcia ze strony prababci. Złe emocje skumulowały się w nim, gdy opuszczał na stałe swoje ciało. Te czynniki spowodowały, że został na działce, którą kupił za życia i nie wyprowadził się z domu, który sam zbudował. Być może chciał odebrać swoją własność Teosi. Prababcia nie potrafiła ułożyć sobie życia z kolejnym mężem, użerała się z bratem przez długie lata i uciekła na koniec do drugiej córki z powodu mojego dziadka. Sam dom uznaje się za przeklęty. Domownicy chorują na nerwice, często popadają między sobą w konflikty i podlegają dziwnym niepowodzeniom życiowym. Szczególnie dziadek miał okres „sfiksowania” - dopadła go mania posiadania domu i działki na własność, podejrzewał rodzinę o spiski i groził nawet podpaleniem budynku. Piotr wyraźnie nas nie lubi. Nie uznaje potomków Teosi za część rodziny i robi wiele, aby przegonić z jego terenu bezprawnych lokatorów.
Prababcia widziała go wyłącznie raz po śmierci. Stanął przed nią ubrany w garnitur, w jakim położono go do trumny. Jak to zmarły, nic nie powiedział i po kilku sekundach zniknął. Sama obserwowałam wielokrotnie (wraz z ojcem) zjawiska oddychania nade mną kogoś niewidzialnego. Częste uczucie ciągłej obserwacji nie dawało mi w nocy spać. Kilka miesięcy temu matka obudziła się przygnieciona przez jakiegoś mężczyznę, którego ciężar utrudniał jej oddychanie – jak w typowym przykładzie zmory nocnej. Któregoś suchego lata w ogrodzie pojawiły się na trawie wypalone kontury starego domu Piotra. Zawsze, gdy w okolicy w środku nocy szczekają psy, w domu czuć ciężką aurę. Wizyty Piotra kończą się awanturami domowników i wzajemnym utrudnianiem sobie życia. Występowały również różnego rodzaju awarie mające zazwyczaj związek z wodą. Dom był przyczyną kłótni z rodzeństwem matki, które pilnuje, aby po śmierci dziadków nie trafił w jej ręce.
Piotr od 84 lat nie może przejść do nowego życia. Sześć tygodni więzienia w porównaniu z pośmiertnym zniewoleniem własnego umysłu to bardzo krótka chwila. W momencie umierania silnie związał się emocjonalnie z domem, który zamieszkują nieprawowici lokatorzy i nie odejdzie, dopóki nie zostawimy jego własności – nie po to stracił zdrowie i życie, aby z dobytku korzystały dzieci z drugiego małżeństwa.
O ile żaden z aktualnych domowników nie widział na własne oczy Piotra, jego obecność jest odczuwalna w sposób mentalny. Złą energię wyczuwam zawsze w korytarzu przylegającym do największego pokoju. Czasami miałam wrażenie, że gromadziła się w nim "mgła". Niekiedy koty, które chętnie przemykały do kuchni babci, obawiały się wchodzić do domu. Na koniec mała uwaga: kobiety w rodzinie z drugiego męża Teosi (nie wszystkie) dziedziczą choroby związane z uszami, taka mała genetyczna pamiątka po Stachu.
Pozdrawiam,
Klaudia B.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 10074x | Ocen: 2
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie