Dziś jest:
Wtorek, 19 marca 2024

Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy... 
/Albert Einstein/

Komentarze: 0
Wyświetleń: 27185x | Ocen: 5

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Śr, 6 sty 2016 23:56   
Autor: FN, źródło: FN   

OTO DOWÓD NA ISTNIENIE ZJAWISKA UFO!!!

Strona: 1 2

 

Jest takie polskie określenie „100/100” (w mowie potocznej – „sto na sto!”). Używa się go wtedy, kiedy człowiek chce podkreślić trafność czyjegoś komentarza, albo tekstu, albo czegokolwiek innego, co po prostu jest „the best”, jest absolutnie „poza skalą”. Kiedy zastanawialiśmy się, jak określić historię związaną z pojawieniem się UFO w Zdanach, wtedy owo określenie pasuje absolutnie. Zdany są właśnie owym „100/100” pod każdym względem.

Nigdy nikt w historii Polski nie przebadał żadnego przypadku manifestacji UFO w takiej skali, jak zrobiła to Fundacja Nautilus w sprawie Zdanów. Mamy ogromny szacunek do nieżyjącego Zbigniewa Blani-Bolnara i doceniamy ogromną pracę jaką wykonał przy okazji badania historii z Emilcina, ale… mając praktycznie pełną wiedzę na temat Emilcina i także pełną wiedzę na temat serii incydentów w Zdanach (bo tam doszło do wielu manifestacji UFO!) trzeba jasno powiedzieć: te dwie rzeczy są nieporównywalne i Zdany wygrywają z Emilcinem w każdej kategorii.

Skala i złożoność naszego śledztwa w sprawie Zdanów po prostu przypomina tylko wielkie i wieloletnie śledztwa policyjne, a i tu Zdany mają kilka wyraźnych przewag.

Ludzie postrzegają historię ze Zdanów tylko przez pryzmat zdjęć wykonanych 8 stycznia 2006 roku przez dwójkę policjantów, ale jest to wielki błąd! Owe zdjęcia są tylko częścią większej całości, bardzo efektowną, ale jednak drugorzędną. Ta historia przypomina wielką powieść, wielowątkową i wielowymiarową, której człowiek nigdy do końca nie będzie w stanie poznać ani zgłębić, gdyż ona wciąż na nowo potrafi czymś zaskoczyć każdego, kto się w nią zagłębi.

Po 10 latach Fundacja NAUTILUS mówi jasno i wyraźnie: historia ze Zdanów jest dowodem na istnienie UFO!

Długo szukaliśmy sposobu, jak przedstawić tę historię po 10 latach. W naszej Bazie FN odbyła się długa narada, było kilka pomysłów, lepszych i gorszych, ale wreszcie uznano, że najlepszym sposobem podsumowania owych 10 lat będzie zrobienie wywiadu z prezesem Fundacji Nautilus, w trakcie którego on zaprezentuje różne materiały o tej historii. To będzie zwieńczenie owych 10 lat ciężkiej pracy w sumie kilkunastu osób z FN. Śledztwa na nieprawdopodobną skalę, które ustaliło jasno i niezbicie: Zdany są dowodem na istnienie UFO!

 

UFO JEST FAKTEM,  A ZDANY SĄ NA TO ABSOLUTNYM DOWODEM! – wywiad z prezesem Fundacji NAUTILUS.

 


 

Od czego zaczniemy?

 

Długo się nad tym zastanawiałem. Ta historia przypomina wielotomową encyklopedię, która ma swój początek i jednocześnie go nie ma. Dla mnie zawsze będzie się kojarzyła z kawą w torebkach „3 in 1”.

 

Dlaczego?

 

Gdyż od tego dla mnie to się wszystko zaczęło. Był czwartek 12 stycznia 2006 roku, godzina 9.00 rano. Pracowałem wtedy w gmachu Giełdy Papierów Wartościowych na ostatnim piętrze. Kiedy chciałem się napić kawy, to miałem w zasadzie dwie możliwości: albo zjechać na dół do podziemi do restauracji, albo zjechać windą na parter i tam w kiosku kupić owe małe torebki z kawą „3 in 1”, a potem wjechać do siebie na górę i zalać wodą w redakcji. Wybrałem ten drugi wariant.

 

Poszedłeś do kiosku w gmachu GPW. Kupiłeś tę kawę?

 

Tak. Płacąc za nią kilka złotych mój wzrok zatrzymał się na gazecie FAKT, która leżała obok Gazety Wyborczej, Superekspresu itp. Moja redakcja nie prenumerowała tabloidów i jeśli chciałem coś w Fakcie przeczytać, to musiałem ją kupić. Ale wracając do tego wielkiego dla historii ze Zdanów momentu: popatrzyłem na pierwszą stronę Faktu i zauważyłem, że jest tam idiotyczny tytuł „UFO odłączyło prąd na Mazowszu” na dole pierwszej strony z odnośnikiem do strony 15. Już miałem odejść, ale pomyślałem: dobrze, kupię ten FAKT i zobaczę, o co chodzi z tym UFO. Numerem okładkowym był jakiś temat „Horror w sejmie”, więc pomyślałem, że zawsze coś tam ciekawego sobie poczytam nawet, jeśli temat z UFO okaże się żartem. Dobrze znałem już wtedy tę redakcję i wiedziałem, że bardzo dużo jest tam rzeczy zmyślonych. To się teraz trochę o ile wiem zmieniło, ale wtedy... naprawdę oni wymyślali przeróżne historie i publikowali to bez żadnych skrupułów.

 

Kupiłeś tylko Fakt, czy jeszcze jakąś gazetę?

 

Tylko Fakt. No i te nieszczęsne torebki z kawą „3 in 1”. Chyba z pięć, aby było na zapas.

 

Od razu zajrzałeś i przeczytałeś ten artykuł?

 

A skąd! Rzuciłem tę gazetę na biurko i natychmiast zrobiłem sobie kawę, bo jak to się mówi „trochę przysypiałem”, a miałem tego dnia dużo pracy. O ile pamiętam miałem dopiero czas przeczytać ten tekst o Zdanach około 12.00

 

Pamiętasz pierwszą myśl, która pojawiła się w twojej głowie, jak zobaczyłeś ten artykuł?

 

Tak, bardzo dokładnie pamiętam. Byłem zdumiony nie tyle treścią artykułu, co zdjęciem. Miałem wtedy dużą grupę kolegów w redakcji Faktu i wiedziałem, że robią wszystko szybko i nikt tam nie ma głowy i czasu do tego, aby się bawić w wielkie widowiska… Czas goni, ustawia się gościa na jakimś tle, robi zdjęcie i następna historia. Tutaj tymczasem było zdjęcie z jakimś metalowym obiektem, przypominającym swoim wyglądem dwie połączone miski, od którego coś się odbijało, czyli że jego powierzchnia musiała być bardzo dobrze wypolerowana. Przez głowę przebiegła mi taka myśl: coś z tym zdjęciem jest nie tak… To nie mogła być taka prosta ustawka, musieli się chłopcy nieźle natrudzić, rzucać coś w górę, zrobić jakiś model. Znałem realia pracy w Fakcie i po prostu nie mieściło mi się to w głowie. Postanowiłem to sprawdzić.


 

 

Co masz na myśli mówiąc sprawdzić?

 

Chciałem zadzwonić do mojego kolegi pracującego w tej redakcji i poprosić go, aby przysłał mi oryginał zdjęcia i powiedział, jak oni je zrobili. Wtedy nie miałem pojęcia, że zdjęć jest więcej.

 

Zadzwoniłeś?

 

Zadzwoniłem. Ale najpierw zadzwoniłem do działu krajowego Faktu, przedstawiłem się i powiedziałem, że od wielu lat wspomagam gazetę udzielając wywiadów na przeróżne tematy i po raz pierwszy mam prośbę o pomoc.

 

Z kim rozmawiałeś?

 

Z jakąś dziewczyną z sekretariatu. W swojej naiwności myślałem, że ona po prostu bez żadnych ceregieli wiedząc o moich zasługach prześle nam zdjęcie, kontakt do autora, jego numer telefonu i po problemie. Była to oczywiście bzdura, moje nazwisko nie jest aż tak znane, a dziewczyna zapisała mój numer, powiedziała że „poprosi kolegów” i ktoś się odezwie. W ciągu godziny miała zadzwonić ponownie.

 

I co?

 

Kompletnie mnie zignorowała! Po godzinie grzecznie zadzwoniłem do niej ponownie i zapytałem, czy przekazała moją prośbę. Najpierw przez kilka sekund nie wiedziała, o co chodzi, a potem stwierdziła, że ona teraz to w zasadzie jest bardzo zajęta i że bardzo przeprasza, ale koledzy też są zajęci.

 

I nie zrezygnowałeś?

 

I nie zrezygnowałem. Powiedziałem, że niech lepiej od razu szczerze jasno mi powie, czy mi pomoże, bo bardzo mi na tym zależy i że jest to pierwsza prośba, jaką mam do jej redakcji, a sam jestem dziennikarzem. Czułem jednak, że najchętniej by zakończyła ze mną rozmowę. Dzwoni jakiś gość i chce kontakt do autora zdjęcia z UFO… Znam realia pracy dziennikarskiej i wiem, że do redakcji FAKT-u dzwoni wielu różnych zawodników każdego dnia w różnych szalonych sprawach, więc potraktowała mnie właśnie jako takiego człowieka, który uparł się na jakąś bzdurę i nie ma gdzie dzwonić, tylko akurat do działu krajowego. Wiedziałem, że będzie ciężko, bo ona po prostu nie chce mi pomóc. Nie miałem do niej o to pretensji, ale trochę drażniło mnie to, że ja im tyle razy pomagałem, dawałem kontakty czy wypowiadałem się na różne tematy, a oni teraz jak ja czegoś potrzebuję, to traktują mnie jak jakiegoś natręta.

 

Czy ta dziewczyna ci pomogła?

 

A skąd! Znowu po raz kolejny obiecała, że zadzwoni i znowu nie zadzwoniła. Wtedy już wiedziałem, że muszę próbować inną drogą dotrzeć do autora tych zdjęć. Uczyłem wtedy już dziennikarstwa na jednej z wyższych uczelni i miałem w redakcji Faktu swoich studentów. Jeden z nich zrobił tam nawet małą karierę i był szefem jednego z działów. Zadzwoniłem do niego i już przez telefon w jego głosie usłyszałem, że przynajmniej on chce mi szczerze pomóc. Zapytał, o jakie zdjęcie mi chodzi. Powiedziałem, że to z piętnastej strony do tekstu „UFO odcieło prąd w Zdanach”. Tak jak podejrzewałem w ogóle nie kojarzył tego tekstu, bo on zajmował się polityką, a reszty tekstów z Faktu nawet nie czytał. Tak jest w redakcjach, że człowiek nie ma na wiele rzeczy czasu, zajmuje się swoją działką, a reszta to dodatek.

 

Od razu dał ci kontakt do autora zdjęć?

 

Oczywiście, że nie. Powiedział, że zadzwoni i na tym się nasza rozmowa zakończyła. Ja także zająłem się własnymi sprawami i nie miałem głowy do tego, żeby coś więcej robić w tej sprawie. Gazetę zwinąłem w kostkę i wsadziłem do mojego plecaka. O mały włos, a zapomniałbym o całej sprawie. Tego dnia wiele się działo w sejmie i tak mnie to wciągnęło, że na żadne inne rzeczy niż praca nie miałem czasu. Już miałem wychodzić z roboty, kiedy ten mój kolega zadzwonił.

 

Która była godzina?

 

Chyba było wpół do piątej lub coś koło tego.

 

Co powiedział?

 

Kilka słów. Że już wie, że autorem tego tekstu jest Andrzej Woźniak i jest to dziennikarz lokalny z Siedlec, który pisze głównie o policji.

 

O policji?

 

Tak. W tym sensie najczęściej pisze o policji, że specjalizuje się w sprawach policyjnych. Wszelkie wypadki, pościgi, jakieś kradzieże w Siedlcach i okolicy, to właśnie on zawsze opisywał. Ale oczywiście jak coś ciekawego się trafiło z innej działki niż kronika policyjna, to także pisał tekst. Wierszówka to wierszówka – z czegoś żyć w tym zawodzie trzeba.

 

Podał ci jego telefon?

 

Prawdę mówiąc nie pamiętam, czy wtedy mi podał do niego numer telefonu, czy następnego dnia. W każdym razie zadzwoniłem do niego w piątek trzynastego stycznia, czyli następnego dnia. Odebrał od razu. Już jak powiedział „słucham?”, to wiedziałem, że to jakiś starszy facet.

 

Jak zareagował na twoją prośbę?

 

W ogóle był trochę zdziwiony, że jakiś dziennikarz dzwoni do niego w sprawie jakiegoś tekstu o UFO. Chyba pierwszy raz mu się zdarzyło, aby ktoś z innej redakcji zainteresował się publikacją jego autorstwa. Pamiętam, że pytał chyba ze dwa razy, dlaczego mnie to interesuje. Powiedziałem, że zbieram informacje o UFO i że chcę zobaczyć oryginał tego zdjęcia. Był trochę zdziwiony, po co mi to potrzebne, skoro w gazecie wydruk tego zdjęcia „nawet wyraźnie wyszedł”. Ale wytłumaczyłem mu, że jako osoba zajmująca się UFO nie mogę opierać się na zdjęciu w gazecie, ale muszę mieć lepszą jakość i oryginał. Czułem, że nie rozumie, dlaczego tak się uparłem, ale... był nawet miły, bo mógł po prostu powiedzieć, że mi nie pomoże. Wyjaśnił mi, że teraz jest zajęty, bo robi jakąś potworną „stłuczkę” (wypadek drogowy przyp. red.), ale jak skończy, to postara mi się przesłać w e-mailu.

 

W sensie wysłać na komputer z Siedlec?

 

Tak. Uzyskanie tych zdjęć z działu krajowego Faktu oznaczałoby, że musiałbym się pofatygować do tej redakcji osobiście i próbować jakimś cudem przekonać ich, że te zdjęcia są mi do czegoś potrzebne. Normalne jest, że zdjęć publikowanych w gazecie się nie wysyła, nawet zaprzyjaźnionym dziennikarzom. Nikt nie ma do tego ani głowy, ani czasu.

 

I co dalej?

 

Acha, i wtedy już kończyliśmy tę naszą pierwszą rozmowę przez telefon, to ja zadałem najważniejsze pytanie.

 

Jakie?

 

Zapytałem, czy to zdjęcie jest prawdziwe.

 

I co?

 

Odpowiedział natychmiast: tak, zdjęcie jest prawdziwe, ale autorem tych zdjęć nie jest on, tylko ktoś inny. Dosłownie odjęło mi mowę. Powiedział to tak naturalnie, tak zwyczajnie „tak, jest prawdziwe, ale kto inny te zdjęcia zrobił”. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że to są „zdjęcia” a nie „zdjęcie”. Czyli że jest ich więcej niż jedno! Zapytałem go natychmiast, czy na zdjęciu widać prawdziwe UFO czy model, którym ktoś rzucał. Powiedział, że jak najbardziej prawdziwe UFO.

 

Tak po prostu?

 

Tak po prostu. Wyczułem, że ta sprawa średnio go interesuje, gdyż to już było i teraz trzeba zająć się tym wypadkiem, o którym ma napisać kolejny artykuł. Dziennikarze bardzo często stosują zasadę znaną z wyrzutni rakiet, czyli „odpal i zapomnij”. Nikt nie ma głowy, aby zagłębiać się w temat, który już został opublikowany. Żyje się tak zwaną w moim środowisku codzienną „bieżączką”.

 

Na czym skończyła się ta rozmowa?

 

Obiecał, że jak wróci do siebie do domu, to prześle te zdjęcia na mój adres e-mailowy. Chciałem mu podyktować adres, ale powiedział mi, że praktycznie jest w drzwiach i wychodzi z domu, więc nawet nie ma jak zapisać. Wtedy zaproponowałem, aby on po prostu wysłał mi tego e-maila na adres sekretariatu dziennika Fakt w Warszawie, a ja już sobie wtedy poradzę, bo mam w głównej redakcji Faktu kolegów. Ciężko było z tym człowiekiem, bo ta sprawa go naprawdę mało interesowała… Zawsze kiedy czytam te idiotyzmy o tym, jak to dziennikarze Faktu zrobili „wielką udawankę/oszukankę” z tymi zdjęciami i je podrzucili Fundacji Nautilus, to pusty śmiech mnie ogarnia, bo przypominam sobie te moją drogę krzyżową, którą musiałem przejść, aby te zdjęcia dostać! Ludzie opowiadający te piramidalne bzdury o tym, że ktoś nam te zdjęcia „podrzucił” nie mają zielonego pojęcia nie tylko o tym, jak wyglądała ich droga od autora zdjęć do Fundacji Nautilus, ale w ogóle chyba nie bardzo się orientują, jak wygląda życie dziennikarza takiej gazety jak Fakt. Tam codziennie dziennikarz nie ma czasu praktycznie na nic innego jak tylko na przygotowywanie materialu, a co dopiero mówić o robieniu jakieś udawanki czy inscenizacji dla pasjonatów UFO… Te teorie zakładające wielkie fałszerstwo ze strony dziennikarzy to istne Himalaje ludzkiej głupoty i niewiedzy o realiach pracy mediów!

 

Kiedy dostałeś te zdjęcia?

 

Pamiętam, że około 11-stej zadzwoniłem ponownie do niego i uprzejmie przypomniałem, że cały czas czekam na wiadomość. Pewnie gdybym wtedy nie zadzwonił, to by ich w ogóle nie wysłał licząc, że zapomnę i się od niego odczepię. Ale akurat był wtedy w pobliżu komputera i rzeczywiście kilka minut po naszej rozmowie wysłał wiadomość na adres sekretariatu redakcji działu krajowego w Warszawie. W treści e-maila była krótka informacja, aby przesłać tego e-maila "dla tego dziennikarza, który prosił o zdjęcia UFO". Nie zapamiętał nawet mojego nazwiska.

 

Mam jedno pytanie: Woźniak przesłał te zdjęcia ze swojego prywatnego komputera?

 

Tak, bo on te wszystkie swoje teksty pisał w domu. Korespondenci czy współpracownicy dużych redakcji w małych miastach bardzo często tak pracują. Nie opłaca się dużym ogólnopolskim redakcjom robić setek oddziałów w malych miastach, ale funkcję redakcji pełni dom dziennikarza. To norma.

 

Wróćmy do zdjęć. Pamiętasz moment, jak je otrzymałeś?

 

Tak. Najpierw zadzwoniła do mnie ta dziewczyna z redakcji Faktu, z którą toczyłem takie zaciekłe boje dzień wcześniej. Zapytała mnie, na jaki adres ma mi przesłać te zdjęcia od „Pana Andrzeja”, bo ona je dostała na skrzynkę działu, ale nie zapisała wczoraj mojego adresu e-mailowego, tylko numer telefonu, choć pamiętałem, że jej ten adres podyktowałem. Paranoja!

 

Miałeś ochotę sobie dać spokój?

 

Wtedy już nie, bo skoro straciłem tyle czasu na użeranie się z tym całym Faktem, to już chciałem przynajmniej zobaczyć te fotografie. Podałem tej dziewczynie jeszcze raz, jaki jest mój adres e-mailowy, przeliterowałem go powoli i wyraźnie, poprosiłem, żeby powtórzyła, czy zapisała poprawnie. I wtedy po 2-3 minutach dostałem ten tak wyczekiwany e-mail. Ta dziewczyna z sekretariatu zrobiła po prostu „forward” i przesłała mi e-maila od Woźniaka na mój komputer. W załączniku było pięć plików.

 

Pamiętasz, jaka była twoja reakcja, jak zobaczyłeś te zdjęcia?

 

Oczywiście, że pamiętam.

 

Jaka?

 

Po prostu wmurowało mnie w ziemię. Zdjęć było pięć i każde było lepsze o lata świetlne od tego, co widziałem w swoim życiu. Na każdym zdjęciu obiekt był tak wyraźny, tak wyraźne były krawędzie obiektu, od jego powierzchni odbijało się wszystko wokół, z wyraźnie widocznymi drzewami, drogą… to wszystko zapierało dech w piersiach! Pomyślałem, że jeśli to wszystko okaże się prawdą, to mam przed sobą jedne z najlepszych zdjęć UFO na świecie.

 

Czyli wtedy dostałeś pięć zdjęć?

 

Tak. Kolejne trzy oryginalne pliki dostaliśmy rok później. Była to naprawdę zabawna sytuacja, jak w najlepszej komedii. Andrzej Woźniak siedzi w naszym kamperze, robimy z nim kolejny już wywiad, rozmawiamy o zdjęciach, a on nagle mówi cos takiego: tych zdjęć to mam jeszcze dwa czy trzy więcej, ale… naprawdę nie warto nimi sobie głowy zawracać, bo one są „bardzo podobne do tych pięciu, co już macie”. Czyli widać pole, chmury i ten latający obiekt.

 

Pamiętam, byłam przy tym!

 

Dokładnie. My wtedy w krzyk, że koniecznie musi je przywieźć i że nie ważne, że one są podobne do tych pozostałych, bo każde zdjęcie z tej całej historii jest na wagę złota! Narzekał, coś tam marudził pod nosem, ale my podjechaliśmy razem z nim prawie pod jego dom, poszedł do siebie do mieszkania i za kilka minut wrócił ze zgranym całym katalogiem z 8-mioma zdjęciami. I tak dostaliśmy kolejne trzy zdjęcia o numerach 06, 07 i 08. Każde doskonałe, każde rzucające na kolana! A on je przyniósł ot tak, trochę z musu. Na zasadzie: skoro tak się uparli, to niech mają.

 

KLIKNIJ NA LINK, ABY ZOBACZYĆ WSZYSTKIE ZDJĘCIA ZE ZDANÓW!

KLIKNIJ NA LINK, ABY ZOBACZYĆ ZDJĘCIA ZE ZDANÓW Z DOKŁADNĄ GODZINĄ ICH WYKONANIA!

 

 

 

Tak, to była niewiarygodna chwila… ale wracając do historii tych zdjęć. Czy pamiętasz, kiedy on powiedział, kto jest autorem tych zdjęć?

 

Jak wiesz, to była długa i wyboista droga… Kiedy w przyszłości to wszystko opiszę w książce, to wtedy ludzie będą się pokładać ze śmiechu dowiadując się, jak bardzo śledztwo w sprawie Zdanów utrudniła… pewna lokalna agencja towarzyska.

 

Nie wszyscy wiedzą, w czym rzecz… możesz to wyjaśnić?

 

Oczywiście. Zanim to jednak zrobię warto powiedzieć, kiedy do nas dotarła ta oczywista dziś prawda, że zdjęcia są prawdziwe.

 

Ja zorientowałam się o tym po pierwszych kilku minutach rozmowy z panem Maciejem, że to jest prawda.

 

Pamiętam, jak do mnie zadzwoniłaś i powiedziałaś „Robert, to są prawdziwe zdjęcia!”. Pamiętasz to?

 

Dokładnie to pamiętam.

 

PRZECZYTAJ PIERWSZY WYWIAD ZE ŚWIADKIEM MACIEJEM TALACHĄ PRZEPROWADZONY PRZEZ MAŁGORZATĘ ŻÓŁTOWSKĄ Z FN - XXI PIĘTRO! /kliknij na link/


 

Bo trzeba może wyjaśnić wszystkim czytającym ten wywiad, że to ty Gosiu jako pierwsza pojechałaś do Siedlec i jako pierwsza z naszego zespołu rozmawiałaś z jednym z dwóch mężczyzn jadących tym Polonezem, czyli Maciejem Talachą. Ja spotkałem się z nim dopiero kilka tygodni później. Ale wtedy już wiedzieliśmy, że zdjęcia są prawdziwe. Ludzie często pytają mnie, po czym poznać, że dana historia jest prawdziwa lub nie, a tymczasem nie ma takiej jednej rzeczy, nie ma jednego kryterium prawdziwości. Jest pewna masa krytyczna danej historii, która zostaje przekroczona i już jest jasne, że historia jest prawdziwa. I zachowanie świadków, i okoliczności, i przeróżne drobiazgi… w przypadku Zdanów to wszystko aż promieniowało prawdziwością.

 

Co budziło wątpliwości?

 

Może nie tyle wątpliwości, bo wiedzieliśmy, że to wszystko się zdarzyło, ale raczej pytania. Na przykład co się stało ze zdjęciem o numerze 05? Zamiast niego jest zdjęcie 04A, czyli powiększenie obiektu ze zdjęcia 04 wykonane na samym aparacie. Dopiero wiele lat później dowiedzieliśmy się, że na zdjęciu widać w kadrze twarz jednego z panów, a on sobie nie życzył, żeby… w każdym razie ja jego zachowanie rozumiem.

 

Czy zdjęć było więcej niż osiem?

 

Oczywiście wykluczyć tego nie można, ale moim zdaniem było dokładnie osiem. Zresztą o okolicznościach ich wykonania wiemy już tak dużo, że w zasadzie mógłbym do rana ze szczegółami opowiadać, jak to było tego 8 stycznia 2006, jak zostały zrobione, jak potem trafiły do Woźniaka, do redacji w Faktu w Warszawie, i wreszcie do mnie. Znam każdy drobiazg, każdy szczegół tej drogi - minuta po minucie.

 

A co z tą agencją towarzyską?

 

No tak, to był dramat… dramat nie tyle dla obu panów, co dramat dla nas, kiedy próbowaliśmy ustalić, jaki był prawdziwy cel tej eskapady. Nie chcieli tego zdradzić, ze wstydu rzecz jasna. O tym, że ta dwójka jechała do agencji towarzyskiej dowiedział się Rafał Nowicki podczas któregoś tam kolejnego pobytu u Macieja Talachy w domu. Wreszcie ten wydukał, że wiózł kolegę do dziewczyn… i wtedy wszystko stało się jasne. Wcześniej słyszeliśmy jakieś bzdury, że jechali na wesele, a w zasadzie to wracali z wesela, ale do domu nie jechali i takie tam – wiedzieliśmy, że coś się za tym kryje, ale nie wiedzieliśmy, dlaczego obaj panowie tak zaciekle kłamią w sprawie celu swojej niedzielnej eskapady.

 

Kiedy wykluczyłeś inne hipotezy i uznałeś, że obiekt na zdjęciach to było prawdziwe UFO?

 

Od kiedy tylko poznałem informację, kto jechał tym samochodem… o hipotezie „rzucająco-modelowej” można naprawdę zapomnieć ze stu tysięcy powodów. Ktoś, kto choćby minimalnie poznał świadków i uczestników tego zdarzenia szybko wyleczyłby się raz na zawsze z hipotez, że w ten mroźny poranek na pole ruszyły chłopy ciskać pod niebo modele ze zlepionych misek, aby nabrać kogokolwiek! Śmiejesz się z tego tak samo jak ja się śmieję...

To prawda. Ale może powiesz coś więcej o tym drugim policjancie, który jechał Polonezem razem z Maciejem Talachą.

 

Czyli słynnym milczącym do dziś pasażerze Poloneza?

 

Pasażerze?

 

Tak, bo samochód prowadził pan Maciej. Zresztą myślę, że do tej agencji towarzyskiej chciał jednak jechać jego kolega, a on zdecydował się go tam zawieść, poczekać na zakończenie usługi, a potem odwieźć z powrotem. Kolega był rzeczywiście po całonocnym weselu i jak to się mówi - "na lekkim gazie". Talacha tego dnia nie pił, choć zwykle za kołnierz nie wylewa… Poznaliśmy zresztą tak bardzo intymne szczegóły życia obu panów, że nie przekroczę w tej rozmowie pewnej granicy. Tak samo zrobię to w książce, którą piszę o Zdanach. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada ujawniać z powodu szacunku dla rodzin obu panów.

 

Co możemy powiedzieć o autorze zdjęć?

 

No cóż… był to policjant wtedy jeszcze w czynnej służbie, a dziś już na emeryturze. I może tylko dodam, że facet był bardzo wysoko w hierarchii policji. Więcej ode mnie nie wydobędziesz nawet, jakbyś mnie przypiekała rozżarzonym żelazem!

 

Tak, zostawmy tego pana w spokoju.

 

Znamy jego nazwisko, znamy jego… ale dość o tym – w każdym razie wiemy o nim wszystko. Ustalenie wszystkich szczegółów tej sprawy zajęło kilka lat. W życiu nie miałem takiej historii, aby robić takie śledztwo, w takiej skali… Kiedyś zacząłem liczyć, ile razy przez te wszystkie lata przejechaliśmy trasę z Warszawy do Zdanów. Doliczyłem się do liczby 50 i dałem sobie spokój z dalszym liczeniem… Ile pieniędzy poszło na benzynę? Ile razy wynajmowaliśmy hotele, aby zrobić te wszystkie rozmowy, eksperymenty, próby z modelami obiektu? Wykonanie dokumentacji tej historii kosztowało nas bardzo dużo. Ale oczywiście było warto, bo jest to dowód na istnienie zjawiska UFO - to zdanie trzeba powtarzać wielokrotnie! Zawsze marzyłem o takiej chwili, kiedy powiem, że coś zostało przez nas udowodnione.

 

 

Co jest dla Ciebie dowodem na to, że zdjęcia ze Zdanów są prawdziwe?

 

Zanim to wyjaśnię, to najpierw chwilę zastanówmy się, co to znaczy „dowód na prawdziwość tych zdjęć”? Czy istnieje dowód, po przedstawieniu którego zamilkną ci, którzy od lat wyją z wściekłością, że Zdany to fałsz, fałsz i jeszcze raz fałsz?! Oczywiście, że oni do końca świata będą tak mówić, gdyż taki dowód dla nich nie istnieje. Niezależnie od tego, co powiemy o tej historii i tak znajdzie się kilku, którzy „podważą, opluskwią, wyśmieją i wytupią”, bo tak i już! Nie sposób bowiem przekonać ludzi do tego, że coś tam „jest ostatecznym dowodem na prawdziwość UFO”, bo dla ciebie to jest dowodem, a dla takiego jednego z drugim „to żaden dowód, żaden!”. Ja mogę powiedzieć tak: dla mnie takim ostatecznym dowodem są relacje świadków złożone przez nich na przestrzeni dziesięciu lat, gdyż nie ma takiej siły na ziemi i niebie, aby przez 10 lat ludzie mówili tę samą wersję wydarzeń nawet w najdrobniejszych szczegółach. Tak to już jest, że jeśli ktoś kłamie, to szybko zapomina to, co wymyślił i już kolejna wersja podawana nawet godzinę później różni się od poprzedniej, a tutaj mamy dosłownie absolutną zgodność nawet w drobnych szczegółach. Także moim zdaniem absolutnym, zamykającym dyskusję o tych zdjęciach jest sprawa zdjęcia 003, gdzie od powierzchni obiektu odbijają się druty wysokiego napięcia. Tutaj dochodzimy do oczywistego wniosku: jeśli to był model, to musiał mieć minimum metr średnicy! A to oznacza, że hipoteza o „rzucaniu modelem” jest po prostu nie warta funta kłaków… Na zdjęciu o numerze 06 widać ten obiekt bardzo wysoko, na wysokości ok. 25-30 metrów. Nikt nie dorzuci na taką wysokość nie tylko modelem o średnicy metra, ale nawet kamieniem! Pamiętam, że w szkole podstawowej byłem najlepszy na podwórku w rzucaniu śnieżką, gdyż potrafiłem dorzucić śnieżkę na ścianę bloku w okolice siódmego piętra, gdzie zostawał widoczny, biały ślad. Byłem wtedy wysportowanym nastolatkiem, uprawiałem tenis i miałem naprawdę – jak to się mówi – „parę w łapie”. Zwykły człowiek z ulicy jak dorzuci śnieżką na wysokość czwartego piętra, to będzie to znakomity wynik…  W ogóle cała historia ze Zdanów zawsze będzie mi się kojarzyła z tym, jak rzucaliśmy modelami obiektu UFO. Przyznasz, że tego doświadczenia się nie zapomni?

 

To prawda. Ile razy rzucaliśmy tymi modelami?

 

To jest nie do policzenia… Ale w ogóle już po pierwszej próbie była niespodzianka. Tu intuicja jest zwodnicza, bo człowiek myśli tak: „wielkie mi mecyje… kupuje się dwie miski, zlepia się, rzuca się, robi zdjęcia w trymiga i po zawodach!”. A tu taka niespodzianka, bo już po kilku minutach prób człowiek patrzy na efekty i dosłownie szczęka opada ze zdziwienia...

 

Co ciebie najbardziej zaskoczyło?

 

Wiele rzeczy. Pierwsza, że rzucić – to jeszcze pół biedy. Ale zrobić zdjęcie, żeby w miarę dobrze wyglądało? – to już jest sztuka! Rzucasz pięć razy i pięć razy robisz zdjęcia - na każdym albo obiekt wyszedł nie tak, albo coś innego zawiodło. Rzucasz dziesięć razy – jedno zdjęcie jest w miarę dobre. A w przypadku oryginalnych zdjęć ze Zdanów wykonanych 8 stycznia 2006 roku każde jest jak z perfekcyjnej maszyny – wprost idealne! EXIF-y są czyste jak kryształ, zero ingerencji w programach graficznych, numeracja bezbłędna. I każde zdjęcie wbija człowieka w ziemię, na każdym obiekt wygląda jak złoto! Ale to i tak nic wobec tego, że dla mnie największym szokiem była perspektywa. Nigdy nie przypuszczałem, że jak stanąłem w miejscu, gdzie stał policjant robiący zdjęcia i poprosiłem Łukasza i Tadeusza, aby rzucili modelem stojąc za linią drzew, to tego ch……go modelu prawie nie widać! Dosłownie znikał w oczach, gdyż perspektywa go zabija. Nigdy bez tych prób bym na to nie wpadł!



Albo kolejna rzecz, czyli to, że od powierzchni obiektu odbija się tak dokładnie horyzont. Widać wszystkie szczegóły, detale, drzewa, drogę i tak dalej. Chłopaki odchodzą z tym naszym modelem zrobionych ze zlepionych dwóch misek kupionych w hipermarkecie, a tam zamiast owego „odbicia otoczenia” widać jakieś rozmazane plamisko… Kupiłem pastę polerską, czyściliśmy te miski z godzinę, polerowaliśmy, a widać tylko jakiś rozmazany bohomaz.

Aby uzyskać właściwy efekt do doświadczeń, musieliśmy jak pamiętasz kupić największą bombkę choinkową w Polsce o średnicy zbliżonej do dużego arbuza. A i tak efekt był bardziej niż mizerny, choć mi się wydawało, że z tą bombką rzucę Zdany na kolana… a tu nic z tego! Aby uzyskać taki efekt jak na zdjęciach ze Zdanów, model obiektu musi być potężny, mieć średnicę minimum metr! Maciej Talacha mówił, że on był wielkości mniej więcej małego Fiata 126 p. Teraz po latach też nam mniej więcej tak wyszło, że średnica UFO musiała mieć ok. 2 metrów.

 

Masz na myśli tę analizę zdjęcia 003 z drutami wysokiego napięcia?

 

Tak. Ale od samego początku świadkowie dobrze szacowali wielkość tego obiektu, bo on momentami podlatywał do nich bardzo blisko, wręcz przelatywał nad ich głowami. Kiedy to robił, jeden ze świadków opisywał, że drętwiały mu nogi i słyszał cichy szum, który wydawał obiekt szybko przemierzając przestrzeń. Zresztą te ich opisy są w ogóle fascynujące i stanowią prawdziwą kopalnię wiedzy o UFO dla takich ludzi jak my.

 

Co najbardziej ciebie zainteresowało?

 

Nie ma „jednej rzeczy”. Wszystko! Jedzie dwóch policjantów starym Polonezem. Cel wyjazdu z Siedlec pełna kompromitacja: agencja towarzyska! Jadą drogą pełną samochodów śmigających w obie strony, a tu nagle – jak opisują świadkowie – samochód stanął w miejscu, jakby „ktoś zablokował wszystkie hamulce”. Pan Maciej spojrzał w lusterko, a tam widzi busa, który tak jak jego samochód stanął w miejscu. To był bus ze wschodnią tablicą rejestracyjną, prawdopodobnie rosyjski albo ukraiński. Dwa samochody stoją, obaj kierowcy próbują uruchomić silniki, a tu nie ma prądu ani w jednym samochodzie, ani w drugim. Kręcą kluczykami, otwierają maski, sprawdzają klemy na akumulatorach – zero efektu. Nad polem lata jakiś śmieszny obiekt wielkości małego Fiata 126p? No to niech lata – popatrzyli chwilę, a potem obaj dalej próbowali uruchomić te samochody w nadziei, że a nuż jakiś kabel się odłączył… Nie chcę być szczególnie okrutny dla obu panów kierowców, ale wykazali się oni nie tylko zerowym zainteresowaniem obiektem UFO, ale także taką ogólną obojętnością na niezwykłość tego świata. I ta scena  - Talacha grzebie w silniku, a jego kolega chodzi wokół samochodu i robi zdjęcia… Zapytałem o to, co robili ludzie z tego busa. Pan Maciej Talacha powiedział mniej więcej tak: „te Ruskie wyszły z samochodu i się gapiły na to całe UFO, a ten ruski kierowca tak jak ja grzebał w silniku”. Cudo!


 

Wiele osób zachodziło w głowę, jak to możliwe, że dwa samochody nie miały prądu, a ten jeden policjant chodził wokół stojących aut i sobie robił zdjęcia aparatem cyfrowym…

 

… wcale się im nie dziwię! Też początkowo tego nie rozumiałem. Dopiero kiedy dowiedziałem się o tych wcześniejszych incydentach z UFO w tym samym miejscu zrozumiałem, że nad oboma samochodami znajdował się potężny obiekt UFO w kształcie spodka, który był ukryty za polem maskującym. To ten obiekt widział nieżyjący już dziś kierowca samochodu, który prawie w tym samym miejscu dwa tygodnie wcześniej przeżył to samo – samochód stanął jak wryty i nie miał prądu w układzie elektrycznym. On jednak nie widział żadnego obiektu w kształcie „dwóch misek”, ale potężny latający dysk! Dotarcie do tego świadka też zajęło nam wieki… Kiedy wreszcie ustaliliśmy dane personalne tego człowieka okazało się, że zmarł kilka tygodni wcześniej. Wszystko to kiedyś ludzie przeczytają w książce o Zdanach i dosłownie złapią się za głowę ze zdziwienia, jakie rzeczy tam się działy. Nie wiem, czy gdzieś na świecie jest historia choćby minimalnie podobna do tej, która wydarzyła się w Zdanach.

 

Czyli te samochody unieruchomił niewidzialny obiekt, który w czasie całego incydentu był nad oboma autami?

 

Absolutnie tak. Ten obiekt działał punktowo na oba auta. Zresztą znamienne jest to, co mówili obaj panowie: kiedy ten obiekt ze zdjęć odleciał, nagle dosłownie chwilę potem zapaliły się kontrolki na tablicy rozdzielczej i pojawił się prąd w samochodzie, jak to się zwykło mówić… To samo zauważył kierowca tego busa na wschodnich numerach, bo od razu uruchomił silnik. Obaj panowie bez najmniejszych przeszkód odjechali z miejsca zdarzenia praktycznie jednocześnie. Prawie ze sobą nie rozmawiali poza wymianą kilku krótkich uwag. O wymianie numerów telefonów rzecz jasna nie było mowy.

 

Czy nasi policjanci pojechali po całym incydencie z UFO do tej agencji towarzyskiej?

 

Pasażerowi samochodu po dwudziestominutowym spacerze na mrozie wyraźnie odeszła na to ochota. Pan Maciej wpadł na pomysł, żeby o dziwnym wydarzeniu poinformować kolegę z dawnych lat, który pracuje jako dziennikarz. Kiedyś był policjantem,  a teraz specjalizuje się w sprawach policyjnych i pisze dla gazet.

 

Czyli Andrzejem Woźniakiem?

 

Dokładnie tak.

 

Kiedy on dostał te zdjęcia?

 

Zaraz po tym, jak wrócili do Siedlec. Znamy nawet godzinę, kiedy spotkał się z Maciejem Talachą, ale to bez znaczenia. Dostał je bardzo szybko.

 

Zawiadomił swoją główną redakcję w Warszawie, że ma „takie zdjęcia”?

 

To nie tak było. Dla niego same zdjęcia miały średnią wartość, gdyż za zdjęcie ma płacone słabo. Liczy się przede wszystkim „wierszówka”. Kiedy napisał pierwszą wersję tekstu o tym, że UFO zatrzymało samochód na trasie Siedlce-Terespol, to dostał prośbę od wydawcy numeru, że tekst jest za słaby, że nie ma „bohatera”. Muszą być ludzie, którzy ucierpieli przez UFO, jakieś płaczące dzieci itp. W ten sposób powstała wersja druga tekstu z zupełnie wymyśloną historią o tym, jak to „UFO odcięło w Zdanach prąd”. Była to kompletna bujda na resorach, a owa zafrasowana matka z dwójką dzieci to… znamy także ich prawdziwe personalia i historię, jak trafili do tego artykułu. Niech to pozostanie tajemnicą.

 

Dostali za to jakieś pieniądze?

 

Nie, Fakt za to nie płaci. Dostał tylko autor zdjęcia. Pozowanie do fotografii "zatroskana rodzina w Zdanach" to była jedynie przysługa dla znajomego.

 

Czyli Andrzej Woźniak także dostał jakieś pieniądze za publikację zdjęcia ze Zdanów w Fakcie, tego z 12 stycznia?

 

Owszem, ale to są jak już powiedziałem grosze. Zarabia się przede wszystkim na wierszówce. Dziennikarz zabiega o to, żeby tekst był jak najdłuższy. Fakt bezkarnie dorabia historię do prawdziwych rzeczy i tak powstają wariackie teksty o tym, jak to kobieta robiła pranie, a nagle z pralki wystrzelił wirnik i uszkodził miednicę schorowanego ojca rodziny, który teraz chodzi o kulach i chce się procesować z producentem pralek… Prawdziwe z tego wszystkiego jest tylko to, że jakaś pralka faktycznie miała awarię. Mimo tego dotarliśmy do wszystkich dziennikarzy Faktu, którzy choćby w minimalnym stopniu mieli kontakt z tymi zdjęciami.

 

I jakie miałeś wrażenie po rozmowie z nimi?

 

Po pierwsze nikt z nich już dziś nie pracuje w Fakcie, tylko są rozrzuceni po całej Polsce. Sprawę tych zdjęć ledwie kojarzą. Ot, jedne z tysięcy zdjęć, jakie przeszły przez ich ręce…

 

A to, że to było prawdziwe UFO?

 

Mają to za przeproszeniem w nosie! Zero zainteresowania tematem.  Próbowałem im tłumaczyć, że ta sprawa ma ogromne znaczenie dla wszystkich ludzi interesujących się UFO, że rzadko sią taka historia zdarza i dlatego jest tak cenna, ale w ich oczach widziałem taki brak zainteresowania, że po prostu dałem sobie spokój.

 

Ile jest takich osób?

 

Cztery. Wliczam w to także szefa działu edycji, który zatwierdzał tę fotografię do druku. Ten prawie nie pamiętał, że w ogóle był taki tekst… dopiero jak pokazałem mu gazetę, to „zajarzył”. To śledztwo w samym Fakcie to była droga przez piekło dla mnie. Jak zobaczyłem z bliska, jak oni pracują, to na lata wyleczyłem się z czytania tabloidów.

 

Teraz czytasz?

 

Czasami.

 

A jeszcze wracając do tego, że te samochody stoją nieruchomo, a ten policjant chodzi wokół i robi zdjęcia, to czy…

 

… mówisz policjant, jakby to był taki zwykły szary policjant z drogówki… (śmiech)

 

No tak, ale nie możemy powiedzieć, kim on był wtedy, jaką pełnił funkcję?

 

Nie możemy.

 

W każdym razie wracając do mojego pytania, to czy nie uważasz, że to jest dziwne z tym, że ten aparat działał, a obok samochody już nie?

 

Bardzo dziwne.

 

Jak to tłumaczysz?

 

Nie potrafię tego wyjaśnić. Zresztą, takich pytań jest więcej… Ale ja w ogóle nie wierzę w przypadki. To znaczy skoro pan X chodził sobie i robił zdjęcia, to znaczy, że miał te zdjęcia robić. Pozwolili mu na to – nie mam co do tego cienia wątpliwości!

 

Dlaczego?

 

Dobre pytanie, poproszę o następne… (śmiech). Kiedyś w książce o tej historii postawię taką tezę, która chodzi mi czasami po głowie… Teraz nie jestem jeszcze na to gotowy.

 

Ile misek kupiliśmy na robienie modeli UFO ze Zdanów?

 

Kilkadziesiąt! Ale mało osób wie, że to nie jest tak,  że idziesz do sklepu, kupujesz dwie miski, sklejasz i „bach!” – masz UFO ze Zdanów! Figa z makiem. Ten obiekt ma bardzo nietypowy kształt, bardzo subtelne szczegóły widoczne na tych zdjęciach. Ja ustaliłem wszystkich producentów, którzy robili miski w tamtym czasie, które trafiały do sklepów. Żadna z tych misek nie zbliżyła się nawet do tego, jak wygląda owa „połowa” tego latającego obiektu. Też można pomyśleć „idę do hipermaketu, kupuję miski i już mam!”. Tymczasem jak się porówna ów obiekt i to, co nazywamy modelem ze sklejonych misek, to… porównanie wypada miażdżąco dla modelu! O tym, że od powierzchni naszych modeli nie chciało się nic odbijać poza jakimiś poziomymi plamiskami nawet nie wspomnę. Zresztą po każdym rzucie nasze UFO dzwoniło blachą o ziemię aż miło, przylepiał się do metalowej powierzchni misek śnieg, powstawały jakieś smugi po ziemi z pola… Na początku każdej sesji z rzucaniem modelem polerowaliśmy go pastą polerską, ale potem nikt nie miał na to siły. W ogóle muszę powiedzieć, że te wszystkie dni, kiedy na polu rzucaliśmy tymi nieszczęsnymi miskami zlepionymi jakąś upiorną taśmą, które z odległości 20 metrów prawie znikały w kadrze, że to wszystko jest jednym wielkim dowodem na prawdziwość tych zdjęć. Choć oczywiście najbardziej robi wrażenie analiza zdjęcia z nr 03.


 

To zdjęcie ma nawet trochę inną numerację…

 

Tak, tam zdaje się jest coś takiego  litera  „P” i kilka zer, a na końcu 3.

 

Dokładnie P1080003. Dlaczego to zdjęcie zostało wybrane?

 

Powodów jest kilka. Obiekt położony jest centralnie na zdjęciu, wręcz idealnie pośrodku. Odbija się od maski samochodu, a przez nierówność powierzchni tej maski jest widoczny nawet podwójnie. Wymiary odbicia tego obiektu na masce są wyraźnie mniejsze niż sam obiekt. To pozwala z kolei dokładnie policzyć odległość, w jakiej znajduje się ten obiekt od osoby fotografującej! To nie jest wcale wyższa matematyka, ale proste obliczenia. Ale najciekawsze, najważniejsze jest to, że od powierzchni obiektu odbijają się linie wysokiego napięcia, które idą nad polem. Ten fakt okazał się fenomenalnie ważny! Początkowo nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ot, widać dwie czarne kreski więc pewnie te linie się odbiły od obiektu. Dopiero potem dotarło do nas, że w ten sposób można praktycznie bezbłędnie ustalić wielkość tego obiektu! Znamy bowiem wymiary pola, znamy odległość osoby robiącej zdjęcia od linii wysokiego napięcia, znamy wszystkie wymiary układu, który tworzy fotograf, samochód, drzewo, linie wysokiego napięcia i obiekt UFO! Już pierwsze próby z modelami pozbawiły nas złudzeń co do tego, że stworzymy model, od powierzchni którego odbije się cokolwiek więcej niż rozmazany, czarnawo-szarawy bohomaz… Ale dopiero zaprzęgnięcie do całej historii trójwymiarowej grafiki komputerowej i stworzenie modelu pozwoliło mieć coś, co można uznać za matematyczny dowód na to, że obiekt widoczny na zdjęciu był duży – miał więcej, niż metr średnicy… Taka teza z kolei oznacza wbicie osikowego kołka w cielsko teorii „miskowo-rzutowej”. Obiektem o wielkości dwóch połączonych miednic można co najwyżej zatarasować chodnik, a o rzucaniu w ogóle radzę nawet nie wspominać… W każdym razie dla mnie to ostateczny dowód na prawdziwość tych zdjęć.  

 

Obiekt jest za liniami, to widać praktycznie bez specjalnej obróbki zdjęcia... 

 

Absolutnie tak! To najważniejszy wniosek z tej analizy, wręcz fundamentalny. Jeśli obiekt byłby przed liniami wysokiego napięcia, wtedy nie będzie takie odbicia się tych linii od powierzchni tego obiektu. Ich ułożenie, kąt, nawet szerokość idealnie pokrywa się z tym, co uzyskujemy z modelu 3D w programie graficznym. Ja i tak wiedziałem, że Zdany są prawdziwe i mi ta sprawa nie była do tego potrzebna, ale kiedy porozmawiałem z p. Cezarym i poznałem jego wnioski, to… poczułem się tak, jakbym wdrapał się bez aparatury tlenowej na Mount Everest i zatknął na szczycie biało-czerwoną flagę!

 

 

 

UWAGA, artykuł jest stronocowany.... kliknij ikonkę z nr 2, aby przejść do kolejnej strony tekstu!

Strona: 1 2

Komentarze: 0
Wyświetleń: 27185x | Ocen: 5

Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5


Śr, 6 sty 2016 23:56   
Autor: FN, źródło: FN   



* Komentarze są chwilowo wyłączone.

Wejście na pokład

Wiadomość z okrętu Nautilus

ONI WRACAJĄ W SNACH I DAJĄ ZNAKI... polecamy przeczytanie tekstu w dziale XXI PIĘTRO w serwisie FN .... ....

UFO24

więcej na: emilcin.com

Sob, 3 luty 2024 14:19 | Z POCZTY DO FN: [...] Mam obecnie 50 lat wiec juz długo nie bedzie mnie na tym świecie albo bede mial skleroze. 44 lata temu mieszkałam w Bytomiujednyna rozrywka wieczorem dla nas był wtedy jedno okno na ostatnim pietrze i akwarium nie umiałem jeszcze czytać ,zreszta ksiażki wtedy były nie dostepne.byliśmy tak biedni ze nie mieliśmy ani radia ani telewizora matka miała wykształcenie podstawowe ojczym tez pewnego dnia jesienią ojczym zobaczył swiatlo za oknem dysk poruszający sie powoli...

Artykułem interesują się

Poniżej lista Załogantów, których zainteresował ten artykuł. Możesz kliknąć na nazwę Załoganta, aby się z nim skontaktować.

Brak zainteresowanych Załogantów.

Dziennik Pokładowy

Sobota, 27 stycznia 2024 | Piszę datę w tytule tego wpisu w Dzienniku Pokładowym i zamiast rok 2024 napisałem 2023. Oczywiście po chwili się poprawiłem, ale ta moja pomyłka pokazała, że czas biegnie błyskawicznie. Ostatnie 4 miesiące od mojego odejścia z pracy minęły jak dosłownie 4 dni. Nie mogę w to uwierzyć, że ostatnią audycję miałem dwa miesiące temu, a ostatni wpis w Dzienniku Pokładowym zrobiłem… rok temu...

czytaj dalej

FILM FN

WYWIAD Z IGOREM WITKOWSKIM

archiwum filmów

Archiwalne audycje FN

Playlista:

rozwiń playlistę




Właściwe, pełne archiwum audycji w przygotowaniu...
Będzie dostępne już wkrótce!

Poleć znajomemu

Poleć nasz serwis swojemu znajomemu. Podaj emaila znajomego, a zostanie wysłane do niego zaproszenie.

Najnowsze w serwisie

Wyświetl: Działy Chronologicznie | Max:

Najnowsze artykuły:

Najnowsze w XXI Piętro:

Najnowsze w FN24:

Najnowsze Pytania do FN:

Ostatnie porady w Szalupie Ratunkowej:

Najnowsze w Dzienniku Pokładowym:

Najnowsze recenzje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: OKRĘT NAUTILUS - pokład on-line:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: Projekt Messing - najnowsze informacje:

Najnowsze w KAJUTA ZAŁOGI: PROJEKTY FUNDACJI NAUTILUS:

Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.