Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Komentarze: 0
Wyświetleń: 11160x | Ocen: 21
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
OSTATNIA WIZJA JASNOWIDZA STEFANA OSSOWIECKIEGO
Życie jasnowidza Stefana Ossowieckiego jest jednym wielkim dowodem na to, że nasze życie to nie tylko to, co widzą nasze oczy i słyszą nasze uszy, ale także wielki, niewidzialny „świat ducha”. Od wielu lat zbieramy wiadomości na jego temat i praktycznie każdego roku na pokład Nautilusa dociera nowa informacja o tym, co wiązało się z tą niezwykłą postacią.
Pani Beata Dąbek przysłała nam właśnie opis prawdopodobnie ostatniej wizji wielkiego jasnowidza, którą miał na krótko przed własną śmiercią. Jest ona tak ciekawa, że natychmiast prezentujemy ją w serwisie FN.
[…] Po przeczytaniu artykułu "Zobaczyć świat oczami innego człowieka" przypomniała mi się historia dotycząca Stefana Ossowieckiego. Jest ona o tyle interesująca, że wydarzyła się podczas Powstania Warszawskiego i jest wielce prawdopodobne, że była to ostatnia wizja, której dokonał Stefan Ossowiecki w swoim życiu, bo jak wiadomo zaraz na początku Powstania został zamordowany i jak sam wcześniej przewidział, nigdy nie odnaleziono jego ciała.
Nie znalazłam opisu tej sytuacji w Waszym archiwum, więc raczej jej u siebie nie macie, a jest na tyle ciekawa, że warta jest opisania. Dotyczy ona Generała Ludomiła Rayskiego i jego żony, z którymi Stefan Ossowiecki przed wojną utrzymywał kontakty przyjacielskie.
Gen. Ludomił Rayski podczas wojny należał do 318 Dywizjonu Polskich Bombowców stacjonujących w Brindisi. Jako jedyny polski pilot wraz ze swoją załogą Liberatora B-24 trzy razy nad walczącą Warszawą podczas Powstania dokonał zrzutów i za każdym razem wrócił szczęśliwie do bazy. Miał wtedy 52 lata. Jego żona była natomiast w tym czasie w Warszawie i jak zrelacjonowała będąc w piwnicy nieoczekiwanie usiadł obok niej Stefan Ossowiecki, którego jak wcześniej wspomniałam, żona Generała Rayskiego znała z prywatnych kontaktów i seansów. Na zewnątrz było bardzo duże bombardowanie, w piwnicy było słychać płacz dzieci. Niektórzy ludzie histeryzowali. Ossowiecki uspakajał wszystkich mówiąc, że tym razem nikomu nic się nie stanie. Faktycznie wybuchy ustały.
Oddaję głos bezpośredniej relacji żony Gen. Rayskiego umieszczonej w książce Jerzego Antczaka: "Noce i dnie mojego życia":
"... Nagle Ossowiecki chwyta mnie za ramię i mówi: ‘Widzę twojego męża w samolocie...Siedzi u steru...Samolot zbliża się nad miasto...jest nad nami...niżej...coraz niżej...pociski artylerii przeciwlotniczej rozrywają się...obok...nie...Jeden trafił! Ogień w kabinie...Prawe ramię generała płonie...Seria karabinu maszynowego...kule szarpią mu prawe ramię!... To już koniec...Nie...nie...Ktoś gasi ogień...Generał wyjdzie z tego cało!’
Wyczerpany, długo siedział z zamkniętymi oczyma. Blady. Jakby nieobecny. Po długiej chwili objął mnie za ramię i powiedział z uśmiechem:
„General Rayski jeszcze dwa razy w krótkich odstępach czasu nadleci nad Warszawę. Zrzuci, co trzeba, i za każdym razem wróci do bazy cały i zdrowy! "
Generał mieszkający wraz z żoną po wojnie w Londynie wielokrotnie pokazywał odwiedzającym go gościom również Jerzemu Antczakowi swoją kurtkę i objaśniał: "Tutaj seria kul poszarpała mi rękaw...Było ich 34, bo tyle dziur naliczyłem w kadłubie. A tutaj ślady płomieni na rękawie...Dokładnie tak, jak widział Ossowiecki. Płomienie ugasił drugi pilot gaśnicą."
Sam generał Ludomił Rayski, jak opisywali go znający go ludzie, był niezwykle uduchowioną osobą. Osobną historią było oskarżenie go o nieprzygotowanie lotnictwa polskiego do wojny, za co spotkała go niesłuszna degradacja, pozbawiająca go tytułu generalskiego, dokonana przez Generała Władysława Sikorskiego. Do końca życia walczył o rehabilitację. Jego żona zmarła w 1966 roku nie doczekawszy tego, natomiast generał na trzy dni przed śmiercią na początku kwietnia 1977 otrzymał potwierdzenie całkowitego oczyszczenia i przywrócono mu rangę generała.
Swoją opowieść dotyczącą lotu nad walczącą Warszawę zakończył słowami: "Kiedy zbliżaliśmy się nad Warszawę, wiedziałem, że tam, na dole, czekają na nas powstańcy, i płakałem...Ale wiedziałem też, że pierwszy muszę opanować łzy...Warczałem więc twardo: Chłopcy, nie płakać. Brać głęboki oddech...I nie płakać!"
Sam Jerzy Antczak wspaniały polski reżyser, takich filmów jak "Noce i dnie", "Hrabina Cosel", "Mistrz", "Epilog Norymberski", "Praganienie miłości" i wielu innych przedstawień teatralnych i filmów, od lat mieszkający wraz z żoną aktorką Jadwigą Barańską (odtwórczynią roli Barbary Niechcic w "Nocach i dniach") w Stanach Zjednoczonych, otwarcie przyznaje się do wiary w prorocze sny, jasnowidzenie.
Kilka takich przypadków opisał w wyżej wymienionej przeze mnie już książce. Jak twierdzi, całe życie miewa prorocze sny, które wielokrotnie zapowiadały zmiany w jego życiu. Wielokrotnie też spotykał w swoim życiu osoby, które miały dar jasnowidzenia. Między innymi w młodości panią Wierę, która słynęła we Włodzimierzu z tego daru. W pierwszych dniach października 1939 roku Jerzy Antczak był wraz ze swoim bratem świadkiem, jak polscy oficerowie czekali na wagony, którymi mieli jechać w głąb Rosji. W pewnej chwili pani Wiera powiedziała do jego matki:
"To straszne... Ci ludzie nie jadą do niewoli...oni jadą po śmierć."
Wszyscy zginęli w Katyniu. Inna historia była związana z ojcem Jerzego Antczaka. Wiadomość o jego śmierci przekazał matce naoczny świadek - sanitariusz, który twierdził, że był przy śmierci ojca. Jednakże pani Wiera powiedziała:
"Proszę nie płakać. Pani mąż żyje...Żyje i idzie w Pani stronę...Spotkacie się w dziwnych okolicznościach".
Kilka tygodni później Jerzy Antczak wraz z bratem i matką opuścili Włodzimierz i pojechali pociągiem do Zamościa. W Zamościu pociąg miał dwudniową przerwę. Wszyscy w trójkę poszli do miasta kupić coś do jedzenia. W pewnym momencie zobaczyli mężczyznę idącego w ich kierunku, okazało się, że to był uznany już za zmarłego ojciec Jerzego Antczaka, który po ucieczce z niemieckiej niewoli szedł na Wschód bez specjalnego planu, ale z silnym postanowieniem odnalezienia żony i synów, w co głęboko wierzył. Stało się tak jak powiedziała pani Wiera. Sam ojciec Jerzego Antczaka przed wyruszeniem na wojnę, ale jeszcze w roku 1914 poszedł do wróżki pytając się jakie będą jego losy.
Usłyszał, że umrze na starość w łóżku i tak się stało. Matka zaś Jerzego Antczaka opowiadała, że gdy jej synowie byli mali podczas pobytu na Polesiu mieszkała u kobiety, która znienacka jej powiedziała wskazując na Jerzego Antczaka, że ten chłopiec będzie bardzo dużo podróżował po świecie, ze widzi koło niego tłumy, którym będzie pokazywał obrazy. Jak wiadomo, Jerzy Antczak został znanym reżyserem.
W 1975 roku Jerzy Antczak wspomina, że był już po ukończeniu filmu "Nocy i dnie" i walczył z utratą wiary w sukces filmu. Cały czas zastanawiał się w myślach, co przyniesie mu przyszłość. Wtedy w Zakopanym spotkał mężczyznę, który przedstawił się jako Ignacy Zylber. Był on byłym więźniem z Auschwitz. Powiedział, że ma dar jasnowidzenia przyszłości podobnie jak matka i babka. Powiedział mu, że widzi jak bardzo się on męczy, dlatego chce mu powiedzieć, żeby się nie denerwował, bo widzi nad jego głową wielką jasność, nagrody i pełne kina. Powiedział też, że taką jasność widzi też nad jego żoną. Powiedział mu, że w ciągu dwóch lat wyjedzie z Polski na całe życie.
Taką osobą również, o której wspomina Jerzy Antczak, która miała bezbłędny dar jasnowidzenia, była pani Eleanora Skalska, która mieszkała w Łodzi i z którą Antczakowie utrzymywali kontakt do końca życia pani Eleanory.
Jerzy Antczak podkreśla zawsze, że przywiązuje wagę do wypowiadanych słów. Podaje przykład wypowiedzi Krzysztofa Kieślowskiego na temat bardzo negatywnej postaci z okresu jeszcze pobytu w Polsce, był to Wilhelmi ( nie mylić z Romanem Wilhelmim - aktorem), który rządził polską kinematografią i miał bardzo złą opinię i przez którego Jerzy Antczak chciał opuścić kraj.
Wspomniany już Krzysztof Kieślowski spotkał kiedyś Antczaka na ulicy i powiedział mu, że głupio robi, że wyjeżdża z kraju, ponieważ nie powinien dawać satysfakcji Wilhelmiemu, który nie ma jeszcze nominacji na ministra kultury i że dużo się jeszcze może zdarzyć, a on ma wrażenie, że Wilhelmi albo zajdzie bardzo wysoko, albo spadnie bardzo nisko. Te słowa mocno utkwiły w głowie Jerzego Antczaka, który jak wspomina, nie mógł się od nich uwolnić.16 marca 1978 roku obudził Jerzego Antczaka telefon i usłyszał: "Wilhelmi nie żyje! Spadł z samolotem wracając z Bułgarii."
Jerzy Antczak wspomina też, że od 1968 roku od pobytu w Kairze, gdzie prezentował swój film „Wystrzał" za który otrzymał nagrodę ma zawsze przy sobie talizman w postaci różańca, który otrzymał od niewidomego jasnowidza, ze słowami, że może liczyć na szczególne łaski od Boga.
W USA, gdzie Jerzy Antczak mieszka wraz z rodziną od 1978 roku, od lata pracuje w Szkole Filmowej, wśród Jego studentów było wielu znanych dzisiaj reżyserów, zdobywców Oskarów.
Na koniec Jerzy Antczak przyznaje w swojej książce, że zarówno on, Jego żona, syn i nieżyjąca już teściowa Minia należą do ekstraklasy kocich oszołomów i że przez całe ich życie koty jak i inne zwierzaki zawsze im towarzyszyły. Szczególnie jest wdzięczny swojej teściowej, która miała szczególny dar kontaktu ze wszelkimi zwierzętami, która nauczyła go, że człowiek urodził się, aby dzielić z innymi dary, jakie otrzymał od Boga, bez względu na to, czy są to istoty dwunożne, czy czworonożne.
Być może przydadzą się Wam historie które opisałam, życzę Wam wszystkim dużo Radości w ten Świąteczny czas.
Beata Dąbek
Pięknie dziękujemy za ten tekst, który natychmiast trafia do naszego archiwum i jest kolejną cegiełką, którą dokładamy do gigantycznego zbioru informacji o życiu Stefana Ossowieckiego. Osoby czytające nasz serwis dobrze wiedzą, że od dawna mówimy wprost: nasz obecny „jasnowidz numer jeden” czyli Krzysztof Jackowski jest wcieleniem Stefana Ossowieckiego. Mówiliśmy mu o tym i Jackowski opowiedział nam bardzo niezwykłą historię, jak jego przyjaciel policjant przyniósł mu książkę, od której zaczęła się jego przygoda z jasnowidzeniem. Była nią książka właśnie Stefana Ossowieckiego… Przypadek? Zapomnijcie to słowo.
Ciekawe, że kolejne wcielenia dusz mają podobieństwo nie tylko osobowości, stylu mówienia czy zachowania, ale także wprost fizyczne. Warto zwrócić uwagę, jak z biegiem lat nasz przyjaciel z pokładu okrętu Nautilus staje się coraz bardziej podobny do największego jasnowidza Polski Międzywojennej.
Komentarze: 0
Wyświetleń: 11160x | Ocen: 21
Oceń: 2/5
Średnia ocena: 5/5
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Artykułem interesują się
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie