Śr, 24 sie 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Sen zwiastujący śmierć, niezwykłe zaginięcie czy przeczucie, które okazuje się sygnałem wysłanym przez opatrzność - takie historie zdarzają się każdemu z nas.
Także znanym osobom....
Fani serwisu Nautilusa wiedzą, że dzięki naszej popularności docierają do nas wszelkie publikacje dotyczące zjawisk niewyjaśnionych. Tym razem o artykule w Nowej Trybunie Opolskiej poinformował nas Paweł Kaszuba. Natychmiast skontaktowaliśmy się z autorką tekstu Danutą Nowicką i dostaliśmy jej zgodę na przedruk, co z przyjemnością czynimy. Mamy nadzieję, że czytelnicy serwisu FN przeczytają go z zainteresowaniem.
"SĄ RZECZY NA NIEBIE I ZIEMI, O KTÓRYCH SIĘ NIE ŚNIŁO FILOZOFOM"
W.Szekspir, "Hamlet"
Tego się nie da wyjaśnić
- Tajemnicze wydarzenia są udziałem wszystkich ludzi - twierdzi znany kompozytor Wojciech Kilar. - Jadąc samochodem, skręciłem w prawo, choć inaczej planowałem, a potem okazało się, że dzięki temu uniknąłem wypadku. Współbohaterem tego zdarzenia był dyrygent i kompozytor Stanisław Wisłocki. - Przyjaźniliśmy się bardzo, choć widywaliśmy się rzadko - opowiada Wojciech Kilar. - Mieszkał w Warszawie, jeździł po świecie, nasze rogi jakoś się nie spotykały. Kiedyś obudziłem się nietypowo wcześnie, o 9 rano, śnił mi się Wisłocki. Wstałem, zszedłem do skrzynki, a tam list od niego. Musiała nastąpić jakaś tajemnicza komunikacja, bo nigdy do siebie nie pisaliśmy.
Zygmunt Konieczny, m.in. autor muzyki do filmów Andrzeja Wajdy i wielu spektakli współtworzących historię powojennego teatru polskiego, przywołuje wakacyjną przygodę na jeziorach pod Zbąszyniem: - Kiedy wypłynęliśmy na głębokie wody, zobaczyliśmy przepiękne lilie. Nasz "motorniczy" schylił się, zerwał największą i wręczył mojej żonie. W tej samej sekundzie motor zgasł i choć potem facet męczył się, żeby go uruchomić, nic z tego nie wyszło. Staliśmy na środku jeziora zupełnie bezradni, aż ktoś wpadł na pomysł, żeby wrzucić lilię z powrotem do wody. I, proszę sobie wyobrazić, poskutkowało, bo w tej samej sekundzie motorówka ruszyła. Po czasie próbowaliśmy wytłumaczyć tę sytuację jako niesamowity zbieg okoliczności, ale trudno było nie pamiętać, co mówi się o liliach wodnych. Że posiadają jakąś szczególną moc...
Pisarz Marek Nowakowski opowiada historię o podłożu realistycznym, niemniej... - Byłem na wsi u przyjaciół. Mieli psa, foksteriera, który towarzyszył gospodarzowi wszędzie - i do krów, i na polowanie, bo gospodarz myśliwy, dookoła duże lasy. Pies nazywał się Mopek - był świetny, inteligentny, z instynktem tropiciela. Pewnego dnia gospodarz z synem weszli na skarpę tropić borsuki, które mają tam nory. Pies ruszył pierwszy. Wszedł do dziury i zniknął. Byłem świadkiem, jak zaczęli go szukać, rozkopali dziurę, tak się przejęli tym zniknięciem, że szpadlami rozkopywali rozwidlenia. Pracowali coraz zacieklej, odsłonili tylny awaryjny otwór - nory puste, głuche. Od tej pory minęło 10 lat. Została tylko pamięć Mopka.
Sen i jawa
Opolskiemu poecie Janowi Goczołowi trzy razy udało się wyśnić czyjąś śmierć. Najpierw przyśniło mu się jakieś miasteczko w Wielkopolsce, nad rzeką, w miasteczku neogotycki kościół, karawan i autor powieści historycznych, Zbigniew Zielonka, wieszający żałobne wieńce. Minęło kilka dni i w wielkopolskim miasteczku nad Wartą, którego poeta nie znał nawet z nazwy, chlubiącym się pięknym neogotyckim kościółkiem, zmarł ojciec Zielonki. Goczoł nawet nie miał pojęcia o jego istnieniu.
Drugi sen poprzedził wyjazd z gawędziarzem, pisarzem i ogrodnikiem Rafałem Urbanem do Katowic. Obaj panowie odwiedzili redakcję "Poglądów", potem historyka i krytyka literackiego Zdzisława Hierowskiego, Goczołowi znanego wyłącznie z publikacji. Gospodarz podjął gości w pokoju wypełnionym książkami. Niepościelony tapczan i purpurowy szlafrok wskazywały, że niedawno wstał... Najbliższej nocy Goczołowi wszystko się przyśniło: pokój, książki, tapczan, Hierowski w purpurowym szlafroku, tyle że martwy i z wieńcem oliwnym na głowie. I znowu minęło kilka dni, zanim w gazecie ukazał się komunikat, że Hierowski został laureatem "Odry", a dzień później, że znaleziono go martwego w jego własnym pokoju, na tapczanie, w purpurowym szlafroku.
W trzecim śnie pojawiła się koleżanka ze studiów. - Przeszły mnie ciarki, kiedy się przebudziłem - wspomina autor "Starego Ślązaka" i wielu innych wierszy. - Zadzwoniłem do niej do pracy, ostrożnie odpytałem... Okazało się, że wszystko w porządku. Po tygodniu "Trybuna..." opublikowała "Wyrazy współczucia z powodu śmierci ojca" dla Hanki. Był jeszcze czwarty sen, nie spełniony. Wszystkie okoliczności wskazują, że ciąg dalszy... może nastąpić.
Znana aktorka Anna Dymna zapewnia, że dramatycznym przejściom, a tych nie brakowało w jej życiu, towarzyszyły sytuacje o charakterze irracjonalnym. - Dlatego nie tylko nie zaprzeczam, że się zdarzają - jestem tego pewna - oświadcza. - Proszę mnie jednak o więcej nie pytać. To sprawy zbyt intymne, by mówić o nich publicznie.
Olga Tokarczuk, pisarka: - Oczywiście, przeżyłam niejedno takie zdarzenie, ale, wybaczy pani, zachowam to dla siebie. może wykorzystam w eseju albo opowiadaniu, tak jak w przypadku "Wyspy" i "Skoczka".
Idee i materia
Artystka "Piwnicy pod Baranami" Anna Szałapak przechowuje w pamięci następującą historię: Między drugą a trzecią w nocy wracała z Piwnicy. Mogła wyjść wcześniej, ale po koncercie były jeszcze jakieś rozmowy, jakieś wspólne śpiewy - normalna rzecz za czasów Piotra Skrzyneckiego. Poza tym nigdy nie bała się późnych powrotów; mieszka blisko, jakieś dziesięć - dwanaście minut drogi. - Nagle z ciemności wyłoniło się dwóch mężczyzn - opowiada. - Jeden z nich mocno schwycił mnie za marynarkę. Postanowiłam, że nie będę krzyczeć ani zamotać się, nie miałam przecież najmniejszych szans. Zachowałam, pamiętam do dziś, niesamowity spokój, zagadnęłam tylko napastnika: - "Czy pan wierzy w Boga?". To proste pytanie zrobiło takie wrażenie, że mężczyźni dali mi spokój i sobie poszli. Koniec historii? Niezupełnie. Anna Szałapak twierdzi, że tej pamiętnej nocy głos pytający był jej głosem, ale rozległ się poza jej wiadomością. - Nie wymyśliłam pytania o wiarę w Boga jako formy obrony - zapewnia. Wydarzenie kojarzy z faktem, że śpiewa wiele utworów, w których występuje Bóg. Choćby "Grajmy Panu" czy "Białe zeszyty"...
Joachim Badeni, dominikanin z Krakowa, studiował wyjątkowo długo. Spadkobierca ogromnej fortuny, zasilany hojnie przez matkę i ojczyma, mógł sobie pozwolić na kosztowne rozrywki. Pewnego razu, w drodze na towarzyskie spotkanie, poczuł dotknięcie. Przyjazne, tkliwe. Nie odwrócił się, poszedł w kierunku, w jakim prowadziła go tajemnicza ręka. Dotarł pod zamknięty kościół dominikański, potem do niego wrócił. W następstwie tego zdarzenia odebrał święcenia kapłańskie. Ojciec Joachim Badeni mimo podeszłego wieku zachował znakomitą pamięć i uchodzi za guru krakowskiego klasztoru dominikanów.
Swój najważniejszy utwór ""Missa pro pace" Wojciech Kilar rozpoczął w wigilię święta Zesłania Ducha Świętego, a zakończył w Święto Zwiastowania. - Nie miałem tej świadomości i dopiero kiedy odnotowywałem daty w kalendarzu, dotarło to do mnie - twierdzi. - Oczywiście można w tym oszukiwać się zbiegu okoliczności, ja jednak uważam, że to coś znacznie więcej. - Z "pewnym wstydem i zażenowaniem przyznaje także, że kiedyś poczuł "fizyczną becność Chrystusa" - Obchodził mnie i bacznie się przyglądał - opisuje. - Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale od tej pory wiem, że są ludzie, czasem bardzo prości, obdarzeni łaską szczególnego widzenia.
Znany fotografik Adam Bujak zwierza się z niesamowitego poczucia bliskości Jana Pawła II, którego znał ponad czterdzieści lat. - Przyjechałem z pogrzebu, dzieci mówią: "Masz relikwię". "Jaką znowu relikwię?" - zdziwiłem się. - "Otwórz kopertę". Okazało się, że papież trzy dni przed śmiercią napisał mi podziękowania za modlitwy i ostatnią książkę. Polski fotograf polskiego papieża należy do Bractwa Dobrej Śmierci, które śmierć uważa za naturalną i piękną i codziennie modli się o świadome "przekroczenie granicy ze światem bez wojen, zamachów i totalitaryzmów". Na pytanie o kontakt z Janem Pawłem II po jego odejściu zaledwie daje do zrozumienia: - Rozmawialiśmy o tym na osobności. Wychodziłem ze spotkania z udziałem poety Marka Skwarnickiego. Odprowadził mnie korytarzem, już przy drzwiach chwycił mocno za ramię, popatrzył głęboko w oczy, wspomniał czasy krakowskie; on też był związany z Bractwem Dobrej Śmierci. - "I starszy arcybrat trwa w dobrej śmierci" - rozpoczął. - Ciąg dalszy niech pozostanie tajemnicą.
Spotkania z duchami
Profesor Jerzy Janik z krakowskiego Instytutu Atomistyki przyznaje, że "przynajmniej kilkakrotnie w życiu sprawy się tak potoczyły, "jakby we wszystko wmieszała się Opatrzność czy Anioł Stróż". - Jako fizyk na temat zdarzeń irracjonalnych nie mam nic do powiedzenia - dodaje - ale jako człowiek wierzący nie wykluczam możliwości interwencji z tamtego świata.
Inny fizyk z profesorskim tytułem (nazwisko znane redakcji) widział duchy. W zwolnionym tempie przesuwali się przed jego oczyma jeździec i koń. A właściwie ich głowy i tułowia.
Ostatnia z zasłyszanych historii zdarzyła się w Otmuchowie w 1945 lub 1946 roku. Matka i ciotka pewnej opolanki, które na Ziemiach Odzyskanych otrzymały bardzo duże poniemieckie mieszkanie, nie lubiły przebywać w jednym z pokoi. Któregoś dnia, wcześniej, niż to było uzgodnione, odwiedził je znajomy, a panie, jeszcze zajęte przygotowywaniem przyjęcia, odesłały go do owego rzadko używanego pomieszczenia. Krótko potem gość wszedł: "Proszę się nie gniewać, źle się tam czuję, cały czas mam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował". Za jakiś czas z Warszawy przyjechała kuzynka pań, uchodząca za medium. Postanowiły to wykorzystać i trochę żartem, trochę serio urządziły seans spirytystyczny: a nuż uda się cokolwiek wyjaśnić... Podczas seansu pojawiła się Niemka, a właściwie jej duch. Stwierdził, że zginęła w tym pokoju, a teraz nienawidzi wszystkich, którzy go odwiedzają. - Mama i ciocia, racjonalistki, ateistki, panie bardzo trzeźwe w oglądzie świata - zapewnia narratorka - mówiły o tym jako o rzeczy trudnej do zrozumienia. Z myślą o tych, którzy podejrzewają jakoby również byli przedmiotem inwigilacji z zaświatów, dodajmy, że duch z Otmuchowa zapewnił, że nie jest w stanie nikomu wyrządzić najmniejszej krzywdy.
Śr, 24 sie 2005 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.