Od czasu, kiedy zaczęliśmy pisać o kulach typu „ORBS”, dostaliśmy kilkaset maili ze zdjęciami, na których widać te tajemnicze obiekty. Od samego początku twierdzimy, że te niezwykłe kule towarzyszą człowiekowi chyba od początku jego pojawienia się na Ziemi, są niewidoczne dla ludzkiego oka, chętnie podlatują do człowieka, mają różną strukturę, kolor, gęstość, barwę. Wychwytuje je klisza fotograficzna lub matryca aparatu cyfrowego. Wszelkie kropelki wody, pyłki, lecące drobinki czy nawet owady – one wyglądają inaczej niż „ORBS”, mówiąc krótko – są czymś innym!
Z zebranego przez nas materiału wynika niezbicie, że kule te interesują się człowiekiem, potrafią przebywać zarówno w momencie chrztu, jak i pogrzebu. Mamy zdjęcia, kiedy te tajemnicze obiekty znajdują się nad osobami tańczącymi w klubie, jak i podczas ćwiczeń straży pożarnej. Osoby jasnowidzące wielokrotnie wspominały o energiach, które w świecie fizycznym poruszają się właśnie w postaci kul, gdyż właśnie taką postać przyjmuje energia w przestrzeni. Kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze filmy pokazujące kule „orbs” w ruchu - zaczęliśmy dowiadywać się coraz więcej o ich ruchu, zwyczajach, torach lotu, zachowaniach.
Fenomenalną rolę odegrał tutaj film nagrany przez układ monitorujący Roberta Brzykcego ze Żnina, który nagrał taki obiekt 18 maja 2003 roku. Potem zaczęły do nas docierać kolejne filmy pokazujące orbs, ale żaden z nich nie zbliżył się do tego „ideału”. Chociaż… przepraszam, zdarzyło się to ostatnio, kiedy przyjechał do nas gość z Łotwy, z organizacji UFOLATS, Jevgenijs Sidorovs. Pokazał on taki sam obiekt w ruchu nagrywany kolejno przez kilka kamer telewizji przemysłowej, które uruchamiały się automatycznie, jedna po drugiej, wyczuwając ruch „nocnego gościa”. Widok niesamowity – co tu opowiadać. Ale i nasz łotewski przyjaciel „wymiękł”, kiedy zobaczył film Roberta Brzykcego z 18 maja 2003…. Nie ma co się licytować, kto ma lepsze filmy pokazujące to zjawisko, które jest na pewno związane z fenomenem kręgów zbożowych czy np. miejscami kultu. Powstało ciekawsze pytanie: czy można świadomie i sztucznie przywołać takie obiekty? Czas było przeciąć wątpliwości, a można to było zrobić tylko w jeden sposób.
Jest sobota 10 września, na tyłach gmachu „Gazety Wyborczej” znajduje się siedziba radia TOK FM. Kilka minut po 17.00 na antenie padają słowa:
„Uwaga słuchacze, mamy specjalną prośbę do wszystkich słuchających nas w Warszawie, którzy mają czas, samochód i – to ważne – posiadają aparaty cyfrowe. Zamierzamy przeprowadzić unikalny eksperyment. Po audycji jedziemy w miejsce pod Warszawą, gdzie spróbujemy przywołać kule typu „ORBS”. Uwaga, podaję adres redakcji TOK FM, znajdziecie nas przy ulicy Czerskiej 14…”
Kiedy kończy się program z serii „Archiwum”, pod redakcją czekają samochody ze słuchaczami. Szybko formujemy konwój i ruszamy w kierunku Legionowa. Tam czeka na nas Jarek, który jako miejsce eksperymentu zaproponował polanę niedaleko swojego domu. To tam, kilkanaście miesięcy wcześniej, były koła na trawie, prawdopodobnie miejsca po lądowiskach obiektów typu UFO.
Po przyjeździe na miejsce i zaparkowaniu samochodów rozdzielamy zadania. Naszym działaniom przygląda się Agnieszka, dziennikarka miesięcznika Claudia, która pisze reportaż o Fundacji NAUTILUS (polecamy numer grudniowy). Wydaje się, że nie do końca wierzy w powodzenie całej operacji. Zapis wydarzeń jest rejestrowany przez kamerę Magdy, która o Fundacji kręci film w ramach prac Łódzkiej Szkoły Filmowej. Mamy jasno ustalony plan: na trawie kładziemy laptop, z którego będzie emitowana wyjątkowo silna mantra mnichów tybetańskich (już wcześniej dochodziły do nas sygnały, że dźwięk mantr przywołuje kule). Obok komputera kładziemy kilka zdjęć, które zawierają coś, co także bardzo „interesuje” kule. Na zdjęciach są święte znaki, których rodowód nie jest „ziemski”, a piszę to z bardzo dużym prawdopodobieństwem. Odchodzimy na bok, słychać dźwięk mantry, zaczynają błyskać flesze.
Piotr Żółkoś z Warszawy, akurat słuchał Radia TOK FM i usłyszał niezwykły apel. Pomyślał „dlaczego by nie?” i w ten sposób dołączył do naszej ekipy. To on pierwszy zawołał „Mam na zdjęciu kule!”. Podchodzimy i oglądamy jego ekranik na aparacie cyfrowym – no tak, przyleciały… Nawet nie byliśmy specjalnie zdziwieni. Potem jednak jest już tylko ciekawiej i ciekawiej. Łukasz Bartecki z Fundacji od kilku tygodni ma znakomity aparat cyfrowy typu lustrzanka. Mimo robienia wielu zdjęć nie udało mu się sfotografować żadnej kuli typu ORBS. Do czasu, a mówić precyzyjniej do 10 września.
- Niezły numer, mam kulę… - powiedział po dokładnym obejrzeniu zdjęcia. Faktycznie, widać, jak do laptopa zbliżył się mały, kulisty obiekt. Powstają kolejne zdjęcia, na których widać kule, dziesiątki zdjęć. Pojawia się pomysł, aby wzmocnić eksperyment samemu inicjując Mantrę „OM”. To bardzo silna mantra, jedna z najmocniejszych. Ukradkiem patrzymy po sąsiadach naszej łąki, czy przypadkiem nie wezmą nas za wariatów albo członków groźnej sekty… ale nie – wszyscy są zajęci oglądaniem przezabawnych programów telewizyjnych serwowanych w niedzielny wieczór. Tymczasem powstają kolejne zdjęcia kul, które – takie mam wrażenie – coraz liczniej przylatują do eksperymentatorów. Wreszcie pada propozycja: czas na herbatę!
Kawalkada samochodów opuszcza polanę i wszyscy spotykamy się z knajpce przy drodze Warszawa-Jabłonna. Pracują pełną parą nasze laptopy – zdjęcia są natychmiast prezentowane na ekranach komputerów. Eksperyment przerósł nasze najśmielsze oczekiwania – zdjęć z kulami jest ponad 100 mega… sporo, nawet jak na duże dyski. Na gorąco wymienialiśmy uwagi, nasi słuchacze byli wyraźnie zaskoczeni efektami, które dało tak prozaiczne wydawałoby się doświadczenie… Niektórzy jeszcze nie mogą się z tym pogodzić.
- A może to pyłki, które na przykład oderwały się od trawy, a my naiwni wzięliśmy je za kule… No, kropelki wody to już nie, po wszędzie sucho jak na pustyni, no i ta temperatura, gorąco jak diabli… Ale te pyłki, załóżmy że to pyłki… zobacz na te zdjęcia, one wyraźnie przemieszczają się, dolatują do tego komputera! Coś mi się wydaje, że będę jeszcze dzisiaj długo o tym myślał… Niesamowite…
Było ciekawie tego 10 września. Nigdy wcześniej nie udało się sfotografować tych obiektów równocześnie przez tyle aparatów fotograficznych. Efekty? – po prostu każdy może je zobaczyć. Po chwili okazuje się, że naprawdę ciekawie robi się wtedy, kiedy zaczynamy rozjaśniać zdjęcia. A niech to… co to jest, czym są te kule?! – dyskusja tego pamiętnego wieczoru na pewno momentami nadawała się do dobrego serialu komediowego. Materiał zebrany tego wieczoru przekażemy Polskiej Akademii Nauk, bo tak naprawdę tam jest właściwe miejsce na badanie tego zjawiska. Co, że nie wierzą? Że się śmieją? Że pukają się w głowę? Spokojnie, mamy czas, mamy materiały, mamy zdjęcia i mamy kartę atutową w tej rozgrywce – filmy.
A 10 września 2005 roku „poszła nam niezła karta!”.
Artykuł połączony z: ORBS na studniówkach