Czw, 16 lis 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
Mimo, iż już odeszli z naszego świata, zdarza się, że dają znać o swojej obecności...
Temat życia po śmierci oraz kontaktów ze zmarłymi jest ostatnio bardzo często poruszany w naszym serwisie. Nie tak dawno obchodziliśmy Dzień Wszystkich Świętych, a następnie Zaduszki. To święta obchodzone nie tylko przez chrześcijan. Także wyznawcy innych religii oraz osoby bezwyznaniowe praktykują w tym czasie wizyty na grobach, wyrażając w ten sposób swój szacunek dla zmarłych.
Dla naszej Fundacji jest to okres, kiedy otrzymujemy znacznie więcej listów poświęconych osobom, które od nas odeszły. Są to listy niezwykłe, bardzo osobiste, pisane w sposób emocjonalny. Po prostu piękne. Publikujemy wiele z nich, gdyż uważamy, że stanowią one ważny argument potwierdzający istnienie kontaktu pomiędzy naszym światem materialnym i tym innym wymiarem, do którego przechodzimy w momencie śmierci ziemskiego ciała.
Tym razem publikujemy bardzo obszerne fragmenty jednego listu, który dotarł do redakcji po sobotnio-niedzielnej audycji w Programie I Polskiego Radia, poświęconej życiu po śmierci.
Serdecznie Państwa witam.
Wczoraj, w oczekiwaniu na syna, który miał wrócić z klubu około trzeciej nad ranem, właczyłem nocny Program "Jedynki". Po raz pierwszy miałem okazję usłyszeć Waszą fantastyczną (w sensie jak najbardziej pozytywnym) nocną audycję. Niestety, radio włączyłem około 1:00 w nacy, więc pierwsza jej godzina umknęła mej uwadze... Zapamiętałem Wasz adres www i postanowiłem opisać wydarzenie sprzed sześciu tygodni.
Dwudziestego czwartego września (niedziela) 2006r. zmarła moja nieodżałowanej pamięci Mama. Gasła powoluteńku jak dopalająca się świeca, od jakiegoś czasu liczyłem się z Jej nieuchronnym odejściem - ale równocześnie nie dopuszczałem tego do świadomości. W piątek w południe, widząc znaczne pogorszenie się stanu Mamy, wezwałem pogotowie - Mama trafiła do szpitala.
Za życia Mamy często prowadziliśmy długie rozmowy o zaświatach, znakach dawanych przez umarłych, telepatii i prekognicji... Mama pochodziła z wielodzietnej rodziny, więc jeszcze jako dziecko od Babci i sióstr oraz dalszych krewnych ułyszała niejedną dziwna i niesamowitą historię... A pamięć miała świetną do ostatnich dni życia. Miewała także tzw. "prorocze sny", które zwykle się spełniały. Nie raz, dzięki płynącym z nich ostrzeżeniom, i Ona i ja uniknęliśmy różnych niebezpieczeństw.
Ponieważ miałem z Nią bardzo silną więź emocjonalną i uczuciową, na długo przedtem, kiedy jeszcze czuła się w miarę dobrze, poprosiłem Ją o danie mi jakiegoś znaku stamtąd.
W sobotę Mama w szpitalu straciła przytomność - widać było, że coraz szybciej nadchodzi kres Jej ziemskiej drogi...
Siedziałem przy szpitalnym łóżku do około 21:00. Pierwotnie zamierzałem spędzić w szpitalu całą noc, ale lekarz dyżurny stwierdził, że pozostałe pacjentki chcą mieć spokój - zwijająca się z bólu Mama uniemożliwiła im sen z piątku na sobotę. Pojechałem więc do domu...
Noc miałem bardzo niespokojną, sen - a właściwie płytką drzemkę - co rusz przerywałem to wyglądaniem przez okno na parking bądź włączaniem radia albo telewizora, przewracaniem się z boku na bok... Prośbami do Stwórcy o poprawę maminego zdrowia. Lekarze stwierdzili autorytatywnie, że to już agonia, inna sprawa, że medyczna ich "pomoc" ograniczyła się do serii kroplówek z soli fizjologicznej i podawania dawek morfiny uśmierzających ból - dopiero w dobę od przywiezienia do szpitala. Zaproponowali operację brzuszną (podejrzewali rozległy zator tętnicy krezkowej) z 1% szansą uratowania Mamy... Odmówiłem - świadoma z początku Mama też sobie tego nie życzyła.
Przysnąłem gdzieś około godziny 2:45 - 3:05.
W pewnym momencie pojawił się bardzo realistyczny senny majak: "usłyszałem" dzwoniącą komórkę. "Odebrałem" połączenie, w słuchawce zabrzmiał głos Mamy - mocniejszy niż dotychczas, rześki. Stwierdziła, że teraz czuje się dużo lepiej, żebym się już o Nią nie martwił. Moją zapowiedź, że zjawię się w szpitalu o ósmej rano skwitowała krótkim "dobrze, przyjdź".
W tym momencie ocknąłem się rzucając okiem na jarzący się w ciemnościach displej zegara: 3:22, odwróciłem się do ściany, znowu półobrót i ponowne spojrzenie na zegar: 3:28... Usnąłem... Komórka leżała obok komputera - tam, gdzie ją położyłem po powrocie ze szpitala...
Rano, około 6:30 ze snu wyrwał mnie dźwięk prawdziwej już komórki: lekarz dyżurny powiadomił mnie o odejściu Mamy o godzinie 3:25.
Jak Jej we śnie obiecałem tak zrobiłem, w szpitalu zjawiłem się nieco później - około 9 rano, po Mamine rzeczy, niestety.
Przed opuszczeniem oddziału jeszcze raz wszedłem do pokoju, żeby przynajmniej rzucić okiem na puste już łóżko, w którym zakończyła życie Mama: od dwóch leżących w sali pacjentek dowiedziałem się, że słabnący powoli oddech u Mamy ustał ostatecznie o godzinie 3:22.
Nad wejściem do każdej ze szpitalnych sal znajduje się telewizor z wyświetlaczem nru programu/zegara - stąd tak precyzyjne określenie godziny Mamy zgonu przez pozostałe panie.
W dwa, trzy dnie - jeszcze przed pogrzebem - przyśniła mi się Mama: półleżała na wersalce w pokoju swego mieszkania, dużo młodsza, wypoczęta, odprężona, w swej zielonej kamizelce, która zwykła zawsze nosić. Patrzyła na mnie z uśmiechem w swoich łagodnych, matczynych oczach... Ale nic już nie mówiła...
To tyle...
Przesyłam serdeczne pozdrowienia - Zoltan, Gliwice
Od redakcji
Autor listu przesłał nam także zdjęcie z grobu swojej Mamy. Choć prezentujemy je w zmniejszonej rozdzielczości i tak dobrze widoczne są doskonale znane nam obiekty "Orbs" - niebieskie po prawej stronie grobu oraz biały u jego podstawy.
Czw, 16 lis 2006 00:00
Autor: FN, źródło: FN
* Komentarze są chwilowo wyłączone.