By
fundacjanautilus, shot with
Canon EOS 350D DIGITAL at 2009-04-10
Każda osoba, która w swoim życiu zainteresowała się najsłynniejszymi światowymi przepowiedniami wie dobrze o tym, że są one zgodne w kilku punktach. Po pierwsze początek nowego tysiąclecia ma przynieść ze sobą przyjście nowego rozdziału w historii naszej planety. Oto „epoka wiary” ma zostać zastąpiona „epoką wiedzy”. Sprawy, które tak często poruszamy na łamach portalu FN, a które wiele osób traktuje na zasadach „wierzę w to albo nie wierzę” zostaną sprowadzone do zupełnie nowego wymiaru, czyli tezy „ja wiem”. To będzie prawdziwa rewolucja ludzkiego myślenia.
Jest jednak jedna rzecz dość niepokojąca w tych przepowiedniach. Otóż uprzedzają one, że zmiana ludzkiego myślenia, ludzkiej filozofii, spojrzenia na świat i innych ludzi nie zajdzie „sama z siebie”, na zasadzie łagodnej ewolucji. Będzie ona związana z czymś innym, dramatycznym wydarzeniem naturalnym, rodzajem wstrząsu, który sprawi, że ludzie nagle zmienią swoje życiowe cele i spojrzą w głąb siebie, odkrywając w sobie owe tajemnicze światło, o którym także pisaliśmy wiele razy...
Umownie możemy to nazwać okresem wielkich światowych katastrof. Wiele osób od razu automatycznie wyduka datę „2012”, ale popełni błąd. Bo owa epoka katastrof według wielu jasnowidzów może przyjść trochę wcześniej lub trochę później, niż właśnie w 2012. Z każdym trzęsieniem ziemi, z każdym tsunami czy huraganem dostajemy wiele listów z prośbą o odpowiedź na pytanie, czy to może być początek owej „epoki zmiany”.
W związku z dyskusją na ten temat chcemy zaprezentować list Roberta Buchty, od wielu lat jednego z naszych „tekściarzy nautilusowych”, który napisał kilka słów na temat, który roboczo nazwał „oblicze żywiołów”. Warto jest ten tekst zaprezentować, gdyż na pewno zawiera on wiele ciekawych spostrzeżeń na temat naszego świata i tego, co się obecnie dzieje wokół nas.
By
fundacjanautilus at 2009-04-10
To: nautilus
Subject: Oblicza żywiołów
Szanowna Fundacjo,
Materiał o tsunami, który na stronach Fundacji pojawił się
niespodziewanie w drugiej połowie marca sprowokował mnie do napisania
tego listu. Bo oto okazuje się, że mimo zdobyczy cywilizacyjnych,
którymi chyba sami przed sobą się tylko chełpimy w zderzeniu z potęgą
żywiołów pozostajemy zupełnie bezsilni.
Zacząć wypada - nieprzypadkowo zresztą - od 2004 roku. Roku, w którym
ziemia zatrzęsła się w naszym kraju kilka razy. Ale pamiętamy
zadziwiająco dobrze, że rok ów przeszedł do annałów pod znakiem innego,
potężnego podmorskiego trzęsienia ziemi u wybrzeży Sumatry. Wzbudziło
ono ogromną falę tsunami, która obiegła niemal cały świat. Wydarzenia te
przypomniały nam, że wciąż na Ziemi to nie człowiek rozdaje karty, lecz
żywioły.
Mimo że nasza planeta pozornie wydaje nam się czymś w miarę stabilnym,
rzeczywiście znajduje się w ciągłym ruchu. Zderzają się kontynenty,
wypiętrzają góry. Wszystko wokół nieustannie się zmienia. Żywioły
kształtują nasze otoczenie dniem i nocą, bez wytchnienia. Czasem w
sposób łagodny, innym razem zaś pod postacią budzących przerażenie
kataklizmów. Powodzie o rozmiarach potopu, huraganowe wiatry, trzęsienia
ziemi niosą ze sobą ogromne zniszczenia. Uderzają zarówno w bogate
miasta, jak ubogie wioski. Zawsze wobec tego człowiek był bezradny.
Bezradny tak naprawdę pozostaje również i dziś. Gdy w 2005 roku do
ataku na Stany Zjednoczone szykowała się Katrina, prezydent
supermocarstwa zwrócił się z apelem do obywateli swego kraju o ukrycie
się w bezpiecznym miejscu. Zdecydowana większość ludzi postanowiła
jednak opuścić tereny, przez które miał przejść huragan. Masowy exodus
pokazywały wszystkie stacje telewizyjne. Kiedy ostatnie podmuchy wiatru
rozwiały pył i kurz, oczom naszym ukazał się krajobraz, niczym po
wybuchu bomby atomowej. Wszechogarniającą ciszę przenikał płacz i lament
tych, którzy przeżyli oraz tych, którzy powracali. Tymczasem gdzieś nad
oceanem rodził się kolejny huragan...
Starcie z historią
W długiej historii Ziemi żywioły nie jeden raz doszczętnie ogołacały
koronę drzewa życia. Tylko w ciągu ostatnich 600 milionów lat mieliśmy
do czynienia z pięcioma wielkimi oraz kilkunastoma mniejszymi
wymieraniami. Największa katastrofa zdarzyła się na przełomie permu i
triasu.
Nie przeżyło jej ok. 95% gatunków. Zdaniem badaczy żywioły
obudziły się wówczas wskutek kosmicznego kuksańca, którego ślady
zachowały się na Antarktydzie. W 1980 roku Luis Alvarez wysunął
hipotezę, że z podobnych przyczyn taka nieoczekiwana wielka pobudka
nastąpiła 65 mln lat temu. Sceptycy utrzymują jednak, że na to wielkie
wymieranie złożyło się znacznie więcej czynników (ruchy górotwórcze,
zmiany poziomu światowego oceanu, pokrywowe wylewy lawy w Indiach), a
uderzenie planetoidy tylko dopełniło reszty. Wielkie gady stały się
ofiarą prawdziwej zmowy sił natury.
W znacznie bliższej nam przeszłości żywioły próbowały również
manipulować historią naszej cywilizacji, niwecząc ludzkie plany i przy
okazji pokazując nam kto tu naprawdę rozdaje karty. Przykłady można
mnożyć. Proponuję przyjrzeć się bliżej zaledwie kilku epizodom :
> Wiejące na Saharze samumy podrywają w powietrze niesamowite ilości
piasku. Opadając ten piasek jest w stanie zasypać całe oazy. Stare
zapiski podają, że w roku 500 p.n.e. pod zwałami piachu zginęła 50
tysięczna perska armia. Jaką krainę wtedy żywioły ocaliły przed
podbojem? 8 lat później perska flota szykowała się do inwazji na Grecję.
Zamiaru nie zrealizowano, gdyż 300 okrętów z 20.000 żołnierzy na
pokładzie zatopił gwałtowny sztorm
> W innej części świata w XIII wieku, już naszej ery, tajfun dwukrotnie
posyłał na dno okręty floty mongolskiej usiłującej ujarzmić Japonię.
Gdyby nie ten huragan, Japonia zostałaby zdobyta. Na kanwie tego właśnie
wydarzenia zrodził się japoński mit narodowy o sile kamikadze ( boskiego
wiatru )
> Jeszcze bliżej naszych czasów niezwykle surowa zima pod koniec 1812
roku zmusiła do odwrotu spod Moskwy armię Napoleona
> Dla odmiany łagodna zima 1911/1912 sprawiła, że wiosną od
podbiegunowych lodowców zaczęło odrywać się więcej niż zwykle lodowych
gór. Niesione Prądem Labradorskim tworzyły pola lodowe na niższych
szerokościach geograficznych. 14 IV 1912 roku na jedno z takich pól
wszedł Titanic. Na krótko przed północą owego dnia kawałki jednej z
większych gór lodowych zasypały pokład transatlantyka, okrzykniętego
przecież niezatapialnym, dając nam pełną dramatyzmu lekcję pokory
> Z kolei tęgie mrozy 1941/42 (dochodzące do -50 stopni) skutecznie
osłabiły machinę wojenną III Rzeszy
> Trzy dni po ataku atomowym na Hiroszimę trudne warunki meteorologiczne
nie pozwoliły zrzucić bomby atomowej na Kokurę. Samolot zmuszony został
obrać kurs na Nagasaki
Ich czworo
W okresach, kiedy wszystko się uspokajało, mieliśmy czas, by bacznie
przyglądać się żywiołom w nadziei, że je w końcu poskromimy. Już
starożytni Grecy to czynili. Empedokles (483-423 p.n.e) - wielki
mędrzec, mag, który wstrzymywał wiatry, sprowadzał deszcz, potrafił
ożywiać umarłych - całe lata spędzał na zboczach Etny. To on uznawany
jest za twórcę teorii żywiołów. Dla niego żywioły należały do świata
boskiego. Wypełniały cały świat, były dawcami życia.
Starożytni Grecy byli wyspiarzami. Oczywiście stali na suchym skrawku
ziemi, ale wokół nich było morze (woda). Na horyzoncie zionęły ogniem
wulkany. I w pewnym momencie odkryli czwarty żywioł - powietrze. Tak też
pozostało. W kręgu kultury greckiej i jej spadkobierców mamy więc do
czynienia nie z jednym żywiołem, lecz z czterema. W spadku otrzymaliśmy
też pewne intuicje dotyczące myślenia symbolicznego o żywiołach. Bo tak
naprawdę liczba cztery miała głębszą wymowę. Pitagorejczycy wręcz
twierdzili, że czwórka symbolizuje całość Wszechświata. Więcej, ona
zawiera cały Wszechświat. Niezależnie od tego czy się z nimi zgodzimy,
czy nie słowo żywioł - element kieruje nasze myśli ku pierwiastkom
podstawowym budującym naszą rzeczywistość.
A może Pięć Elementów
Chińczycy uważnie obserwując świat doszli do nieco odmiennych wniosków.
Stwierdzili, że buduje go pięć praelementów : Ogień, Ziemia, Metal,
Woda, Drzewo. Między nimi zdefiniowano nawet wzajemne powiązania :
Drzewo rodzi Ogień, ten z kolei ogrzewa Ziemię, Ziemia rodzi Metal,
który pobudza Wodę, a Woda ożywia Drzewo.
Współczesne spojrzenie
Bliżej przyjrzawszy się żywiołom jesteśmy świadomi, że powierzchnia
planety pozbawiona aktywnej tektoniki z czasem ulega wyjałowieniu, nie
mogąc zapewnić życiu odpowiednich warunków do rozwoju. Trudno sobie
wyobrazić życie bez wody. Ale ta woda spełnia na naszej planecie też
inną funkcję. Obniżając temperaturę topnienia bazaltu sprawia, że w
strefach subdukcji bardzo sprawnie jedne płyty tektoniczne wsuwają się
pod drugie.
Rwące potoki elektryczności, które wedle jednej z teorii naukowych
ongiś brały udział w formowaniu aminokwasów, podstawowych cegiełek
życia, teraz niosą dla niego śmiertelne zagrożenie. Burze z
wyładowaniami atmosferycznymi paraliżowały latem 2006 roku życie w
Tokio, w Budapeszcie. Wskutek uderzenia pioruna w sierpniu tegoż roku
doszło do katastrofy samolotu Tu-154 na Ukrainie.
Średnio kilka razy w roku zdarzają się tzw. gigantyczne wyładowania
atmosferyczne. Są one przyczyną dużych spustoszeń. Nie chronią przed
nimi żadne zabezpieczenia techniczne. Podejrzewa się, że z takim
zjawiskiem mieliśmy do czynienia 14 stycznia 1993 roku w Jerzmanowicach.
Ogromna energia wygenerowana w trakcie uderzenia pioruna w wapienny
ostaniec zwany Babią Skałą rozrzuciła 2.5 metra sześciennego fragmentów
skał o łącznym ciężarze 5 - 6 ton w promieniu 150 - 200 metrów. Zwrócone
ku skałce dachy domów i budynków gospodarczych położonych na zachód od
ostańca podziurawiły spadające kamienie. Oprócz szkód mechanicznych
zarejestrowano anomalne zjawiska elektryczne. Spowodowały one
uszkodzenia sieci telefonicznej, elektrycznej oraz sprzętu RTV i AGD. W
budynku położonym najbliżej wapiennej skały wręcz sypały się snopy
iskier ze wszystkich punktów instalacji elektrycznej.
Od kilku lat staramy się podglądać wyładowania atmosferyczne. Instytut
Meteorologii i Gospodarki Wodnej dysponuje systemem wykrywania i
lokalizacji tego typu zjawisk. Na stronach internetowych Instytutu
zwizualizowane wyniki pomiarów pozwalają niemalże na bieżąco śledzić
rozwój sytuacji burzowej nad naszym krajem. Ale służby meteorologiczne
nie koncentrują się wyłącznie na śledzeniu piorunów. Za pomocą sieci
radarów lokalizują opady deszczu, gradu, śniegu, mierzą prędkość wiatru
i pozyskują dane o wilgotności najniższych warstw powietrza. Efektywnie
zwiększa się w ten sposób trafność sporządzanych długo- i
krótkoterminowych prognoz pogody.
Ogień spada z nieba, ale też żar bucha z wnętrza ziemi. Wulkany dały
początek tysiącom kilometrów kwadratowych lądów. Bardzo dobry przykład
stanowią Hawaje, właściwie zrodzone z ognia. Tam bez przeszkód możemy
podpatrywać siły natury przy pracy. Gazy wulkaniczne są źródłem pary
wodnej, dwutlenku węgla i innych lotnych związków. Nie ma co ukrywać, iż
podczas erupcji wulkanicznych z głębi Ziemi wyrzucane są bogate w potas
związki mineralne niezbędne dla życia, dlatego gleby na zboczach
wulkanów, zwłaszcza drzemiących, są bardzo żyzne. Co delikatniejsze
pyły, niesione wiatrem, mogą przemieszczać się na znaczne odległości,
użyźniając ziemie położone dalej od stożków wulkanicznych.
Wybuchom wulkanów towarzyszą wstrząsy skorupy ziemskiej. Są jednak one
ograniczone do terenów otaczających stożek wulkaniczny. Natomiast
większość trzęsień ziemi nie jest związana z działalnością wulkaniczną.
Sejsmolodzy potrafią wskazać najbardziej zagrożone miejsca i określić
prawdopodobieństwo wystąpienia silniejszego wstrząsu. Jeszcze w latach
70. sądzono, że uda się precyzyjnie przewidywać datę i miejsce
kataklizmu, ale wraz z upływem czasu badacze bardzo spokornieli i
zaczęli operować rachunkiem prawdopodobieństwa.
Patrząc na mapę Europy widzimy, że Skandynawia się wynurza, a Grecja
pogrąża stopniowo w morzu. Masywy skalne na polskiej ziemi prą na północ
z prędkością 1,5 mm na rok, co bardzo dobrze widać w wielickiej kopalni
soli. Tym ruchom towarzyszą przecież liczne większe lub mniejsze
drgania. Czułe sejsmografy nieustannie wsłuchują się w głos płynący z
wnętrza Ziemi.
Większe trzęsienia ziemi w Polsce na szczęście przytrafiają się rzadko,
niemniej w dawnych kronikach zostały odnotowane. Najstarsza wzmianka
jest autorstwa Jan Długosza. Dotyczy trzęsienia ziemi, które wystąpiło w
roku 1000. Sam kronikarz był natomiast naocznym świadkiem trzęsienia
ziemi w roku 1443 (prawdopodobnie osiągnęło ono 6 stopni w skali
Richtera). Zapisał, że wówczas domy obracały się gruzy, rzeki zmieniały
swój bieg, a ludzie od zmysłów odchodzili. Seria mocniejszych wstrząsów
wystąpiła w latach 1785-86. Silne trzęsienie ziemi nawiedziło środkową
Polskę w lutym 1932 roku. W Płocku zarysowały się ściany domów i
powstały szczeliny w gruncie, długie na kilka kilometrów. A i później
ziemia w naszym kraju drżała potem wielokrotnie.
Częściej niż podziemnym wstrząsom musimy stawiać czoła podtopieniom,
atakom wściekłych wichrów i powodziom. Po bolesnych doświadczeniach lata
2008 (serii sierpniowych trąb powietrznych) skłonni jesteśmy do tej
listy coś dodać. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że kuźnią pogody dla
Europy jest Ocean Atlantycki. Wskutek globalnego ocieplenia, którego
jesteśmy świadkami, cyklony atlantyckie mając więcej energii wchodzą
głębiej w ląd. Silne sztormy i huragany wiejące z zachodu mają też inne
oblicze. Powodują, że dobrze natlenione i zasobne wody Morza Północnego
wlewają się przez cieśniny duńskie do Bałtyku, co ma duże znaczenie dla
ekosystemu tego morza. Kończąc ten wątek warto dodać, że na tak małym
akwenie morskim, jakim jest Bałtyk, czasem mamy do czynienia z bardzo
niezwykłymi zjawiskami. Przykładem może być tak egzotyczne zjawisko, jak
wspomniane w materiale tsunami odnotowywane w starych kronikach pod
różnymi datami, np. 1497, 1779.
Globalne ocieplenie, o którym przed chwilą wspomnieliśmy niezmiernie
nas niepokoi. Nie wiemy jednak tak do końca czy winę ponosi tylko i
wyłącznie człowiek, czy jest to naturalny proces. Przyglądamy się z
trwogą, jak lądolód grenlandzki topi się. Rocznie ubywa go ok. 130
kilometrów sześciennych. Kurczą się lodowce. W konsekwencji wzrasta
poziom mórz. W ciągu ostatniego stulecia jego przyrost sięgnął wartości
20 centymetrów. Postępujące ocieplenie niesie ze sobą ryzyko coraz
częstszego pojawiania się ekstremalnych zjawisk pogodowych. Ale
pamiętajmy, że ten trend wzrostowy może zostać w każdej chwili
zahamowany przez jeden kaprys żywiołów. W ubiegłym stuleciu wybuch
wulkanu Pinatubo na Filipinach (1991r.) wystarczył, aby do stratosfery
przedostało się tyle popiołów i dwutlenku siarki, by temperatura na
całym globie nagle spadła o 0.5 stopnia. Jeszcze bardziej spektakularny
pokaz możliwości sił Natury zafundował naszym pradziadkom wulkan Tambora
w 1815 roku. Olbrzymie ilości materiału wulkanicznego wyrzucone podczas
erupcji do atmosfery wywarły ogromny wpływ na klimat całej planety. W
kolejnym roku ludzie na próżno oczekiwali nadejścia lata. O 1816 zaczęto
mówić jako o "roku bez lata".
Zapanować nad żywiołem
Wiemy, iż od zarania dziejów człowiek marzył o tym, aby mieć wpływ na
to, co dzieje się wokół. Zwracał się o pomoc do bogów, składał im ofiary
(również ze współbratymców), recytował odpowiednie zaklęcia. W czasach
chrześcijańskich podczas długotrwałych okresów suszy zanurzano w
naczyniu z wodą figury świętych. Obecnie bez reszty zaufaliśmy technice.
W XX wieku próbowano (skutecznie) wywoływać deszcz, modyfikować trasy
huraganów. Ale ten ostatni problem okazał się bardziej złożony niż
sądzono, nie tyle od strony technicznej, co politycznej. Kiedy w USA
rozpoczęto realizację programu związanego z ograniczeniem intensywności
huraganów w rejonie Morza Karaibskiego, od razu zaprotestował Meksyk,
który zwykle część wody otrzymuje z chmur pozostałych po znikających
huraganach.
Był czas, kiedy pełni wiary we własne możliwości odważyliśmy się stanąć
na drodze żywiołu. Mieszkańcy islandzkiej miejscowości Heimaey w roku
1973 postanowili zrobić wszystko, aby uratować swe domy przed ogromną
rzeką lawy. Sprowadzono najwydajniejsze pompy i zaczęto polewać wodą
czoło potoku lawy. Operacja trwała całe tygodnie. Uznano ją za udaną,
mimo że całkowitemu zniszczeniu uległo 400 domów.
Człowiek nie byłby człowiekiem, gdyby nie próbował wykorzystać siły
żywiołów do swoich niecnych celów. Już w czasie I wojny światowej
prowokowano sztuczne zejścia lawin. Podczas wojny wietnamskiej pojawiły
się podejrzenia, że Amerykanie zasiewali chmury, by wywołać klęskę
powodzi. Do wyjaśnienia tej kwestii powołano specjalną komisję Senatu
USA. Pod naciskiem opinii międzynarodowej opinii publicznej w 1976 roku
ONZ uchwaliło rezolucję zakazującą modyfikacji pogody do celów
militarnych.
Sąsiedzi na dobre i na złe
Żywioły są starsze od nas. One tutaj są od zawsze. Pewnie, że
życzylibyśmy sobie lepszego sąsiada. Niestety nikt nam nie dał wyboru.
Czasem budzą się z letargu, przypominając o swej potędze. Występują
przeciwko życiu, które dzięki nim rozkwitło. Współczesne badania
ujawniły, że naszą cywilizację zbudowaliśmy wykorzystując szansę jaką
dały nam właśnie one w postaci okresu kilku tysięcy lat względnego
spokoju i stabilnych temperatur.
Nic nie trwa wiecznie, przeto z pewnymi obawami patrzymy w przyszłość.
Trudno bowiem oczekiwać, aby zmiany klimatyczne czy geologiczne nagle
ustały. Problem w tym, że nie potrafimy przewidzieć w jakim kierunku
rozwinie się sytuacja; czy słodka woda z topniejących lodowców nie
zatrzyma Golfsztromu niosącego olbrzymie ilości ciepła z okolic
międzyzwrotnikowych na nasze szerokości geograficzne, co doprowadzi do
powrotu epoki lodowej, czy też temperatury będą rosły nadal zwiastując
różnym rejonom świata susze, głód, nowe choroby.
Obecnie badacze przedstawiają nam różne scenariusze, niektóre na pozór
wzajemnie wykluczające się. Bo tak naprawdę nie wiemy, co nas czeka. Nie
możemy zagwarantować czy żywioły nas czymś nie zaskoczą. Z wyraźnym
lękiem przyglądamy się temu, co dzieje się pod Parkiem Narodowym w
Yellowstone. Skoro, jak przekonaliśmy się na własnej skórze, pojedyncza
erupcja zdolna jest zasłonić niebo nad całym kontynentem i zmienić
klimat na długi czas, to wybuch superwulkanu pod Yellowstone oznaczać
będzie tylko jedno : globalną katastrofę. Totalne załamanie gospodarki i
śmierć głodową niezliczonych rzesz ludzi. Co najgorsze naukowcy nie
potrafią powiedzieć czy do erupcji dojdzie już jutro, czy w bardziej
odległej przyszłości. A nawet gdybyśmy ustalili dokładnie datę erupcji,
to i tak - mimo wyrafinowanej technologii, którą dysponujemy - nie
będziemy w stanie jej zapobiec. Z trudem bronimy się przed myślą, że
przyszłoby podzielić nam los wielkich gadów.
Niepewność w prognozowaniu opisanych tutaj zjawisk wynika z tego, że
jesteśmy dopiero na początku drogi poznania skomplikowanych mechanizmów
rządzących naszą planetą. Wiemy o nich dużo, ale nie wiemy wszystkiego...
Pozdrawiam !
Robert Buchta
By
fundacjanautilus at 2009-04-10