Dziś jest:
Piątek, 22 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Witam - Panie i Panowie… jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Takimi słowami ostatnio rozpocząłem wirtualny wykład w sieci (mała fucha na boku) dla pracowników jednej z firm w ramach ‘szkoleń w sieci’. W zasadzie zabrzmiało to jak żart, bo przecież ktoś na naszej planecie musi być bardziej szczęśliwy niż ja, ale potem już po zakończeniu wykładu zacząłem długo o tym myśleć i doszedłem do wniosku, że… dlaczego nie? A może ta teza jednak jest prawdziwa?!
Zapytacie: dlaczego jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? Już śpieszę z wyjaśnieniem! Kiedy się budzę od razu się uśmiecham, bo śpię w warunkach cudownych, wręcz nieprawdopodobnie komfortowych – mam ciepło, cicho, przytulnie i czysto. W odróżnieniu od setek tysięcy ludzi na naszej planecie nie muszę się martwić o to, że ktoś przerwie mój sen i na przykład napadnie na mój dom, gdyby był położony w małej wiosce chociażby w Afryce Zachodniej, gdyż tego akurat dnia nie spodoba mu się religia wyznawana przez społeczność zamieszkującą dane miejsce i postanowi wszystkich wystrzelać, włącznie ze mną… dla mnie ten problem jest abstrakcją.
Budzę się i od razu po przebudzeniu się uśmiecham – mój świat jest bezpieczny, przewidywalny, przyjazny. Idę do łazienki, a tam rzecz niepojęta – w kranie mam nie tylko czystą wodę, ale także nawet ciepłą! Mój uśmiech nie schodzi mi z twarzy, bo to oznacza, że należę do wybrańców losu… Obecnie ponad 2 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej wody pitnej, a co zupełnie niesłychane - problem ten dotyka 100 mln mieszkańców Europy. Według szacunków ekspertów ONZ w ciągu najbliższej dekady dostępność do czystej i bezpiecznej wody pitnej może spaść aż o 40%. Do 2050 roku zapotrzebowanie na wodę wzrośnie dwukrotnie, a już teraz ponad połowa ludzkości musi każdego dnia martwić się o to, czy w ciągu najbliższych 24 godzin będzie miała wodę… Ja mam jej tyle, ile chcę – o każdej porze dnia i nocy.
Ale to jeszcze i tak nic – mam przez całą dobę prąd, który zapewnia mi oświetlenie we wszystkich pomieszczeniach. Odpada mi problem co piątego człowieka na naszej planecie - 1,6 mld ludzi na świecie, zwłaszcza w Afryce Subsaharyjskiej i środkowej Azji, nie ma dostępu do energii elektrycznej – potwierdza to raport Międzynarodowej Agencji Energetycznej, który został przedstawiony w Rzymie. Z energii elektrycznej mogę korzystać w sposób absolutnie bezkarny – nie ma żadnych czasowych ograniczeń w dostawach prądu, czego miałem okazję doświadczyć kilka razy podczas moich pobytów w rejonach naszego globu, gdzie jest bieda i nędza. Ja miałem szczęście, gdyż dobry Bóg sprawił, że urodziłem się w innej części naszego globu.
Rozpoczynam dzień i znowu zaczynam się uśmiechać – ilość wszelkich ubrań, koszul, butów czy posiadanych przeze mnie kurtek z najwyższej jakości materiałów doprowadziłaby do zawrotów głowy większość mieszkańców Indii, którzy mają bardzo często tylko jeden zestaw „na co dzień”, a wybrańcy także drugi – „od święta”. Ja kiedyś zrobiłem taki eksperyment i rozłożyłem np. wszystkie posiadane przeze mnie T-Shirty i… obiecałem sobie uroczyście podnosząc w górę dłoń, że już nigdy nie będę kupował rzeczy, których potem nie noszę. Od wielu lat zachwycam się doktryną minimalizmu zakładającą, że powinniśmy mieć tylko te rzeczy, których naprawdę potrzebujemy. Daleko mi do moich „Mistrzów Minimalizmu”, których mieszkania są prawie puste… Kiedyś myślałem, że mam niewiele rzeczy. O tym, jak bardzo się mylę przekonałem się dopiero wtedy, kiedy przyszło mi się przeprowadzać do nowego mieszkania. Dziesiątki ogromnych kartonów wypełnionych po brzegi uświadomiły mi, że podobnie jak wiele osób mam nadmiar wszystkiego. To było bardzo ważne dla mnie doświadczenie, które także sprawiło, że stałem się człowiekiem o wiele bardziej szczęśliwym niż wcześniej. Zrozumiałem bowiem w tej magicznej chwili, jak cudowną radość sprawia mi poskromienie w sobie pazernej bestii, która fałszywie podszeptuje, że skoro mnie na coś stać, to powinienem to natychmiast kupić… nic bardziej mylnego! Kolejne przedmioty to kolejni złodzieje naszej energii. I tak ich nie używamy, a schowane po kątach czy szufladach są tylko i wyłącznie obciążeniem w naszym życiu.
Mija kolejna godzina dnia, a mi uśmiech nie schodzi z twarzy! Dlaczego? Nie mam żadnych długów, ale także żadnych męczących zobowiązań czy jakiś „wiążących umów”, które dają co prawda nieporównywalnie większe pieniądze niż te, które zarabiam, ale z drugiej strony zamieniają całe życie w ciągły dygot, czy w kolejnym miesiącu uda się zamknąć bilans na plus, utrzymać pracowników, kontrakty, umowy. Znam bardzo bogatych ludzi stojących na czele gigantycznych firm, których stać dosłownie na wszystko włącznie z jachtami czy nawet prywatnymi jet`ami, ale jeśli ktoś myśli, że dzięki temu ci ludzie są bardziej szczęśliwi niż ja, to – zapewniam – jest w wielkim błędzie! Duże pieniądze potrafią także być pułapką, gdyż od pewnej granicy trzeba bardzo zabiegać, aby je utrzymać. Dochodzi do tego nieprawdopodobna rywalizacja z innymi, którzy mają „trochę mniej lub trochę więcej od nas”. Nigdy tego nie zrozumiem, gdyż przecież jest moment, kiedy ten cały majątek… co tu daleko szukać – poniżej informacja z dzisiejszych portali informacyjnych, kiedy piszę te słowa, czyli 18-tego stycznia 2021.
To niewinne zdanie „pasjonował się samochodami i żeglarstwem” oznacza, że miał imponującą kolekcję super-luksusowych samochodów i potężny jacht za ponad – bagatela! - 90 milionów dolarów… Każdy z tych samochodów kosztował życie wielu Bogu ducha winnych zwierząt (skóry na efektowne wykończenia wnętrza), jego wykonanie pochłonęło nieprawdopodobną ilość najcenniejszych surowców naturalnych, a wszystko po to, aby te obłąkańczo drogie auta przez większość czasu stały w klimatyzowanym garażu, bo przecież ich właściciel – cytat - „pasjonuje się samochodami”. Świat jest chory Panie i Panowie, ale… powróćmy do najszczęśliwszego człowieka na Ziemi, czyli mojej skromnej osoby.
Za chwilę wyjdę z mojego cudownego mieszkanka i pójdę na parking, gdzie pod dachem (a jakże!) stoi mój SAAB 900 z 1997 roku – zdecydowanie najtańszy samochód ze wszystkich, które są na tym parkingu, ale to mi wcale nie przeszkadza, a nawet jest powodem mojego nieustającego dobrego humoru. Oczywiście, że z mojej jednej pensji byłbym w stanie kupić samochód pewnie o niebo bardziej efektowny, ale każde parkowanie nim na mieście byłoby związane z lękiem, czy przypadkiem ktoś mi nie będzie chciał tego auta ukraść (uwaga, znowu zaczęli kraść samochody! Podobno teraz kradnie się na części), a także nie będę przeżywał katuszy przez to, że na pięknym, lśniącym lakierze pojawi się bolesna rysa, bo ktoś obok źle otworzył drzwi. Mój SAAB jest samochodem zdumiewająco luksusowym, cichym, przytulnym, nawet szybkim - wręcz zachwycającym. Dbam o niego jak o najlepszego przyjaciela, który mi służy od wielu lat i zawsze kiedy do niego wsiadam mam wrażenie, że dzięki niemu jestem naprawdę wyjątkowym szczęściarzem.
Sprawy osobiste, uczucia, wielkie miłości i wszystkie fantastyczne rzeczy związane ze światem naszych emocji – przez ten świat także przeszedłem "suchą stopą" i miałem okazję poznać i zrozumieć wszystkie mniejsze i większe uroki tego, co ludzie nazywają trochę tajemniczo „sferą prywatności”. I tu także myślę, że Najwyższy spojrzał na mnie łaskawym okiem... ;)
Ale prawdziwym wybrańcem Bogów jestem dzięki jeszcze kilku innym drobiazgom, dzięki którym uśmiech nie schodzi z mojej twarzy prawie przez cały dzień. Wystarczy podać kolejny przykład – praca, którą wykonuję od 30 lat. Dziennikarstwo pozwoliło mi wejść do tych pokojów naszego świata, które dla zwykłych śmiertelników są zamknięte na cztery spusty. Miałem okazję zobaczyć, jak wyglądają kulisy sprawowania władzy, co to znaczy być prezydentem, premierem, właścicielem największej firmy w Polsce, a nawet co to znaczy być… papieżem, bo i taką osobę sprawującą ten godny urząd w swoim życiu miałem okazję poznać osobiście.
Kiedy oglądam obrazki z newsów z Polski czy nawet ze świata bardzo często widzę osoby, którym w czasach przed pandemią koronawirusa uścisnąłem dłoń, a do niektórych bardzo znanych mam nawet numer telefonu w mojej bazie kontaktów w komórce. To naprawdę daje możliwość racjonalnej oceny przeróżnych wariackich teorii snutych przez ludzi, dla których świat znanych i wpływowych to jedynie kolejne „linki w sieci”. Dziennikarstwo to potęga ze stu tysięcy powodów, ale jednym z najważniejszych jest właśnie ten polegający na możliwości wchodzenia do pokojów zastrzeżonych i zamkniętych przed oczami większości ludzi. Wiele razy się zastanawiałem nad tym, czy na pewno jest przypadkiem, że dobry los sprawił, że wykonuję akurat ten cudowny zawód. A przecież tak niewiele brakowało, abym w 1990 zaczął pracować w jednym z bardzo potężnych banków, gdzie zarabiałbym pewnie gigantyczne pieniądze i zrobił karierę podobnie jak zrobili moi koledzy z wydziału (w 90 roku kończyłem ekonomię na UW), ale co z tego, skoro moja wiedza o świecie byłaby nieskończenie razy mniejsza niż jest dzisiaj. Czy dziwicie się, że nawet pisząc te słowa się uśmiecham?
Moja – powiedzmy - w pewien sposób przezabawna praca daje mi możliwość śledzenia wszystkich światowych agencji informacyjnych, a także za pośrednictwem cudów współczesnej techniki łączenia się ze wszystkimi zakątkami świata, gdzie mili i naprawdę dobrze zorientowani w sprawach ludzie opowiadają mi o tym, co dzieje się w Londynie, Tokio czy Waszyngtonie… i jeszcze za taką frajdę co miesiąc na konto przelewają mi pieniądze! Czasami sam nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Ale z drugiej strony także wiem, że z przyjemnością mógłbym wykonywać coś, co robiłem już kiedyś w czasie studiów i co sprawiało mi ogromną radość, czyli sprzątanie miejskich przystanków. Zawsze powtarzam, że gdyby nagle obecny etap mojej przygody się skończył, to zawsze mam w obwodzie możliwość powrotu do tego, co już kiedyś dawało mi ogromną frajdę, a nawet pieniądze. Oczywiście nieporównywalne do tego, co zarabiam dzisiaj, ale wiem, że… uwierzcie mi, że wystarczyłoby mi na wszystko, czego potrzebuję do szczęścia. Nie jest tego wiele – wszystkie moje potrzeby mogę wypisać w punktach na 1/5 kartki formatu A4.
No tak, ale pewnie usłyszę - wszystkie te rzeczy wypisane przeze mnie wcześniej ma większość ludzi wokół, więc ktoś mógłby powiedzieć – wielkie mi mecyje… to żadne powody do jakieś szczególnej radości! Ale taka osoba byłaby w wielkim błędzie. Mam bowiem jeszcze jedną, fantastyczną kartę w mojej talii, której już nie ma zbyt wielu. Dobry i niezmiernie dla mnie łaskawy stwórca naszego wszechświata dał mi możliwość przeżywania najcudowniejszej przygody pod Słońcem czyli niekończącego się rejsu okrętem Nautilus w poszukiwaniu największych tajemnic tego świata. To właśnie to sprawiło, że miałem okazję wręcz dotknąć tego, co wiąże się z najważniejszymi pytaniami ludzkości: Jaki jest tego cel? Dlaczego jest tak, jak jest? Co jest na końcu drogi, a raczej… czy w ogóle jest jakiś koniec?
To właśnie okręt Nautilus dał mi nieprawdopodobną wręcz możliwość poznania wiedzy, która sprawiła, że dosłownie mam ochotę się cały czas uśmiechać, choć to w naszej kulturze jest traktowane jako dziwactwo, a nawet wręcz objaw zaburzeń. Tymczasem ta wiedza dała mi spokój, trudne do opisania szczęście, absolutną pewność tego, że śmierci nie ma, a jest jedynie przygoda, w której – za co codziennie Bogu dziękuję – mam zaszczyt od tylu lat brać udział. Bóg okazał się dla mnie łaskawy, bo widzę wokół tylu ludzi, których życie wypełnia smutek i lęk, a ja przez moją przygodę stałem się człowiekiem, który oczywiście także ma chwile trudne, ale relatywnie mam ich zdecydowanie mniej niż inni. Zauważyłem także z rozbawieniem, że psychicznie bardzo dobrze znoszę upływ czasu i prawdę mówiąc wolę siebie teraz niż kiedyś, kiedy byłem „Robertem”, a teraz jestem „panem Robertem”… Ta sytuacja zdecydowanie mi bardziej pasuje i czuję się w niej, jak ryba w wodzie.
Rzadko wypowiadam się o mojej filozofii życiowej w mediach, ale raz zrobiłem wyjątek. Jeśli ktoś miałby ochotę tego posłuchać, to proszę bardzo – materiał z youtube poniżej.
Kiedyś miałem ogromny żal do Juliusza Verne`a, gdyż w swoich książkach zawarł on całkowicie fałszywą wizję okrętu Nautilus z charyzmatycznym kapitanem i jego załogą złożoną z ludzi gotowych poświęcać życie wielkiej i wzniosłej idei. Życie błyskawicznie mi pokazało, że ludzie owszem – „się interesują i w ogóle to są ciekawe rzeczy” – ale z czasem im się to wszystko znudzi i jeśli za coś nie otrzymają regularnie pieniędzy, to nie będą poświęcać temu więcej czasu niż minimum, a z czasem także i to rzucą w kąt w diabły. Juliusz Verne był świetnym pisarzem, ale niestety w jego książkach czekały na mnie rozliczne pułapki. To one sprawiły, że początkowo budowałem Nautilusa na piasku, a nawet mała zawierucha na morzu sprawiała, że mocno chybotało łajbą… ;) Ale wyciągnąłem wnioski z moich doświadczeń i wiele lat temu zbudowałem wszystko – jak to słusznie radził jeden z największych Mistrzów w relacji Ewangelistów - na skale. Dzięki temu dziś nawet gdyby z dnia na dzień przestał istnieć serwis, nie byłoby Bazy FN, naszego fantastycznego kampera zwanego NAUT-mobilem i całego zgromadzonego przez lata unikalnego sprzętu, czyli nagle znalazłbym się na wielkiej pustyni na przykład Saharze Zachodniej, to i tak w żaden sposób nie wpłynie to na okręt Nautilus! Zrozumiałem bowiem wielką zagadkę tego okrętu zwanego Nautilusem, która sprawia, że jest on tym czym jest, ale o niej, o tej magicznej tajemnicy długowieczności pasji i moim wielkim odkryciu "jak budować na skale, a nie na piasku" – pozwólcie – napiszę innym razem.
Pisząc ten wpis do Dziennika Pokładowego cały czas się delikatnie uśmiecham. Mam nadzieję, że ten uśmiech także między czytanymi zdaniami czujecie w jakiś pozazmysłowy sposób także wy, drodzy moi czytelnicy.
I już na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Od początku roku bardzo intensywnie pracuję nad nieprawdopodobnie fascynującym projektem związanym z historią odwiedzenia w 1987 planety Tjehooba przez Francuza mieszkającego wtedy w Australii, czyli zmarłego dwa lata temu Michel`a Desmarquet`a. Nie mogę zdradzić szczegółów w czym rzecz, bo mogłoby to tylko zaszkodzić całemu przedsięwzięciu, ale mam okazję poznać kolejne szczegóły jego niezwykłej podróży, w którą absolutnie wierzę. Ba! – jestem pewien, że ten człowiek naprawdę to przeżył.
W czasie spotkań na całym świecie pan Desmarquet opisywał pierwszą chwilę swojego pobytu na planecie obcych istot, kiedy oni bardzo zaniepokoili się tym, czy on przypadkiem nie jest chory. Dlaczego? Gdyż on w ogóle się nie uśmiechał, tylko miał minę zwyczajną i normalną, jak wszyscy ludzie na naszej planecie. Tymczasem tamte istoty cały czas promieniowały szczęściem i jak tylko spojrzały na niego, to natychmiast się uśmiechały.
- Cały czas patrząc na nich można było odnieść wrażenie, że każdy z nich otrzymał właśnie dosłownie przed chwilą fantastyczną wiadomość! – tak swoje wrażenia z obserwacji obcych istot opisywał Michel Desmarquet.
Opiekująca się nim podczas jego pobytu na planecie TJehooba istota o imieniu Thao wyjaśniła innym zdziwionym wyrazem twarzy Michel`a mieszkańcom tamtego praktycznie pozbawionego trosk świata, że pochodzi on z Ziemi, planety bólu i łez, gdzie taki wyraz twarzy jest czymś normalnym, a uśmiech i radość są raczej krótkotrwałe i ulotne, co bardzo odróżnia ich planetę od naszej.
Pod tym wpisem do Dziennika Pokładowego pozwólcie, że zamieszczę grafiki przedstawiające dwie istoty z planety TJehooba - Biastrę i Thao. Powstały one dokładnie na podstawie opisu M. Desmarquet`a – grafik specjalizujący się w portretach pamięciowych wykonał je kierując się precyzyjnie wskazówkami Michaela. Mam nadzieję, że patrząc na te grafiki choć trochę się uśmiechniecie… choćby na kilka sekund! ¯_(ツ)_/¯
Baza FN, 18 stycznia 2021
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie