Dziś jest:
Piątek, 22 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Spotkanie z grupą moich przyjaciół w Zdanach było dla mnie naprawdę wielką przyjemnością. Jeździmy tam w końcu osiem lat i zawsze przy okazji tego typu spotkań mamy poczucie, że ta historia jest czymś wyjątkowym ze stu powodów. I nie chodzi nawet o to, że o okolicznościach wykonania tych zdjęć wiemy praktycznie wszystko.
Wiemy, kto jechał samochodem, dlaczego i dokąd, poznałem drogę, jaką przebyły zdjęcia od momentu ich zrobienia do chwili, kiedy dostałem pierwszą partię tych zdjęć na moją skrzynkę e-mailową. Zresztą słowo „dostałem” jest nieporozumieniem. Ja te zdjęcia musiałem siłą wydzierać, nikt ich „nie wpychał”, nikt ich „samowolnie nie przysyłał” - o te zdjęcia musiałem stoczyć prawdziwą wojnę. Już samo to powinno położyć kres tym idiotycznym bredniom o prowokacji jakiejś tam grupy złożonej z dziennikarzy i byłych esbeków, gdyż prowokacja ma wtedy sens, kiedy robi się zdjęcia i się je „podrzuca”.
Tymczasem zdjęcia wykonane w Zdanach trzeba było pazurami wydzierać, spotykała mnie ściana obojętności i całkowitego lekceważenia. Na szczęście od lat jestem wykładowcą i jeden z moich studentów był zastępcą redaktora naczelnego gazety Fakt. Dopiero osobista interwencja u niego sprawiła, że dotarłem do osób, które na łamach Faktu opublikowały jedno ze zdjęć. Opiszę kiedyś w książce moją heroiczną walkę o zdjęcia ze Zdanów i przekonacie się wtedy Państwo, że gdyby nie moja skrajna determinacja, o zdjęciach tych nie dowiedziałby się „pies z kulawą nogą”… Naprawdę uśmiecham się na samo wspomnienie tej historii i tego kompletnie zmyślonego tekstu artykułu, w którym użyto tylko jednego zdjęcia na zasadzie "a, niech coś tam będzie...". Gdyby nie to, nigdy świat nie dowiedziałby się o wyprawie dwóch policjantów do burdelu w niedzielne popołudnie… /tu jedna i ważna uwaga - do miejsca uciech zapragnął jechać tylko pasażer samochodu, a p. Maciej Talacha został poproszony jedynie o zawiezienie go na miejsce! - opiszę to dokładnie w książce/
Przez kilka lat szukałem w Polsce laboratorium policyjnego, które potrafiłoby dokładnie policzyć wielkość obiektu. Jest to o tyle proste, że od obiektu odbijają się druty wysokiego napięcia z linii, która przebiega przez pole.
W Las Vegas policzenie przez naszych amerykańskich kolegów wymiarów obiektu znając odległość od osoby wykonującej zdjęcia do linii tworzonej przez słupy trakcji elektrycznej, nie nastręczyło najmniejszych kłopotów – znając wszystkie odległości wystarczyło umieścić je w prostym równaniu.
Obiekt miał dokładnie takie wymiary, jak opisywali świadkowie, czyli ok. 1,5-2 metrów średnicy. W archiwalnej już dzisiaj rozmowie z Maciejem Talachą przeprowadzonej w lutym 2006 roku opisuje on, jaka była wielkość obiektu, który praktycznie przeleciał „mu nad głową na wysokości kilku metrów” – jego wielkość porównywał wtedy do małego Fiata 126p. Jego ocena wielkości obiektu była jak najbardziej prawidłowa. Podczas pobytu w Australii odwiedzę niezwykłe miejsce. Zostałem zaproszony do złożenia wizyty w ośrodku zajmującym się profesjonalną analizą odległości na fotografiach cyfrowych, który wydaje takie ekspertyzy także dla pasjonatów zjawiska UFO. Być może kiedyś coś podobnego uda się stworzyć w Polsce… kto wie?
Kończąc temat Zdanów muszę wspomnieć o głównym świadku. Maciej Talacha przez kilka miesięcy przebywał nieprzytomny w hospicjum, gdyż całkowicie odmówiły mu posłuszeństwa nerki. Udało mu się – jak sam mówi – „uciec śmierci spod kosy”, choć cały stan jego zdrowia jest bardzo ciężki.
Podczas ostatniego spotkania przekazaliśmy mu życzenia powrotu do zdrowia od całej załogi FN. Naprawdę nigdy z żadnym świadkiem nie odbyliśmy takiej ilości spotkań i rozmów o jednym wydarzeniu. To także pokazuje potęgę tej historii i jej wręcz obezwładniającą wiarygodność. Powiedziałem mu, że dzięki książce o Zdanach wydanej po angielsku to, co przeżył, przejdzie do historii. Bardzo wychudł, postarzał się - widać, że toczy właśnie najważniejszą walkę w swoim życiu... Tak wygląda teraz.
Dziękuję opatrzności (czymkolwiek jest!) za Zdany, gdyż to właśnie dla takich przypadków warto było kiedyś powołać do życia najbardziej niezwykłą Organizację Pozarządową w historii Polski (to cytat z wypowiedzi urzędnika ministerstwa, do którego przesyłamy co roku sprawozdania ze swojej działalności).
Ostatnie dni są tak naprawdę finiszem nadrabiania zaległości w korespondencji. Specyfiką machiny FN jest to, że wystarczy na chwilę „wypuścić z rąk pocztę”, aby powstał niemiłosierny zator, który ma swój wymiar także w publikacjach na stronach. Na szczęście ostatnie tygodnie pozwoliły dojść do stanu, który pozwala kontrolować cały obieg informacji w ramach FN. I być na bieżąco.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie