Dziś jest:
Czwartek, 21 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Jeżeli ktoś poprosiłby mnie o zdefiniowanie cudu, to to był właśnie cud pod każdym względem. Nie w żadnych „99 procentach”, ale w 100 procentach. Opis tego wydarzenia znajduje się w serwisie pod adresem:
http://www.nautilus.org.pl/index.php?p=artykul&id=2860
Musicie Państwo wiedzieć, że pochodzę z bardzo tradycyjnej, katolickiej rodziny. Przez wiele lat unikałem poruszania tematów związanych z Sai Babą w rozmowach z moją mamą, gdyż zdawałem sobie sprawę, że mógłbym w ten sposób ją jakoś urazić, zakłócić obraz jej świata zbudowanym przez kościół…
Czasami delikatnie sygnalizowałem, że miałem okazję wręcz naocznie przekonać się o istnieniu „niepojętej ludzkim umysłem potęgi wpływającej na ludzkie życie”, ale nigdy szczególnie nie podejmowałem tematu. W każdym razie w głowie mi się nie mieściło, że kiedyś w przyszłości mama będzie miała okazję wręcz naocznie przekonać się o tym, co miałem na myśli mówiąc o cudownych wydarzeniach w moim życiu związanych z tym niepozornym i dziwacznie ubranym człowiekiem z dalekich Indii. I że będę mógł z nią rozmawiać tak o tych sprawach, jak to robię od pewnego czasu… proszę mi wierzyć – dla mnie to jest kolejny cud. Po prostu cud.
Wracając do wydarzenia związanego z koleżanką mojej mamy, która dziesięć lat temu zachorowała na raka i której przekazałem odrobinę proszku wibuthi od Sai Baby – wczoraj znowu odbyłem wzruszającą rozmowę z moją mamą. Poznałem kilka ważnych, nowych dla mnie szczegółów tego wydarzenia. Kiedy 19 sierpnia 2014 roku mama zadzwoniła do swojej koleżanki, aby zawiadomić ją o śmierci ich wspólnego znajomego z dawnej pracy, wtedy nagle w rozmowie pojawił się temat tego, co wydarzyło się dziesięć lat temu.
- Zobacz Krysiu… on umarł, a ja… a ja nadal żyję… to cud boski, po prostu cud… wiem, że wszystko dzięki temu, że dostałam ten proszek od twojego syna i że nagle zmaterializował się przede mną ten człowiek! – powiedziała mojej mamie przez telefon.
Dopytałem mamę o szczegóły. Okazało się, że po otrzymaniu proszku wibuthi koleżanka mojej mamy podzieliła go na dwie części. Pierwszą zażyła praktycznie natychmiast, a drugą postanowiła przyjąć następnego dnia. Ten „niezwykły Hindus” pojawił się przed nią właśnie podczas tego drugiego dnia, kiedy nagle – jak opisywała mamie – niczym grom z jasnego nieba tuż przed nią w pokoju stanął taki dziwaczny mężczyzna i następnie „nachylił się nad nią”. Ale to nie wszystko Ladies & Gentlemen!
Wczoraj rano w trakcie rozmowy telefonicznej moja mama obiecała przesłać swojej koleżance opis słynnej na pokładzie Nautilusa „historii z motylem i tęczą”, której byłem świadkiem i uczestnikiem wraz z grupą moich przyjaciół z FN. Historii wprost związaną z manifestacją energii Sai Baby, której mieliśmy okazję doświadczyć w ub. roku i która dosłownie „rzuciła nas na kolana”. Obiecuję, że o szczegółach dowiecie się drodzy czytelnicy portalu FN w odpowiednim czasie, ale… wróćmy do wydarzeń z 21 sierpnia, czyli z wczoraj. Moja mama rozmawiała rano we wtorek ze swoją koleżanką i przesłała jej e-mailem tekst w programie word, w którym szczegółowo opisałem historię o „motylu i tęczy”. W tekście było zdjęcie Sai Baby.
Kilkanaście minut później do mamy zadzwoniła koleżanka. Płakała, nie była w stanie mówić
- ... mój Boże, kochana Krysiu… nie mogę mówić… nie potrafię… to on… to ten człowiek! Dokładnie pamiętam tę twarz, to on pojawił się przede mną tego dnia… ręce mi się trzęsą Krysiu... nie mogę mówić, to on… to on! To on! – mówiła przez telefon mojej mamie.
Okazało się, że wtedy dziesięć lat temu moja mama powiedziała swojej chorej koleżance, że – tu cytat - „Robert (czyli ja) dostał ten proszek od jakiegoś starego mężczyzny, który może pojawić się we śnie, gdyż tak często się dzieje”. I tylko tyle. Nic więcej!
Koleżanka mojej mamy wyobrażała sobie, że jest to jakiś stary, siwy mężczyzna z jasną, białą brodą. Tymczasem tamtego pamiętnego dnia w jej pokoju nagle pojawił się mężczyzna o orientalnych rysach z taką dziwną fryzurą afro. To był Sai Baba! Ale to nie wszystko. Wczoraj mama opowiedziała mi o szczegółach, których nie znałem.
Zacznijmy od tego, że jej koleżanka była w dramatycznej sytuacji, gdyż miała nowotwór, który zdążył się już przerzucić w różne miejsce ciała. Okazało się, że nie może brać tzw. chemii, gdyż jej organizm ją w całości odrzucał i jej ponowne zażycie mogło zakończyć się natychmiastową śmiercią. Po tym nieprawdopodobnym, wręcz niewyobrażalnym zmaterializowaniu się przed nią w jej własnym mieszkaniu postaci Sai Baby w ciągu kilku tygodni cofnęły się wszystkie zmiany, znikły przerzuty…
Moja mama powiedziała mi wczoraj coś jeszcze. Jej znajomość z tą koleżanką jest z początku lat 90-tych, kiedy zmieniła pracę. W nowej firmie było jej bardzo ciężko, często ukradkiem popłakiwała sobie w łazience myśląc, że nie da sobie rady w nowym miejscu, z tak młodymi ludźmi wokół niej, młodszymi nawet o 30 lat.. Ale właśnie ta koleżanka podtrzymywała ją na duchu i wręcz kazała przestać płakać i wierzyć, że wszystko będzie dobrze. To dzięki niej dała sobie radę. Wiele lat później to ta koleżanka otrzymała od mojej mamy proszek wibuthi, który doprowadził do tego nieprawdopodobnego wydarzenia z Sai Babą i całkowitym wyleczeniem z wręcz beznadziejnego przypadku choroby nowotworowej. Czy może być piękniejszy dowód na to, że musimy okazywać bliźnim bezinteresowną miłość i pomoc? Jeśli komuś przekazujemy energię, ona wraca do nas.
Wczoraj podczas rozmowy przez telefon z moją kochaną mamą i mnie, i jej kilka razy ze wzruszenia głos się załamywał… jak o tym wszystkim opowiedzieć ludziom? Jakich słów użyć? Czy ktoś w ogóle w to uwierzy? Nigdy nie rozmawiałem z moją mamą w ten sposób o tych sprawach, nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś tak będę mógł z nią o tym rozmawiać. Proszę mi wierzyć drodzy Państwo – przy tym wydarzeniu wszelkie „pojawienia się latających spodków czy duchów” są śmiesznym i nieistotnym banałem, o którym nawet nie warto wspominać. To jest absolutny top zjawisk niewyjaśnionych, to jest prawdziwy kosmos – największa z tajemnic ludzkiego życia, z którą kiedykolwiek zetknie się człowiek.
Ten wpis w „Dzienniku Pokładowym” piszę w nocy. Obudziłem się, cały czas w jakiś sposób przeżywam wczorajszą rozmowę z moją mamą o jej koleżance… Nagle spojrzałem na naszą pocztę. Przyszedł e-mail, który postanowiłem wyjątkowo opublikować w tym miejscu.
-----Original Message-----
From: Irena [...]
Sent: Wednesday, August 20, 2014 8:43 PM
Subject: Sai Baba
Droga redakcjo!
Tak potoczyło się moje życie i zainteresowania, że otarłam się o wiele niezwykłych zdarzeń i ludzi. Nie ze wszystkim było mi po drodze, co oczywiste , lecz z wieloma poznanymi osobami utrzymuję znajomość do dziś. Do takich osób należy Teresa G. - do wiad. red.).
Ona opowiadała mi, że przed laty - dziś to będzie lat ok.22, może więcej gościła znanego mistrza Reiki. <(M. T.) - do wiad.red.> Człowiek ten prowadził w Szczecinie kursy Reiki i cenił bardzo Sai Babę, a także często do niego do Indii jeździł. Moja przyjaciółka Teresa zwierzyła mu się, że ciągle nie może uzupełnić potrzebnej pełnej kwoty dla wpłaty na oczekiwane mieszkanie, była to zwykła rozmowa ludzi w miarę dobrych znajomych, którzy prowadzą rozmowę przy wspólnym posiłku.Więcej do tematu nie wracali, a po skończonym kursie na pożegnanie gość Teresy wręczył jej kopertę z pieniędzmi.
Powiedział przy tym, że przy codziennej medytacji miał przesłanie w którym Sai Baba, polecił mu żeby całą kwotę pieniędzy za kurs przekazał Jej. Jakież było zdziwienie Teresy, gdy po wielu przekonywaniach przyjęła kopertę i okazało się że jest równo brakująca kwota do pełnego wkładu mieszkaniowego. Ważnym argumentem, było to że gość Teresy powiedział : "to nie są pieniądze moje, lecz od Sai Baby."
Teresa mimo swego podeszłego wieku ( 87) lat jest pełną optymizmu osobą bardzo sprawną intelektualnie. Ciągle jeszcze zajmuje się z sukcesami taką sferą życia duchowego jak pomoc duchom osób zmarłych w przejściu na druga stronę życia, o czym pisała nawet nasza lokalna prasa.Być może nie jest to tekst "poprawny politycznie", lecz prawdziwy. Przeczytałam Tereni tą moją korespondencję i jeszcze raz potwierdziła jej autentyczność.
Z pozdrowieniami
Irena M.
Kiedy wiele lat temu zaczynałem moją przygodę ze zjawiskami niewyjaśnionymi, miałem pewne wyobrażenie o UFO czy nawiedzonych miejscach. Kilka rzeczy mnie zaskoczyło, kilka okazało się trochę innych, niż sobie wyobrażałem. Historia związana z Sai Babą była dla mnie absolutnie największym wstrząsem, który wywrócił mój światopogląd do góry nogami.
To było jak spotkanie z rozpędzonym pociągiem – już nic po nim nie było takie same jak wcześniej. Istnienie obcych cywilizacji przybywających na Ziemię? Tak, to było dla mnie czymś, czego się nie spodziewałem, ale co mogłem sobie jakoś wyobrazić... Istnienie reinkarnacji? To było szokiem, ale… też jakoś wpasowało się w mój obraz świata, stało się jego logiczną częścią.
Ale istnienie jakieś boskiej energii, która ma świadomość, która wie o każdej ludzkiej istocie, wie o płaczącej w nocy przez nieszczęśliwą miłość nastolatce gdzieś w małym polskim miasteczku, wie o małym zwierzątku, które gdzieś na polu zboża właśnie ma swoje ostatnie tchnienie i żegna się z tym światem, wie o wszystkim i jest częścią wszystkiego…
To przez tą historię zrozumiałem, że wszystkie religie mówią o tym samym Bogu, o tej samej energii. Wszystkie są ścieżkami do tego samego źródła. Nie ma sensu zmieniać ścieżki, gdyż prowadzi ona w to samo miejsce, z którego kiedyś wyszliśmy i do którego zmierzamy. Chodzi o to, aby na tej ścieżce być coraz lepszym człowiekiem. Lepszym Chrześcijaninem, lepszym Żydem, lepszym Muzułmaninem. Nie zmieniać ścieżki, nie porzucać jej!
Trzymać się jej jak szlaku, lecz wiedzieć, że są inne ścieżki. I inni ludzie na nich, nasi bracia i siostry. Wszyscy zmierzamy do tego samego źródła, do tego samego światła… Trudno mi pisać te słowa, bo trochę się wzruszam. Nigdy nie potrafię o tym wszystkim pisać spokojnie, zawsze pojawia się to niezwykłe wzruszenie… Czy Państwo w ogóle rozumiecie, o czym ja piszę? Mam nadzieję, że tak. Po to kiedyś powstał Nautilus. Właśnie po to. I tylko po to.
Warszawa, 21 sierpnia 2014, godz. 5.41
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie