Dziś jest:
Czwartek, 21 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Czy ja potrzebuję dowodu na istnienie życia po śmierci? Otóż oświadczam, że nie potrzebuję. Po tylu latach zajmowania się zjawiskami niewyjaśnionymi traktuję to bowiem jako coś równie oczywistego jak to, że po dniu następuje noc. W tej chwili z perspektywy tylu lat wydaje mi się zupełnie irracjonalne myślenie, że materia organiczna składająca się z atomów głównie węgla, wodoru i tlenu nagle może sama z siebie „wygenerować życie”. Życie, które może poruszać się, cierpieć, cieszyć się i tak dalej – to dla mnie oczywisty absurd. Jasne jest, że w materię niczym w pokrowiec wchodzi jakieś światło, które nadaje jej życie. Dotyczy to nie tylko człowieka, ale nawet najprostszego organizmu jednokomórkowego.
Owe światło, które ludzie wierzący nazywają duszą, jest absolutnie nieśmiertelne i jest przybyszem „z innego niż materialny wymiaru”. W tym sensie my wszyscy jesteśmy trochę takimi turystami „w świecie materii”, którzy pojawili się tutaj z bardzo określonego powodu. Jakiego? To temat na zupełnie inną opowieść.
Ludzie są jednak ludźmi i potrzebują dowodu, jasnego i oczywistego. Inaczej „nie uwierzą” i rób co chcesz. I co z tego, że są miliony relacji osób, które przeżyły śmierć kliniczną? To ich nie interesuje. Owszem, coś tam słyszeli, gdzieś tam czytali, ale w sumie – wychodzą z założenia – że „nikt tak naprawdę nie wie, jak jest”. Znam ten lament o „dowody” (najlepiej poprzedzone słowem „naukowe”) od tylu lat i zawsze zastanawiam się, jak bardzo trzeba być ślepym, żeby nie dostrzec owego nieśmiertelnego światła w otaczających nas wokół istotach złożonych z owych „atomów węgla, tlenu i wodoru”. Ale jest jak jest – chcą dowodu, to kiedyś go będą mieli. Moment śmierci jest bowiem ostateczną weryfikacją ludzkich lęków, pytań czy wątpliwości. Można jednak zadać pytanie inne: czy jest coś, co mogłoby przekonać ludzi z założenia sceptycznie nastawionych do tematu „życia po śmierci”? Znam odpowiedź także na to pytanie. Takich ludzi nie przekonają żadne „historie innych”, żadne tam „nagrania wideo” czy nawet najbardziej udokumentowane relacje. Jedynie własne ekstremalne przeżycie związane ze śmiercią kliniczną potrafi nawet najbardziej zaciekłego „wroga bzdur o życiu po śmierci” tak mocno wbić w ziemię po szyję, że raz na zawsze wyleczy się z naukowo-materialistycznego poglądu na świat (naukowo-materialistyczny… co za idiotyczna nazwa dla tej całkowicie błędnej i chybionej wizji świata). A więc ludzi zaciekłych nie przekona nic. Resztę mogłaby być może przekonać historia, którą zgłosił nam jeden z mieszkańców północnej Polski.
Nie chcę wymieniać nazwy dużego polskiego miasta, w którym doszło do tych osobliwych wydarzeń. Mogę ujawnić jedynie, że wszystko zdarzyło się „w ostatnich dniach”. Rozmawiałem z nim przez telefon i opiszę pokrótce to, co mi opowiedział. Doszło do tragicznego wypadku drogowego, w wyniku którego jeden z uczestników stracił część mózgu. Do szpitala został przewieziony w stanie praktycznie agonalnym. Nikt nie wierzył, że uda się go przywrócić do przytomności, ale zgodnie z procedurą trafił na OJOM (Oddział Intensywnej Opieki Medycznej). Przez kilka godzin nie dawał znaku życia, ale nagle ku bezgranicznemu zdumieniu lekarzy odzyskał świadomość. Jego opowieść przyprawiła wszystkich obecnych podczas jego „powrotu do żywych” o dreszcze na plecach. Ów pacjent opowiedział bowiem, jak opuścił ciało i w postaci zupełnie sobie nieznanej mógł obejrzeć nie tylko salę szpitalną, ale także miejsca, które tylko zapragnął. Kiedy jego myśli pobiegły w kierunku rodziny mieszkającej za granicą, nagle znalazł się w ich domu. Widział wszystko tak wyraźnie, że zapamiętał wszystkie szczegóły. Potem znowu zapadł się w ciemność. Ale ta historia ma swój ciąg dalszy. Oto bowiem do Polski przyjechała owa rodzina zaniepokojona niezwykłym wydarzeniem. Kiedy wieczorem przebywali w domu, nagle zrobiło się zimno i przed oczami wszystkich obecnych w domu stanął ich krewny z Polski. Zrozumieli, że stało się z nim coś bardzo złego, a oni sami muszą wrócić do kraju. Kiedy dowiedzieli się o tym, że miał wypadek, nie byli w ogóle zdziwieni.
Opowiedziałem tę historię w dużym skrócie pomijając wiele szczegółów, ale liczę na to, że ojcu jednego z pracowników szpitala (to on poinformował FN o tym wydarzeniu) uda się udokumentować tę historię w sposób pozwalający wiarygodnie zaprezentować ją na stronach Fundacji. Czy mu się uda? Prawdę mówiąc wątpię, gdyż ludzie w Polsce (w odróżnieniu na przykład od Amerykanów) na widok kamery wideo zaczynają machać rozpaczliwie rękami, że oni „nawet słowa”, bo „po co im to”. I tak setki super ciekawych historii przepadają na wieki w katalogach FN na naszych twardych dyskach, gdyż nie mamy zgody na ich publikację i nawet nie wiadomo, co potem z nimi robić.
Ja nie potrzebuję kolejnej n-tej historii potwierdzającej istnienie „życia po śmierci”, ale wiem, że są osoby, które oczekują „dowodów”. A kiedy taki się pojawia, to tylko się... krzywią, bo „oni chcą czegoś więcej”. No cóż, będą go kiedyś mieli. Wystarczy tylko cierpliwie poczekać, a czas biegnie bardzo szybko…
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie