Dziś jest:
Poniedziałek, 25 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Wszystko zaczęło się od obserwacji UFO. Pan Leszek Czarnecki widział taki obiekt w latach 90-tych, a ponieważ był inżynierem projektującym samoloty, więc jego opis był niezwykle precyzyjny i inżyniersko dokładny. Nie pozostawiał nawet cienia wątpliwości, że był to „balon, źle zidentyfikowany samolot czy meteor”. To było po prostu UFO, które przeleciało nad jego warszawskim blokiem. Zadzwonił do redakcji programu „Nautilus Radia Zet”, a jego opowieść wydała mi się na tyle ciekawa, że pojechałem do Instytutu Lotnictwa, aby nagrać jego relację.
Był rok 1996. Mój rozmówca okazał się niezwykłym człowiekiem, bardzo zainteresowanym zjawiskiem UFO, który miał w sobie jeszcze jakąś… niezwykłą życzliwość i taką zwyczajną ludzką dobroć, która sprawiła, że z czasem stał się bardzo ważną osobą w moim życiu. Przez te wszystkie 15 lat dzwonił do mnie praktycznie co tydzień, czasami nawet częściej. Zawsze interesował się tym, co robi Fundacja, jak układa się moje życie prywatne, zawodowe. Pytanie „Co tam słychać, panie Robercie?”, które słyszałem w słuchawce telefonu, zawsze było takim chwilowym oderwaniem się od problemów dnia codziennego.
Wiedziałem, że po śmierci ukochanej żony szukał u mnie potwierdzenia tego, że jest życie po śmierci, co zawsze powtarzałem mu z całą mocą. On zawsze z ogromną troską pytał się o moje kłopoty, cieszył się każdą nawet małą moją radością, był smutny, kiedy mi także było źle. Stał się praktycznie członkiem mojej rodziny, osobą mi bardzo bliską.
Pamiętam wizyty w Instytucie Lotnictwa, kiedy pokazywał mi, jak projektuje się samoloty. Z kwadratowymi oczami patrzyłem na mistrzostwo ludzkiego umysłu, który jest w stanie w ułamku sekundy przeliczyć skomplikowane rachunki, które dla wielu osób wymagały by wielu godzin pracy na komputerach. Ten typ inżynierów lotniczych odchodzi do historii i tej luki zapełnić się nie da. Zawsze była kawa i zawsze gdzieś ukryte ciastka, który pan Leszek wyjmował z jakiejś szafki. Ja przynosiłem zdjęcia, pokazywałem na laptopie filmy, opowiadałem o zjawiskach niewyjaśnionych i o zwykłej prozie życia. Zawsze pamiętam jego lekko przygarbioną sylwetkę, kiedy to stał przy budynku z tunelem aerodynamicznym w Instytucie Lotnictwa (na ostatnim piętrze budynku była jego pracownia) i machał mi ręką na pożegnanie, kiedy odjeżdżałem samochodem. Niezwykły człowiek, niezwykła znajomość.
Ten rok zaczął się dla pana Leszka bardzo źle. Bardzo przeżył śmierć swojego ukochanego psiaka. Wiem, co to znaczy, więc starałem się go wspierać, jak mogłem. Potem przyszła koszmarna wiadomość o chorobie, z którą przyszło mu się zmierzyć niczym z rozpędzonym pociągiem. Próbowaliśmy mu pomóc, ale na nic się zdały nasze znajomości i kontakty, uzdrowiciele i bioenergoterapeuci. 6 września 2011 w szpitalu zmarł inżynier Leszek Czarnecki, współtwórca samolotu Iskra, nasz przyjaciel. Nie mam odwagi wykasować w komórce jego numeru telefonu, nie potrafię wyobrazić sobie tej pustki, która przyjdzie wraz z jego odejściem.
Córka pana Leszka ze łzami w oczach zapytała mnie, czy „tatuś jest już z mamusią” i czy na pewno po śmierci fizycznej jest „coś jeszcze”. Prosiłem, aby nigdy więcej nie zadawała takich pytań, gdyż istnienie życia po śmierci nie jest kwestią wiary, lecz wiedzy… Ale też trudno mi się po tym wszystkim pozbierać.
Ostatnie dni były najgorsze. W każdej chwili cała ekipa FN spodziewała się telefonu z informacją, że podróż naszego drogiego pana Leszka dobiegła końca. Kiedy wreszcie ten telefon zadzwonił, naprawdę odechciało nam się wszystkiego. Takie pożegnania są chyba najsmutniejszym doświadczeniem, z jakim przychodzi nam się zmierzyć na tej „trzeciej planecie od Słońca”. Córka pana Leszka powiedziała nam jednak o niezwykłym momencie, który miała okazję zobaczyć na kilka godzin przed śmiercią ojca.
W pewnym momencie pan Leszek wyciągnął rękę do jakieś niewidzialnej postaci, która stała obok jego szpitalnego łóżka. Jego twarz mimo choroby rozjaśniała w uśmiechu, gdyż widok „tej osoby” sprawił mu ogromną radość. Wiemy dobrze z wielu materiałów, że tuż przed śmiercią do osób przekraczających barierę „dwóch światów” przychodzą najbliżsi, aby pomóc w tym ważnym momencie ziemskiej wędrówki. Także nasz drogi pan Leszek wtedy nie był sam.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie