Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
Łucja, matka pięciorga małych dzieci, umierała. Ordynator szpitala powiedział, że kobieta jest w stanie przedagonalnym. Jej pociechy i mąż, który w trzy dni osiwiał, ruszyli po pomoc do pewnej śląskiej zakonnicy, zmarłej... dwadzieścia lat wcześniej.
Tą niezwykłą zakonnicą jest siostra Dulcissima, Ślązaczka w drodze na ołtarze. Urodziła się w Zgodzie, dziś dzielnicy Świętochłowic, jako Helena Hoffmann. Kiedy w 1936 r. umierała w Brzeziu nad Odrą, teraz dzielnicy Raciborza, miała zaledwie 26 lat. Już za ziemskiego życia wymadlała u Boga uzdrowienia, których po ludzku nie dało się wytłumaczyć. Kiedy zmarła, takie zdarzenia przybrały skalę wręcz masową. Setki osób na Śląsku i w innych częściach Polski, w Niemczech, a nawet w dalekiej Afryce twierdzą, że ta śląska dziewczyna w habicie wyprasza im nadzwyczajne łaski. Dzieci Łucji Stawinogi z Raciborza-Brzezia też mają na ten temat coś do powiedzenia...
x
CZY JUŻ BIJE KONAJĄCY?
Choroba, która spadła na Łucję Stawinogę, była trudna do zdiagnozowania. – Pacjentka ciężko chorowała, ale nie można było wykryć, o co chodzi – wspomina Helena Burek, lekarz. Łucja znajdowała się pod jej opieką w ośrodku zdrowia. Kobieta przez pół roku leżała w szpitalu w Raciborzu. – Przeprowadzano różne badania, przenoszono ją z oddziału zakaźnego na wewnętrzny, z wewnętrznego na chirurgię i tak dalej. A ona, mimo różnych kroplówek i przetoczeń krwi, traciła zdrowie coraz bardziej – opowiada doktor Burek. Łucja, wcześniej uważana za urodziwą, wyglądała bardzo źle. Jej skóra pożółkła, gdyż jedną z dolegliwości była żółtaczka. – Ordynator powiedział mi o Łucji: „Nie widzę już sensu, żeby ją tu trzymać, bo jest w stanie przedagonalnym. Zwolnimy ją do domu, niech zostanie u siebie, w gronie rodziny” – wspomina doktor Burek. Łucja wróciła więc do Brzezia. – Za każdym razem, kiedy przyszłam z pracy, słuchałam, czy już bije dzwon „konający”. Mąż mówił: „Co z ciebie za lekarz, że czekasz, kiedy pacjent umrze, zamiast czekać, kiedy będzie zdrowy”. Ja na to: „Wiesz, to jest niemożliwe, żeby ta kobieta przeżyła” – wspomina Helena Burek. Nieraz gdy pani doktor wstępowała po pracy do kościoła widziała powtarzającą się, przejmującą scenę. Przed ołtarzem klęczeli rzędem ksiądz proboszcz dr Rudolf Adamczyk oraz mąż i małe dzieci Łucji Stawinogi. – Myślałam: „To dobrze, że się modlą”, ale trwałam przy zdaniu, że nie sposób, by ona z tego wyszła – mówi. W rozmowie z księdzem proboszczem Adamczykiem użyła nawet sformułowania, że „można się tylko modlić”, ale zgon tej parafianki jest nieunikniony. – On na to: „Nieprawda, ona będzie zdrowa”. A ja znowu: „Bardzo bym chciała, żeby była zdrowa, ale nie ma takiej opcji” – wspomina.
TATA SIWIEJE
Jednym z dzieci Łucji Stawinogi jest Regina Kampka. Miała 8 lat, kiedy w 1956 r. jej mama zachorowała. Zapamiętała szczegóły tamtej choroby. – Mama była cała żółta i miała wysoką temperaturę. Lekarze zrobili jej operację i stwierdzili, że woreczek jest rozlany i że nie ma ratunku. Otrzymała 15 l krwi, ale wszystko bez skutku – mówi. Dzieci z tatą Konradem, z zawodu górnikiem, a także proboszcz, gorąco prosili siostrę Dulcissimę o wymodlenie u Boga zdrowia Łucji. – Było nas wtedy pięcioro dzieci, najmłodsza siostra miała roczek. Ojciec osiwiał w trzy dni. Siedział w ostatniej ławce kościoła w Brzeziu kompletnie załamany. Podszedł do niego ks. Rudolf Adamczyk i powiedział: „Panie Stawinoga, pana żona będzie żyć! Te modlitwy nie idą na marne!” – wspomina z widocznym wzruszeniem córka Konrada i Łucji. Łucja opowiadała później o dziwnym zdarzeniu, którego doświadczyła pod koniec pobytu w szpitalu. – Kiedy już była w agonii, nagle coś ją złapało, szarpnęło i odsunęło od okna, pod którym leżała. Mama opowiadała później, że poczuła dotyk. To był punkt przełomowy w jej chorobie – opowiada Regina. – Głęboko wierzę, że dotknęła ją Dulcissima, ponieważ my z tatą, ksiądz Adamczyk, nasza niewidoma ciocia i siostry zakonne w klasztorze modliliśmy się za wstawiennictwem zakonnicy. Pamiętam, że ksiądz proboszcz, który pocieszał tatę, miał ogromną wiarę w siłę tej modlitwy – dodaje.
PRZEGAPIŁAM POGRZEB?
Po powrocie Łucji ze szpitala doktor Burek dziwiła się, że dzwon „konający” wciąż milczy. „Przegapiłam pogrzeb?” – zastanawiała się. Z czasem myślała jednak o tym coraz rzadziej. Dzwon było słychać od czasu do czasu, bo umierali inni parafianie. Regina Kampka zapamiętała, że mieszkańcy Brzezia w pierwszej chwili komentowali: „Łucja Stawinoga umrzyła”. Którejś niedzieli doktor Helena Burek wybrała się z mężem na spacer. Szli w stronę pięknego lasu i restauracji Widok na skraju Brzezia. – W pewnym momencie zapytałam: „Co to za ładna młoda kobieta tam siedzi?”.
MEDALION NA POLU
Doktor Helena Burek jest jednym z ostatnich żyjących mieszkańców Brzezia, którzy osobiście znali siostrę Dulcissimę. Dobrze pamięta jej pogrzeb. – Ksiądz proboszcz powiedział, żeby nikt się nie odważył ubrać na czarno. Byłam więc na tym pogrzebie ubrana na biało – wspomina. Zapamiętała też, że Dulcissima była chora i wspierała się na kuli. Ta młoda dziewczyna ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, czyli marianek, ofiarowywała swoje zdrowie Panu Bogu w różnych intencjach. Gdy jeden z chłopców w Brzeziu oślepł i ogłuchł wskutek powikłań po szkarlatynie, powiedziała jego matce, że chciałaby mu oddać własne oczy albo chociaż jedno oko. Sama słabo już widziała. Wkrótce po tej deklaracji zupełnie oślepła, a chłopak niespodziewanie odzyskał wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu. Lekarz twierdził, że to cud. Chłopiec ten – Jan Darowski – został wybitnym tłumaczem. Przekładał na język angielski m.in. wiersze Herberta, Miłosza i Szymborskiej. Dulcissima była prostą Ślązaczką, wesołą i pełną temperamentu. W dzieciństwie na polu między Zgodą a Nowym Bytomiem znalazła... medalion z siostrą Teresą od Dzieciątka Jezus, wtedy jeszcze niekanonizowaną. Zdziwiła się, ponieważ znała już św. Teresę ze swoich snów. Zaczęła z nią w snach rozmawiać i stała się jej duchową uczennicą. Czasem śnili się jej też Jezus i Maryja. Nie chwaliła się tym, ale inne siostry słyszały, jak mówiła przez sen. Fragmenty tych rozmów robiły na świadkach ogromne wrażenie. Siostra Dulcissima wzywała do żarliwej modlitwy – na pierwszym miejscu za księży. To była jej misja. Nie była przy tym naiwna – już wtedy, przed II wojną światową, gorąco prosiła Boga, żeby ochronił oblubienicę, czyli Kościół, przed publicznym zgorszeniem ze strony niektórych duchownych. Nie wahała się prosić o ich ukaranie. „Daj nam kapłanów, o Jezu, którzy rozumieją Boga i swoje obowiązki wobec Niego” – pisała. „Wszystkim kapłanom, którzy jeszcze żyją według świętej Twojej woli, daj bogaty połów aż do końca! Nie odrzucaj również kapłanów, którzy przyjęli ducha światowego, ponieważ mogą być jeszcze uratowani” – modliła się. Wzywała też do modlitwy za grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące.
***
Tekst ukazał się w specjalnym wydaniu "Gościa Niedzielnego" na pielgrzymkę kobiet do Piekar Śląskich 2019.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie