Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
Czeka nas też rollercoaster zawieszania i odwieszania restrykcji spowodowanych pandemią. I to przez najbliższe dwa lata – wynika z najnowszej analizy naukowców z Harvardu. Opiera się ona na komputerowych symulacjach i pokazuje różne warianty dalszego rozwoju pandemii wirusa SARS-CoV-2.
Oczywiście takie modele matematyczne mają swoje istotne ograniczenia, ale publikacja pięciorga amerykańskich badaczy z Harvard T.H. Chan School of Public Health, która ukazała się właśnie na łamach tygodnika naukowego „Science”, jest pozytywnie komentowana przez ekspertów. Między innymi doceniają oni próbę rzetelnego naszkicowania scenariuszy na najbliższe pięć lat, gdyż dotychczasowe modelowanie epidemii sięgało maksymalnie do końca tego roku.
Koronawirus i jego kuzyni
Amerykanie musieli wziąć pod uwagę wiele istotnych czynników. Przy niektórych stawiając wielki znak zapytania, ponieważ nasza wiedza pozostaje bardzo ograniczona. Przykładem jest długość utrzymywania się odporności u osób, których organizm zwalczył już wirusa SARS-CoV-2. Skąd zatem zdobyć choćby przybliżone dane? Otóż SARS-CoV-2 należy do grupy (a mówiąc językiem systematyki biologicznej: rodzaju) betakoronawirusów. Znajdują się w niej m.in. niebezpieczne wirusy MERS i SARS-CoV-1, ale również łagodniejsze HCoV-OC43 oraz HCoV-HKU1. Za tymi ostatnimi dwiema skomplikowanymi nazwami kryją się koronawirusy towarzyszące nam od lat i będące drugą najczęstszą przyczyną przeziębień (infekcji dróg oddechowych) w okresie zimowym.
Odporność organizmu na te dwa konkretne patogeny słabnie po upływie roku od zetknięcia z nimi, ale w przypadku wirusa SARS-CoV-1 utrzymuje się sporo dłużej. Ponadto bliskie spotkanie z jednym z trzech powyższych wirusów częściowo uodparnia na pozostałe dwa (tzw. odporność krzyżowa). Jak na tym tle prezentuje się ich bliski kuzyn SARS-CoV-2, obecnie terroryzujący niemal cały świat? Nie wiemy, bo może wykazywać w różnym stopniu odporność krzyżową z innymi koronawirusami. I to należało wziąć pod uwagę w modelu rozwoju pandemii. Dlatego, jak piszą Amerykanie, jeśli nasz układ odpornościowy zapamiętuje spotkania z SARS-CoV-2 na bardzo długo, to jest szansa, że za pięć lat zostanie całkowicie usunięty z ludzkiej populacji. Jeśli jednak na krócej, to po kilku latach spokoju może powrócić nowa fala epidemii.
Nie wiadomo również, i tu też należało rozważyć różne warianty rozwoju sytuacji, czy SARS-CoV-2 zachowuje się jak grypa sezonowa, czyli liczba zakażeń rośnie z reguły dwa razy w roku (przełom jesień/zima oraz zima/wiosna), czy też pozostaje na podobnym poziomie aktywności przez 12 miesięcy.
Testy, testy i jeszcze raz testy
Oczywiście najciekawszą część analizy stanowi próba odpowiedzi na pytanie, które wszyscy zadajemy: do kiedy będziemy się męczyć pozamykani w domach? Odpowiedź, niestety, nie jest zbyt optymistyczna. Amerykanie pokazują, że nawet bardzo restrykcyjne dystansowanie społeczne przez dłuższy czas nie rozwiąże problemu. Wirus pozostanie w populacji i uderzy z podobną siłą, gdyż wiele osób – zamkniętych w domach i niemających z nim kontaktu – nie uodporni się. Ponadto długotrwałe tzw. dystansowanie społeczne niesie za sobą poważne skutki psychologiczno-ekonomiczne.
Jak z tego wybrnąć, skoro – jeśli będziemy się decydować na luzowanie restrykcji – system opieki zdrowotnej, posiadający tylko określoną wydolność, może nie udźwignąć rosnącej liczby pacjentów, zwłaszcza wymagających intensywnej opieki (respiratory)? Dlatego autorzy publikacji w „Science” brali również pod uwagę stan służby zdrowia (choć tylko amerykańskiej, m.in. liczbę łóżek szpitalnych). I choć wyraźnie zastrzegają, że ich celem nie jest doradzanie komukolwiek konkretnych sposobów postępowania, to modele podpowiadają, co zrobić, by system się nie zawalił.
Otóż jeśli nie pojawi się szybko skuteczny lek przeciwwirusowy lub szczepionka, to do 2022 r. najlepiej byłoby na przemian wprowadzać i luzować restrykcje polegające na wymuszaniu dystansowania społecznego. Innymi słowy, obecna sytuacja będzie się co jakiś czas powtarzać. Naukowcy oceniają bowiem jako bardzo mało prawdopodobny scenariusz, w którym obecna fala epidemii okaże się pierwszą i ostatnią, podobnie jak ta z 2003 r. w Azji wywołana przez SARS-CoV-1.
Żeby natomiast wiedzieć, w którą stronę przesunąć w danym momencie wajchę (luzowania czy zaostrzania restrykcji), potrzebne będą testy, testy i jeszcze raz testy. Zarówno molekularne (wykrywające materiał genetyczny wirusa w próbce), jak i serologiczne, czyli pozwalające zbadać, czy mamy we krwi specyficzne przeciwciała, a więc zetknęliśmy się z patogenem. Pozwoli to śledzić zarówno dynamikę wzrostu liczby zakażeń, jak i stopień uodparniania się populacji.
Jak powiedziała w jednym z wywiadów prof. Devi Sridhar, znana ekspertka w dziedzinie zdrowia publicznego z uniwersytetu w Edynburgu: „Każdy chciałby wiedzieć, kiedy to się skończy. Ale to złe pytanie. Prawidłowe brzmi: jak ciągnąć to dalej?”.
Już wcześniej ta kobieta zasłynęła bardzo trafnym przewidywaniem przyszłych wydarzeń z koronawirusem.
I jeszcze jedna ciekawa informacja o koronawirusie, którą nasi ludzie z projektu "Trzecia o Słońca" wybrali z ostatnich depeszy agencyjnych.
Udają, że nie ma u nich koronawirusa. Prezydent wykorzystał sportowców, by udowodnić racje
- Musimy pracować. Inaczej państwo umrze - mówi prezydent Daniel Ortega i ustala sam ze sobą, że Nikaragua jest wolna od zarazy. Sport wykorzystuje, by udowodnić, że ma rację. Piłka toczy się więc po murawie, krzyżują się rękawice, a biegacze ścigają w maratonach. A kto się sprzeciwi, ten nie dostanie pensji przez rok.
Mecze baseballu i piłki nożnej odbywają się bez zmian. Pierwsze z publicznością, drugie bez. Dwa tygodnie temu planowo zorganizowano galę bokserską. Kibice wiwatowali. Kilka tygodni temu w Managui, stolicy kraju, odbył się maraton. A w zeszłym tygodniu po ważnym meczu baseballu kibice przemaszerowali na główny plac Jinotepe, by uczestniczyć w politycznym wiecu. Sporo ludzi blisko siebie. Właściwie twarz przy twarzy. Bez masek.
Oficjalnie władze najbiedniejszego kraju Ameryki Środkowej mówią o dziewięciu osobach zakażonych koronawirusem i jednym przypadku śmiertelnym. Wszyscy pacjenci mieli wrócić do Nikaragui z zagranicy i "nie przekazać wirusa dalej" - o czym zapewniała wiceprezydent Rosario Murillo. Życie toczy się więc normalnie. Ku zaskoczeniu sąsiadów. Prezydent Salwadoru, w którym jest 140 chorych na COVID-19, kwestionuje prawdziwość danych dostarczanych przez władze Nikaragui. Według WHO jej pozostali sąsiedzi - Kostaryka i Honduras - mają łącznie niemal 1000 zakażonych pacjentów i 30 zgonów. Tylko Nikaraguę wirus szczęśliwie omija. "To dzięki Bogu" - tłumaczy wiceprezydent.
- Jesteśmy bardzo zaniepokojeni sytuacją w Nikaragui: dalszym organizowaniem masowych spotkań, nieodpowiednim zapobieganiu infekcji i brakiem kontroli nad tym, co się dzieje - powiedziała "New York Times" dr Carissa F. Etienne, dyrektorka "American Health Organization".
Władza proponuje: całujcie się na ulicach
Amerykański dziennik wylicza te wszystkie sportowe imprezy i pisze, że świat spogląda teraz na Nikaraguę i uznaje żyjących tam ludzi za naiwnych. A to nie do końca tak. Medycy, przedstawiciele różnych fundacji pozarządowych, politycy opozycji i sami sportowcy apelują o przerwanie rozgrywek. Ich kontynuowanie to decyzja autorytarnych władz. Potrzebna, by stwarzać pozory normalności. - Patrzę na to wszystko z ludzkiej perspektywy i boli mnie, że nie reagujemy na rzeczywistość. To nie do pomyślenia, że wciąż odbywają się mecze - powiedział Dennis Martinez, największa w Nikaragui emerytowana gwiazda baseballu. - Niemal wszędzie wstrzymano rozgrywki sportowe, więc oczy kibiców z całego świata skierowane są na te cztery zakątki, w których dyktatura jest wystarczająco silna, by nadal narażać sportowców - mówi "New York Times" Camilo Velasquez, dziennikarz niezależnego portalu "FutbolNica".
Obaj mogą głośno wyrażać swój sprzeciw. Aktywni sportowcy, których opłaca przede wszystkim państwo, lepiej, żeby tego nie robili. Mogą bowiem skończyć jak baseballista Robin Zeledon, który po tym jak odmówił występu w meczu, bo bał się, że złapie koronawirusa i zarazi rodzinę, został zawieszony na rok i przez ten czas nie będzie mógł pobierać pensji. Komisarz ligi zakwestionował te doniesienia, tłumacząc, że 20-latek opuścił drużynę po tym, jak pokłócił się z trenerem, ale inni sportowcy i tak woleli nie ryzykować. Protestowali przeciwko dalej grze w bardziej wysublimowany sposób. Tak doszło do zrobienia jednego z najdziwniejszych przedmeczowych zdjęć w historii. Otóż jedenastu piłkarzy Diriangen, najstarszego klubu w Nikaragui i jedynego, który nie utrzymuje się z państwowej kasy, zapozowało w maseczkach na twarzy, rękawiczkach i stojąc w bezpiecznej odległości od siebie. Początkowo chcieli w ogóle nie wychodzić na ten mecz, ale gdy usłyszeli o karach, jakie mogą spotkać klub, musieli zagrać.
Za wszystkim stoi prezydent Daniel Ortega. W skrócie: to do niego prowadzą niemal wszystkie drogi w Nikaragui. Rządził w latach 1979-1990 i ponownie od 2007 roku. "Piłka nożna jest dla niego narzędziem do zachowania stabilności wewnątrz kraju" - twierdzi brytyjski "Guardian". Ortega twardo dyktuje swoje warunki: nakazał m.in. przeszukanie w redakcjach opozycyjnych gazet i siedzibach organizacji broniących praw człowieka, wygonił z kraju członków misji Międzyamerykańskiej Komisji ds. Praw Człowieka. "Pobyt w Nikaragui nie jest zalecany ze względu na niebezpieczeństwo i niestabilność polityczną" - czytamy na stronie polskiego MSZ. Kraj ten ma jeden z najwyższych na świecie wskaźników przestępczości i tzw. przypadkowych morderstw. Wciąż dochodzi tam do antyrządowych demonstracji, choć już nie na taką skalę, jak w kwietniu 2018 roku.
Wtedy reżim Ortegi poważnie się zachwiał. Ostatecznie prezydent stłamsił zamieszki i wielotysięczne protesty, ale od tamtej pory ma chorobliwą potrzebę kontrolowania wszystkiego, co dzieje się w kraju. Odwołanie zawodów sportowych sprawiłoby wrażenie, że tę kontrolę traci. Tu dochodzimy do sedna sprawy: władze prawdopodobnie zatajają informacje o zachorowaniach i zgonach spowodowanych koronawirusem, by liga mogła grać dalej. Zachęcają swoich zwolenników, by pokazywali na ulicach, że nie boją się koronawirusa. W dobrym guście jest teraz ostentacyjne całowanie się czy praca w grupach. Pani wiceprezydent Rosario Murillo, żona Ortegi, wzywała do organizowania marszów pod hasłem "Miłość w czasach COVID-19".
- Dalsze rozgrywanie meczów jest wynikiem silnej potrzeby udowodnienia normalności. Ortega od 2018 roku desperacko stara się pokazać, że wszystko wróciło do normy. W tym celu nie odpuszcza również sportu - mówi "Guardianowi" wspomniany dziennikarz Camilo Velasquez. Gdyby nagle zawiesić rozgrywki, ludzie uznaliby to za komunikat: nie jest normalnie. I mogliby wykorzystać sytuację do rozpoczęcia strajków i zamieszek podobnych jak półtora roku temu.
Sytuacja jest w ostatnich dniach napięta, więc po raz pierwszy od ponad miesiąca Ortega pokazał się publicznie. Rozwiał tym samym plotki, że nie żyje. Zresztą, za każdym razem, gdy znika na dłużej, mówi się, że może już nie żyć. Ma 74 lata i jest po dwóch zawałach. Teraz dodatkowo doszły przypuszczenia, że sam mógł mieć koronawirusa. Podczas orędzia tłumaczył, że nie podjął decyzji o wprowadzaniu ograniczeń, bo to doprowadziłoby gospodarkę do ruiny.
- Musimy pracować. Inaczej państwo umrze. A jak umiera państwo, to umierają też ludzie. Dlatego jesteśmy krajem pracującym. Krajem ludzi, którzy nie umrą z głodu - mówił. Dodał też, że pandemia koronawirusa to nic innego, jak znak od Boga, że na świecie źle się dzieje.
From: [...]
Sent: Thursday, April 16, 2020 10:46 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Fwd: Skan ksiazki "The eyes of Darkness".
Taka tam ciekawostka. Widząc to przestaję się dziwić, że rząd USA zatrudnia pisarzy sensacji oraz SF jako konsultantów...
[...]
Koronawirus: Afryka będzie kolejnym epicentrum pandemii COVID-19
Dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia zabrał głos na temat Afryki. Wyraził obawę, że kontynent stanie się kolejnym centrum pandemii koronawirusa. Jak argumentował, liczba tamtejszych przypadków wzrosła o ponad połowę, a w rzeczywistości może być jeszcze wyższa.
Doktor Tedros Adhanom Ghebreyesus wydał oświadczenie w piątek 17 kwietnia. Jak poinformował, w ciągu ubiegłego tygodnia liczba zgłoszonych w Afryce przypadków koronawirusa wzrosła o 50 proc., a zgonów w wyniku powikłań po COVID-19 – aż o 60 proc.
Koronawirus: dlaczego epicentrum pandemii COVID-19 przeniesie się do Chin?
Dyrektor generalny WHO obawia się, że to dopiero początek pandemii w Afryce. Jak podaje "Euro News" jego zdaniem statystyki nie odzwierciedlają powagi sytuacji, a rzeczywista liczba zachorowań na COVID-19 będzie nadal rosnąć,
Dr Tedros Adhanom Ghebreyesus odniósł się także do otwarcia "mokrych targów". Na Światową Organizację Zdrowia spadła fala krytyki po tym, jak wyraziła poparcie dla decyzji Chin, mimo że właśnie na rynku z owocami morza w Wuhan miało dojść do pierwszego przypadku zarażenia koronawirusem. Dyrektor generalny WHO poddał jednak w wątpliwość przypuszczenia naukowców.
Doktor Ghebreyesus argumentował, że "mokre targi" stanowią źródło żywności dla milionów Chińczyków. Zastrzegł jednak, że powinny zostać otwarte tylko pod warunkiem spełnienia rygorystycznych norm w kwestii higieny i bezpieczeństwa.
Pandemia koronawirusa. Ekspert WHO: Druga fala epidemii na jesieni jest pewna
Druga fala epidemii koronawirusa na jesieni "to więcej niż hipoteza, to pewność" - uważa przedstawiciel Włoch w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i doradca ministerstwa zdrowia w Rzymie Walter Ricciardi. Zaapelował, by nie spieszyć się z otwieraniem kraju.
- "Tak długo, jak nie będziemy mieć szczepionki, będą nowe fale epidemii albo, miejmy nadzieję, małe ogniska, które trzeba ograniczać. Dlatego tak ważne jest to, by nie przyspieszać otwierania kraju; w przeciwnym razie ryzykujemy tym, że druga fala zamiast nadejść później, uderzy przed latem" - ostrzegł Ricciardi, cytowany przez agencję Ansa.
Jako "nierozsądne" ekspert określił plany zniesienia restrykcji i ograniczeń w działalności produkcyjnej w Lombardii. Opowiadają się za tym władze tego regionu.
"Panują tam szczególnie ciężkie warunki epidemiologiczne; oczywiście jest poprawa, ale sytuacja jest szczególnie ciężka. Jest to region w krajach europejskich, który w chwili obecnej ma największe problemy. Nie Włochy, ale Lombardia" - stwierdził profesor medycyny prewencyjnej.
Jak podkreślił, póki nie dojdzie do zjawiska "odporności stada", długo będzie trwała faza "życia z wirusem". "Oby były to miesiące, a nie lata" - dodał.
Z kolei w wywiadzie dla sobotniego wydania dziennika "La Repubblica" Ricciardi podkreślił, że w różnych częściach Włoch wirus nadal szerzy się za bardzo, by myśleć o otwieraniu kolejnych form aktywności. Poza tym w jego ocenie także w najbliższej przyszłości, już po złagodzeniu przepisów, trzeba będzie ograniczyć przemieszczanie się między włoskimi regionami.
Epidemia koronawirusa. Kraje stopniowo łagodzą obostrzenia
Obostrzenia luzowane są nie tylko we Włoszech. Od pewnego czasu zaczęły je ogłaszać również inne kraje, których dotknęła pandemia. Łagodzenie zakazów zapowiedziano również w Polsce. Od poniedziałku można będzie m.in. wchodzić do lasów. Planowane są też kolejne kroki, w tym m.in.
Zakażonych koronawirusem może być 50 razy więcej, niż myślimy. Udowodnili to naukowcy z Kalifornii
Badania z wykorzystaniem testów na obecność przeciwciał, które zostały przeprowadzone w Kalifornii w USA, wykazały, że infekcję wywołaną koronawirusem ma (albo już przeszło) kilkadziesiąt razy więcej osób, niż wskazywały na to oficjalne dane.
Badacze z renomowanego Uniwersytetu Stanforda przebadali na obecność przeciwciał 3,3 tys. ochotników z kalifornijskiego hrabstwa Santa Clara. Uzyskane wyniki wskazują, że infekcję koronawirusową przeszło tam już od 2,5 do 4,1 proc. mieszkańców.
To od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu pięciu razy więcej niż liczba oficjalnie zarejestrowanych przypadków choroby Covid-19.
Koronawirus. Liczba przypadków wyższa od oficjalnych danych?
Badania pokazują, że do 1 kwietnia tego roku infekcję przeszło już od 48 do 81 tys. mieszkańców – ogłosili w piątek 17 kwietnia autorzy testu. Do tego momentu zgłoszonych zachorowań było zaledwie 956.
Obecność we krwi przeciwciał świadczy o tym, że system immunologiczny danej osoby walczył już z konkretnym patogenem, nawet jeśli pacjent nie miał żadnych symptomów. W wielu regionach USA, a także w innych krajach świata, prowadzone są obecnie testy, które mają wykazać, jaka jest faktyczna skala zachorowań i ile osób jeszcze może się zakazić.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie