Dziś jest:
Sobota, 14 grudnia 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
Przepowiednia Krzysztofa Jackowskiego o 'blokowanych okrętach' wydaje się właśnie spełniać. W grudniu 2020 roku Krzysztof Jackowski miał wizję "okrętów blokowanych na cieśninie". Tymczasem właśnie teraz podano informację o tym, że ogromny kontenerowiec zmierzający z Chin do Holandii utknął na mieliźnie przepływając przez Kanał Sueski. Ogromna jednostka blokuje ruch, powstał wielki zator, tymczasem sprawa dotyczy ważnego kanału, którym transportowana jest m.in. ropa i gaz.
Tę niezwykłą sytuację z wizją jasnowidza zauważył nasz czytelnik.
From: [...]
Sent: Wednesday, March 24, 2021 7:04 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Kanał Sueski
Witam,
Jackowski o tym wspominał, nie do wiary
Ale to właśnie się stało!!!
--
[..]
Kontenerowiec "Ever Given" płynący z Chin do Holandii utknął na mieliźnie przepływając przez Kanał Sueski. Taką pozornie niezbyt istotną wiadomość przekazano we wtorek.
Jednak z czasem sprawa okazała się bardziej poważna. Bo długi na 400 metrów i szeroki na 60 metrów tajwański statek kompletnie zablokował ruch wodny na Kanale Sueskim. To niezwykle ważny szlak komunikacyjny, płyną tamtędy każdego dnia statki wiozące między innymi ropę i gaz. Trwa akcja usuwania kontenerowca z mielizny, a tymczasem już setki okrętów i tankowców utknęły w morskim korku.
Wszystko to w ciekawy sposób przypomina... przepowiednię Krzysztofa Jackowskiego z grudnia ubiegłego roku!
Mówił o "okrętach blokowanych na cieśninie". Co dokładnie powiedział?
"Mam takie wrażenie, że pewna cieśnina na morzu będzie zablokowana kilkoma statkami. (...) Mam odczucie, że pierwszy etap konfliktu, to będzie uderzenie z powietrza na statki na morzu. Kojarzy mi się, że cieśnina zostanie przez kilka statków zablokowana, a pretensje o to będzie miało kilka państw. A jedno Państwo to zrobi i w którymś momencie z powierza, zostaną te statki zbombardowane i to będzie to początek konfliktu zbrojnego na Bliskim Wschodzie" - mówił Krzysztof Jackowski. Jasnowidz wiele razy mówił, ze po zarazie nastąpi poważny konflikt, który zacznie się na Bliskim Wschodzie.
czytaj dalej
Stacja BLAZE TV postanowiła przeprowadzić badania na temat podejścia Brytyjczyków do UFO. Ponad połowa z 2 tys. ankietowanych stwierdziła, że wierzy w życie pozaziemskie. W pytaniu o to, kto powinien poprowadzić ludzkość w razie ataku kosmitów, wskazano natomiast Arnolda Schwarzeneggera.
BLAZE TV szykuje się do rozpoczęcia swojego UFO Week (przez cały przyszły tydzień będzie nadawać programy i filmy poświęcone przybyszom z kosmosu. Jak informuje portal Mirror, z tej okazji stacja postanowiła przeprowadzić ankietę wśród 2 tys. dorosłych osób. Zapytano ich m.in. o to, czy uważają, że istnieje życie pozaziemskie. 56 proc. badanych stwierdziło, że tak. Co więcej, ponad jedna na 10 osób (11 proc.) jest przekonana, że je widziała.
Co jeśli jednak postanowią nas zaatakować? Kto nas poprowadzi w tej walce? Ankietowani chcieliby, żeby był to aktor, który na ekranie poradził sobie z tym zadaniem znakomicie.
Stacja przeprowadzająca ankietę zapytała, kto zdaniem badanych powinien dowodzić ludzkością w wypadku ataku kosmitów.
Z listy 20 celebrytów najczęściej wskazywano Arnolda Schwarzeneggera. Sam aktor skomentował to w swoich mediach społecznościowych:
Dziękuję za zaufanie, jakie we mnie pokładacie. Jestem gotowy służyć.
Brytyjczycy chcieliby, aby w razie ataku kosmitów liderem ludzkości został Arnold Schwarzenegger. Arnold Schwarzenegger dziękuje za zaufanie - oto jego wpis w mediach społecznościowych.
Na drugim miejscu znalazł się doświadczony w „Dniu Niepodległości” Will Smith, a na kolejnych pozycjach nie zabrakło Sir Davida Attenborough, Bruce’a Willisa czy Sigourney Weaver. Najciekawsze jednak jest to, że ósmy w tym wyścigu po przywództwo okazał się Donald Trump. Zdecydowanie przegonił obecnego prezydenta USA Joe Bidena, którego wskazano dopiero jako 20.
Pełna lista celebrytów typowanych do przywództwa w razie ataku obcych z kosmosu:
Arnold Schwarzenegger
Will Smith
Sir David Attenborough
Bruce Willis
Tom Cruise
Harrison Ford
Sigourney Weaver
Donald Trump
Gillian Anderson
Nicola Sturgeon
Chris Pratt
Boris Johnson
Piers Morgan
William Shatner
Simon Pegg
Tommy Lee Jones
David Duchovny
Mel Gibson
Kamala Harris
Joe Biden
Zapraszamy do udziału w naszej ECHO-SONDZIE.
czytaj dalej
GJ 1132 b to egzoplaneta znajdująca się w naszym kosmicznym sąsiedztwie, bo zaledwie ok. 40 lat świetlnych od Układu Słonecznego. Jest światem większym od Ziemi i wyjątkowo nieprzyjaznym dla istnienia jakiegokolwiek życia. Dla badaczy okazała się ona jednak wyjątkowo interesująca.
Gazowy olbrzym, który zmniejsza się do rozmiarów Ziemi, a następnie częściowo odbudowuje swoją atmosferę. Astronomowie podejrzewają, że właśnie taki los spotkał GJ 1132 b - egzoplanetę położoną w kosmicznym sąsiedztwie Układu Słonecznego.
Gorący neptun, który odbudował sobie atmosferę
Z początku naukowcy nie przywiązywali do GJ 1132 b większej uwagi, ponieważ planeta znajduje się wyjątkowo blisko gwiazdy macierzystej - czerwonego karła. Na tyle blisko, że rok na tej planecie trwa zaledwie 1,5 ziemskiego dnia i - podobnie, jak Księżyc do Ziemi - jest ona skierowana stale tą samą stroną w kierunku gwiazdy (obrót synchroniczny).
Zazwyczaj planety położone w tak niewielkiej odległości od gwiazdy są niezwykle gorące i raczej nieciekawe. Pozornie tak było i w tym przypadku. Nowe badania wykonane przez astronomów korzystających z Kosmicznego Teleskopu Hubble'e pokazały jednak, że GJ 1132 b to obiekt jedyny w swoim rodzaju.
Planeta powstała ok. 4,5 mld lat temu (podobnie, jak Ziemia) i początkowo była gazowym olbrzymem o średnicy wielokrotnie większej od średnicy naszej planety. Badania pokazały, że gdy GJ 1132 b trafiła na bardzo ciasną orbitę, utraciła swoją atmosferę z powodu silnego wiatru gwiazdowego czerwonego karła. W krótkim czasie po gazowym olbrzymie został skalisty rdzeń wielkości Ziemi.
Ku zaskoczeniu autorów badania GJ 1132 b nie jest już takim światem pozbawionym gazowej otoczki. Połączenie bezpośrednich obserwacji i symulacji komputerowych pokazało, że planeta częściowo odbudowała swoją atmosferę - teraz ma gęstość podobną do Ziemi i jest od niej niewiele większa.
Badacze podejrzewają, że obecna atmosfera jest znacznie cieńsza od poprzedniej i składa się głównie z wodoru, cyjanowodoru, metanu, amoniaku i mgiełki węglowodorowej. Nowa otoczka gazowa powstała poprzez aktywny wulkanizm GJ 1132 b - w wyniku ciągłego wydostawania się magmy i gazów z wnętrza planety.
To pierwsza taka planeta pozasłoneczna. Jest aktywna tektonicznie
Niezwykle intensywna aktywność pobliskiej gwiazdy oczywiście ciągle wywiewa część gazu w przestrzeń kosmiczną, jednak zdaniem autorów badania, jest on stale uzupełniany przez gaz wydostający się z wnętrza planety Co więcej - jak twierdzi Paul Rimmer z Uniwersytetu Cambridge - dzięki temu atmosfera GJ 1132 b jest "oknem na geologię innego świata" (potencjalnie pozwoli zbadać nam jej skład chemiczny).
Badacze sugerują nawet, że atmosfera GJ 1132 b jest podobnej grubości jak ziemska, a przy powierzchniach obu planet panuje podobne ciśnienie atmosferyczne. Wykluczają jednak na GJ 1132 b istnienie wulkanów, takich jak na Ziemi czy na Marsie.
Praca wskazuje, że powierzchnię planety tworzy niezwykle rozgrzana i bardzo cienka (ma mieć kilkaset stóp, 1 m to ok. 3,3 stopy) skorupa, która poddawana jest stałym siłom pływowym gwiazdy macierzystej i potencjalnie innej pobliskiej planety. Z tego powodu jest mocno popękana i to właśnie z tych szczelin stale wydobywają się gazy utrzymujące nową atmosferę.
Jak podkreślają badacze, nowych danych dotyczących GJ 1132 b powinien dostarczyć nadchodzący Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba, który być może będzie w stanie wskazać gorące punkty na powierzchni planety.
źródło: gazeta.pl
czytaj dalej
Bardzo ciekawej obserwacji UFO dokonała dwójka Amerykanów Kristian Noel (50 l. ) i Kelly Dees (49 l.), którzy podróżowali drogą wiodącą przez pustynię w Arizonie. Dostrzegli ciemny obiekt, który na wysokości kilkuset metrów wyraźnie przez chwilę im towarzyszył. Miał on wielkość dużego samochodu ciężarowego.
Jeden z mężczyzn nagrał dziwny obiekt swoim telefonem komórkowym, a nagranie trafiło do światowych mediów.
Trójkątny obiekt był został obserwowany 13 marca 2021 na niebie Wielkiej Brytanii. Tego samego dnia byli świadkowie w USA, którzy go zauważyli
UFO uwiecznione na zdjęciach przez naocznego świadka w Stanach Zjednoczonych, zostało dostrzeżone nad miastem Woodstock, w stanie Georgia.
8 marca 2021 roku nad Buenos Aires (Argentyna) była burza. Na nagraniu widać, że był tam jeszcze jakiś obiekt, którego nie widać było gołym okiem.
OBSERWACJA DZIWNEGO ŚWIATŁA NA OCEANIE INDYJSKIM
„12 marca 2021 roku, gdy nasz statek znajdował się na Oceanie Indyjskim w kierunku Bangladeszu, około godziny 20:00 widzieliśmy na nocnym niebie przez 20 minut tajemniczy pokaz świetlny”.
"Nasz trzeci asystent zadzwonił do mnie i poinformował mnie o tym, a także poprosił, abym przyniósł aparat, żeby zarejestrować ten moment. Minutę później poszedłem na mostek. Na mostku zgromadzeni byli inni ludzie, w tym nasz kapitan i główny mechanik”.
„Wszyscy widzieliśmy to samo. Kapitan pierwszy zauważył światło. Po 2 - 3 minutach oglądaliśmy już pierwsze zdjęcia i nagrania. Nasz kapitan powiedział, że początkowo, gdy to ujrzał, obiekt był mniejszy i znacznie jaśniejszy”.
„Zacząłem kręcić w zwolnionym tempie w odstępach 1s i wykonałem około 400 zdjęć. Widać, że wszystkie obiekty świecą i rozszerzają się w zwolnionym tempie, co było łatwo widoczne gołym okiem w nocy”.
„Po zniknięciu światła sprawdziłem położenie naszego statku (szerokość, długość, czas UTC). Rozmawialiśmy o tym, ale nikt nie wiedział, co to jest i nigdy wcześniej nie widział takiego światła”.
czytaj dalej
Jedzenie przez ludzi mięsa dzikich i egzotycznych zwierząt w Azji i Afryce jest niczym zabawa z tykającą bombą. 'Czeka nas kolejna pandemia' - nie mają wątpliwości naukowcy z Columbia University.
Był chłodny, zimowy poranek. Do pracy na fermie drobiu w południowej Rosji nie stawiło się siedmiu pracowników. Zachorowali, mieli dolegliwości typowe dla grypy. Objawy były łagodne, jak poinformowała Anna Popowa, szefowa Rospotrebnadzoru, agencji odpowiedzialnej m.in. za kontrolę sanitarną w Rosji, ale z niewiadomych powodów wszystkich pracowników poddano dokładnym badaniom. Z pobranego wymazu wyizolowano materiał genetyczny wirusa i okazało się, że jest to nowy szczep ptasiej grypy H5N8. Odkrycie, o którym rosyjskie służby poinformowały w połowie lutego, jest o tyle niepokojące, że ogniska wirusa H5N8 wykryto już na fermach drobiu w Japonii, Chinach i Korei Południowej, a także w Wielkiej Brytanii. Ale tam chorowały tylko ptaki.
Dotychczas ludzie zarażali się podtypami ptasiej i świńskiej grypy, takimi jak H5N1 i H7N9. A podtyp H5N8 uważano za niegroźny dla ludzi. Teraz okazuje się, że wirus ten pokonał barierę międzygatunkową, ale na razie przenosi się tylko z ptaków na ludzi, a nie między ludźmi. Naukowcy ostrzegają, że H5N8 może jednak pokonać także tę barierę. Wirusy grypy mutują bowiem bardzo szybko i już wiele razy wywołały pandemię.
Drugim wirusem, przed którym ostrzegają naukowcy, jest Nipah. Zdaniem ekspertów WHO ma on „potencjał pandemiczny”. Oznacza to, że może wywołać następną pandemię, a co więcej pandemia ta byłaby dużo groźniejsza niż obecna. Wirus Nipah powoduje ostrą niewydolność układu oddechowego i zapalenie mózgu, a choroba nim wywołana jest 40-75 razy bardziej śmiertelna niż COVID-19. (Śmiertelność z powodu COVID-19 wynosi ok. 1 proc.).
Nipah pokonał już barierę gatunkową – z nietoperzy przeskoczył na ludzi i może być przenoszony poprzez skażoną żywność lub bezpośrednio między ludźmi. Po raz pierwszy zarazili się nim w 1999 r. hodowcy świń w Malezji. Zachorowało około 300 osób, a zmarło sto. Potem wirus zaczął wędrować po Azji. Pojawił się w Indiach, Bangladeszu, Kambodży, Indonezji, Tajlandii i na Filipinach. Dotarł też do Ghany i Madagaskaru. Od 2001 r. prawie każdego roku stwierdzane są ogniska tego wirusa. Naukowców intryguje, dlaczego to właśnie Nipah zainfekował ludzi, a nie 50 innych wirusów, które odkryto u tamtejszych nietoperzy. Co jest w nim wyjątkowego, że stał się ludzkim patogenem?
Takich wirusów, które mają potencjał pandemiczny, naukowcy naliczyli już co najmniej kilkanaście. Ich zdaniem jest tylko kwestią czasu, który z nich zmieni się do tego stopnia, że zacznie bez trudu przenosić się z człowieka na człowieka i tym samym opanuje cały świat.
Zderzenie ludzi z naturą
Pandemie nie są niczym nowym i co pewien czas dziesiątkowały ludzkość. Z około 400 pojawiających się chorób zakaźnych, które zostały zidentyfikowane od 1940 r., ponad 60 proc. pochodzi od zwierząt. Dżumę dymieniczą roznosiły szczury żyjące w miastach lub wszy odzieżowe, jak wynika z najnowszych badań prowadzonych na Université d'Aix-Marseille. Wirus HIV wywołujący AIDS pochodzi od małp, eboli przeskoczył na ludzi z nietoperzy, a grypy hiszpanki z 1918 r. ma swoje początki u ptaków.
Ostatnio jednak niebezpiecznie rośnie tempo pojawiania się nowych chorób zakaźnych, przede wszystkim przenoszonych ze zwierząt na ludzi. Powodów jest kilka. Niszczymy siedliska fauny i flory na potrzeby pól uprawnych i miast, polujemy na dzikie zwierzęta i handlujemy nimi, odpoczywamy w lasach i wędrujemy przez niegdyś niedostępne jaskinie, a im częściej to robimy, tym większe jest prawdopodobieństwo rozprzestrzeniania się zarazków i większe ryzyko, że któryś z nich pokona barierę gatunkową. „Jeżeli spojrzeć na świat z punktu widzenia głodnego wirusa albo bakterii, to miliardy naszych ciał stanowią dla nich wspaniałe żerowisko, zwłaszcza w miejscach w niedawnej przeszłości zamieszkiwanych przez o połowę mniej ludzi. W ciągu mniej więcej 25 lat jako gatunek podwoiliśmy swoją liczebność. Stanowimy zatem doskonały cel dla każdego organizmu, który może się przystosować do inwazji na nas” – pisał historyk William H. McNeill, autor m.in. książki „Plagues and peoples” (Plagi i ludzie).
Zagrozić nam mogą nie tylko wirusy i bakterie, ale także grzyby, priony, robaki i protisty (które dawniej mylnie nazywano pierwotniakami), ale naukowcy są zgodni, że najwięcej problemów przysparzają nam wirusy, których na świecie jest 1,67 mln, z czego aż połowa może przeskoczyć na ludzi i nas zarazić. Szacunki te naukowcy oparli na modelach matematycznych, ale zagrożenie jest oczywiste. Dotychczas opisano zaledwie 263 wirusy, które mogą infekować ludzi. Oznacza to, że prawie nic nie wiemy o 99,96 proc. potencjalnych zagrożeń pandemicznych.
Najgroźniejsze są wirusy, które przeskoczyły ze zwierząt na człowieka, bo to one wywołały najbardziej niszczycielskie pandemie na świecie. One też zdają się mieć największy potencjał pandemiczny. Rozwijają się szybko, są odporne na antybiotyki, potrafią być nieuchwytne, mają bardzo prostą budowę, a wywoływane przez nie choroby często charakteryzują się niezwykle wysokimi wskaźnikami śmiertelności.
Gorączki krwotoczne
Eksperci WHO wytypowali niedawno wirusy o największym potencjale pandemicznym. Na pierwszym miejscu umieścili Nipah, bo na wywołaną przez niego chorobę nie ma szczepień. Wirus jest bardzo śmiertelny, a w Azji wywołał już kilka epidemii.
Na dalszych miejscach znalazły się wirusy powodujące gorączki krwotoczne. Jednym z nich jest Marburg, który należy do tej samej rodziny wirusów co ebola, wywołuje podobne objawy i rozprzestrzenia się w podobny sposób – poprzez kontakt z krwią, płynami ustrojowymi lub tkankami zakażonych osób. Marburg jest niezwykle śmiercionośny, zabija aż 88 proc. zakażonych ludzi. W czasie epidemii w 2005 r. w Angoli doprowadził do śmierci 90 proc. zakażonych. Przeciwko Marburgowi nie ma żadnej ochrony, w odróżnieniu od eboli, przeciwko której jest już szczepionka.
Mniej śmiertelny niż Marburg jest wirus Lassa, który także wywołuje gorączkę krwotoczną. Zabija 1-15 proc. zakażonych. Eksperci przypuszczają, że rocznie dochodzi od 100 tys. do 300 tys. zakażeń gorączką Lassa, a ok. 5 tys. osób umiera. Epidemie wywołane Lassą pojawiają się regularnie w kilku krajach Afryki Zachodniej i trwają dłużej niż epidemie ebola i Marburg, które wybuchają sporadyczne i szybko znikają.
Koronawirusy górą
Simon Anthony, epidemiolog z Columbia University, szukając odpowiedzi na pytanie, które wirusy najprawdopodobniej przeskoczą ze zwierząt na ludzi, już przed laty skupił się na koronawirusach. Wtedy nikt nie uważał tych zarazków za duży problem. Nastawienie uczonych zmieniło się dopiero w 2003 r., gdy w południowych Chinach pojawił się SARS, zwany dziś SARS-CoV-1 (zespół ostrej niewydolności oddechowej). Wirus zaraził prawie 8,1 tys. ludzi w 26 krajach i uśmiercił 774 osoby.
Wtedy też naukowcy ostrzegali, że koronawirusy szybko mutują i w każdej chwili może pojawić się wariant, który przeskoczy ze zwierzęcia na człowieka i będzie przenosił się wśród ludzi. Łatwość powstawania nowych wariantów koronawirusa wynika stąd, że ssaki są nosicielami wielu szczepów. A gdy różne wirusy spotkają się w jednym organizmie, mogą wymienić się fragmentami genomu i dać początek nowemu wariantowi, nierzadko bardziej groźnemu niż poprzednicy. Z badań naukowców z Uniwersytetu w Liverpoolu wynika, że gatunków ssaków, w których może dojść do mieszania się koronawirusów, jest ponad 40 razy więcej, niż wcześniej przypuszczano.
W lutym 2019 r. Linfa Wang z Duke-NUS Medical School w Singapurze opublikowała w czasopiśmie „Current Opinion in Virology” listę wirusów, które najprawdopodobniej przeskoczą z nietoperzy na ludzi, bezpośrednio lub przez pośredniego żywiciela, i wywołają pandemię. Na szczycie listy umieściła koronawirusy, ponieważ zarazki te rozprzestrzeniają się łatwo, głównie drogą kropelkową. Ponadto często ulegają mutacjom, które mogą przekształcić łagodny szczep w złośliwy patogen. Przystosowują się do wielu żywicieli, w tym świń, gryzoni, krów, wielbłądów – z których każdy może stać się pośrednikiem między nietoperzami a nami.
SARS-CoV-2 wciąż krąży w przyrodzie i powstają nowe jego warianty. Choć niektóre z nich, np. wariant brytyjski, przenoszą się wśród ludzi dużo łatwiej niż wcześniejsze wersje, to chronią przed nimi dostępne dziś szczepionki. Jest więc nadzieja, że nad koronawirusem uda się nam zapanować, ale zagrożenie może przyjść z zupełnie innej strony. Przeciwko SARS-CoV-2, jak i przeciwko wszystkim innym wirusom, nie działają antybiotyki. Leki te są przydatne jedyne u tych chorych na COVID-19, u których dochodzi do infekcji bakteryjnych powodujących zapalenie płuc. Szacuje się, że takich ciężko chorych pacjentów jest 10 proc.
Okazuje się jednak, że w wielu krajach antybiotyki są stosowane u ok. 70 proc. pacjentów z COVID-19, a tam, gdzie wprowadzono lockdown i konsultacje online, wzrosła także liczba recept wypisywanych na antybiotyki z różnych powodów. Lekarze pierwszego kontaktu nie badają bowiem pacjentów i często nie są do końca pewni swojej diagnozy, dlatego przepisują antybiotyk na wszelki wypadek, jako środek zapobiegawczy.
Nadużywanie antybiotyków już doprowadziło do tego, że pojawiły się szczepy, których nie jesteśmy w stanie zniszczyć żadnymi lekami. Bakterie oporne na antybiotyki mogą więc stać się przyczyną pandemii. Ale byłaby to inna pandemia niż ta, z którą dziś się zmagamy. Fala przetoczyłaby się wolniej, bo bakterie mają zwykle większe genomy niż wirusy i ewoluują wolniej, ale w miarę upływu czasu nabrałaby rozpędu. Przewlekłe infekcje prowadziłyby do śmierci chorych.
Polio i ospa
Nowe, groźne dla nas wirusy pojawiają się tam, gdzie zachodzi częsta interakcja między ludźmi i zwierzętami. Niedawne epidemie sugerują zatem, że następna zacznie się w Azji lub Afryce. Ale tak wcale nie musi być, bo na przykład wirus Schmallenberg, który powoduje samoistne poronienie u zakażonych zwierząt, głównie hodowlanych, pojawił się niedawno w Europie. A wirusy wenezuelskiego końskiego zapalenia mózgu i Mayaro już kilka razy powodowały epidemie w Ameryce Południowej i Środkowej. Nie można więc wykluczyć, że za którymś razem przeskoczą na człowieka i zaczną się rozprzestrzeniać między ludźmi.
Nie mamy też co liczyć na to, że wyeliminujemy z przyrody zagrażające nam wirusy. Udało się nam to co prawda z wirusem ospy prawdziwej, ale stało się tak tylko dlatego, że wirus ten zaraża jedynie ludzi – nie przebywa ani nie namnaża się poza organizmem człowieka. Nie miał się więc gdzie ukryć.
Podobnie jest z wirusem polio, który nękał ludzi przez tysiąclecia, powodując m.in. niedowład nóg. Wywołana nim choroba, zwana niekiedy chorobą Heinego-Medina lub porażeniem dziecięcym, w pierwszej połowie XX wieku przybrała postać groźnej epidemii, szerząc się zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej. W 1988 r. wprowadzony został światowy program zwalczania polio, który prawdopodobnie zakończy się sukcesem. Przeciwko wirusowi opracowano bowiem skuteczne szczepionki, które są niedrogie i dają trwałą odporność. Dzięki nim już udało się ograniczyć liczbę zachorowań o 99 proc. Ponadto wirus polio może rozwijać się tylko w organizmie człowieka. Nie jest on zatem zoonozą, czyli nie został przeniesiony ze zwierząt na ludzi. „A tylko patogeny zoonotyczne potrafią się ukrywać. I to właśnie sprawia, że są one tak interesujące, tak skomplikowane i przysparzają nam tak wielu kłopotów” – pisze David Quammen w książce „Zaraza. Najskuteczniejsi zabójcy naszych czasów”, która pod koniec marca ukaże się w Polsce.
źródło: gazeta.pl, BBC, CNN
czytaj dalej
Brazylia. Rekordowa liczba zgonów z powodu COVID-19. Bolsonaro: Przestańcie być maminsynkami. Brazylijska służba zdrowia jest na skraju upadku, szpitale mają już pełne obłożenie, chorych przybywa, ale prezydent Jair Bolsonaro nie planuje wprowadzenia narodowej kwarantanny. W środę 10 marca kraj osiągnął rekordową liczbę zgonów.
Brazylia w środę zarejestrowała rekord zgonów spowodowanych COVID-19. Liczba ta wynosi 2286 osób, jak podało Ministerstwo Zdrowia. Całkowita liczba ofiar pandemii to 270 656 i jest to drugi najwyższy wskaźnik na świecie, zaraz po Stanach Zjednoczonych.
Nowy, zaraźliwy wariant. Władze Brazylii zaniepokojone
- Jesteśmy zaniepokojeni sytuacją w Brazylii. Stanowi trzeźwe przypomnienie o zagrożeniu, które się odnawia: obszary, które były mocno dotknięte przez wirusa w przeszłości, dziś nadal są podatne na infekcję - powiedziała Carissa Etienne, dyrektor Pan American Health Organization, jak donosi Reuters. PAHO wezwała do podjęcia bardziej radykalnych środków ochrony zdrowia publicznego.
W 22 z 26 stanów Brazylii obłożenie na OIOM przekroczyło 80 proc. Jak informuje "CNN", w stanie Rio Grande do Sul pacjenci muszą stać w kolejkach i czekać na łóżka, ponieważ obłożenie przekracza 103 proc. Sąsiedni stan Santa Catarina przekroczył już 99 proc. obłożenia. Służba zdrowia jest na skraju upadku, liczba przypadków rośnie w całym stanie.
Spełnił się najgorszy scenariusz. Lekarze: można było tego uniknąć
Lekarze twierdzą, że sytuacji, z jaką dziś mierzy się kraj, można było uniknąć, gdyby nie spotkania towarzyskie i brak lockdownu.
Sam prezydent Jair Bolsonaro nawoływał jednak ludzi do normalnego życia i "niepoddawania się panice", a pracownikom rolnym, którzy w zeszłym tygodniu wzięli udział w dużych imprezach, gratulował, że nie zostali w domu jak tchórze.
- Przestańcie być maminsynkami, wystarczy już jęków, jak długo będziecie płakać? Musimy stawić czoła problemom, z poszanowaniem dla osób starszych, chorych i z przewlekłymi chorobami. Ale co będzie z Brazylią, jeśli wszyscy się zatrzymamy? - powiedział i dodał, że ma moc, by ogłosić narodowy lockdown, ale tego nie zrobi. Powiedział także, że nie ma sensu z tego wirusa robić "nie wiadomo czego" (w sensie nim się przejmować), trzeba normalnie pracować i tyle.
Chiński preparat Sinovac działa na brazylijską mutację
W poniedziałek Jair Bolsonaro, prezydent Brazylii, wziął udział w rozmowie video z przedstawicielami koncernu Pfizer i potwierdził kupno szczepionek. Bolsonaro wcześniej zlekceważył pogłoski o dużej transmisji nowej mutacji wirusa i zakwestionował pośpiech w prowadzeniu akcji szczepień, pisze Reuters.
Władze stanu Sao Paulo potwierdziły natomiast w środę na konferencji prasowej, że szczepionka przeciwko koronawirusowi, którą opracowała chińska firma Sinovac, jest skuteczna w walce z wariantem P1, z którym mierzy się Brazylia.
Jair Bolsonaro sam kilka miesięcy temu przeszedł koronawirusa w dość ciężkiej wersji. Starał się ten fakt ukryć, ale sprawa jego infekcji wyciekła do mediów.
czytaj dalej
Ta katastrofa pokazuje, jak niebezpieczny jest prototyp nowych rakiet, które mają układy silników pozwalających lądować na ziemi. Prototypowa rakieta Starship eksplodowała po lądowaniu w Teksasie.
Futurystyczny prototyp rakiety kosmicznej Starship eksplodował na teksańskim lądowisku w chwilę po tym, kiedy amerykańska firma kosmiczna SpaceX zaczęła już celebrować sukces ekspedycji. Także dwa poprzednie bezzałogowe loty testowe zakończyły się wybuchem.
Agencja AP podała, że testowany prototyp rakiety nośnej wylądował pionowo na powierzchni ziemi, co uznano za sukces, jednak w chwilę później doszło do tak silnej eksplozji, że rakieta została znowu wyrzucona w powietrze, po czym w płomieniach runęła na ziemię.
Eksplozja miała miejsce w zaledwie kilka minut po ogłoszeniu sukcesu przez SpaceX. Pełnowymiarowy prototyp statku kosmicznego, który według właściciela i dyrektora generalnego firmy SpaceX Elona Muska ma polecieć na Marsa, wzbił się w górę na ok. 10 km, wykonał obrót, a następnie opuszczał się nad Zatoką Meksykańską. Wyglądało na to, że wszystko przebiega zgodnie z planem.
"Lśniący statek w kształcie pocisku pozostał tym razem nienaruszony podczas lądowania, co skłoniło komentatora SpaceX Johna Inspruckera, zanim jeszcze zakończyła się transmisja internetowa z lądowania, do ogłoszenia sukcesu i stwierdzenia: »do trzech razy sztuka« – relacjonuje AP dodając, że właśnie wtedy pojazd kosmiczny eksplodował.
Właściciel firmy chwalił też zespół współpracowników za świetną robotę.
- Pewnego dnia prawdziwą miarą sukcesu będzie to, że loty statkiem kosmicznym będą czymś na porządku dziennym – dodał Musk, który planuje wysyłanie ludzi na Księżyc i Marsa. SpaceX zbudował dotąd ponad 10 prototypów rakiety Starship.
Miało być tak...
...a było tak.
Trzecia próba
Associated Press przypomina, że ostatnie dwa prototypy osiągnęły podobną wysokość w grudniu minionego roku i w lutym, ale podczas lądowania eksplodowały. Każdy z trzech ostatnich lotów testowych trwał 6 i pół minuty.
W środę, jeszcze przed lądowaniem rakiety Starship w Teksasie, japoński miliarder Yusaku Maezawa ogłosił, że w 2023 r. zamierza odbyć prywatną podróż wokół Księżyca kosmicznym statkiem SpaceX i poszukuje ośmiu towarzyszy podróży, którzy zostaną wyłonieni w drodze konkursu. Rozmowy z kandydatami na astronautów rozpoczną się 21 marca; na maj przewidziano badania lekarskie dla przyszłej załogi.
źródło: PAP, AFP
czytaj dalej
Wiemy, że nosił brodę – o tym mówiły wspomnienia tych, którzy go znali. Jak jednak wyglądał naprawdę? Naukowcy oparli się na wizerunkach ludzi, którzy zamieszkiwali tereny tzw. Ziemi Świętej i stworzyli prawdopodobny widok twarzy twórcy Chrześcijaństwa.
W zachodniej tradycji przyjęło się, że Jezus to wysoki, szczupły mężczyzna, noszący długie blond włosy, brodę i charakteryzujący się niebieskimi oczami.
Przywykliśmy nawet do jego charakterystycznej mimiki, wyrażającej zazwyczaj cierpienie. Takie było wyobrażenie artystów. Jednak patrząc na czas i miejsce w jakim przyszło mu żyć, można wyciągnąć całkiem inne wnioski. Jezus był Żydem urodzonym na Środkowym Wschodzie w Galilei, która w czasach współczesnych graniczy z Libanem i Syrią. Wskazówki na temat wyglądu Jezusa, jakie można odnaleźć w Biblii są dość skromne, ale z drugiej na tyle precyzyjne, aby pokusić się na odtworzenie jego portretu. Według niektórych badaczy był on typowym galilejskim Semitą.
Richard Neave, emerytowany artysta medyczny postanowił najdokładniej jak to możliwe, odtworzyć wizerunek założyciela Chrześcijaństwa. Jak widać poniżej, mężczyzna z portretu charakteryzuje się czarnymi, kręconymi włosami i obfitym zarostem tego samego koloru.
Największą kopalnią wskazówek na temat wyglądu Jezusa, jest Ewangelia św. Mateusza. Jeszcze przed ukrzyżowaniem, Jezus znajdował się w ogrodzie oliwnym, gdzie nauczał swoich uczniów. Był on tak podobny do swoich ziomków, że Judasz musiał go dokładnie wskazać Rzymianom, którzy nie potrafili odróżnić go od pozostałych.
Używając technik z antropologii kryminalnej, stosowanych normalnie do rozwiązywania przestępstw, Neave używał dowodów w postaci czaszek z czasów współczesnych Jezusowi. Następnie obraz był przenoszony do komputera, gdzie specjalne oprogramowanie pomogło stworzyć muskulaturę oraz zarysy twarzy. Oczywiście z danych zebranych ze szkieletów nie da się jednoznacznie odtworzyć koloru włosów i oczu, ale do tego posłużyły historyczne opisy ludzi zamieszkujących rodzinne strony Jezusa. Z kolei z przesłanek kulturowych wynika posiadanie brody.
Kolejna subtelna wskazówka zawarta w Listach do Koryntian, pisanych przez apostoła Pawła. Wskazuje on w nich, że długie włosy są dla mężczyzn nie wskazane, a więc należy sądzić, że także Jezus stosował się do owych wskazówek.
Na podstawie danych historycznych wyliczono, że mógł mierzyć niecałe 155 cm i ważył jakieś 50 kilogramów. Ponieważ do 30 roku życia, Jezus pracował na zewnątrz, jako cieśla, można wnioskować, że był bardziej muskularny niż typowy mężczyzna w swoim wieku. Z pewnością miał też bardziej ogorzałą twarz, a więc mógł nawet wyglądać na więcej lat, niż miał.
Źródło: PopularMechanics.com
CZY W JAPONII JEST GRÓB JEZUSA?
Dla wszystkich chrześcijan jasne jest jedno - Jezus Chrystus został ukrzyżowany, pochowano go i zmartwychwstał. Są jednak tacy, dla których nie jest to wcale takie oczywiste. Koran na przykład jednoznacznie stwierdza, że Jezus wcale nie umarł na krzyżu. Przeróżne gnostyckie sekty mają swoją wersję żywota Mesjasza, łącznie z historią jego ślubu z Marią Magdaleną, losami jego potomstwa itd. Właśnie na tym opiera się cała legenda linii krwi Graala, być może właśnie to wiedzieli templariusze. Mało osób wie, że w Japonii są ludzie przekonani, że tam znajduje się grób Jezusa.
Małą wioska o nazwie Shingo (dawniej znana jako Herai), dumnie nazywa się Miastem Chrystusa. To leżące 500 kilometrów od Tokio miejsce jest wielką atrakcją turystyczną. Całą okolica roi się od krzyży: są na przystankach, na rogach ulic, na wizytówkach lokalnych przedsiębiorców. Krzyżowm najczęściej towarzyszy japoński zwrot Kirusato no sato, co w wolnym tłumaczeniu oznacza właśnie Rodzinne miasto Chrystusa. Tysiące wiernych, naukowców, badaczy tajemnic i sceptyków ściąga do tego niezwykłego miejsca i udają się na kopiec, który wg miejscowych legend jest grobem Zbawiciela.
Przed drugą wojną światową, do urzędu prefektury Ibaraki (na północ od Tokio) trafiły dokumenty na temat dwóch zapomnianych grobów leżących na ziemi rodu Sawaguchi w Shingo. I chociaż nikt nie wiedział, kto w nich spoczywa, tradycja rodziny Sawaguchi nakazywała nie zakłocać spokoju grobów. Koma Takeuchi, kapłan shinto z rodziny o długiej tradycji kapłańskiej wszedł w posiadanie tych dwóch starożytnych zwojów. Kiedy zdał sobie sprawę, jakiego sekretu strzegła jego rodzina od wieków, udał się do Shingo wraz z Banzanem Toya, artystą i badaczem starożytnej japońskiej historii. 26 maja 1935 roku odnaleźli dwa groby, w bambusowym gaju na szczycie małego wzgórza.
Ludność Shingo nazywa te zwoje testamentem i ostatnią wolą Jezusa Chrystusa. Zostały zapisane tak starym japońskim, że większość ludzi nie potrafi ich odczytać. Uczeni jednak odcyfrowali te dokumenty i przetłumaczyli je na współczesny japoński. Zapisano w nich, że w grobie po prawej spoczywa sam Jezus, a w drugim złożono uszy jego brata i pukiel włosów jego matki Maryji. Oryginalne dokumenty zostały przewiezione do Tokio, gdzie zaginęły podczas wojennej zawieruchy. Na szczęście kopie ocalały.
Według zwojów Jezus przybył dwa razy do Japonii aby odbyć duchowy trening w okresie swoich zgubionych lat" (czyli okresie od dzieciństwa do 30 roku życia, o którym Biblia milczy), na dwanaście lat przed rozpoczęciem swojej misji. Jego testament opisuje jego podróż przez Azję, Syberię i Alaskę i tereny obecnego Władywostoku, zanim w końcu dotarł do północnej Japonii w swoich poszukiwaniach oświecenia. Te przekazy nie są niczym nowym, pokrywają się z relacjami przeróżnych grup religijnych i okultystycznych, według których Jezus odbył podróż do Indii. Podobno w tybetańskich dokumentach jest zapisana relacja z pobytu Chrystusa w Himalajach. Jeszcze inni utrzymują, że odwiedził on obie Ameryki.
Zgodnie z lokalnymi podaniami, Jezus zmarł w spokoju w wieku 106 lat, przedtem płodząc trzy córki, które miał z Japonką o imieniu Yumiko.
Ludność Shingo praktykuje zwyczaje nieznane reszcie Japonii. Ubranka małych dzieci ozdabiane były Gwiazdami Dawida, a jeszcze dziesięc lat temu każdemu noworodkowi malowano na czole czarnym atramentem znak krzyża. Nawet słownictwo, którego używali wieśniacy, rózni się od innych. Na przykład słowa ojciec - APA i matka - AYA, jak sami twierdzą pochodzą z języka, którym mówił Jezus. Mimo że nikt z nich nie jest chrześcijaninem, ponad połowa mieszkańców z naczelnikiem wioski, Tomekichi Shimotochidana, święcie wierzy w to, że Jezus żył i umarł w Shingo. To właśnie Shimotochidana jest ostatnią żyjącą osobą, która widziała oryginalne zwoje.
Zwoje opisują dwie wyprawy Jezusa do Japonii. Za pierwszym razem przybył tu w wieku 21 lat aby studiować teologię i wieść ascetyczne życie u podnóża góry Fuji w centralnej Japonii. 10 lat później powrócił do Palsetyny, aby nauczać. Zagrożony ukrzyżowaniem uciekł, zamiast niego na krzyżu zginął jego brat, Iskiri. To właśnie jego uszy spoczywają w drugim grobie wraz z włosami ich matki (według innej wersji włosy także należą do Iskiriego).
Toyoji Sawaguchi, 67-letni farmer, na którego ziemi znajdują się obydwa groby, wg przybyłych tu w 1935 roku badaczy jest potomkiem Jezusa. Staruszek jest jednak nastawiony do tego pomysłu bardzo sceptycznie: Nie jestem chrześcijaninem i wątpię, żebym był potomkiem Jezusa. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie Jezusa, wielkiego człowieka, jako mojego przodka.
czytaj dalej
Gitarzysta Black Sabbath, Tony Iommi opowiedział w jednym z wywiadów o tym, że widział ducha i absolutnie wierzy, że duchy istnieją. Ujawnił także, że po tragicznym wypadku samochodowym uwierzył w Boga.
Grupę Black Sababth uważa się za pierwszy zespół heavymetalowy na świecie. Istnieją też opinię, że wszystkie riffy zostały już stworzone przez Tony'ego Iommiego, a muzyka, która pojawia się w późniejszych latach to tylko kombinacje tego, co wymyślił gitarzysta.
W jednym z wywiadów dla magazynu Classic Rock, Tony Iommi został zapytany o swoje życie duchowe. Zamiast wywodów o gitarowych riffach, muzyk opowiedział, dlaczego wierzy w duchy.
- Duchy istnieją. Wiem, bo widziałem kilka. Zresztą nie tylko ja, wszyscy widzieliśmy. Wynajęliśmy Zamek Clearwell i ćwiczyliśmy w lochach, nikogo poza nami tam nie było. Jednak wchodząc po schodach, zobaczyliśmy postać, która weszła do zbrojowni. Razem z Ozzym spytaliśmy, kto tam jest. Weszliśmy do środka i nikogo nie było w pomieszczeniu. Pokój miał tylko jedne drzwi, żadnych okien. Szukaliśmy wszędzie, sprawdziliśmy też, czy nie było tam ukrytych kamer i ktoś nas nie nabiera. To wszystko było bardzo dziwne.
Wielu fanów Black Sabbath, którzy łączą działalność zespołu z okultyzmem czy satanizmem, będzie zaskoczonych faktem, że Tony Iommi wierzy w Boga. Muzyk twierdzi również, że anioły uratowały mu życie.
- To stwierdzenie może być szokujące, biorąc pod uwagę tematykę tak wielu utworów Black Sabbath, ale wierzę w Boga - czymkolwiek jest. Zdecydowanie wierzę też w anioły, ponieważ uratowały mi życie, gdy byłem nastolatkiem.
Okazuje się, że Iommi miał za młodu poważny wypadek samochodowy.
- Właśnie zdałem egzamin na prawo jazdy i jechałem swoim sportowym autem. Wyprzedziłem inny samochód i odpadły mi dwie opony, moje auto się przewróciło, uderzyłem w drzewo. Zemdlałem, ale kiedy się obudziłem, poczułem zapach benzyny. Udało mi się wyjść z auta, a kiedy to zrobiłem, zobaczyłem te anioły. Do dziś wierzę, że tam były.
Iommi stwierdził przekornie, że mówi się, iż anioły uratowały go, bo wiedziały, że stworzy heavy metal. Muzyk przyznał, że taka argumentacja bardzo mu się podoba.
źródło: https://www.antyradio.pl/Muzyka/Rock-News/Tony-Iommi-z-Black-Sabbath-o-wierze-w-Boga-i-duchy-Wierze-bo-widzialem-kilka-46458
czytaj dalej
Naukowcy z Białegostoku zidentyfikowali 12 wariantów koronawirusa. Wśród nich nowe "warianty podlaskie"
W 69 przebadanych próbkach naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku zidentyfikowali łącznie 12 odmian koronawirusa. Cytowany przez PAP rzecznik uczelni podał, że poza wariantem brytyjskim i południowoafrykańskim, są wśród nich te określane jako: irlandzki, belgijski i rosyjski, ale również zupełnie nowe, nazwane roboczo "wariantami podlaskimi".
Warianty wirusa wykryto przy okazji analiz sekwencjonowania wirusa SARS-CoV-2, które prowadzą naukowcy z Akademickiego Ośrodka Diagnostyki Patomorfologicznej i Genetyczno-Molekularnej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku (UMB). U 69 pacjentów, pochodzących z różnych części województwa podlaskiego, zidentyfikowano 12 odmian wirusa SARS-CoV-2.
Koronawirus. Naukowcy z Białegostoku zidentyfikowali 12 wariantów koronawirusa
Największą liczbę przypadków - 18 - stanowił wariant brytyjski (B.1.1.7). Jak podał rzecznik UMB Marcin Tomkiel, cytowany przez PAP, w przebadanych próbkach wykryto też warianty: południowoafrykański (B.1.351), irlandzki (B.1.1.74, B.1.1.160), belgijski (B.1.1.221) i rosyjski (B.1.1.141) oraz "nowe, dotychczas nieopisywane warianty".
W rozmowie z Radiem Białystok Tomkiel poinformował, że nowe odmiany wstępnie opisano jako "warianty podlaskie".
- Spodziewaliśmy się, że te mutacje będą, bo wirus się zmienia. Potwierdziły się jednak obawy, że mamy zarówno wariant brytyjski, który już jest stwierdzony w naszym kraju, jak i wariant południowoafrykański, który do tej pory nie był tu opisywany - powiedziała w rozmowie z PAP dr hab. Joanna Reszeć, kierownik Akademickiego Ośrodka Diagnostyki Patomorfologicznej i Genetyczno-Molekularnej.
Nowe warianty wirusa SARS-CoV-2 badaczka określiła jako "alertowe". - To takie warianty, które wnoszą wyższe ryzyko zakaźności - tego, że mogą się szybciej rozprzestrzeniać, co potwierdzają dane opisywane w literaturze medycznej. W przypadku wariantu z Afryki Południowej spekuluje się również, że może on wpływać na bardziej burzliwy przebieg choroby, szczególnie u osób starszych, osób z chorobami współistniejącymi - powiedziała Reszeć.
Zdaniem Reszeć wykrycie nowych wariantów koronawirusa musi być sygnałem do tego, by wciąż przestrzegać zasad reżimu sanitarnego. - Inne nowe warianty też mogą nas zaskakiwać.
- Nie wiemy, jak się będą zachowywały - podkreśliła.
czytaj dalej
[...]Witam serdecznie. Nazywam się [...] i jestem ratownikiem medycznym od ponad 20 lat. Moją pasją jest astronomia , technologie kosmiczne i elektronika. Dużo wiem na temat wszechświata i należę do ludzi o otwartym umyśle. Kieruje się przede wszystkim logiką, prawami fizyki i tym co widziałem na własne oczy. Mam 43 lata i wiem co można zobaczyć na niebie. Racjonalnie podchodzę do wielu spraw z tym związanych. Wierzę też że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Dwa razy w swoim życiu widziałem dziwne obiekty na niebie i zawsze miałem na to świadków. Machnąłem wtedy na to ręka bo co tu dociekać. I tak każdy zrobi Z Ciebie przysłowiowego wariata. Ale do rzeczy.
13.02.2021 roku około godziny 18 w miejscowości Okonek spędziłem czas z rodziną przy ognisku. Niebo było czyste gwiaździste. W pewnym momencie na niebie pokazała się jasnozielona długa łuna światła i zamierzała w stronę ziemi. Nie był to meteoryt czy bolid. Znam te zjawiska . To coś weszło w atmosferę zbyt wolno i w pewnym momencie wygasło bez płomieni i dymu. W ostatnim momencie udało mi się zobaczyć czarny obiekt który leciał dalej. Przez ułamek sekundy i zniknął . Widzieliśmy to wszyscy. Każdy pomyślał przysłowiowe życzenie. Jednak to wyglądało bardziej jak flara bez ogona i dymu. Zaniepokoiło mnie to bardzo. Dzisiaj dowiaduję się od żony i syna że dnia następnego 25 km dalej w miejscowości Złotów w której mieszkam ludzie mówią że jakiś tajemniczy obiekt zawisl nad Złotowem i zaraz zniknął . Zamarłem. Według mnie ewidentnie coś weszło w atmosferę. Podobno ta informacja widnieje gdzieś na FB lecz nie mogę jej znaleźć. Syn nie pamięta gdzie te info przeczytał. Cała klasa o tym mówi.
[...]
O pojawieniu się jasnego bolidu na polskim niebie informowaliśmy w serwisie FN. Niezwykły, jasny obiekt pojawił się w piątek 29 stycznia 2021 nad zachodnią Polską.
Jak poinformował popularyzator astronomii Karol Wójcicki na facebookowej stronie "Z głową w gwiazdach", w piątek nad ranem (o godz. 7:07) nad Polską przeleciał bardzo jasny bolid. Zjawisko mogło mieć porównywalną jasność do słynnego bolidu z października 2015 roku.
Wpadający w atmosferę meteoroid na chwilę rozświetlił niebo, choć o tej porze było już dość jasno. Nie wiadomo, jaką jasność osiągnął. Co więcej, nie mamy zbyt dobrych nagrań zjawiska, bo - jak tłumaczy Wójcicki - kamery Polskiej Sieci Bolidowej już nie pracowały.
W sieci pojawiają się jednak filmiki, na których zarejestrowano obiekt. Tradycyjnie w takich przypadkach, zarejestrowały go kamerki osób jadących akurat autem. Wiadomo, że bolid widoczny był w zachodniej Polsce. Na pewno w województwach lubuskim i zachodniopomorskim.
czytaj dalej
Szef misji WHO o "nowym odkryciu" w mieście Wuhan. Już w grudniu 2019 mutacji SARS-CoV-2 było kilkanaście
Ze śledztwa Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że w grudniu 2019 roku koronawirus był znacznie szerzej rozpowszechniony w Wuhan, niż dotychczas uważano. Według ekspertów już wtedy w mieście istniało nawet kilkanaście wariantów patogenu.
- W grudniu wirus w znacznej mierze krążył już po Wuhan. To jest nasze nowe odkrycie - powiedział w CNN Peter Ben Embarek, szef misji Światowej Organizacji Zdrowia w Chinach. Jak tłumaczył, naukowcy WHO zaznajomili się ze 174 przypadkami zakażenia koronawirusem, do których doszło w okolicach grudnia 2019 roku. Z tej liczby 100 przypadków zostało wykrytych przy pomocy testu, a 74 poprzez kliniczną diagnozę pacjenta.
Nowe badania WHO z Wuhan. Wirus mógł być tam wcześniej niż uważano
Według eksperta z WHO, te liczby mogą wskazywać, że w grudniu liczba zakażonych mieszkańców Wuhan w grudniu mogła wynosić 1000 lub więcej. Jak tłumaczył Embarek, pacjenci, u których zdiagnozowano COVID-19, prawdopodobnie mieli silne objawy.
Z dochodzenia naukowców WHO, które zakończyło się w lutym, wynika też, że w grudniu 2019 roku w Wuhan mogło być już nawet kilkanaście odmian koronawirusa. To z kolei sugeruje - jak czytamy w CNN - że prawdopodobnie wirus krążył w Wuhan już wcześniej, niż dotychczas myślano, i pojawił się w chińskim mieście przed grudniem 2019 roku.
- Skoro istniała różnorodność genetyczna w sekwencjach SARS-CoV-2 pobranych w Wuhan w grudniu 2019 r., jest prawdopodobne, że wirus był tam wcześniej - potwierdził w rozmowie z amerykańską stacją prof. Edward Holmes, wirusolog. Według niego, koronawirus mógł niepostrzeżenie się rozwijać nim doszło do wybuchu epidemii w ostatnim miesiącu 2019 roku.
czytaj dalej
Trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,3 w sobotę uderzyło w Japonię. Co najmniej 50 osób zostało rannych. Trzęsienie uszkodziło kilka budynków, a także linie energetyczne. Rząd ostrzega, że w najbliższych godzinach może dojść do powtórnych, równie silnych wstrząsów.
Wcześniej japońskie służby informowały o magnitudzie 7,1. 950 tysięcy gospodarstw domowych nie ma prądu, odnotowano też zakłócenia w ruchu pociągów. Wstrząsy były odczuwalne w 10 prefekturach.
Epicentrum trzęsienia znajdowało się na północny-wschód od Tokio, około 90 kilometrów od miejscowości Namie w prefekturze Fukushima. Do wstrząsu doszło pod dnem oceanu, na głębokości 54 kilometrów.
Świadkowie, z którymi rozmawiała Informacyjna Agencja Radiowa, mówili, że wstrząs był odczuwalny w Tokio. W stolicy Japonii zadrżały budynki. W mieszkaniach trzęsły się i spadały przedmioty. Po pierwszym wstrząsie, do którego doszło o 23:08 czasu lokalnego, czyli o 15:08 czasu obowiązującego w Polsce, nastąpiły kolejne, o magnitudzie 4,7 i 5,1.
Nie stwierdzono uszkodzeń w elektrowni atomowej Fukushima, która została zniszczona przez trzęsienie ziemi i tsunami w 2011 roku, ani w innych pobliskich siłowniach. Sobotnie trzęsienie było najsilniejszym od tamtego czasu.
Rząd premiera Yoshihide Sugi ostrzega, że w najbliższych godzinach może dojść do powtórnych, równie silnych wstrząsów. Początkowo po trzęsieniu wydano również ostrzeżenie przed możliwą falą tsunami, które szybko jednak odwołano.
czytaj dalej
Zespół ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia zakończył 28-dniową misję w Wuhanie. Naukowcy szukali wskazówek na temat pochodzenia koronawirusa SARS-CoV-2. Na konferencji prasowej przedstawili cztery scenariusze dotyczące pojawienia się koronawirusa w chińskim Wuhan, które zostały poddane badaniom.
Misja ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia w chińskim mieście Wuhan trwała 28 dni i zakończyła się w tym tygodniu. Przewodniczący tej grupy, ekspert WHO w dziedzinie chorób zwierząt Peter Ben Embarek powiedział, że zespół prowadził badania w oparciu o cztery możliwe scenariusze dotyczące rozprzestrzeniania się wirusa SARS-CoV-2, który u ludzi wywołuje chorobę COVID-19.
Epidemia koronawirusa. Eksperci WHO w Wuhan - cztery scenariusze badań
1. Pierwszy scenariusz zakładał, że pojedyncza osoba zakaziła się wirusem SARS-CoV-2 mając bezpośredni kontakt z zainfekowanym zwierzęciem - nietoperzem (podkowcem). Wirus mógł krążyć wśród ludzi przez jakiś czas, zanim trafił do gęsto zaludnionego Wuhan, gdzie nastąpił przełom infekcji.
2. Drugi scenariusz, postrzegany jako najbardziej prawdopodobny, mówi o tym, że ludzie zarazili się wirusem przez kontakt z "gatunkiem pośrednim", który miał styczność z zakażonym nietoperzem. Potencjalnymi kandydatami do tej roli są łuskowce, ale też inne zwierzęta - norki czy dzikie koty.
3. Trzecią możliwością jest to, że COVID-19 powstał w ramach pierwszego lub drugiego scenariusza, a następnie został przeniesiony na ludzi przez kontakt z wirusem, znajdującym się na powierzchni opakowań produktów spożywczych. Hipoteza ta wynika stąd, że wirus SARS-CoV-2 znalazł się na opakowaniach importowanej mrożonej żywności.
4. Ostatni scenariusz zakładał, że wirus SARS-CoV-2 wyciekł z Wuhan Institute of Virology, o którym wiadomo, że badał koronawirusy. Ben Embarek dodał jednak, że dotychczasowe dane nie potwierdzają tej wersji i nie będzie ona dalej sprawdzana.
Z Chin, Laosu czy Wietnamu?
Eksperci dodają, że niewykluczone jest to, że wirus krążył w innych regionach przed wybuchem epidemii w Chinach w grudniu 2019 roku, chociaż jest to mało prawdopodobne. Na pewno jednak rozwój infekcji został ułatwiony przez handel dzikimi zwierzętami, który miał miejsce na targu w Wuhan. Większość zwierząt pochodziła z regionów, w których występują siedliska nietoperzy, a więc mogły być zainfekowane koronawirusem. Same zwierzęta przeznaczone na handel mogły pochodzić na przykład z chińskiej prowincji Yunnan, ale też z Laosu czy Wietnamu.
Nietoperze z Wuhan niewinne. "Szukajcie dalej"
Jak podaje Reuters, Ben Embarek zapowiedział, że teraz to władze Chin muszą znaleźć dowody na to, że koronawirus mógł krążyć wcześniej, niż przed wybuchem epidemii w Wuhan. Można to ustalić na podstawie badań próbek z banków krwi. Zbadane jaskinie nietoperzy w okolicy Wuhan zostały wykluczone jako źródło wirusa SARS-CoV-2, dlatego naukowcy zalecają, by szukać innych siedlisk nietoperzy w regionie. Dodatkowo wskazują na konieczność dalszej analizy targów oraz firm zajmujących się produkcją czy transportem mrożonek.
Źródło: gazeta.pl, CNN
czytaj dalej
Wysoka śmiertelność wywołana pandemią COVID-19 doprowadziła w Portugalii do paraliżu zakładów pogrzebowych, a także do opóźnień w przekazywaniu ciał zmarłych rodzinom. Zaistnienie takiej sytuacji potwierdzają dyrekcje szpitali w całym kraju.Portugalia. Paraliż zakładów pogrzebowych z powodu COVID-19. Szpitale proszą o dodatkowe chłodnie
Wysoka śmiertelność wywołana pandemią COVID-19 doprowadziła w Portugalii do paraliżu zakładów pogrzebowych, a także do opóźnień w przekazywaniu ciał zmarłych rodzinom. Zaistnienie takiej sytuacji potwierdzają dyrekcje szpitali w całym kraju.
- To jest chaos, jest tak wielu zmarłych, że nie mamy jak ich u siebie pomieścić. Zbliżamy się do granic naszych możliwości i do punktu krytycznego - mówi cytowany przez agencję AFP pracownik domu pogrzebowego pod Lizboną. Zgodnie z informacjami potwierdzonymi w sobotę w resorcie zdrowia Portugalii przez radio Observador, we wszystkich regionach kraju placówki medyczne "domagają się dodatkowych chłodni na ciała osób zmarłych na COVID-19".
Lizbońska rozgłośnia wskazała też na trwający w całej Portugalii paraliż zakładów pogrzebowych. Do zablokowania ich pracy przyczyniła się nie tylko duża liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa, ale też opóźnienia w pracy krematoriów.
Tymczasem z szacunków ministerstwa zdrowia Portugalii wynika, że podczas ostatniej doby wyraźnie wyhamowała liczba osób hospitalizowanych z koronawirusem, a także pacjentów leczonych z tej infekcji na OIOM-ach. Od początku lutego niemal codziennie notowano ich rekordowe liczby. W sobotę w portugalskich szpitalach przebywało ponad 6,1 tys. osób zakażonych koronawirusem, z których 891 na oddziałach intensywnej terapii.
W ciągu ostatnich 24 godzin liczba zmarłych na COVID-19 zwiększyła się o 214 do 13,9 tys. W tym samym czasie potwierdzono 6,1 tys. nowych infekcji. W sumie odnotowano w Portugalii prawie 762 tys. zakażeń SARS-CoV-2.
Z Lizbony Marcin Zatyka (PAP)
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie